Recenzja: John Bowker, Sens śmierci, przełożył Jerzy Łoziński, PIW, Warszawa 1996
Czy źródłem religii jest po prostu istnienie Boga? Często można usłyszeć twierdzenie przeciwne. Zgodnie z nim religia stanowi odpowiedź na pewne naturalne - psychologiczne, biologiczne, społeczne - potrzeby ludzkie. Jedni nie mogą się pogodzić z niesprawiedliwością na ziemi, inni spotkali w życiu za mało ciepła. W każdym przypadku religia byłaby dziełem pomysłowości człowieka, jego uczuć, a także, co gotowi są twierdzić niektórzy, samozakłamania. Miałaby służyć zatarciu w świadomości człowieka jego rzeczywistych braków. W sztuczny sposób kompensowałaby niedostatki doczesnego bytowania. Sądowi temu towarzyszy współcześnie szczególny szacunek. Ma on mianowicie wyrażać nową świadomość człowieka, ma wynikać z jego większej wiedzy i lepszego zrozumienia natury ludzkiej. Czy jest prawdziwy?
John Bowker twierdzi, że nie. Amerykański autor zaczyna od przedstawienia poglądów tych, którzy uważają religię za zjawisko wtórne i pochodne. Ich zdaniem najczęstszym motywem, który skłania ludzi do wiary w istnienie sił wyższych i istot boskich, jest strach przed śmiercią. A więc człowiek wierzy nie dlatego, że istoty boskie realnie istnieją, chociaż dostęp do nich jest ograniczony i zależy od spełnienia pewnych warunków, ale dlatego, że potrzebuje wierzyć. Albo jeszcze lepiej: boi się nie wierzyć. "Tu właśnie rodzi się i stąd czerpie swoją siłę religia, gdyż to ona proponuje rajską nagrodę tym, którzy nie potrafią znieść wizji śmierci i wiecznego zatracenia" - pisze, streszczając te myśli, Bowker.
Bowker odwołuje się tu do poglądów dwóch myślicieli, którzy, jego zdaniem, w największej mierze odpowiedzialni są za współczesne rozumienie religii. Chodzi o Freuda i Marksa. Ten pierwszy uważa, iż "poza »zasadą przyjemności« działa bardziej fundamentalny instynkt, który domaga się powrotu do pierwotnej sytuacji śmierci, życie bowiem poprzedzone jest przez nie-życie. Celem życia zatem jest śmierć i to jej ono nieuchronnie szuka." Z tego punktu widzenia religia jest jedynie oporem, jaki nasza świadomość stawia temu, co i tak nieprzezwyciężone: pierwotnemu instynktowi śmierci. Podobnie u Marksa religia służy zachowaniu układu sił w społeczeństwie.
Przekonania te nigdy nie zdobyłyby aż takiego wpływu, gdyby nie uważano ich za twierdzenia naukowe. Ich skuteczność zależała od zbudowania opozycji między, z jednej strony, religią i ignorancją, a z drugiej oświeceniem i niewiarą. Jest wielką zasługą Bowkera, iż postarał się dokładniej przyjrzeć rzekomej wartości naukowej tych twierdzeń. Czy faktycznie możemy przyjąć, pyta autor Sensu śmierci, że w najwcześniejszym okresie powstawania religii widoczny jest jej kompensacyjny charakter? Czy rozporządzamy świadectwami, iż rytuały pogrzebowe i kulty religijne wynikały z ignorancji naszych przodków oraz stanowiły ucieczkę przed nicością? Amerykański religioznawca zwraca się do antropologii, której "zasługą jest ujawnienie i opisanie nie jednorodności, lecz skrajnej różnorodności, jeśli chodzi o traktowanie przez jednostki i wspólnoty faktu śmierci". Współczesny badacz nie znajduje żadnych dowodów prawdziwości tezy Marksa, Freuda i ich następców. Wręcz przeciwnie. "Jasne jest zatem, że materiał zebrany przez antropologów nie może być wykorzystany do wsparcia tezy, że w efekcie uświadomienia sobie śmierci ludzie wynaleźli religię, aby w ten sposób skompensować trwogę. Mimo to pogląd ten prezentowany jest jako pewnik." Wszystko to razem powinno prowadzić do przyjęcia, iż po pierwsze żadna z dotychczasowych teorii opisujących powstanie religii nie stanowi wyjaśnienia pełnego, a po drugie, że, być może, "pośród owych czynników są też takie, które odsyłają do oddziałującej na ludzi realności nazywanej (nie jednym bynajmniej imieniem) Bogiem".
Co dokładnie pozwalają stwierdzić badania antropologiczne? Zachowane świadectwa pokazują, iż refleksja nad śmiercią nie prowadziła do przyjęcia, że po odejściu ze świata doczesnego człowiek będzie przebywał w błogiej obecności Boga. To ważne ustalenie. Gdyby mity opowiadały o zaświatach jako o miejscu szczęścia, o śmierci jako dobru, a życiu jako przekleństwie, teoria kompensacji mogłaby rościć sobie prawo do prawdy. Jest jednak inaczej. "W najdawniejszych wyobrażeniach religijnych, do których mamy dostęp, życie jest naturalne, a śmierć nienaturalna." Życie jest zatem tym, co godne afirmacji, wyboru i podtrzymania, śmierć jego wrogiem, siłą bezładu i mrocznych mocy. Drugim ważnym twierdzeniem, również wypływającym z badań, jest brak związku między wiarą w istoty boskie a wiarą w życie pozagrobowe. Tym, co wyrażały pierwotne religie, było doświadczenie bezpośredniości Boga (lub bogów). Przekazy na temat życia pozagrobowego są mniej rozbudowane i niewyraźne. Jeśli religia pochodzić by zatem miała ze strachu przed śmiercią, pojawiłaby się ona dopiero po tym, jak już od dawna istniała... Dlatego Bowker dochodzi do przekonania, że religijne doświadczenie śmierci "nie ma nic wspólnego z rekompensatą czy projekcją, ściśle natomiast wiąże się z afirmacją i obroną wartości na przekór śmierci".
Oczywiście, powyższe ustalenia bynajmniej nie są dowodem na to, iż istoty boskie istnieją. W jeszcze mniejszej mierze mogą nam one dawać pewność, które z różnych poglądów religijnych są prawdziwe, a które nie. Tym niemniej ustalenia badań wystarczą, by odrzucić tezy Marksa i Freuda. W tym miejscu Bowker postanawia wsunąć własną teorię pochodzenia religii. "Ofiara jest najwcześniejszą kategorią, w której religia ujmuje naturę i znaczenie śmierci. Ofiara nie pod naciskiem życia, ale w imię życia." Jego zdaniem religie stanowią wyraz pierwotnego zrozumienia, że dar życia, sam w sobie dobry i niezastąpiony, wymaga ofiary, samopoświęcenia. "Z życia rodzi się życie, cząstka po cząstce, a urzeczywistnienie całości, jak się wydaje, wymaga ofiar." Trzeba coś dać, aby coś otrzymać, czegoś się wyrzec, aby coś zdobyć. Oto prawo życia, które, zdaniem Bowkera, religie opisują i wprowadzają w czyn. Aby udowodnić tę tezę, Bowker uważnie przypatruje się kilku najważniejszym tradycjom religijnym ludzkości: judaizmowi, chrześcijaństwu, islamowi, hinduizmowi i buddyzmowi.
"Tora jest przeto dla Izraelitów językiem miłości. Jest to odpowiedzenie »Tak« Bogu i marzeniu o przywróceniu raju tu, na ziemi. Nie ma w tym jednak zawartej obietnicy, że śmierć utraci, choćby czasowo, swą rzeczywistą moc." Starożytni Izraelici, dowodzi autor Sensu śmierci, wysławiali Boga przede wszystkim jako Władcę życia, jako tego, który może im dać szczęście tu, na ziemi. "Modlitwa wysławia Boga, nie ma w niej jednak wzmianki o nieśmiertelności." Również miejsce, dokąd odchodziły dusze po śmierci, nie budzi zbyt dużego zainteresowania żydowskich proroków i nauczycieli. Szeol nie jest wprawdzie tym samym co stan nicości, tym niemniej odejście w zaświaty postrzegane jest jako nieszczęście. Paradoksalnie, pokazuje Bowker, to dopiero realność obcowania z Bogiem za życia jest punktem wyjścia dla refleksji na temat możliwego życia pozagrobowego. Aż do końca jednak to doczesność i czasowe życie jest uprzywilejowanym miejscem spotkania z Panem. Stąd zaś wynika rola, jaką Żydzi przypisywali narodowi - przez naród bowiem przejawia się najpełniej ciągłość życia. "Tym przeto, co przede wszystkim dostrzegamy u żydów, jest afirmacja więzów krwi. (...) przetrwanie, o którym warto rozmawiać i dla którego warto żyć, dokonuje się w narodzie i w potomkach."
Najgłębsze przesłanie judaizmu, a mianowicie myśl, że realność Boga objawia się w tym życiu, stało się również, uważa Bowker, dziedzictwem chrześcijaństwa. Autor Sensu śmierci dowodzi, że różnica między chrześcijaństwem a judaizmem zasadza się jedynie na radykalizacji tezy o działaniu Boga w świecie. Innymi słowy, zdaniem Bowkera, Jezus głosił, iż w bezpośredniej relacji do Boga pozostają w różny sposób wszyscy ludzie. Wystarczy w to uwierzyć, aby poczuć, iż obcuje się z żywym Panem, który jest zdolny uchronić nas przed śmiercią. "Sprawstwo Boga nie wymaga już pośrednictwa Tory interpretowanej przez kapłanów i rabinów (co najmniej jako warunku koniecznego), a wymaga jedynie wiary." Jezus umarł na krzyżu po to, by każdy człowiek uwierzył, iż ma bezpośredni dostęp do Boga. To przesłanie Jezusa wymagało, aby On sam był tylko śmiertelnikiem. "Jezus sprzeciwiał się przeto wzniosłym określeniom, gdyż chciał w ten sposób podkreślić, że mówi i działa jako śmiertelnik, wierzący jednak w sprawstwo Boga." Jezus oddaje swe życie, aby pokazać nam, że owo sprawstwo Boże będzie trwało dalej, że świat i człowiek zostali z Bogiem pojednani. Jezus jest wzorcem ufności.
Podkreślanie przez Bowkera człowieczeństwa Jezusa ma wiele zalet. Tym niemniej prowadzi go niekiedy, moim zdaniem, zbyt daleko: a mianowicie aż do zakwestionowania sensu zbawienia. Z punktu widzenia spójności wywodu Bowkera rzeczywiście lepiej, aby Jezus był tylko śmiertelnikiem wierzącym w możliwość bezpośredniego obcowania z Bogiem. Pozostaje jednak pytanie, czy sam Nauczyciel z Nazaretu przystawał na taką rolę. Otóż w przeciwieństwie do Bowkera, choć w oparciu o te same teksty, które on przywołuje, uważam, że nie. Bowker pisze, iż "Jezusa za życia nie uważano bynajmniej za »Chrystusa«, chyba że mówiono tak przenośnie (...) co On sam (...) uważał za zwodnicze". Na poparcie tego twierdzenia amerykański religioznawca przywołuje fragmenty Ewangelii św. Marka i Łukasza (Mk 8, 27-31, Łk 9, 21-22).
Po pierwsze, nie bardzo wiem, dlaczego w przywołanym fragmencie Ewangelii Marka Piotr odpowiada Jezusowi na Jego pytanie "za kogo ludzie mnie mają?" pytaniem: "Ty jesteś Mesjasz?", skoro we wszystkich znanych mi przekładach łącznie z oryginałem greckim znaku pytajnego nie ma. Po drugie, nie rozumiem, dlaczego Bowker nie przytoczył paralelnego fragmentu z Ewangelii Mateusza (Mt 16, 15-20), gdzie odpowiedź Piotra nie pozostawia żadnych wątpliwości: "Ty jesteś Chrystus, Syn Boga Żywego." Co więcej, według Ewangelii Mateusza Jezus wyraźnie chwali, a nie gani Piotra za jego wyznanie.
Rozwiązanie zagadki, dlaczego Jezus przykazywał, aby Jego uczniowie nikomu nie mówili, iż jest On Mesjaszem, wcale nie jest trudne. Nie trzeba przyjmować, co sugeruje Bowker, że Jezus nie wiedział o swej Boskości. Tajemnica objawiona przez Jezusa pozostawała w opozycji do oczekiwań Żydów i mogła być ujawniana światu dopiero stopniowo. Trzeba pamiętać, że "judaizm we wszystkich swoich formach i przejawach zawsze utrzymywał, iż odkupienie będzie aktem publicznym, dokona się w widzialnym świecie w obrębie społeczności" (Gershom Scholem, The messianic idea in judaism). Nic dziwnego, że cierpiący i poniżony Mesjasz musiał być, jak pokazuje św. Paweł, zgorszeniem dla Żydów.
O ile przy opisie chrześcijaństwa fragmenty eschatologiczne, które zwiastują odpłatę i karę, są pominięte, o tyle wychodzą one na pierwszy plan przy interpretacji islamu. "Nie ma tu mowy o żadnym odkupieniu (...) o roli, jaką śmierć Chrystusa ma dla pojednania wszystkich z Bogiem." Istotą islamu, można by powiedzieć, jest przekonanie, iż każdy sam odpowie za własne przewinienia. Dlatego Bowker przyznaje, iż "islam, na pozór, przeciwstawia się zasadniczej tezie (...), że religie w swych najwcześniejszych postaciach upatrują znaczenia śmierci bardziej w ofierze niż w spekulacjach nad życiem pozagrobowym". Ową nieprzystawalność fenomenu islamu do swej tezy tłumaczy tym, że religia Proroka stanowi najpóźniejsze stadium rozwoju tradycji judaistycznej.
Podobne kłopoty z punktu widzenia zgodności z naczelną tezą książki sprawia Bowkerowi hinduizm. Hinduizm późny, jaki znamy z Bhagawadgity, uznawał, iż w człowieku przebywa niezniszczalna, wieczna substancja. Celem życia jest zatem "takie oddzielenie się od nietrwałych zjawisk, aby Ja nie było już pragnieniem związane z tym czy innym światem pojawów". W tym sensie można tu mówić o zanegowaniu życia ziemskiego w imię szczęścia pozaświatowego: Ja zrzuca z siebie płaszcz zjawisk i wkracza do wiecznej komnaty boskości. Spotyka się z Absolutem, którego obiektywnie można ująć jako brahmana - źródło bytu - subiektywnie jako atmana - owo wieczne i niezmienne Ja. Z tej perspektywy śmierć nie jest niczym ostatecznym: "śmierć wydarza się wielokrotnie", z czego wypływa doktryna o wędrówce dusz - sansara. Wszystkie te elementy: przekonanie o nietrwałości i znikomości życia doczesnego (świat maji i pojawów), wiara, iż prawdziwe szczęście jest tożsame z przekroczeniem czasu, pojmowanie śmierci jako drogi wiodącej ku wybawieniu, pozwalają autorowi Sensu śmierci stwierdzić, że "marksowska interpretacja religii tym lepiej przystaje do hinduizmu, im silniej występuje w nim pojmowanie nieśmiertelnego atmana...".
A jednak również w przypadku hinduizmu teoria kompensacyjna nie sprawdza się. By to wykazać, Bowker powraca do okresu formowania się hinduizmu. Wiara w nieśmiertelność atmana i szczęście zaświatowe jest we wczesnej fazie rozwoju tej religii niemal nieobecna. Według Wed "na śmierć nie oczekuje się jako na przejście do lepszej egzystencji". Co więcej, starodawne księgi hinduizmu uczą, że "nawet bogowie muszą trudzić się nad tym, iżby trzymać śmierć z dala od siebie i zachować w ten sposób nieśmiertelność". Szczegółowa interpretacja tekstów prowadzi amerykańskiego religioznawcę do przekonania, że w Wedach mamy do czynienia z wizją kosmosu powstającego wskutek ofiarnej śmierci, gdzie wszechświat może zaistnieć dopiero dzięki składanej przez bogów ofierze - "ofiarowania życia nie za inne istnienie, lecz dla niego, aby je w ogóle umożliwić".
Najtrudniej było Bowkerowi uzasadnić swą tezę o religii jako rozpoznaniu znaczenia ofiary dla życia w stosunku do buddyzmu. Przede wszystkim dlatego, że buddyzm wprowadza przemijanie i rozpad w każdą dziedzinę bytu: również Ja, atman jest dotknięty przemianą. Poddanie przemijaniu może zaniknąć dopiero wówczas, gdy pojmiemy, że człowiek jako odrębna substancja nie istnieje, że "jest tylko agregatem pięciu khand (postaci bytu)". Ja jest złudzeniem: "istnieje tylko ciągłość konsekwencji, aczkolwiek nie ma Ja ani duszy, które miałyby się odradzać w procesie przemian". Osoba to zmaterializowany karman, unaoczniona świadomość przeszłych zdarzeń. Celem życia jest dążenie do nirwany - "stanu-niestanu, w którym wygasa upływ karmana: on jest samym tym wygaśnięciem". Buddyzm, twierdzi Bowker, jest w pewnym sensie przeciwieństwem islamu: tak jak w religii Proroka wszystko jest dosłowne, tak w buddyzmie wszystko jest metaforą.
Rozważania nad poszczególnymi religiami prowadzą Bowkera do ponownego przedstawienia swej tezy. Zgodnie z nią pięć wielkich religii przyjmuje ten sam punkt wyjścia, a mianowicie, że w upływającym czasie utrzymuje się wokół nas ciągłość konsekwencji; śmierć jest konieczna jako czynnik życia, a ofiarowanie stanowi początek zgłębiania natury śmierci i jej wypowiadania. Najkrócej można to ująć w ten sposób: możemy żyć tylko dlatego, że istnieje śmierć. Amerykański autor upatruje w tym przekonaniu, właściwym religiom, coś, co można uznać za wspólną mądrość ludzkości. Co więcej, jego zdaniem tego samego uczy nas współczesna nauka. Mówi nam ona, iż jesteśmy dziećmi Kosmosu, iż bez śmierci gwiazd i planet nie zaistniałoby na ziemi życie.
Nauka ukazuje też inną konieczność. Ceną za mutacje genów, dzięki czemu następuje rozwój wyższych form życia, jest śmierć. Tylko dzięki niej możemy mieć do czynienia z łańcuchem pokoleń, a tylko dzięki następstwu pokoleń postępuje ewolucja. Tak więc, utrzymuje Bowker, "śmierć jest ceną, którą trzeba zapłacić, aby istniał Wszechświat, a w nim - odtwarzające siebie, samoświadome życie".
Zdaniem amerykańskiego religioznawcy wielki proces kosmiczny i nasze zwykłe życie nie są przeciwstawne. "Taki jest warunek życia i istnienia wszystkiego: począwszy od sygnału z najdalszych krańców Wszechświata, aż po najbliższą osobę, która też musi poddać się entropii i śmierci. Jest przywilejem człowieka, jak też jego dramatem, świadomie uznać nieunikniony charakter śmierci i uczynić z niej ofiarę w imię trwałości i dostojeństwa życia." Dzięki temu uznajemy cud życia i osiągamy, czasowy wprawdzie, triumf nad śmiercią.
Muszę powiedzieć, że im bliżej zakończenia książki, tym bardziej moje wątpliwości wzrastały. Jeśli nawet niektóre szczegółowe interpretacje tekstów dokonane przez Bowkera pozostawiały co nieco do życzenia, całość robiła wrażenie przemyślane i uargumentowane. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o ostatecznych wnioskach, do jakich doszedł autor Sensu śmierci. Po pierwsze nie zauważa on radykalnej różnicy między śmiercią a zmianą. Dlatego mówi o śmierci planety i śmierci człowieka. Tyle że planety umierają tylko w przenośni. Mówić bez zróżnicowania o śmierci człowieka i procesach kosmicznych to nie zauważać podstawowej różnicy między światem ducha i materii. To nie rozróżniać konieczności od wolności ducha. Tylko ludzie umierają, natura podlega przemianom. Innymi słowy, nic mnie nie obchodzi, czy 10 milionów lat temu promień z rozbitej gwiazdy dotarł do ziemi, nawet jeśli wywołał ważną reakcję chemiczno-biologiczną. Ma to dla mnie znaczenie dopiero wtedy, gdy poza zjawiskami natury dostrzegam wolę osobową. Przemiany kosmiczne nic mi nie mówią, o ile nie wierzę, że ktoś ich chciał. Tak więc nauka nie ma mi nic do powiedzenia, o ile nie uznam, że opisywane przez nią zjawiska podporządkowane są zasadzie duchowej. W kosmosie nie ma żadnych ofiar - ani poświęcenia, ani wyrzeczenia. Jest ślepa konieczność. Ofiara i poświęcenie zakładają wolność i świadomość.
Choćby wszystkie planety świata zderzyły się ze sobą i wskutek tego pojawiła się cząstka życia, nic mi do tego. Wciąż będę sługą konieczności, ewolucji, promieniowania kosmicznego itd. Twierdzenie Bowkera, że życie bez rozpadu gwiazd i mutacji w komórkach DNA byłoby niemożliwe, jest zapewne prawdziwe, tyle że nic z niego dla mnie nie wynika. Trzeba zupełnie nie rozumieć, czym jest osoba, a więc istota wolna, odrębna i niepowtarzalna, aby uznawać, że elementy koniecznego procesu kosmicznego dają się przełożyć na język, w którym występują pojęcia poświęcenia, wdzięczności, oddania. Ostatecznie, niezależnie od intencji amerykańskiego religioznawcy, składa on osobę na ołtarzu bożka życia i procesu ewolucji.
Nie bardzo rozumiem też, jak można twierdzić, że "myśl religijna i naukowa zgadzają się co do tego, że jeśli w ogóle istnieć ma życie, za śmierć odpowiadają Bóg i entropia". Zawsze mi się wydawało, że religia uczy, iż Bóg nie odpowiada za śmierć. Bóg nie chciał śmierci, a wkroczyła ona w świat przez grzech. Wydaje mi się, że w tym punkcie judaizm i chrześcijaństwo są całkiem jednoznaczne: śmierć wdarła się w świat jako zło. Była niepotrzebna i szkodliwa, wynikała ze słabości człowieka. Na tym polega sens odkupienia, że żądło śmierci zostaje zniszczone, a człowiek - każda poszczególna osoba - może znowu wrócić do swej nieskażonej grzechem postaci. Ale dokonuje się to w duchu, jest efektem działania nadprzyrodzonego. Wbrew słowom Bowkera nie uważam, aby ofiara krzyżowa Jezusa polegała na tym, że "świadomie uznał nieunikniony charakter śmierci i uczynił z niej ofiarę w imię trwałości i dostojeństwa życia". Oczywiście, w domyśle, życia doczesnego.
Widać, że Bowker bierze za dobrą monetę nie teorię Freuda i Marksa, ale przekonanie, które ją umożliwia: niewiarę w istnienie innego porządku niż tylko zmysłowy i doczesny. Z tej perspektywy broni religii, ale broni w sposób dość karkołomny, skoro rozwój jest dla niego zawsze zepsuciem. Bardzo dobrze, iż pokazuje, że religia zakorzeniona jest w doświadczeniu Boga w tym świecie. Niedobrze, że na tym poprzestaje. W pewnym momencie przestaje być religioznawcą i zaczyna uprawiać dziwną materialistyczno-witalistyczną mistykę. Na szczęście wiele jego argumentów i opisów zachowuje wartość niezależnie od ostatecznie przyjętej przez autora postawy.
PAWEŁ LISICKI, ur. 1966, absolwent prawa UW, eseista, dziennikarz "Rzeczypospolitej". Wydał Nie-ludzki Bóg (1995), Doskonałość i nędza (1997).