Deprecjacja człowieka

O problematyce wiary i ateizmu w życiu człowieka

Czy człowiek w dzisiejszym świecie wierzy w Boga osobowego, a może wierzy w dobro i zło, może tylko w siły przyrody, a może sam w siebie? Nauka rozwinęła się tak bardzo, że człowiek pokłada w niej ogromną nadzieję. Ludzie próbują sprawić, aby zniknęły choroby, przy czym sami wytwarzają takie mutacje chorób, które być może bez ich ingerencji nigdy by nie zaistniały. Równocześnie szuka się sposobu na przedłużenie życia, na nieśmiertelność człowieka. Człowiek, przez swoje działania, stara się sam być jak Bóg, tworząc coś, co nie jest jego zasługą.

Wielu ludzi właśnie ufa temu, co wytwarza człowiek: lekom, środkom pomagającym zasnąć i obudzić się, chemikaliom pozwalającym poczuć chwilowe szczęście. Jednak używki to tymczasowa pomoc, jeśli ktoś patrzy na nie jako na coś, co w ogóle może choć przez sekundę sprawić, że poczują się lepiej. Zaufanie ludzie pokładają w nauce. To w niej widzą przyszłość swoją, lub swoich dzieci, jeśli sami nie dożyją, a naukowców traktują jak bogów nowej generacji. Jednak niektórzy nie zdają sobie sprawy w tego, że osoby zajmujące się zawodowo daną rzeczą, też nie są wolne od błędu, są słabe, że mogą umrzeć zanim skończą badania, że zastąpią ich inni, którzy zrobią pożytek lub szkodę z danej rzeczy. Jest to wielki problem nauki: ciągła walka z etyką. Co jest dobre, a co złe. Co pomoże człowiekowi, a co mu zaszkodzi. W końcu, czy można użyć czegoś, lub kogoś, albo zrobić rzecz, która jest z obiektywnego punktu widzenia zła (o ile istniałoby coś takiego, jak obiektywizm), co w przyszłości będzie w stanie pomóc człowiekowi? Jednak czy rzeczywiście czynienie zła, może mieć dobre skutki? Być może naukowcy, mówiąc o dobrych skutkach, wierzą tylko w swój osobisty sukces? Bo dlaczego miałoby im zależeć na tym, co będzie za sto czy tysiąc lat, skoro ich już wtedy nie będzie? Czy ich działanie nie są skierowane ku temu, aby korzystać z życia teraz, a swoje sukcesy opiewać już dziś, i to osobiście? Czy istnieją osoby, które robią coś bezinteresownie i czy kiedykolwiek istniały? W końcu, człowiek jest człowiekiem. Być może nawet Newton po odkryciu i opisaniu prawa ruchu był skierowany na własny sukces i rozwój osobisty, choć wydaje się nam to bardzo nieprawdopodobne z dzisiejszej perspektywy. Jednak człowiek jest człowiekiem, dlaczego wieki dzieląca go od nas miałyby coś zmienić w pragnieniach człowieka? Im bardziej odległy jest od nas dany człowiek, tym bardziej świętym jesteśmy go w stanie uczynić. Czy jednak każdy naukowiec chciał własnego dobra, a nie przekazania prawdy całej ludzkości, którego geniusz właśnie doprowadził do okrycia tej prawdy? Co jednak powiemy o tych, którzy umierali za prawdę, których teoriom nie dowierzano, które tępiono, i palono za ich głoszenie na stosie? Czy oni także byli naukowcami nastawionymi na rozwój osobisty? Być może w płomieniach ognia ten rozwój miał nastąpić. Jednak takie przykłady świadczą o tym, że istnieją co najmniej dwie kategorie naukowców: są to ci, którzy rzeczywiście chcą się przysłużyć ludzkości, i którzy życie poświęcają na odkrycie danej prawdy, oraz ci, którzy naukę mierzą miarą sukcesu osobistego, bez żadnego altruizmu, poświęcenia, a nawet bez wiary w to, że ich odkrycie może komuś pomóc i przysłużyć się dla ratowania świata lub posłużyć dla jego lepszego poznania.

CZŁOWIEK W ŚWIECIE WIARY

Człowiek, który nie wierzy w człowieka, jest bardzo świadomy siebie. Nie zawierza on innemu człowiekowi, ale zdaje się sam na siebie. Taki człowiek polega jednak na znajomości natury człowieka, jednak może spotkać go niespodzianka, albowiem człowiek nie musi zachować się według schematu. Niekoniecznie musi kierować się własnym interesem, choć najczęściej kieruje się nim. Nawet człowiek wierzący, wierzy, i czyni coś, co nazywa dobrem, dla własnego zbawienia. Można więc powiedzieć, że nie ma człowieka, który robi coś dla innych w czystej postaci, tzn. Że wychodzi na tym na zero lub na minus. W każdym działaniu możemy dopatrywać się interesu danego człowieka, nawet, jeśli tylko on modli się za nas (bezinteresownie?).

Być może, sporym problemem wiary w Boga dla człowieka współczesnego jest jego trzeźwe patrzenie na rzeczywistość. Być może to właśni surowa ocena drugiego człowieka, niewiara w jego dobroć czy bezinteresowne działanie, może objawić się w naszym spojrzeniu na istnienie Boga. Oprócz tego, nie bez znaczenia jest kryzys wartości i załamanie się granic etycznych, a także brak autorytetów. Zwłaszcza ma to znaczenie dla młodzieży i dla dzieci, które dorastając, nie znają nikogo, kto byłby dla nich autorytetem. Nie są nimi już ani nauczyciele, ani rodzice czy dziadkowie. Problem ten przybiera coraz większą skalę.

W świecie, w którym brakuje autorytetów, trudniej jest znaleźć osoby, dla których autorytetem jest Bóg. Wielu dorosłych ludzi chodzi do kościoła na nabożeństwo tylko po to aby zachować tradycję lub z powodu przyzwyczajenia, czy z poczucia obowiązku. Niewiele jest takich osób, które modlą się we wspólnocie do Boga. Ludzie nie chcą być z innymi, nie lubią już tłumów. Dla wielu, zgromadzenie w czasie modlitwy, jest właśnie tłumem osób, które bez potrzeby robią zamieszanie, i spotykają się nie wiadomo w jakim celu.

Oprócz osób patrzących w ten sposób na praktyki religijne, mamy szereg osób, którym zupełnie obojętne jest to, jaką religię wyznają. Dla nich budda i Bóg Ojciec, a nawet Maryja, to jedno i to samo. Ludzie ci uważają, że nie jest ważne, w jakiego Boga wierzysz. Ważne jest to, abyś był dobrym człowiekiem — przy czym „dobry” dla każdego znaczy co innego. Nie ma wspólnej etyki, która byłaby rozciągnięta na całą ludzkość. Każdy ma swoją interpretację. Tak jak coraz więcej jest obywateli świata, dla których ojczyzna to czysta abstrakcja, tak samo coraz więcej jest osób, dla których Bóg jest wszystkim: trawą, wodą, wiatrem albo nawet kimś w rodzaju anioła stróża.

Wiara człowieka uległa zachwianiu, niezależnie od tego, jaką religię on wyznaje. Kryzys wartości nastąpił już nie tylko w krajach bogatych, ale także ma on miejsce w biedniejszych państwach, i nawet tych, które dotąd uchodziły za bardzo katolickie, np. Hiszpania. Jeszcze nie była ona tak laicka w sprawach wiary i Boga, jak jest teraz.

Czy człowiek XXI wieku powróci do Boga czy oddali się od niego jeszcze bardziej? A może zastąpi go tym wszystkim, czym zastępuje go od wielu lat: telewizja, pieniądze, używki. Nawet temat śmierci nie jest w stanie nakłonić człowieka do rozważań nas sensem życia. Być może, zastanowimy się nad nim czasem, jednak odpędzamy te myśli, niczym natrętną muchę, aby znów nakręcić się do pracy, do zarabiania pieniędzy, do życia bez Boga. A szkoda, bo gdyby wszyscy wierzyli w Boga, być może staraliby się być odrobinę lepsi? Może widzieliby w życiu jakiś sens, może dążyliby to „bycia kiedyś”, a nie tylko „tu i teraz”.

Razem z Bogiem współczesny świat usunął z naszego metafizyczną podstawę wszelkich wartości, od tej pory zawieszone są one w próżni. Relatywizm sprawił, że nie ma prawdy, ani dobra, nie możemy więcej się do nich odwoływać, bo umarły razem z Bogiem. Człowiek musi na nowo podjąć trud ich stanowienia, lecz zdaniem Nietzschego nie jest w stanie. Jesteśmy bowiem tworami chorej kultury, która Boga zastąpił konsumpcjonizmem a w konsekwencji nihilizmem, hedonizm. Człowiek uwierzył we własne siły. Mam wszystko, wszystko mogę, potrafię samego siebie uszczęśliwić bo konsumpcjonizm stwarza tyle możliwości szczęścia. Do tego wszechwładny nihilizm, czyni z człowieka Boga zastępując Jego Stwórcę, bytem ludzkim. Nihilizm jest odrzucaniem, negowaniem, relatywizacją wszelkich przyjętych wartości, norm, zasad, praw życia zbiorowego i indywidualnego; inaczej, jest to sceptycyzm absolutny. Według nihilistów, świat a zwłaszcza ludzka egzystencja są pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, celu lub zasadniczej wartości.

W ostatnim okresie czasu często rozbrzmiewają publicznie głosy stwierdzające, że cywilizacja zachodnia jest okazem upadku i degradacji moralnej, jaka nigdy wcześniej nie miała miejsca. Są to mocne słowa, które mają zapewne na celu zwrócenie uwagi na szereg problemów z jakimi przychodzi się współczesnym społeczeństwom borykać. Czy jednak kryzys moralności jest faktem czy jedynie złudzeniem przewrażliwionych intelektualistów? Właściwie niemożliwym jest postawić jednoznaczną i obiektywną odpowiedź. Każdy inaczej postrzegać może symptomy moralnego upadku, zwłaszcza że moralność to niezwykle indywidualna w odbiorze sfera. Nie ulega jednak wątpliwości, że ludzie od wieków porównywali swoje życie z życiem wcześniejszych pokoleń i zawsze niemal dochodzili do niewesołych wniosków. Właściwie więc koniec tysiąclecia ma prawo wywoływać podobne obawy, zwielokrotnione jeszcze niecodzienną rangą wydarzenia.

LAICKA EUROPA

Europa w wieku XX pozbyła się Boga z życia społecznego, aby kierować się w się wolnością opartą na wymaganiach aksjologicznych. Człowiek jest wyalienowany, a nawet wręcz ograbiony ze swej wolności. Systemy te postulowały, że podstawowym sposobem odzyskania i wyrażania wolności powinien być bunt, „uwalnianie się” od norm moralnych i religijnych, od wszelkich tradycji, a także od wszelkich ról czy zobowiązań społecznych. Człowiek kierujący się mentalnością ponowoczesności dąży do absolutnej i jednocześnie łatwej wolności, w której wyłącznie on sam jest kryterium własnego działania. Taki człowiek ucieka od oczywistego faktu, że prawdziwa wolność nie jest owocem buntu wobec rzeczywistości czy negacji ograniczeń płynących z rzeczywistości, ale owocem wysiłku, pracy nad sobą, dyscypliny, wytrwałości, zdolności do realistycznego myślenia, do współpracy i do wierności wobec podjętych zobowiązań.

Radykalne zmiany następują nie w przeciągu setek czy dziesiątek lat lecz często miesięcy i dni. Być może zdolności adaptacyjne ludzkiej psychiki osiągają kres, za którym leży już tylko szaleństwo... Póki co załamanie wydają się przeżywać zasady i normy uznawane dotąd w kręgu kultury chrześcijańskiej za niepodważalne. Części z nich nie można po prostu dopasować do stylu funkcjonowania dzisiejszych społeczeństw. Zbyt mocno bowiem wkraczają w tak chronioną obecnie sferę prywatności. Próbują regulować czysto intymne zachowania jednostki. Dotąd oparciem dla norm moralnych wydawała się być religia. Te dwie dziedziny zresztą są ze sobą od zawsze nierozerwalnie związane. Przez ogromną część ludzkiej historii reguły moralne były przechowywane w religijnych kontekstach i wyposażone w sakralny sens, a ich uzasadnianie dokonywało się poprzez odwołanie do boskiej woli i boskich nakazów. Teraz jednak religia przestaje powoli odgrywać rolę „strażnika dusz” milionów ludzi. Widać to szczególnie w mocno zlaicyzowanych społeczeństwach zachodnich, ale i nasz kraj nie stanowi w żadnym razie jakiegoś mistycznego bastionu opierającego się dzięki bożemu posłannictwu, moralnej „zgniliźnie”. Masowa konsumpcja i szeroki jak nigdy dotąd dostęp do informacji oraz wiedzy, dokonują poważnych zmian w dotychczasowej hierarchii wartości. Oczywiście nie można popadać w niepotrzebną przesadę i skrajny pesymizm. Upadek wiary w Boga nie oznacza jednocześnie realizacji stwierdzenia ”jak Boga nie ma, to wolno wszystko”. Tak naprawdę Dekalog wciąż w dużej mierze wyznacza kanon słusznych zachowań oraz pole indywidualnego postrzegania dobra i zła. „Nie zabijaj”, „nie kradnij”, „nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” - niewiele znajdzie się chyba osób gotowych publicznie zaprzeczyć potrzebie ich funkcjonowania w życiu społecznym. Chociaż wiele ludzi głosi moralny relatywizm, to rzadkie jest znajdować zgodny morał relatywizmu. Dla wielu absolutna prawdą może być że jest nieprawidłowe zadawać ból innym, albo że nie ma żadnego absolutnej moralności. Dla bardzo mało ludzi w Polsce czy na świecie zabijanie niewinnej osoby jest po prostu sprawa gustu który można zmieniać zgodnie z własnym "widzi mi się". Dla większej części jest czynem który jest właściwie nieprawidłowy, niezależnie od jego poglądów filozoficznych, religijnych itd. czy w dzisiejszym świecie istnieje absolutny standard moralności pochodzący od jedynego źródła jakim jest Bóg? Oczywiście nie!!! Stąd aborcja i eutanazja wykrzykiwanie tyle słów pod adresem drugiego człowieka bez zastanowienia się na ich prawdziwością i konsekwencjami. Dlaczego tak się dzieje? Otóż postmodernistyczny relatywizm przyniósł, nie wolność lecz niczym nie skrępowaną swobodę!!!

CZY POTRZEBUJEMY BOGA, ABY ŻYĆ SZCZĘŚLIWIE?

Pierwszą reakcją na ten tytuł może być zdziwienie, że w ogóle stawia się takie pytanie lub co najmniej, że stawia się je w takiej formie, skoro liczni chrześcijanie są przekonani, iż tylko ateista zaprzeczy, że człowiek potrzebuje Boga, jeśli pragnie żyć jako dobry człowiek. Ale sprawa ta nie jest tak oczywista. Na przykład, pomyślmy o kimś, kogo dość dobrze znamy jako człowieka pobożnego — chrześcijanina. Znamy go jako osobę, która wiernie zachowuje dziesięcioro przykazań i poszczególne przykazania kościelne. Nikogo nigdy nie skrzywdzi, nie kradnie, nawet nie plotkuje bardziej, niż tego można by się spodziewać w jego sytuacji. Ale kiedy pojawia się kwestia znalezienia kogoś, na którego pomoc możemy liczyć i do kogo moglibyśmy pójść z naszymi trudnościami — wtedy mógłby się on znaleźć na końcu naszej listy. Nie ma on ludzkiej serdeczności ' otwartości, aby kogoś pocieszyć, ani też nie zada sobie trudu, aby pomóc innym. Jednak jest on człowiekiem pobożnym, praktykującym, który zachowuje wszystkie przykazania. Możemy również pomyśleć o innej osobie, którą dość dobrze znamy. Ten bliski przyjaciel jest otwartym humanistycznym ateistą. Zaprzecza on kategorycznie, że istnieje coś takiego, jak Bóg. Mówi, że kiedy człowiek umiera, jest to jego koniec, i nie oczekuje nagrody w nieznanym, przyszłym życiu". Ale uważa on, że w czasie, jaki ma tutaj na tym świecie, dopiero wtedy będzie pełnym człowiekiem, jeśli uczyni, co może, dla poprawy społeczeństwa. Nie modli się i nigdy nie wymienia dziesięciorga przykazań, ale w swoich stosunkach z innymi ludźmi okazuje serdeczność i zrozumienie, otwartość i pomoc, co sprawia, że jest powiernikiem wszystkich, którzy go znają. Jednym słowem, rzeczywiście szanuje i kocha swoich bliźnich jako istoty ludzkie. Kontrast między tymi dwiema osobowościami może pozwolić nam zrozumieć, że wiara w Boga i ścisłe przestrzeganie przykazań Bożych nie jest gwarancją życia ludzkiego naprawdę dobrego. Z drugiej strony, zaprzeczenie przez niektórych ludzi istnienia Boga nie znaczy, że tacy ludzie są mniej dobrzy jako istoty ludzkie. Oczywiście można znaleźć wspaniałych ludzi wśród wierzących w Boga i można znaleźć bardzo złych ludzi wśród ateistów. Jednakże pozostaje faktem, że akceptacja Boga nie jest gwarancją bycia dobrym, podczas gdy odrzucenie Boga nie gwarantuje bycia złym. Stąd możemy poważnie pytać, czy potrzebujemy Boga, ażeby żyć dobrze jako ludzie.

Możemy dalej posunąć to porównanie i zastosować je do materialnego aspektu egzystencji ludzkiej. Wielu spośród tych, którzy wierzą w Boga, napotyka trudności, doznaje cierpień i żyje w ubóstwie tak samo jak inni, ale ich wiara w Boga z pewnością nie jest ucieczką od takich okoliczności właściwych człowiekowi. Może nawet prawdziwe jest twierdzenie przeciwne. Ci, którzy odrzucają Boga, podlegają tym samym ludzkim niewygodom i cierpieniom, co i wierzący. W wielu przypadkach okazują oni tę samą odwagę, wytrwałość i cierpliwość, jak ci, którzy wierzą. Odpowiedź, że wierzący będzie nagrodzony w życiu wiecznym, podczas gdy niewierzący — nie będzie, po prostu nie ma sensu w tym kontekście. Widząc to, co się dzieje na tym świecie, możemy tylko wnioskować, że wiara w Boga nie gwarantuje moralnego dobra czy materialnego szczęścia, podczas gdy odrzucenie Boga nie gwarantuje niemoralnego życia czy materialnego nieszczęścia. Dlatego pytanie nadal pozostaje: czy potrzebujemy Boga, aby dobrze żyć jako ludzie?

Jeśli chcemy znaleźć odpowiedź, musimy najpierw rozważyć znaczenie dwu terminów: „Bóg" i „życie ludzkie". Dopiero potem możemy próbować zrozumieć, czy Bóg jest rzeczywiście potrzebny w ludzkiej egzystencji.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama