Michał Świderski jak Jan Chryzostom?

Współczesne podejście do ewangelizacji wśród środowisk charyzmatycznych przypomina czasy Ojców Kościoła. Nie zawsze jednak analogie są trafne, a czasem wręcz - mocno naciągane

Cykl „charyzmatyk w dżinsach” doczekał się kolejnej polemiki. Tym razem ks. Artur Sepioło odniósł się do jednego z moich odcinków. Polemika jest pisana w myśl zasady „werwa publicystyczna za werwę publicystyczną”. Znalazło się w niej nawet hiperboliczne porównanie mnie i Michała Świderskiego do ojców Kościoła: jak oni się mylili, tak i Zatwardnickiemu się zdarzyło; z kolei odpowiedzialny za gliwicką SNE głosi dokładnie to, co taki na przykład Jan Chryzostom. Chociaż podoba mi się ta publicystyczna ikra, z jaką tekst „Przebudzenie czy służba dla miast” jest pisany, to mimo wszystko trzeba nieco spuścić z tonu, by w nadmiarze formy nie umknęło meritum. W niniejszym tekście odniosę się do kilku wątków podniesionych przez Dyrektora Sekcji d/s Nowej Ewangelizacji Kurii Diecezji Gliwickiej.

1. Zacznijmy może od Jana Złotoustego, który został przywołany na potwierdzenie zgodności tego, co głosi i praktykuje Michał Świderski. W swojej homilii ten ojciec Kościoła rzeczywiście ukazuje chrześcijanom, że są wezwani do pójścia nie do jednego, dwóch czy dwudziestu miast, lecz na cały świat. Jeśli istnieje tutaj jakiś związek z tym, czego wywiadodawca książki „Dotyk Boga” pragnie, to chyba tylko w słowie-kluczu „miasto”. Chryzostom w ogóle nie odwołuje się w swoim kazaniu do ewangelizacji w mocy, przeciwnie — omawia Kazanie na Górze, Chrystusową gloryfikację „mocy w słabości”. Swoją drogą, współczesne nurty charyzmatyczne jawią mi się czymś idącym pod prąd Chrystusowych błogosławieństw, na co zwracałem uwagę w cyklu „Charyzmatyk w dżinsach”. Wracając do wypowiedzi ojca Kościoła — jego celem jest ukazanie różnicy między prorokiem a uczniem Pańskim, która między innymi na tym się zasadza, że ten drugi zostaje wezwany do pójścia na cały świat. W tym, jak sądzę, się zgadzamy wszyscy (Sepioło, Świderski i Zatwardnicki), nie trzeba tutaj się nawzajem przekonywać. Złotousty mówi właściwie tylko i aż tyle, że Kościół jest powszechny, nie jest sprawą prywatną, a chrześcijanie niosą orędzie ważne dla wszystkich ludzi.

Chryzostom w swoim komentarzu do Ewangelii wg św. Mateusza zwraca uwagę nie na charyzmaty, ale cnoty chrześcijańskie — to one mają być solą i światłem:

Cichy, skromny, miłosierny i sprawiedliwy nie zamknie w sobie tych cnót, ale też będzie się starał o to, aby te zbawienne zdroje spływały także na innych dla ich pożytku. Ten, który jest czystego serca, kto czyni pokój, kto jest prześladowany za prawdę, oddaje swe życie dla dobra wspólnego. Nie myślcie więc, powiada, że prowadzę was do zwykłych walk albo że mówię do was o małych rzeczach. Wy jesteście solą ziemi (Homilie na Ewangelię według św. Mateusza, XV, 6).

[...] Niech świeci wasze światło, to znaczy: wasza cnota niech będzie obfita, ogień wielki, światłość niezmierna. [...] Dobrze powiedział: [wasze] światło, bo nic nie pokazuje człowieka bardziej niż światło cnoty, choćby tysiąc razy chciał się ukryć. Jakby był oblany promieniami słońca, jaśnieje silniej niż one rozsiewając promienie nie tylko na ziemię, ale sięgając aż do nieba (Homilie na Ewangelię według św. Mateusza, XV, 8).

Właściwości soli oraz światła mogą być również orzekane o nauce chrześcijańskiej oraz głoszących ją nauczycielach:

Mówi przecież, że są nauczycielami nie tylko Palestyny, ale całego świata, i to nie tylko nauczycielami, ale groźnymi nauczycielami. To jest zadziwiające, że bez pochlebstw i nadskakiwania, ale gryząc i piekąc jak sól, byli oczekiwani przez wszystkich (Homilie na Ewangelię według św. Mateusza, XV, 6).

Wy jesteście światłem świata. Znowu: świata; nie jednego narodu ani dwudziestu miast, ale całego świata; światłem umysłu o wiele jaśniejszym od promieni słońca, tak jak i solą duchową. Najpierw wymienia sól, a potem światło, abyś wiedział, jak wielka korzyść z ostrych słów i jak wielki pożytek z wzniosłej nauki. Albowiem przyciąga i nie pozwala się rozpłynąć, prowadząc nas do cnoty sprawia, że widzimy wyraźniej (Homilie na Ewangelię według św. Mateusza, XV, 7).

Jeśli Złotousty pisze o mocy, to o mocy nauki, która nie może być ukryta, owszem ma być jak miasto położone na górze:

Wydaje mi się, że przygotowuje ich także do otwartości w mowie. Gdyż słowa: (5, 14) Nie może się ukryć miasto położone na górze, oznaczają Tego, który objawia swą moc. Jak nie jest możliwe, by /takie miasto/ się ukryło, tak niemożliwe jest, by głoszona nauka [...] mogła być ukryta i pominięta milczeniem (tamże).

2. Chryzostom nie nadaje się na „ojca charyzmatyków” z jeszcze jednego powodu:

„[...] nie za wiele mówił i pisał o aktualnej obecności charyzmatów wśród tego ludu Bożego, którego był świadkiem w swoich czasach. Raczej wkładał wysiłek w wyjaśnienie, dlaczego cudowne znaki są o wiele słabiej widoczne za jego dni niż przy początku chrześcijaństwa” (A. Siemieniewski, Dary duchowe w dawnych wiekach Kościoła, s. 90).

Widział dwie tego przyczyny: z jednej strony ważniejsze od „cielesnych” cudów uzdrowienia czy wskrzeszenia jest dobro duszy, a największym znakiem jest wierzenie bez znaków; z drugiej charyzmatyczne cuda prowadzić mogą słabych ludzi do odszczepieństwa, o czym świadczy historia wspólnoty korynckiej, wśród charyzmatyków tak idealizowanej:

Czyż żądacie znaków, jakie czynili tamci, gdy przychodzili: oczyszczania trędowatych, wypędzania złych duchów, wskrzeszania umarłych (por. Mt 10, 8)? Przecież to jest największym znakiem waszej szlachetności i waszej miłości, że nawet bez rękojmi wierzycie w Boga. Przestał On czynić znaki zarówno z tej, jak i z innej przyczyny. Jeśli wtedy, gdy cuda się nie dzieją, ci, którzy zostali hojnie wyposażeni w inne dary — jak mądrość słowa czy znakomita pobożność — uganiają się za próżną sławą, wynoszą się nad innych, są poróżnieni między sobą, to czyż nie powstałyby odszczepieństwa, gdyby działy się cuda? A o tym, że słowa moje nie są przypuszczeniem, świadczą Koryntianie, którzy wskutek tego podzielili się na wiele stronnictw (por. 1 Kor 3, 1n).

Nie żądaj znaków, ale zdrowia duszy. Nie domagaj się, byś zobaczył wskrzeszenie jednego umarłego, skoro dowiedziałeś się, że cały świat zmartwychwstaje. Nie żądaj, byś mógł ujrzeć jednego uzdrowionego niewidomego, ale popatrz, że wszyscy mają teraz lepszy i bardziej pożyteczny wzrok i naucz się również ty sam skromnie spoglądać i popraw swoje oko (por. Mt 5, 28; 6, 22-23). Gdybyśmy wszyscy żyli jak należy, bardziej podziwialiby nas synowie pogan, niż gdybyśmy czynili cuda (Homilie na Ewangelię według św. Mateusza, XXXII, 7).

Złotousty mimo wszystko pragnął doświadczania Ducha Świętego na miarę pierwotnego Kościoła, zawsze jednak widział charyzmaty nadzwyczajne jako niższe w hierarchii darów i będące podporządkowane świętemu życiu (Siemieniewski, s. 92-93). Ba!, uważał, że dary nadzwyczajne mogą nawet prowadzić do potępienia, jeśli nie towarzyszy im naśladowanie Chrystusa, pełnienie uczynków i chrześcijańska cnota:

Wszak chce tu pokazać [Chrystus — SZ], że wiara bez uczynków pozbawiona jest mocy. Potem, [...] rozszerzając to, dodał i znaki, dowodząc, że bez cnoty nie tylko wiara, ale i czynienie cudów na nic się nie przyda temu, który je czyni. [...] To samo powiedział Paweł: „Choćbym miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką wiarę tak, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym” (1 Kor 13, 2). Którzy zatem, ktoś zapyta, są tacy? Wielu spośród tych, którzy uwierzyli, otrzymali dary, na przykład wyrzucania demonów, a przecież nie naśladowali Go. Taki był Judasz, bo i on, choć był zły, posiadał dar (Homilie na Ewangelię według św. Mateusza, XXIV, 1).

A mimo że ojciec Kościoła twierdził, iż dary charyzmatyczne wciąż należą do wyposażenia Kościoła, to przecież interpretował je inaczej, niż zwykł to czynić „charyzmatyk w dżinsach”. Na przykład charyzmat nauczania utożsamiał Chryzostom po prostu z nauczaniem wspólnoty właściwym każdemu chrześcijaninowi na miarę danego mu powołania: dziesięć talentów przypada tutaj pasterzom Kościoła, a jeden talent świeckim (por. Siemieniewski, s. 89, 91).

Zanim przejdziemy dalej, podsumujmy to, co do tej pory zostało napisane. Jeśli wolno porównywać Świderskiego z ojcami Kościoła, trzeba poszukać innego ojca Kościoła. Trudno też u Chryzostoma doszukiwać się choćby cienia „paradygmatu przebudzeniowego”, to znaczy oczekiwania, iż charyzmatyczna moc doprowadzi do przemiany całych miast. W ogóle nie ma mowy o przemianie miast, jest za to mowa o głoszeniu Ewangelii całemu światu i wszystkim miastom.

3. I dopiero tutaj dochodzimy do sedna moich tez, które powinny stać się właściwym przedmiotem dyskusji. W tekście „Coraz mniejsze przebudzenia” zwróciłem uwagę na pewną znaczącą zmianę, która może umykać uwadze niektórych, a której w moim przekonaniu nie wolno lekceważyć. Otóż tzw. „wielkie przebudzenia” (Great Awakenings) doprowadziły do tego, że zaczęto przebudzenie traktować „jak pewien system postępowania — sposób na wzrost Kościoła, który jest do pewnego stopnia możliwy do sprowokowania, a w każdym razie oczekiwany jako zgodny z planem działania Boga”. Teza, którą postawiłem w samym tytule cyklu „Charyzmatyk w dżinsach”, jest następująca: rodzimy charyzmatyk zafascynowany swoim amerykańskim kolegą ulega wpływowi tego „paradygmatu przebudzeniowego”. Czy mam rację, że również Michał Świderski przejawia podobne tendencje?

Pozostawmy na razie to pytanie otwartym — ze względu na to, że ks. Sepioło właściwie zamknął możliwość udzielenia na nie odpowiedzi, . Ewentualną dyskusję zamienił w apologię głoszenia i działania Michała Świderskiego, a jakąkolwiek krytyczną dyskusję odrzucił na samym wstępie. „Gdyby Sławek uważnie przeczytał cały wywiad, i dostrzegł niepokojące kierunki czy tendencje, wskazać je powinien najpierw bezpośrednio autorowi. «Jeśli brat twój zawini, upomnij go w cztery oczy» — jasna zasada”. Polemista przyznaje tutaj implicite, że nie dopuszcza nawet takiej myśli, żeby móc publicznie wyrazić krytykę czy napomnienie. Zatem w odpowiedzi ks. Artura mamy do czynienia jedynie z udawaniem debaty, a cały spór zostaje sprowadzony do oddalenia zarzutów: „Sądzę, że Sławek powinien przeprosić Michała za fałszywe oskarżenia, ponieważ nadwyrężył swymi wystąpieniami jego dobre imię”. Zamiast kolejnego tłumaczenia się, dokonam autoplagiatu, kopiując fragment odcinka pt. „Jeszcze o paradygmacie przebudzeniowym”:

Charyzmatycy próbują przenosić swoje doświadczenia bycia we wspólnocie na poziom publicznej debaty. Oczekiwaliby może, żeby z każdym ich poglądem debatować w „cztery oczy” (napomnienie braterskie). Sprawiają wrażenie, jakby dziwiła ich jakakolwiek krytyka publiczna, do jakiej nie przywykli, bo w dzisiejszym środowisku charyzmatycznym coraz częściej wszyscy się nawzajem tylko chwalą i „błogosławią”. Zdają się oczekiwać, że wszelka dyskusja, jeśli już miałaby się pojawić, winna być toczona we własnym gronie. Jestem diametralnie różnego zdania. Otóż przekonania formułowane publicznie, które żyją potem swoim życiem i wpływają na życie czytelników, domagają się publicznej dyskusji czy wręcz krytyki.

Jest skrajnie niesprawiedliwe oczekiwanie, że będzie się napominało w cztery oczy kogoś, kto chce wywierać wpływ na całe miasta, i kto publicznie głosi swoje przekonania w prasie, książce czy w internecie.

4. Podobnie jak to było w przypadku powołania się na Jana Chryzostoma, tak również cytaty z adhortacji Christifideles laici Jana Pawła II traktuję jak przysłowiowe „trafienie kulą w płot”. Ks. Sepioło próbuje sprowadzić treść kryjącą się w słowie „przebudzenie” do nowego etapu historii misyjnego dynamizmu. Wywieranie wpływu, o jakim marzy się Świderskiemu — zostaje uzgodnione ze stwierdzeniami papieża o milionach mężczyzn i kobiet nie znających Chrystusa. Posłanie do każdego miast i miejscowości (por. Łk 10, 1) — z wpływami na losy miasta. Odkrywanie misyjnych energii świeckich z lidera SNE wypowiedzią: „Czuję, że nie wykorzystujemy jeszcze maksimum naszego potencjału ewangelizacji w Mocy”. I tak dalej. Niezręcznie jest tłumaczyć Ojca Świętego, że nie jest wielbłądem. Trudno dyskutować z kimś, kto uprawia nie egzegezę, ale eisegezę dokumentów Magisterium.

5. Według ks. Sepioło oskarżam Michała Świderskiego o „sekciarskiego ducha” i inne zagrożenia związane z modelem przebudzeniowym. W swoim tekście wymieniłem jedynie głosy Jonathana Edwardsa, kluczowej dla pierwszego Wielkiego Przebudzenia postaci, oraz Ulfa Ekmanna, figury znanej i cenionej także w gliwickim środowisku charyzmatycznym. Pierwszy z nich zwracał uwagę na błędne postawy, jakie mogą się pojawić w działalności przebudzeniowej, drugi wskazywał na słabości tego rodzaju przebudzeniowego duszpasterstwa. Warto ich opinie wziąć pod uwagę, bo Kościół w przeważającej mierze złożony jest z tych, którzy zamiast poddać się formacji pozostaną na poziomie charyzmatycznego przekazu płynącego z mediów.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama