Paradoks krzyża

Homilia na święto Podwyższenia Krzyża Świętego

W starożytnej kulturze śródziemnomorskiej krzyż nabrał znaczenia hańby. Taki jego sens przeniknął do biblijnych relacji opisujących zbawcze dzieło Jezusa Chrystusa. Nie każdy „zasługiwał” na krzyż. Nawet jeśli zasługiwał na śmierć, posługiwano się jeszcze innymi metodami przy egzekucji. Także wśród chrześcijan znamy przypadki ścięcia, jak choćby św. Jana, który zginął z rąk Heroda, czy św. Pawła, który był - jak sam o sobie mówił - obywatelem Rzymu. Tak więc śmierć przez ukrzyżowanie nie oznaczała jedynie tortur oraz długiej i męczącej agonii. Również „wystawienie” umierającego na publiczne oplucia i wyzwiska składało się na największy dramat skazańca. Sam krzyż - znak hańby - wystarczał za najgorsze upokorzenia.

Przecież wieszano na krzyżu nie tyle skazanych na śmierć, co raczej wykluczonych z grona ludzi zasługujących na godną śmierć. Chodziło o podwójną karę. Liczył się nie tylko fizyczny ból, dodatkowo także psychiczny żal i gorycz. Chrystus był odarty ze swojej ludzkiej godności. Stał „po drugiej stronie marginesu”. Ten, który przełamywał społeczne konwenanse, by pokazać, że wszyscy ludzie są równi, sam został uznany za wyrzutka. A nawet - stał się nim ku uciesze politycznych i religijnych przeciwników.

Paradoksalnie, krzyż w osobie Jezusa Chrystusa, przeobraził się w znak zwycięstwa. W drugim czytaniu znajdujemy dziś opis największego w historii uniżenia. Św. Paweł w Liście do Filipian ukazuje Zbawiciela, który „ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi”. Dalej Apostoł zauważa, że źródłem wywyższenia, jako konsekwencji wcześniejszej pokory Syna Bożego, było Jego posłuszeństwo aż do śmierci, i - jak podkreśla - była to śmierć krzyżowa.

Dla chrześcijanina krzyż przestał być znakiem hańby. Choć, ze względu na naturalne dążenie każdego człowieka do szczęścia, nikt nie ma obowiązku szukać upokorzeń czy cierpień, ani tym bardziej śmierci, krzyż w przypadku każdego człowieka zawsze pozostanie wyzwaniem, i to w chwili, kiedy się pojawi.

W historii chrześcijaństwa można spotkać wiele postaw, które wypaczyły sens Chrystusowego przesłania o krzyżu. Niektórzy chcieli środek potraktować jako cel. Szukali cierpienia, umartwiali się - czasami do granic ludzkiej wytrzymałości. W okresie prześladowań „pchali się w paszcze lwów”, mając pretensje do losu, że uniknęli męczeństwa.

Dzisiejsza niedziela skłania do refleksji nad rolą cierpienia w życiu człowieka. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że po śmierci Chrystusa, można włączać swoje indywidualne cierpienia w Jego zbawczą misję i razem z Chrystusem zawieszać je na drzewie krzyża. Nikt nie musi szukać cierpienia, ale jeśli w codziennym nurcie jest się zdanym na takie czy inne niedogodności, zawsze można szukać drogi do ich usensownienia. Nie ma chyba lepszego sposobu odnalezienia sensu cierpienia, jak próba kojarzenia go z tym, czego dokonał Chrystus.

Współczesność jest naznaczona kulturowym kontekstem, „wypracowanym” w przeszłości. Ta prawidłowość nie może omijać chrześcijan i chrześcijańskiej refleksji, również nad krzyżem i cierpieniem. Jeśli więc Chrystus uniżył samego siebie, oddawszy życie za każdego, nie oznacza to, że jesteśmy zobowiązani do szukania takiego heroizmu. Może się okazać, że zdobędziemy zdolność ascetycznego wytrzymywania bez jedzenia i picia, a na co dzień będziemy nieznośni i nieczuli na cierpienia bliskich.

Rozważając prawdę o cierpieniu i doskonałej ofierze Chrystusa, nie można tracić sprzed oczu także Jego słów: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”.

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama