Estera - Królewskie piękno

Fascynująca powieść o królowej Esterze, najbardziej tajemniczej postaci biblijnej, która przez wieki rozpalała wyobraźnię ludzi.

Fascynująca powieść o królowej Esterze, najbardziej tajemniczej postaci biblijnej, która przez wieki rozpalała wyobraźnię ludzi. Dzięki wiedzy i pasji Angela Hunt mistrzowsko ożywia historię kobiety, którą znamy z kart Biblii, i zagląda w jej serce.

Rozdział pierwszy

Hadassa

Być może sądzicie, że mnie znacie, jak jednak moglibyście mnie poznać? To inni opowiadali o mnie historie i większość z nich przedstawia mnie w całkiem miłych barwach. Ale dopóki kobiecie nie pozwoli się, by sama o sobie opowiedziała, nikt nigdy nie zrozumie w pełni tego, co wydarzyło się w jej życiu… i tajemnych zakamarków jej serca.

Gdy dorastałam, byłam taka sama jak wszystkie dziewczęta, a zarazem jednak inna. Moja rodzina nie była ani bogatsza, ani biedniejsza niż rodziny innych dzieci w Suzie. Wychowywali mnie kuzyn i kuzynka, którzy nie dawali mi ani więcej, ani mniej miłości niż rodzice moim przyjaciołom. Wpatrując się w wypolerowany okrąg z brązu, służący Miriam za lustro, wiedziałam, że nie jestem ani bardziej, ani mniej piękna niż inne dziewczynki w naszej żydowskiej społeczności.

A jednak, podczas gdy moje przyjaciółki opiekowały się swymi lalkami, a dorośli śnili o Jerozolimie, ja marzyłam, by zostać królową.

Nie byle jaką królową, oczywiście. Moją ambicją nie było to, czym żywili się niektórzy mężczyźni, których spotkałam później, zgorzkniali, z lodem zastygłym w żyłach. Nie znając władzy, nie pożądałam jej, mając zaś zawsze pod dostatkiem jedzenia i ubrań, nie tęskniłam za bogactwem.

Chciałam być piękna. Od najmłodszych lat byłam świadoma, że niektóre rzeczy są doskonałe pod pewnymi względami – ustawienie wazy na okiennym parapecie, przejrzyste chmury przebiegające przez okrągły księżyc na czarnym aksamicie nieba, lotos u zarania swego rozkwitu. Nieraz, gdy mój kuzyn szeptał coś swojej żonie do ucha, jej oczy zaczynały migotać, uśmiech układał jej policzek w miękki łuk, a radość zmieniała jej twarz w coś tak pięknego, że nie byłam w stanie wymówić słowa.

Kochałam Miriam i jej ulotne piękno, ale ja pragnęłam piękności, która nie zanikałaby z powodu irytacji, choroby czy upływu lat. I ponieważ każdy wiedział, że tylko najpiękniejsze kobiety na świecie nadają się na żony królów, tęskniłam za trwałym pięknem i doskonałością królowej.

Gdyby natura obdarowała mnie bardziej atrakcyjnymi rysami, może nie byłabym tak zafascynowana wyglądem zewnętrznym. Jako dziecko wpatrywałam się w wypolerowany brąz i krytycznie oceniałam swoje oczy, za wielkie w stosunku do twarzy, i swój nos, który rozpłaszczał się niczym grot włóczni za każdym razem, kiedy się uśmiechałam. Zęby za duże, włosy zbyt kręcone, a nogi nieproporcjonalnie długie. I za każdym razem, poruszona od nowa całym wachlarzem swoich niedoskonałości, wznosiłam oczy ku niebu i prosiłam Jedynego Boga Izraela, by obdarował mnie pięknością, choćby ten dar miał być ulotny.

Moje modlitwy stały się jeszcze żarliwsze po tym, jak naprawdę zobaczyłam królową.

Razem z Miriam robiłyśmy zakupy na bazarze przy Bramie Królewskiej, chociaż ja próbowałam się wcześniej od tego wymówić. W wieku jedenastu lat uważałam siebie za dostatecznie dorosłą, bym mogła zostać sama w domu, bo któż mógłby mnie nękać? Dzieliłam z moim kuzynem Mordechajem[1] i jego żoną Miriam dom leżący w centrum ulicy zamieszkanej po obu stronach przez Żydów – kupców, jubilerów, lichwiarzy i skrybów. Wielu z naszych sąsiadów prowadziło interesy na swoich podwórzach, więc gdyby ktokolwiek próbował mi się narzucać, wystarczyłoby zawołać i co najmniej pół tuzina twarzy naszych ciekawskich przyjaciół pojawiłoby się nad murem podwórza w jednej chwili.

Niechętnie człapałam w kierunku bazaru, ale humor mi się poprawił, gdy tylko zobaczyłam jego uroki. Stragany kupców, rolników i rzemieślników rozciągały się po obu stronach długiej ulicy i setki ludzi kłębiły się na chodnikach. Jeśli dziewczyna miała kieszeń pełną srebrnych talentów i dużo czasu na poszukiwania, na bazarze mogła znaleźć wszystko.

Choć moje kieszenie były puste, czasu wolnego miałam mnóstwo. Podczas gdy Miriam wykłócała się ze sprzedawcą owoców, nasunąwszy chustę na twarz nieco niżej, by osłonić się od słońca, ruszyłam przez tłum, oglądając towary wyłożone na stoiskach.

Po drugiej stronie zatłoczonej ulicy kilku urzędników królewskich pracowało przy budynkach zwanych Bramą Królewską. U stóp fortecy, obok wielkich schodów prowadzących do pałacu króla, znajdowały się rozległe magazyny. W tych kamiennych pomieszczeniach dziesiątki skrybów i księgowych odbierało daninę od mieszkańców Suzy i rozdawało dobra pochodzące z łupów królewskich. Mordechaj pracował w jednym z takich urzędów, trudząc się dla władcy przez sześć z każdych siedmiu dni. Wiedział, że Miriam i ja mamy przyjść na bazar w południe, i miałam nadzieję, że wyjdzie, by nas przywitać.

Uśmiechnęłam się, kiedy wyłonił się z budynku i ruszył w kierunku bazaru. Uniósł głowę, pochwycił moje spojrzenie i powitał mnie lekkim machnięciem ręki. Zrobił krok w moją stronę, ale zanim postawił kolejny, jakiś człowiek pochwycił go za rękaw i zaczął wykrzykiwać swoje pretensje w nieznanej mi sprawie.

Nie chcąc przeszkadzać, ruszyłam z powrotem do Miriam, rozpaczliwie szukając czegoś bardziej ekscytującego niż gnijące daktyle. Bazar robił wrażenie miejsca pełnego pośpiechu, powietrze wypełniały dźwięki, zapachy i rozmaite osobliwe widoki. Ludzkim głosom towarzyszyła nieustannie kakofonia dźwięków wydawanych przez zwierzęta – ryk osłów, stukot końskich podków, paplanina małpy zamkniętej w klatce i skomlenie chudych psów, które myszkowały między stopami przechodniów w poszukiwaniu resztek leżących na bruku. Żołnierze z wielkiej armii króla śmiali się, torując sobie łokciami drogę przez tłum i puszczając oko do każdej kobiety na tyle odważnej, by odpowiedzieć im spojrzeniem. Wśród zwykłych kupców handlujących swoimi towarami przechadzały się perskie kobiety w jasnych tunikach, niosąc płaczące maluchy na rękach i targując się ze sprzedawcami.

Ze wszystkich osobliwości bazaru te perskie kobiety fascy-nowały mnie najbardziej. Kochałam dzieci i miałam nadzieję na co najmniej tuzin. Kobiety z Suzy – które były Elamitkami, zanim Cyrus Wielki zamienił je w Persjanki – były zupełnie inne niż kobiety z mojego otoczenia. Wydawały się swobodniejsze i szczęśliwsze, nosiły kosztowne ubrania, odzwierciedlające ich zamiłowanie do żywych kolorów, luksusowych tkanin i migoczącej biżuterii.

Żydowskie kobiety, które znałam, nie były ponure – też starały się wyglądać pięknie dla swoich mężczyzn – ale miały bardziej powściągliwe gusta, jakby obawiały się, że oskarży się je o nadmierne pobłażanie swoim zachciankom. Biorąc pod uwagę tragiczną historię naszego narodu, zastanawiałam się czasem, czy nie bały się po prostu być za bardzo szczęśliwe. Często mówiły o wygnaniu i o naszej pięknej, zrujnowanej Jerozolimie. Dziękowały Haszem, że garstka Żydów zdołała odbudować świątynię, ale z ich rozmów wywnioskowałam, że uważały wysiłki Zorobabela[2] za żałosną replikę arcydzieła Salomona.

Wciąż czekając na Mordechaja, zaczęłam się przyglądać mężczyźnie targującemu się ze sprzedawcą dywanów na kolejnym straganie: kupującemu nie podobał się kolor leżącego przed nim kobierca. Mówił z akcentem, którego nie mogłam rozpoznać, ale Mordechaj prawdopodobnie wiedziałby, skąd on jest. Spotykał podróżników codziennie, ponieważ Suza, podobnie jak Persja, była tyglem narodowości. Medowie i Persowie podbili świat dzięki asymilacji, stosując siłę miecza, tylko dopóki było to konieczne, aby zmusić władcę konkurencyjnego królestwa do uległości. W przeciwieństwie do Babilończyków, którzy zburzyli nasze święte miasto, wzięli naszych ludzi do niewoli i żądali, byśmy oddawali cześć ich bogom, których wizerunki wykuwali w kamieniu, Cyrus Wielki i jego następcy, Kambyzes oraz Dariusz, nie zmuszali obcych żyjących w obrębie ich imperium, by dostosowali się do perskich reguł życia i wiary.

„To jest część planu Haszem” – przypominał mi często Mordechaj; zgodnie z tym planem to Adonaj osobiście wyniósł Cyrusa, by uwolnił nas z niewoli babilońskiej i otworzył dla niektórych z naszych ludzi wrota do Jerozolimy, aby mogli tam powrócić.

Ale nie każdy miał środki czy chęć, by wracać na zrujnowaną ziemię. Tysiące Żydów pozostało rozproszonych po całym imperium, między innymi nasza silna społeczność w Suzie. Mordechaj uważał, że Adonaj chce, byśmy pozostali tu, gdzie jesteśmy, choć nie umiał wyjaśnić, dlaczego tak sądzi.

Jeśli chodzi o mnie, nie mogłam sobie wyobrazić życia nigdzie indziej niż w Suzie. Ziemia była piękna, klimat przyjazny, a bazar fascynujący. Uwielbiałam odwiedzać targowiska i przesuwać dłonią po dywanach i materiałach utkanych we wzory w żywych kolorach. Uwielbiałam wolność, jaką cieszył się nasz lud, a szczególnie uwielbiałam życie w cieniu królewskiego pałacu.

Jak przystało na posłuszną córkę, stałam obok Miriam i udawałam, że słucham jej negocjacji ze sprzedawcą owoców. Ale mój wzrok błądził wokół i kiedy nagle połyskliwa zasłona jakiejś lektyki przyciągnęła moje spojrzenie, ciekawość wzięła górę nad dobrym wychowaniem.

Nie mogłam zobaczyć, kto jechał w lektyce, ale musiał to być ktoś bardzo bogaty, bo złote i srebrne wstęgi na jej czterech pionowych podpórkach falowały na lekkim wietrze. Tajemniczemu podróżnikowi towarzyszyło ni mniej, ni więcej, tylko ośmiu umundurowanych strażników: czterech maszerowało z przodu, dwóch po bokach, a dwóch z tyłu; każdy z nich dzierżył w dłoni włócznię, a u pasa zwisał mu miecz. Kolejny mężczyzna – ubrany w białą szatę z kapturem, a nie żołnierski strój – szedł obok lektyki i często pochylał głowę w kierunku zasłony, jakby słuchał tego, co mówi doń ktoś siedzący za nią.

Mieszkałam w królewskim mieście od urodzenia, więc często widywałam piękne lektyki i powozy. Ale nigdy nie ujrzałam niczego, co mogłoby rywalizować z tą świtą, i moja ciekawość wnet ustąpiła zdumieniu: co to za mężczyzna lub kobieta podróżowali w takim luksusie i z tak liczną strażą? Tylko ktoś bogaty i ważny mógł dowodzić takim nadzwyczajnym pochodem. Może był to nawet członek jednego z siedmiu szlacheckich perskich rodów?

Pociągnęłam Miriam za rękaw z nadzieją, że rozwiąże tę zagadkę, ale była zbyt pogrążona w swej rozmowie ze sprzedawcą daktyli. Kiedy więc lektyka nieco się zbliżyła, złamałam wszystkie zasady etykiety, jakie Miriam kiedykolwiek próbowała mi wbić do głowy.

„Jeśli widzisz osobistość wysokiej rangi, musisz się pochylić i zrobić jej przejście”.

Uniosłam się na palcach, by lepiej widzieć.

„Jeśli spotykasz kogoś starszego lub kogoś o nieco wyższym statusie, całujesz go w policzek”.

Wślizgnęłam się w pustą przestrzeń, która otworzyła się dla nadchodzących strażników.

„Jeśli widzisz kogoś o znacznie wyższym statusie, oddajesz mu pokłon”.

Zamiast przykucnąć na ulicy, jak to zrobili wszyscy wokół mnie, stałam wyprostowana, wciąż wpatrzona w lektykę, zafascynowana możliwością zaznania choćby powiewu wielkiego świata.

Miriam odwróciła się i dostrzegła, że wpatruję się w lektykę.

– Hadasso! – Ten pełen nagany syk przywrócił mnie do świadomości.

Uklękłam na bruku i przełknęłam ślinę, kiedy lektyka zwolniła i zatrzymała się naprzeciwko mnie. Opadła na mnie gęsta powłoka ciszy, odbierająca głos okolicznym kupcom. Nawet kurczęta po drugiej stronie jezdni przestały gdakać.

Powoli podniosłam głowę, by zobaczyć rozmiar wyrządzonych przeze mnie szkód.

Szczupły, pozbawiony zarostu mężczyzna, który stąpał obok lektyki, pochwycił moje spojrzenie, a potem przeniósł wzrok na Mordechaja, który spieszył ku nam.

 – Dzień dobry, przyjacielu – rzekł ubrany na biało

człowiek, głos miał wysoki i piskliwy. – Mam nadzieję, że bogowie traktują cię łaskawie.

Mój kuzyn odpowiedział na powitanie skinieniem głowy, a potem podszedł i stanął obok mnie.

 – Dzień dobry, Charbono – rzekł, chyląc się w szybkim ukłonie. Wyprostował się i uśmiechnął. – Przeniesiono cię na nowe stanowisko?

Wpatrywałam się w nich, a myśli wirowały w mojej głowie. Mordechaj znał tego człowieka? Może pochód się zatrzymał, by powitać mego kuzyna, a nie skarcić mnie za moje złe maniery?

Charbona się zaśmiał:

 – Król ma innych eunuchów, którzy zwykle mu towarzyszą, ale nalegał, bym służył jako eskorta podczas takich wyjazdów. Zależy mu, by jego skarby były pilnie strzeżone.

Ten człowiek znał króla? I był eunuchem?

Przyglądałam się najpierw swojemu kuzynowi, a potem temu wysokiemu człowiekowi w nieskazitelnej tunice, jakbym była tylko prostym dzieciakiem. Jak on poznał Mordechaja? Jego szata była dobrze skrojona, uszyta z delikatnego lnu, więc musiał być bogaty. Dlaczego więc to nie on jechał w lektyce?

Nie miałam jednak już czasu na rozważanie tego pytania. W tym momencie bowiem zasłona zaszeleściła i panującą wokół nas ciszę wypełnił kobiecy głos:

 – Dzień dobry! – Ozdobiona klejnotami dłoń odsunęła mieniącą się tkaninę, odsłaniając krucze włosy, duże oczy, wydatne kości policzkowe i doskonale wyrzeźbione usta. Przedmiotem królewskiej ochrony była najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałam. Była jeszcze bardziej zapierająca dech w piersiach niż moje wyobrażone wizerunki Sary Abrahama i Racheli Jakuba.

Na dźwięk jej głosu zarówno Miriam, jak i Mordechaj uklękli na bruku. Ja też pozostałam na kolanach, chociaż wciąż nie mogłam zrozumieć, dlaczego mamy klęczeć w samym środku ruchliwego bazaru. Kobieta prawdopodobnie była konkubiną, każdy przecież wiedział, że król miał ich setki.

Podniosłam głowę w samą porę, by zobaczyć, jak urocza pasażerka lektyki zerka na Miriam, a potem zwraca się z powrotem do Mordechaja:

 – Nie mogłam nie zauważyć twojej córki: całkiem ładna z niej dziewczyna.

Mój kuzyn podniósł głowę i uśmiechnął się grzecznie:

 – Jesteś nadzwyczaj łaskawa, pani, że zwróciłaś uwagę na moją rodzinę. Ta dziewczyna nie jest moją córką, chociaż moja żona i ja wychowaliśmy ją tak, jakby nią była. To córka mojego wuja, który umarł lata przed tym, jak twój mąż wstąpił na tron.

Zamrugałam. Czy to możliwe, by mój kuzyn rozmawiał z królową? I czy królowa mogła mówić o mnie? Z pewnością nie.

Spuściłam głowę, modląc się, by stać się niewidzialna. Najpierw wpatrywałam się w królewską lektykę, a potem jeszcze, jak źle wychowany niewolnik, gapiłam się na żonę najpotężniejszego człowieka na całym świecie. Powinnam jeść kurz, powinnam się czołgać przez resztę życia, powinnam się wspinać po wielkich schodach na kolanach, aż będą krwawić, całe w ranach…

Zanim zdążyłam zadeklarować swoją gotowość do podjęcia wszelkiej pokuty, kobieta odezwała się ponownie:

 – Ktoś będzie miał piękną żonę. Od jakiegoś czasu rozważam możliwe kandydatki na żonę dla mojego pierworodnego syna, następcy tronu. Twoja córka nigdy nie mogłaby być królewską małżonką, ale Dariuszowi mogłaby się spodobać jako konkubina.

Cud nad cudy! Czy ona oferowała mi możliwość mieszkania w pałacu? Zanim zdążyłam rzucić Miriam pełne nadziei spojrzenie, Mordechaj odpowiedział stanowczym tonem:

 – Jest mi nadzwyczaj przykro, królowo, ale moja młoda kuzynka wkrótce ma być zaręczona z zacnym mężczyzną mieszkającym w naszym sąsiedztwie. Z pewnością rozumiesz, iż takie umowy muszą być dotrzymywane.

 – Muszą?

Nie ośmieliłam się podnieść głowy, ale i tak usłyszałam szybki oddech Miriam. Z miejsca, w którym klęczałam, zobaczyłam także, jak dłoń Mordechaja, ukryta za jego plecami, zaciska się mocno.

Wiedziona nadzieją, rzuciłam szybkie spojrzenie na lektykę i dostrzegłam cień rozczarowania przebiegający przez doskonałe rysy królowej, zanim ponownie się uśmiechnęła:

 – Mężczyzna, który ją weźmie za żonę, otrzyma błogosławieństwo bogów. Możesz mu przekazać, że to ja tak mówię.

Opuściła zasłonę, przerywając tym samym dalszą rozmowę. Pozbawiony zarostu człowiek, prawdopodobnie jej sługa, skinął głową Mordechajowi i wydał rozkaz nosicielom lektyki, którzy podnieśli ją na ramionach i ruszyli dalej. Ale pochwyciłam spojrzenie wysokiego mężczyzny, gdy ten odwrócił się jeszcze do nas. Nic nie mogłam na to poradzić, że dostrzegłam, jak kącik jego wąskich ust uniósł się tak… jakby śmiał się bezgłośnie.

Prawdopodobnie rozbawiła go myśl, że mogłabym się nadawać dla księcia.


[1] W Biblii Tysiąclecia imię to pojawia się w wersji „Mardocheusz”, jednak ze względu na to, że forma „Mordechaj” jest lepiej znana polskiemu czytelnikowi, zdecydowano się na nią.
[2] Zorobabel (VI w. p.n.e.) – książę żydowski z dynastii Dawidowej, namiestnik perski. Pod jego przewodnictwem Żydzi powrócili z niewoli babilońskiej do Jerozolimy.

Okładka

Fragment pochodzi z nowości wydawniczej Wydawnictwa Między Słowami - „Estera - Królewskie piękno” autorstwa Angeli Hunt. W serii „Niebezpieczne piękności” ukażą się także „Batszeba. Tajemnicze piękno” i „Dalila. Zdradzieckie piękno”. Książkę kupisz w sklepie internetowym.

Opublikowany materiał ma charakter sponsorowany.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama