Mieliśmy jedną twarz

W dwudziestolecie strajków sierpniowych - o początkach Solidarności

Od tamtych protestów, które przełamały barierę lęku, stały się świadectwem godności zwykłych ludzi oraz obnażyły fałsz i przemoc tzw. przewodniej siły, mija dwadzieścia lat. Uczestnicy strajku zapoczątkowanego w kopalni „Manifest Lipcowy” przytaczają zapomniane i niekiedy słabo znane fakty pierwszych godzin i dni zrywu na Śląsku. Wydarzenia jastrzębskie są — nie mniej ważnym niż strajki w Gdańsku i Szczecinie — symbolem robotniczego „nie” powiedzianego ówczesnej władzy.

W połowie lipca roku osiemdziesiątego zaczęto spędzać górników na tzw. otwarte zebrania partyjne, organizowane przez dyrekcje kopalń. „Strasznie negatywnie nastrajało to nas, roboli, do szefostwa i partyjnych aparatczyków. Umieli tylko truć, a nie dawali nawet podstawowych przyborów do mycia po szychcie” — mówi Stanisław Krawczyk, dziś już emerytowany górnik z Żor. Lipiec zaowocował pierwszymi „ruchawkami” w Lublinie. W połowie sierpnia stanęła stocznia w Gdańsku i pozostałe zakłady Trójmiasta, a po nich Szczecin i Elbląg. Wtedy też do śląskich kopalń zaczęły dochodzić, mimo blokady informacyjnej, pierwsze wiadomości o strajku na Wybrzeżu. Były wypisywane na burtach wracających do kopalń węglarek. Pierwszy strajk na Śląsku zaczął się w „Fazosie” Tarnowskie Góry 21 sierpnia na znak solidarności z Pomorzem.

„Na jednym z takich zebrań na »Manifeście« przygotowano uchwałę potępiającą zajścia w zakładach Lublina. My, górnicy z Jastrzębia, mieliśmy ją poprzeć — opowiada Grzegorz Stawski, wtedy pracownik dozoru. — Na zebraniu na temat strajków lubelskich powiedziałem, że nie mamy żadnych informacji na temat żądań strajkujących w Lublinie, więc nie możemy zajmować stanowiska w tej kwestii. Uchwała potępiająca upadła, a ja naraziłem się wtedy tzw. czynnikom partyjnym i dyrekcji”. Przymusowe masówki rodziły w ludziach coraz większy opór. Ujawniły też, że dyrekcje i aktywy partyjne kopalń nie zdają sobie w pełni sprawy z nastrojów.

Wystarczyła iskra

Punktem zapalnym okazał się — zawsze obecny na kopalniach — konflikt między dozorem a robotnikami. Na początku nocnej zmiany 28 sierpnia na „Manifeście Lipcowym” wybuchła awantura między szefem jednego z oddziałów a podwładnym. Zaczęło się. Ktoś głośno przemawiał na cechowni. Ludzie grupami przerywali zajęcia i opuszczali miejsca pracy. „Przyjechał dyrektor i tylko dolał oliwy do ognia. Wyszedł na balkon i zaczął dosłownie ryczeć po ludziach. Skutek: wygwizdano go” — relacjonuje górnik Paweł Sikora, który tego dnia przyszedł na wieczorną zmianę. Stawski dodaje, że dyrektor zwołał odprawę dla dozoru w cechowni. Zażądał od kierowników i sztygarów „rozgonienia towarzystwa” i „zagonienia na dół”. W tym samym czasie grupa skupiona wokół Stefana Pałki, który zdaniem wielu był inicjatorem strajku, przeniosła się na zewnątrz cechowni, sam Pałka zaczął przemawiać. Już wtedy mieli nagłośnienie.

Stawski próbował zwrócić dyrektorowi uwagę na powagę sytuacji, ale ten wciąż chciał, żeby „wziąć ludzi za mordę”. — „Jeśli wydaje się panu, że ich zagoni do roboty, to grubo się pan myli. Nikt z nas nad tym tłumem nie zapanuje, a zresztą w imię czego? Ja wypowiadam panu posłuszeństwo. Moje miejsce jest z tymi ludźmi w pracy i dzisiaj też”. Na to naczelny inżynier do dyrektora — „Ty słuchaj go, co on mówi”. Jednocześnie z zewnątrz dało się słyszeć słowa Pałki: „Czy dozór jest z nami? Czy dozór wyszedł poza klasę?”. Co za język — mówią dziś uczestnicy pierwszych minut i godzin strajku. Wydźwięk tych słów był bardzo istotny. Zdradzał przygotowanie propagandowe mówcy. Uczestnicy odprawy stwierdzili, że muszą mieć swoich przedstawicieli w tworzącym się Komitecie Strajkowym. Oprócz Stawskiego wybrano jeszcze dwóch.

Przyszła noc i nerwowe porządkowanie postulatów. „Na szczęście ludzie od samego początku zachowywali się godnie. Nie znam przypadku niesubordynacji w stosunku do Komitetu” — Euzebiusz Bogdanik, który odpowiadał wtedy za wyżywienie strajkujących, przytacza wiele przykładów, gdy robotnicy sami zgłaszali chęć służenia pomocą — „Postawa ludzi, którzy wcześniej przez lata nie słuchali się w pracy, nie wykonywali poleceń, w ciągu kilku dni zmieniła się diametralnie. Mieliśmy — wszyscy uczestnicy strajku — jakby jedną twarz”.

Dlaczego Jastrzębie?

Uważany za polskie eldorado Śląsk wzbudzał jednocześnie niechęć w innych częściach kraju. Robotników kopalń i hut uważano za oportunistów, a mieszkańców regionu prawie za kolaborantów. Ludzie łączyli to często z faktem, że krajem rządziła ekipa partyjna z sąsiedniego Zagłębia. Ale w innych województwach nie rozumiano tego niuansu. Starsi pamiętają groźne hasła na wagonach: Czerwone hanysy. „Jak wyjeżdżało się na wakacje czy na święta do rodzin, widziało się napisy w stylu: Lepiej zabić Ślązaka niż świniaka. Ludziom żyło się tu rzeczywiście nieco dostatniej, ale górnicy byli traktowani fatalnie, jak mięso” — ocenia warunki, które doprowadziły do wybuchu niezadowolenia, Romuald Bożko, wówczas pracownik kopalni. Gdyby strajk nie zaczął się w „Manifeście”, stanęłaby kopalnia „Borynia” lub inny zakład Jastrzębia, a może zaczęłyby Żory.

Scenariusze przygotowań

Istnieje kilka wersji historii przygotowań do strajku. Najbardziej prawdopodobne są dwie. Zresztą nie wykluczają się. Pierwsza mówi, że lokalny partyjny bonza Zdzisław Grudzień i jego „towarzysze”, wykorzystując panujące wśród robotników niezadowolenie, postanowili sprowokować strajk przy udziale Urzędu Bezpieczeństwa. Mogłoby to być kartą przetargową w rozmowach na Wybrzeżu oraz w rozgrywkach wewnątrz PZPR. Według wielu, miejscem przygotowań była kopalnia „Borynia”. Grzegorz Stawski jest zwolennikiem opinii, że zorganizowano tam grupę, której liderem był Jarosław Sienkiewicz — postać bardzo kontrowersyjna w całych zajściach. Został on przewodniczącym Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego (MKS). Sienkiewicz, który był działaczem PZPR, „zabłysnął” w okresie poprzedzającym strajki odważnymi jak na tamte czasy wypowiedziami na temat władzy. Potem zniknął na kilka dni. Mówiono, że został aresztowany jako opozycjonista. Dlatego gdy zaczął się strajk i przyłączyła się „Borynia”, jednym z postulatów było żądanie uwolnienia Sienkiewicza.

Drugą wersję potwierdza fakt dobrego zorganizowania, już od pierwszych chwil, grupy skupionej wokół Stefana Pałki. Tadeusz Jedynak, obok Pałki i Sienkiewicza jeden z przywódców strajku w Jastrzębiu i jedna z centralnych postaci podziemnej „Solidarności”, uważa, że protest był przygotowywany w kręgach elektryków i mechaników „Manifestu” — „Te dwie grupy zawodowe to elita na każdej kopalni. Oni mają najwięcej kontaktów na oddziałach. Inicjatywa wyszła od nich. Dobrze poznałem Stefana Pałkę. On był krótkofalowcem, to istotny szczegół w tej historii. Jego kontakty były dużo szersze niż nam się wtedy wydawało. Powiązany był z IV Międzynarodówką czyli trockistami. To tłumaczy jego socjotechniczne wyrobienie”.

200 milionów — 200 trupów

Dlaczego górnicy byli tak bardzo niezadowoleni? Istniała przecież obiegowa opinia o przywilejach tej grupy, a władze starannie ją pielęgnowały. Życie na kopalniach odbiegało jednak od banałów o przewodniej klasie. „Niby mieliśmy się lepiej, ale tu wszystko podporządkowane było wykonaniu planu. Gonili nas jak psy, a tymczasem robiliśmy w starych, brudnych łachach i dziurawych gumowcach, bo wiadomo, że w tamtej gospodarce wszystkiego brakowało” — wspomina Jan Zych, który dziś jest jednym z ostatnich pracowników kopalni „Żory”, uczestniczących w strajku w osiemdziesiątym roku.

Najdrastyczniejszym, ale najlepszym przykładem opisującym stosunek socjalistycznej władzy do górników, był zapis w planach wydobywczych o dopuszczalnej śmiertelności wypadkowej w górnictwie. Na jeden milion ton węgla miał przypadać jeden zgon. 200 milionów ton — tyle węgla Polska wydobywała — to było dwieście trupów. „Wielokrotnie dochodziło do sytuacji, że zabity na dole górnik dwa dni leżał w kostnicy i dopiero wtedy informowano o wypadku, żeby w protokole zapisać, że zmarł w wyniku wypadku, a nie: zginął. Dlatego tak walczyliśmy, żeby w porozumieniu zapisano punkt o ludzkim traktowaniu górników w pracy” — Jedynak nie zapomniał o hipokryzji tamtej władzy.

Negocjacje

„Rankiem 29 sierpnia byliśmy bardzo zmęczeni po pełnej napięcia nocy. Ustaliliśmy, że o strajku trzeba zawiadomić Gdańsk, wiedzieliśmy bowiem, że będzie blokada informacyjna. Ale rano wszystko zaczęło się rozłazić. Na szczęście pojawił się Tadek” — Grzegorz Stawski próbuje odtwarzać wydarzenia godzina po godzinie. „Jak wchodziłem do cechowni, ktoś rzucił, że do strajku przyłączyła się »Borynia«, potem zaczęły stawać kolejne kopalnie” — przypomina sobie pierwszy dzień w pracy po urlopie Tadeusz Jedynak. Tego dnia utworzono MKS, do którego weszli Sienkiewicz jako szef (miał za sobą silną grupę z „Boryni”), Pałka i Jedynak jako wiceprzewodniczący oraz kilkanaście innych osób, wśród których był też Stawski. Wiadomo było, iż partyjno-rządowi negocjatorzy przyspieszyli rozmowy w Gdańsku i Szczecinie. Podpisują porozumienia i jadą do Jastrzębia.

„Naszym podstawowym postulatem było poinformowanie społeczeństwa o strajku w Jastrzębiu. To był warunek rozpoczęcia rozmów. Został przyjęty. Ale informację wyemitowano tylko na nasz region. Gdzie indziej w tym czasie w dzienniku szło co innego, zauważyliśmy tylko takie dziwne cięcie w czasie emisji — mówi Stawski — Poznaliśmy, że po drugiej stronie jest tylko wyrachowana gra i żadnej dobrej woli”.

Rozmowy z ekipą Kopcia i Żabińskiego zaczęły się dopiero 1 września. Trwały do nocy z 2 na 3 września. Jedną z najważniejszych kwestii była sprawa wolnych niedziel i sobót. To było również newralgicznym tematem dla przedstawicieli rządu. „To, że mamy w Polsce wolne soboty, to jest przede wszystkim zasługa Tadeusza. Nie był szkolony w negocjowaniu, ale miał nieprzeciętny talent” — relacjonuje najbardziej przełomowe chwile negocjacji Grzegorz Stawski. Jedynak potwierdza, że wywalczenie wolnych sobót było przede wszystkim faktycznym zapewnieniem wolnych niedziel, bo dotąd górnicy pracowali na cztery zmiany, czyli w takim systemie, że mieli tylko jeden wolny dzień w miesiącu.

Jeszcze na etapie przepisywania Komisja Rządowa próbowała manipulować tekstem. Można przypuszczać, że wicepremier Kopeć, idąc na niektóre ustępstwa, m.in. dotyczące wolnych sobót, przekroczył swoje pełnomocnictwa. Jeden z sekretarzy KW PZPR w Katowicach, Janusz Paszczewicz, chciał przekłamać sprawę sobót, dyktując tekst sekretarce, ale górnicy zamknęli go w jednym z pomieszczeń ratowniczych.

3 września nad ranem doszło do podpisania porozumień jastrzębskich. „Wtedy chyba jedyny raz w życiu odśpiewaliśmy hymn w takiej powadze” — mówią uczestnicy negocjacji.

Rola duszpasterzy

„W dniach strajku załóg górniczych na terenie naszej diecezji [...] zaistniały doniosłe wydarzenia, które należy utrwalić w pamięci. Zobowiązuje do tego szacunek dla postawy strajkujących oraz wspierającego ich religijno-moralnie miejscowego duchowieństwa” — pisał we wrześniu osiemdziesiątego roku „Gość Niedzielny”, który na gorąco relacjonował wydarzenia z Jastrzębia. Gdy w „Manifeście Lipcowym” zaczynał się strajk, w mieście odbywała się doroczna pielgrzymka duchowieństwa. Na jej zakończenie ordynariusz diecezji bp Herbert Bednorz wydał oświadczenie, w którym stwierdził: „Kościół nie podjudza i nie przyczynia się do zwiększania napięć, niemniej zawsze staje po stronie tych, którzy mają prawo do upominania się o sprawiedliwość i poszanowanie swojej godności”. Nie były to puste słowa. Od pierwszych dni strajkujący zostali otoczeni duszpasterskim wsparciem. Księża odprawiali Msze św. dla protestujących na terenie zakładów. Odbywały się one zawsze przy pełnej obecności załogi. Kościół pod wezwaniem Matki Kościoła, popularnie zwany w Jastrzębiu kościołem na górce, stał się de facto pierwszą siedzibą wolnych związków zawodowych, a w stanie wojennym domem dla ukrywających się. Natomiast jego proboszcz ks. prałat Bernard Czernecki, czy inni — np. ks. Antoni Stych, ks. Henryk Jośko, ks. Stanisław Sojka — posługiwali jako ojcowie duchowni zgnębionych, którzy w tych dniach masowo prosili o pomoc religijną. „To był niewątpliwie jeden z podstawowych czynników, które pozwoliły nam przetrwać” — mówi po latach Euzebiusz Bogdanowicz, dziś radny w Jastrzębiu. Efektem strajków stało się także odrodzenie kultu św. Barbary w kopalniach.

Nie sposób zapomnieć troskliwej postawy biskupa Bednorza. Jego inicjatywą było przysłanie do górników grupy ekspertów z dr. Henrykiem Wuttke na czele, pracownikiem naukowym Śląskiego Instytutu Naukowego w Katowicach, którzy wsparli w najbliższych miesiącach MKR i zarejestrowany 24 października NSZZ „Solidarność”. Trwał przy robotnikach do końca. Wielu przywódców strajków i ich rodziny objął osobistą opieką w trudnym czasie stanu wojennego.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama