Polskość w cieniu Katynia

O mieszkańcach Smoleńska polskiego pochodzenia i trudnej historii polskości w tym mieście

Według oficjalnych statystyk w 340-tysięcznym Smoleńsku mieszka zaledwie 420 Polaków — tylu otwarcie przyznaje się do polskiej narodowości. Nieoficjalnie mówi się o dwóch, nawet trzech tysiącach. W spisach ludności figurują jako Białorusini, Litwini, Rosjanie lub Ukraińcy. Przybyli do Smoleńska z dawnych Kresów Rzeczypospolitej. Szukając lepszych warunków bytu, postanowili za cenę zmiany „paszportowej narodowości” osiedlić się w prężnie rozwijającym się rosyjskim mieście, zwanym niegdyś „kluczem do Moskwy”.

Przez lata Polacy nawet prywatnie nie przyznawali się do swego pochodzenia, bo było to ryzykowne i wymagało odwagi. Związane ze Smoleńskiem słowo „Katyń”, którego prawdziwe znaczenie znali nadto dobrze, było dla nich wystarczającą przestrogą. W oficjalnej propagandzie przypominano im też, jak to „polskie pany” przez kilkadziesiąt lat w XVII w. „okupowali” Smoleńsk, dręcząc biedny rosyjski lud. Trudno więc się dziwić, że większość z nich z czasem się zrusyfikowała. Nawet teraz, gdy ich narodowość, tak jak dziewięćdziesiąt pięć innych w Smoleńsku, została zalegalizowana, a słowo „Katyń” nie wydaje się takie straszne, z trudem wracają do korzeni. Coraz częściej można już spotkać Polaków, którzy — nie wstydząc się swojej narodowości — przebili się do tutejszej elity. Są wśród nich lekarze, nauczyciele, urzędnicy, dziennikarze i biznesmeni. Jeden z Polaków jest np. współwłaścicielem szlifierni diamentów oraz obwodowej gazety.

Podstawowe jednak znaczenie dla polskiego odrodzenia w Smoleńsku ma Stowarzyszenie „Dom Polski”. Należy ono do prężniejszych w Rosji, pomimo iż nie ma własnego lokalu, a pomoc napływająca z kraju jest jedynie symboliczna. Stowarzyszenie skupia około dwustu członków. Podejmuje różnorodną działalność, najwięcej uwagi poświęcając nauczaniu języka polskiego.

— Prowadzimy m.in. „szkółkę niedzielną” dla dzieci — mówi wiceprzewodnicząca „Domu Polskiego” Anna Łapikowa, znana dziennikarka obwodowej gazety. — Uczęszcza do niej regularnie sześćdziesięcioro dziewcząt i chłopców, poznających nie tylko polski język, ale również polską kulturę i historię. Połowa z nich pochodzi z polskich rodzin, a reszta z mieszanych, a nawet czysto rosyjskich, ale interesujących się Polską.

Oprócz „szkółki” „Dom Polski” w ub.r. uruchomił na Uniwersytecie Humanistycznym w Smoleńsku Centrum Kultury i Języka Polskiego. Cieszy się ono dużym powodzeniem nie tylko wśród Polaków, ale również wśród Rosjan, do których przede wszystkim jest adresowana jego działalność.

— Chcemy w ten sposób tworzyć krąg przyjaciół Polski i polskości, by niezależnie od oficjalnej polityki i propagandy istniało podłoże dla obywatelskich kontaktów między naszymi krajami — podkreśla Anna Łapikowa. — Są one przecież bardzo potrzebne. Szkoda by było przecież, żeby wielowiekowe związki Smoleńska z Polską uległy zaprzepaszczeniu. Dużym echem odbiły się w Smoleńsku zorganizowane przez Centrum „I Dni Kultury Polskiej”.

Wszystkie inicjatywy „Dom Polski” może realizować dzięki życzliwości władz, a zwłaszcza mera miasta, dzięki któremu Stowarzyszenie może nieodpłatnie korzystać z pomieszczeń innych instytucji. „Szkółka niedzielna” na przykład, odbywa się w Młodzieżowym Domu Twórczości. Kiedy mer spotkał się z zarzutami, że za bardzo sprzyja Polakom, uciął dyskusję stwierdzeniem: „To są nasze smoleńskie dzieci”.

Głównym problemem „Domu” są przede wszystkim ograniczone kontakty z Polską. — Niektóre nasze dzieci nigdy jeszcze nie były w ojczyźnie swoich przodków — ubolewa Anna Łapikowa. — Znają ją tylko z opowiadań, wyobrażeń i oficjalnych informacji w mediach, co z pewnością nie jest zjawiskiem korzystnym. Mer miasta zgadza się pokryć koszty przejazdu naszych dzieci do Polski, ale ktoś musi je zaprosić i zafundować pobyt. Wierzymy, że znajdzie się organizacja, która to uczyni. Zależy nam, by smoleńskie dzieci z polskich rodzin zobaczyły, że można inaczej i lepiej żyć.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama