Liczne pomysły współczesnych twórców edukacji kulturalnej odbiegają od modelu proponowanego przez ks. Bosko
Na długo przed „edukacją kulturalną” księdzu Bosko udawało się wychowywać ludzi kompletnych. Mówił o nich „dobrzy chrześcijanie i uczciwi obywatele”.
Znakomita część jego wychowanków była dobrze przygotowana do życia. Znali tajniki swego zawodu, z zapałem podchodzili do pracy, w niedzielę chodzili do kościoła, codziennie się modlili, zawierali związki sakramentalne, chrzcili dzieci, byli uprzejmi dla innych, gotowi do pomocy. Wielu z nich grało na instrumentach, występowało w amatorskich teatrach, uprawiało sport. Kochali Boga i ziemię ojczystą. Spora grupa znała łacinę lub potrafiła porozumieć się po francusku. Świetnie służyli swemu krajowi i Kościołowi. To byli ludzie wysokiego poziomu kultury duchowej, ludzkiej i zawodowej, jasnych, przejrzystych poglądów. Efekt wychowania, którego dziś nie powstydziłaby się niejedna szkoła, desperacko szukająca rozwiązań w programach „edukacji kulturalnej”.
Ks. Bosko, w odróżnieniu od współczesnych twórców reformy edukacji, nie znał tego pojęcia. Dla niego wychowanie było wspieraniem młodego człowieka, aby wszedł w „kulturę zastaną”, czyli w chrześcijaństwo, a ściślej mówiąc, w tradycję rzymskokatolicką. Dlatego wychowanie według niego wiązało się z przyjęciem przez chłopców zachowań, wzorów i postaw związanych z katolicyzmem ludzi rodzinnego Piemontu. Mieli nauczyć się uczciwie zabezpieczyć sobie byt i jednocześnie poddawać krytyce świat, oceniać swe postępowanie, mieć światopogląd. W oratorium nabywali wiedzy i umiejętności potrzebnych do życia i byli wprowadzani w katolicki system wartości, w postawę bojaźni Bożej. To była kultura normatywna i jednocześnie symboliczna. Doświadczanie wartości, poznawanie i integrowanie ich odbywało się na drodze żmudnego procesu, na który składały się lata pobytu w oratorium bogate w liturgię, modlitwę, naukę, pracę, regulaminy, wspólnotę, zabawę, wakacje, sport, teatr, muzykę i lekturę. Wszystko w spokojnym rytmie życia codziennego, w otoczce ducha rodzinnego, który panował w oratorium. To – w czasach ks. Bosko - wystarczało za całą „edukację kulturalną”.
Liczne pomysły współczesnych twórców edukacji kulturalnej odbiegają od modelu proponowanego przez ks. Bosko. Lansowane przez nich bloki przedmiotów i ścieżki międzyprzedmiotowe, pomimo solennych deklaracji o humanizacji wychowania, zdają się sprowadzać edukację kulturalną do obszaru kultury artystycznej, czyli sztuk pięknych. Oczekują oni, że ze szkoły wyjdą kiedyś ludzie kultury, którzy w zależności od jej profilu, oprócz rozszerzeń z matematyki, fizyki, biologii czy historii otrzymają wiele encyklopedycznych informacji o sztuce. Z pewnością pomysł ten odpowiada potrzebie szybkiego produkowania specjalistów wąskich dziedzin, gotowych do robienia szybkiej kariery i osiągania zysków. Taka fragmentaryzacja nauczania nie kształtuje ludzi kultury, ludzi natchnionych nie tyle na tworzenie dzieł sztuki, co na codzienne, proste życie. Młodzi ludzie ograbieni z natchnień wpisanych w teksty wieszczów i poetów (z powodu przewróconego do góry nogami kanonu lektur szkolnych), pozbawieni powiewu własnych dziejów (przez okrojenie zajęć z historii), niezdolni do przyjęcia inspiracji duchowych (ze względu na to, co stało się z naszą katechezą) nie spotykają wielu wartości, nie doświadczają, nie poznają, nie integrują ich. Nie służy dojrzewaniu, dorastaniu do pełni człowieczeństwa, do sporu o własną tożsamość. Ona przez dostarczenie kilku pojęć, nazwisk i dat pretenduje do tego, aby dać wszystko szybko i od razu, ale nie pomaga rozwijać się procesom, które zawiązują się w człowieku. Taka „edukacja kulturalna” nie służy przygotowaniu ludzi kompletnych, zdolnych poradzić sobie w życiu, także wtedy, gdy nie ma sukcesów. Co to przyniesie naszej Ojczyźnie, rodzinie, Kościołowi i światu?
opr. aś/aś