Teleplotki

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (18/2003)

Nie ukrywam, że co roku - łamiąc się sam ze sobą - płacę jeszcze TVP haracz, zwany eufemistycznie abonamentem. Choć nie jestem pewien, czy postępuję słusznie, bo TVP to żarłoczna bestia, karmiąca się nie tylko wpływami z abonamentów, ale i zyskami z reklam. Na dodatek zarabia jeszcze na handlowaniu materiałami archiwalnymi. A poza tym, nikt ze mną - i z nikim żyjącym na pięknej, lechickiej ziemi - nie podpisywał nigdy żadnej umowy w tej sprawie. Wystarczyło, że staliśmy się dumnymi posiadaczami telewizorów, aby nas opodatkować.

Ale może nie powinienem się użalać, bo zawsze może być gorzej? U nas nie jest jeszcze tak źle, skoro np. w Anglii inspektorzy ścigający telepajęczarzy wytropili niedawno telewizor w... jedenastowiecznym zamku i zażądali od właściciela owej normańskiej twierdzy zwrotu zaległego abonamentu wraz z karnymi odsetkami. I dobrze mu tak: oglądał sobie, w tajemnicy przed całym światem, "tok-szoły" z Ryszardem Lwie Serce i Janem bez Ziemi, "Linię specjalną" z udziałem Cromwella i reportaż z polowania, w którym brał udział krwawy Henio VIII, a płacić za taką uciechę nie miał zamiaru? I tak mu się udało. Niechaj się cieszy, że żądają od niego tylko marnych tysiąc funtów, a nie odsetek za, bagatela, minione tysiąclecie. Owszem, może rzeczywiście w wiekach średnich nie było jeszcze telewizji, ale czy to jest wystarczający argument dla poborcy podatkowego? Nie sądzę.

Już po opłaceniu tegorocznego abonamentu usłyszałem zdumiewającą wiadomość o uhonorowaniu Telewizji Polskiej tytułem "Najlepszej stacji publicznej w Europie" za 2002 r. Czyli została ona uznana za telewizję najlepiej realizującą misję publiczną spośród wszystkich tych, które usiłują czynić to na Starym Kontynencie. Zostawiła w polu nawet słynną anglosaską BBC.

Początkowo myślałem, że to tylko żart, a ja - każdemu z nas się to zdarza - nie poznałem się na dowcipie. Ale wkrótce okazało się, że to jednak prawda. Powinna mnie chyba z tego powodu rozpierać duma, bo przecież wszystko co polskie jest bliskie memu sercu, a jednak nie ma we mnie ani krzty radości. Zamiast się cieszyć, dziwuję się i zżymam, bo aż trudno uwierzyć w takowe wyróżnienie TVP.

Dla porządku dodam, że tytuł ów przyznano w tym roku po raz pierwszy, a wyboru dokonał Komitet Telewizyjny i Departament Telewizji Europejskiej Unii Nadawców (EBU). Utworzona w 1950 r. EBU - w 1993 r. połączyła się z ORBIT, swym odpowiednikiem z Europy Wschodniej) - posiada siedzibę w Genewie i jest, ponoć, największym profesjonalnym stowarzyszeniem nadawców publicznych na świecie.

Za co jest owo wyróżnienie? Napisano, że za: wysoki poziom realizacji misji publicznej, utrzymanie wysokich standardów programowych, stabilność finansową, kontrolę kosztów, utrzymanie widowni na bardzo wysokim poziomie, funkcjonowanie i rozwój w wysoce konkurencyjnym otoczeniu, wiodącą rolę w rozwoju technologii cyfrowej, gotowość do otwarcia nowych kanałów tematycznych. W Amsterdamie wyróżnienie odbierał prezes Robert Kwiatkowski, który nie tak dawno temu żałośnie miotał się w zeznaniach przed sejmową komisją śledczą. Powiedział m.in., że "TVP postrzegana jest jako odpowiedzialna i wiarygodna firma, nadająca najlepsze programy teatralne, publicystyczne, religijne, informacyjne, dziecięce, kulturalne i regionalne".

Cóż, werdykt wydaje się kontrowersyjny, a ja polemizowałbym z dobrym samopoczuciem prezesa, ale skoro jest nagroda, to chyba nie uchodzi?

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama