Fragmenty książki: "W drodze z umierającymi"
Copyright © Wydawnictwo WAM 2004
Jest czas zabijania i czas leczenia
Jeżeli w związku z powyższym pragnę razem z Czytelnikami zastanowić się nad problemem środków leczniczych, to nie mam tu na myśli środków leczniczych w znaczeniu, jakie tym terminom nadają lekarze. Dla wielu bowiem z nich jest całkowicie oczywiste, że ich głównym zadaniem jest dążenie ze wszech miar do uzdrowienia ciała, tak więc umieranie i śmierć zwykli uważać za swoją porażkę. Lekarze należą do tych, którzy poszukują środków leczniczych jedynie w tym, a w najlepszym razie - bardziej w tym, co ciało może zregenerować i dzięki czemu zostanie mu przywrócone zdrowie. Jest to w pełni zrozumiałe i tak samo słuszne, pragnienie to bowiem stanowi istotną część ich etosu zawodowego. Dobrze się stało, że tak ważna dziedzina medycyny - medycyna paliatywna - zaczęła w ostatnich latach coraz więcej zajmować przestrzeni i wyraźnie przenikać do świadomości lekarzy. Medycyna paliatywna zajmuje się nieuleczalnie chorymi, zapewnia im konieczną opiekę lekarską, aby przede wszystkim poprzez kompetentną terapię bólową złagodzić w miarę możliwości cierpienia i zatroszczyć się o to, by pacjenci pod koniec swego życie nie byli narażeni na zbędne niedogodności cielesne bądź innego rodzaju udręki.
Istnieją jednakże jeszcze inne wielkie obszary, które wymagają środków leczących. Dla umierających rozpościerają się one już począwszy od zakresu emocjonalnego, w którym mieści się to wszystko, co w jakiś sposób wiąże się ze staromodnym pojęciem duszy, aż po płaszczyznę duchową, albo lepiej powiedziawszy - płaszczyznę psychiczną, na której dla wielu, w okresie ich przygotowywania się do przejścia, droga może stać się bardzo trudna, samotna bądź najeżona lękami, usłana żalem bądź beznadziejnością, pełna niepokojów i niejasności, jakże często owładnięta poczuciem, że jest się samotnym i pozostawionym samemu sobie.
Jakie znaczenie te tak bardzo różniące się obszary czy płaszczyzny przypisują terminowi "leczyć", najlepiej - być może - uświadomią nam dwa przykłady, dwa zdarzenia, które wydarzyły się już na samym "przedpolu", a więc krótko przed śmiercią.
Był pacjent, którego skóra stała się cieniutka jak papier, a to na skutek stosowanych przez wiele miesięcy dużych dawek cortisonu. W wielu miejscach była ona po prostu popękana, co powodowało straszne bóle, a ja tymczasem próbowałam bardzo delikatnie nanieść przepisaną maść na skórę chorego w przeświadczeniu: "A może jednak choć trochę pomoże go uleczyć". To właśnie to słówko "uleczyć", które padło z moich ust, chory usłyszał i na swój sposób podchwycił. Cichutko powiedział: "ulecz, ulecz..." i popatrzył na mnie wzrokiem pełnym wyczekiwania. Przypomniała mi się dziecinna rymowanka. Podjęłam próbę, by ją poskładać: "Ulecz, ulecz, błogosławieństwo". Spoglądał niezadowolony, ale nadal wyczekująco w moją stronę, a całkiem cicho i z ociąganiem powiedział: "Myszko". Teraz już wiedziałam, czego sobie życzył, i jeszcze raz zaczęłam od nowa, nucąc melodię owej krótkiej, wzruszająco czułej i pocieszającej piosenki dziecięcej: "Błogosławieństwo niech uleczy, niech uleczy gąskę, i znowu wszystko będzie dobrze, - koteczek ma ogoneczek, i znowu wszystko będzie dobrze. Ulecz, ulecz..."
A on dodał cicho: "my-sz-ka ....sło-nin-ka-...a-ku-rat", a ja dalej: "po-wszyst-kim-będzie-za-sto-lat".
A gdy nadal na mnie spoglądał, jak dziecko, pełen wyczekiwania, zanuciłam tę piosenkę jeszcze raz, a potem cicho jeszcze raz, i stało się jak gdyby nie ból popękanej skóry - ten może też -, ale przede wszystkim bóle duszy doznały niesamowitego ukojenia i uleczenia, którego raczej domyślać się mogłam, aniżeli ogarnąć je rozumem, i które przypuszczalnie pozostawało też w jakimś bliżej nieokreślonym związku z jego dawno temu zmarłą matką, którą jako dziecko czule kochał. We wczesnych godzinach porannych dnia następnego zmarł. Jakże bardzo pocieszony, całkiem spokojnie.
Drugi przykład, z którym pragnę podzielić się z Czytelnikiem, wiąże się z moim doświadczeniem, które pewnego razu było dla mnie wielkim podarunkiem. Było to akurat w tym czasie, gdy towarzyszyłam pewnej pacjentce w jej drodze wielkiego duchowego i psychicznego udręczenia, czując się w tej sytuacji dość bezsilna i niezdolna do czegokolwiek. Zaiste, gdy stało się jasne, jakiego rodzaju było jej zwątpienie, zapytałam ją delikatnie, czy życzy sobie może odwiedzin pastora bądź też kogokolwiek innego, z kim chętnie chciałaby porozmawiać na te tematy, ale ona wszystko odrzuciła. Z dnia na dzień, a właściwie z godziny na godzinę stan jej pogarszał się na tyle, że rzeczywiście coraz mniej była zdolna do prowadzenia rozmowy. Jednakże z jej narzekań i strzępów słów, które jedynie w części mogłam zrozumieć, udawało się wciąż jeszcze usłyszeć, jak bardzo mocowała się z Bogiem, z jakimś przewinieniem, z jakąś tęsknotą za pokojem.
Osobiście jestem bardzo wstrzemięźliwa i ostrożna, gdy idzie o odmawianie modlitw u łóżka pacjenta, zarówno tych wcześniej ujętych w formuły słowne, jak i tych improwizowanych na gorąco, chyba że jest w tym względzie stosowna prośba. Chętnie natomiast modlę się za każdą i każdego w cichości swego serca. W tym jednak przypadku pomyślałam, że chorej zrobiłoby dobrze, gdyby usłyszała coś, co mogłoby ją wesprzeć w jej potrzebie. Nie byłam jednakże pewna, które z modlitw mogły jej być znane i bliskie, czym mogłabym ją co najwyżej zirytować, a co mogłoby jej wyjść na dobre. Za mało wiedziałam na temat jej dotychczasowej duchowej drogi; wiadomo było jedynie tyle, że miała kłopoty z Kościołem.
Na dużym regale pod ścianą już kilka dni wcześniej zobaczyłam Biblię. Kiedy więc pacjentka na krótką chwilę zapadła w głęboki sen, przyniosłam ją i otworzyłam, nie zdając sobie właściwie sprawy z tego, czego i gdzie powinnam szukać; zaczęłam czytać z otwartej strony: "Budujcie, budujcie, uprzątnijcie drogę, usuńcie przeszkody z drogi mego ludu!". Odniosłam wrażenie: Tak, to jest dokładnie to, co powinnam w tej chwili uczynić dla tej pacjentki i co tak chętnie chciałabym właśnie dla niej uczynić. Ale w jaki sposób? A potem czytałam w dalszym ciągu ten tekst, który zupełnie przypadkowo znalazł się przed moimi oczyma; czytałam więc: "Tak bowiem mówi Wysoki i Wzniosły, którego Stolica jest wieczna, a imię «Święty»: Zamieszkuję miejsce wzniesione i święte, lecz jestem z człowiekiem skruszonym i pokornym, aby ożywić ducha pokornych i tchnąć życie w serca skruszone. Bo nie będę wiecznie prowadził Ja sporu ani zawsze nie będę rozgniewany; inaczej ustałyby niknąc sprzed mego oblicza tchnienie i istoty żyjące, którem Ja uczynił. Zawrzałem gniewem z powodu jego występnej chciwości, ukrywszy się w moim gniewie cios mu zadałem; on jednak szedł zbuntowany drogą swego serca, a drogi jego widziałem. Ale Ja go uleczę i pocieszę, i obdarzę pociechami jego samego i pogrążonych z nim w smutku, wywołując na wargi ich dziękczynienie: Pokój! Pokój dalekim i bliskim! - mówi Pan - Ja go uleczę" (Iz 57,14-19).
On jest z ludźmi skruszonymi i pokornymi. Owszem, On widzi, jaką drogą szli, On chce ich uleczyć, prowadzić i pocieszyć, i pokojem obdarzyć. Uleczyć, to jest właśnie to! Byłam absolutnie pewna, że teraz i w tym momencie odnosiło się to do tej kobiety, której było jeszcze tak bardzo ciężko. To była prawda dla niej. Dlatego przeczytałam ten krótki tekst bardzo wolno tak, aby go mogła jeszcze usłyszeć i pochwycić w całym jego uwalniającym posłannictwie. Nie byłam pewna, w jakim stopniu zdolna była jeszcze przyswajać sobie to, co działo się wokół niej. Najwidoczniej jednak dotarło jeszcze do niej to leczące przesłanie, bo jej twarz stała się odprężona, a także całe jej ciało zostało uwolnione od napięcia, które tak długo trzymało je w prawie spazmatycznym skurczu. Niewiele już czasu upłynęło, zanim umarła w pokoju.
Istnieje też jeszcze możliwość przyjęcia Ciała Pańskiego albo przyjęcia namaszczenia chorych (które na szczęście nie nazywa się już "ostatnim namaszczeniem", co tak bardzo negatywnie było odbierane). Tak więc to wszystko, a także nałożenie rąk i błogosławienie, może przynieść uleczenie na płaszczyźnie, która wykracza daleko poza cierpienia cielesne. W ostatnim rozdziale jeszcze raz wrócimy do tego zagadnienia.
Powyższe przykłady mają uświadomić nam jedynie wielką rozpiętość pola, na którym leczenie może być konieczne i może być realizowane. Czytelnikowi mogą zaś posłużyć do tego, by zaostrzył swoją wrażliwość i w ten sposób mógł rozpoznać czas właściwy na leczenie i sposób jego prowadzenia u ludzi, którzy bywają określani jako "nieuleczalni".
opr. ab/ab