Bóg Kołakowskiego

Kołakowski przeszedł długą drogę: od gorliwego piewcy marksizmu i stalinizmu do wyznania: "jestem po stronie chrześcijaństwa"

— Nie będę odpowiadał na pytanie, czy wierzę w Boga, bo myślę sobie, że Pan Bóg już to wie — mówił zmarły tydzień temu Leszek Kołakowski.

Przekorny, ironiczny i dociekliwy. Te cechy rasowego filozofa zapamięta każdy, kto przeczytał przynajmniej fragment jednej z jego publikacji, słuchał wykładów czy audycji telewizyjnych profesora. Nie ufał „małej filozofii”, która odbiera rozumowi prawo do pytania o rzeczywistość wykraczającą poza możliwości szkiełka i oka. Jednocześnie przejawiał niezwykłą pokorę w docieraniu do prawdy, świadomy, że ludzki język nie jest w stanie ostatecznie uchwycić, nazwać i zamknąć w opakowaniu tajemnicy Boga. „Bądźmy pokorni z powodu naszej ograniczoności”. I był w tym stwierdzeniu bliski św. Pawłowi, przyznającemu, że „teraz poznajemy tylko po części”. Kołakowski przeszedł długą drogę: od gorliwego piewcy marksizmu i stalinizmu do wyznania: „jestem po stronie chrześcijaństwa”.

Ukąszenie

Człowiek z Radomia. Spędził w nim całe dzieciństwo — od urodzenia, 23 października 1927 roku, do wybuchu II wojny światowej. Rok 1943 spędził w Warszawie, dzieląc cztery kąty z Żydami ratowanymi przez Irenę Sendlerową. Kiedy Armia Czerwona przepędzała Niemców, nie krył entuzjazmu dla „wyzwolicieli”, przymykając nawet ucho na pogłoski, że Sowieci sami sobie przyznają premię drogą gwałtów i grabieży.

W Łodzi podjął studia z filozofii. Wyrazem lojalności wobec nowej władzy było m.in. jego tłumaczenie, dlaczego sfałszowane wybory w 1947 r. są koniecznością: „Uważaliśmy, że władzę trzeba zdobyć wbrew większości, bo od tego zależy świetlana przyszłość”. Został członkiem PPR, później PZPR. Wiara w marksizm uczyniła z Kołakowskiego gorliwego gnębiciela wszelkich odchyłów od obowiązującej doktryny. To m.in. jego podpis pod petycją studentów sprawił, że w 1950 roku zakazano Władysławowi Tatarkiewiczowi (autorowi m.in. podręcznika „Historia filozofii”) wykładania na uczelni. Powód? „Wrogie wobec ustroju” wystąpienia profesora podczas wykładów. Losy Tatarkiewicza, na skutek działań ludzi pokroju Kołakowskiego, podzieliło wielu wybitnych uczonych, m.in. Roman Ingarden czy Kazimierz Ajdukiewicz. W tym samym czasie Kołakowski nazywał Boga „mało rozgarniętym autorem rzekomej biografii — Pisma Świętego”.

Pęknięcie

Ewolucja poglądów Kołakowskiego zaczęła się tuż po słynnym referacie Chruszczowa w 1956 roku. Napisał wtedy swoisty manifest „rewizjonistów”. Opublikowany w „Po prostu” tekst nosił tytuł „Czym jest socjalizm”. To z niego pochodzą słynne słowa: „Socjalizm nie jest państwem, gdzie ilość urzędników rośnie szybciej niż liczba robotników; państwem, gdzie tchórzom żyje się lepiej niż odważnym”. I na końcu wyjaśniał: „Socjalizm jest to ustrój, który... eh!, co tu dużo mówić! Socjalizm jest to naprawdę dobra rzecz”. Wtedy jeszcze stał w szeregu z tymi, którzy mówili o „wypaczeniach” stalinizmu, ale wierzyli w socjalizm. Dopiero po latach doszedł do wniosku, że źródła tego zła trzeba szukać w samej doktrynie marksistowskiej. W rozmowie z Jerzym Turowiczem w „Tygodniku Powszechnym” przyznał: „Jasne jest, że Marks nigdy nie wyobrażał sobie komunizmu jako gułagu. Niemniej to jest zbyt proste załatwienie sprawy. Przecież Marks, a nie Stalin, powiedział, że cała idea komunizmu może być wyrażona w jednym haśle: zniesienie własności prywatnej. Nie należy mówić, że trzeba było koniecznie Marksa całkowicie zrewidować, żeby stworzyć monstrualny ustrój zbrodni i kłamstwa oparty na leninowskich zasadach”.

Chociaż od '56 roku Kołakowski był już uznawany za wroga socjalizmu, nadal stał w opozycji do katolicyzmu. Przełom miał nastąpić dopiero w latach 60., w momencie wydania książki „Świadomość religijna i więź kościelna”, w której zaczął przychylniej patrzeć na religię. W 1966 roku odsunięto go od nauczania na uniwersytecie za krytykę władz, podpadł m.in. za list otwarty do władz PZPR w obronie Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego. Wydarzenia marcowe w 1968 roku zmusiły Kołakowskiego do emigracji. Później wydał jedną z najważniejszych książek „Główne nurty marksizmu”, w której dokonał rozprawy z ideologią komunistyczną, otwierając oczy wielu lewicowym środowiskom na Zachodzie.

Myślę, więc wierzę?

W połowie lat 60., jeszcze w Polsce, a potem na emigracji zaczął coraz bardziej zbliżać się do religii, z czasem konkretnie do chrześcijaństwa. Jeszcze w 1965 roku napisał w eseju o Chrystusie: „Osoba i nauki Jezusa Chrystusa nie mogą być usunięte z naszej kultury, ani unieważnione, jeśli kultura ta ma istnieć i tworzyć się nadal”. Jeszcze wyraźniej wyraził to w „Obecności mitu”, co spowodowało zdumienie w wielu kręgach katolickich.

Kołakowski zadawał sobie pytanie, czy można drogą racjonalną dojść do poznania Boga, udowodnić Jego istnienie. W książce „Jeśli Boga nie ma” przedstawia wizję dwóch światów: z Bogiem i bez Boga. Nie ma wątpliwości, która wizja wydaje się Kołakowskiemu bardziej racjonalna. „Nawet ci z nas, którzy świadomie odrzucili wszelkie wierzenia religijne bądź po prostu nigdy nie zwracali na nie uwagi, żywią ukrytą gotowość, czy nawet półświadomy przymus poszukiwania ładu w tym gigantycznym stosie rupieci, który nazywamy historią ludzkości” — pisał. Jednocześnie uznawał, że próba „udowodnienia” istnienia Boga jest sprzeczna z samym pojęciem wiary. „Żaden mistyk nie próbował »udowodnić« istnienia Boga; byłoby to dlań tyle, co dowodzić, że miód jest słodki albo woda mokra”. Ważne jest jednak stwierdzenie, które idzie pod prąd dominującej już wtedy postmodernistycznej modzie relatywizmu w etyce: Kołakowski powtarza z przekonaniem za Dostojewskim, że „jeśli Boga nie ma, wszystko wolno”. I dodaje: „Aby coś było prawdziwe, musi istnieć podmiot nieomylny. Ten podmiot musi być też wszechwiedzący; podmiot, który posiadając wiedzę fragmentaryczną, cieszyłby się w jej granicach doskonałą pewnością, jest nie do pojęcia. Żadna bowiem prawda częściowa nie może nieść doskonałej pewności, jeśli nie odwołuje się do całej prawdy”. To był głos człowieka, który uważał, że pytanie o Boga i prawdę ostateczną nie jest zabobonem, tylko zadaniem rozumu.

Natura chrześcijanina

Był rok 2000, w Lublinie na KUL-u odbywał się pierwszy Kongres Kultury Chrześcijańskiej. Leszek Kołakowski miał wygłosić referat o roli chrześcijaństwa we współczesnym świecie. Powiedział wtedy: „Chrześcijaństwo jest religią żywą, póki są chrześcijanie tego samego ducha co dawni męczennicy”. I ku zdumieniu wszystkich dodał, że nie zgadza się z tezą, iż żyjemy w epoce postchrześcijańskiej i że chrześcijaństwo jest nie do pogodzenia ze współczesną racjonalnością.

Leszek Kołakowski nigdy nie przyjął chrztu (przynajmniej nic o tym nie wiadomo). Zapytany kiedyś przez Józefa Czapskiego: „To jak to jest: jest ten Pan Bóg czy Go nie ma?”, miał odpowiedzieć z właściwą sobie przewrotnością: „Jest, ale... pssst, nie należy o tym mówić głośno”. W wywiadzie rzece, jakiego udzielił Zbigniewowi Mentzlowi, wyznał: „Jestem po stronie chrześcijaństwa, ale nie jestem po jego stronie w sposób wojowniczy. Nie uczestniczę też naprawdę w chrześcijańskiej liturgii (...), nie chodzę do spowiedzi. Instytucję spowiedzi doceniam, bo myślę, że jest ważną rzeczą, żeby ludzie mieli poczucie, iż potrafią stawić czoło własnej grzeszności, to jest ważne”. Dopytywany, czy uważa się za chrześcijanina, odpowiadał: „W jakimś sensie ogólnym, którego jednak nie potrafię zdefiniować, tak. Jestem przywiązany do tradycji chrześcijańskiej, do wielkiej siły Ewangelii, Nowego Testamentu”.

W swoich słynnych „Mini wykładach o maxi sprawach” powiedział: „Zdrowy rozsądek podpowiada, że wieczne zbawienie nie może być sprawiedliwą odpłatą za nasze, choćby największe, ale skończone zasługi. Bóg nie jest więc sprawiedliwy, ale miłosierny”. Pozostaje mieć nadzieję i modlić się o to, by po drugiej stronie prof. Kołakowski doświadczył „twarzą w twarz” prawdy, którą przeczuwał i w którą być może mocno wierzył.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama