Moja droga do Damaszku

Z Dariuszem Kowalskim - aktorem odgrywającym w serialu ?Plebania? rolę Janusz Tracza, związanego z przestępczym półświatkiem najbogatszego mieszkańca Tulczyna, rozmawia ks. Mateusz Czubak


Moja droga do Damaszku

Z Dariuszem Kowalskim - aktorem odgrywającym w serialu „Plebania” rolę Janusz Tracza, związanego z przestępczym półświatkiem najbogatszego mieszkańca Tulczyna, rozmawia ks. Mateusz Czubak

Widzowie identyfikują Pana z rolą bezwzględnego biznesmena. Tracz czytany na wspak oznacza czart. Jak udaje się Panu w codziennym życiu zachować autentyzm i nie odgrywać żadnej roli?

Pomimo swoich bogactw, Tracz w życiu prywatnym jest nieszczęśliwy. Nie potrafi zbudować relacji z żoną, bierze rozwód. Dlaczego tak się dzieje?

Tracz to typowy przykład egoisty. Takich jak on jest wielu, tylko skala ich oddziaływania jest różna, w zależności od posiadanych środków. Tacy ludzie żyją tylko dla siebie, traktują innych przedmiotowo, uważają, że wszystko jest na sprzedaż... Sieją zło, bo sami kiedyś tego zła doświadczyli, nie wierzą w miłość, bo nigdy jej nie przeżyli. Zresztą - chyba każdy ma jakieś swoje zranienia, nosi w sobie ukrytą tajemnicę... Miłość to dawanie. Tracz nie umie dawać, bo widocznie jakieś jego ukryte zranienia sprawiają, że koncentruje się tylko na sobie. A dawać - to tracić siebie, rezygnować z siebie. Nie tylko z pieniędzy, ale przede wszystkim z ambicji, ze „ja” - na rzecz drugiego człowieka. Bez dawania nie da się stworzyć bliskich relacji.

Czy taki człowiek jak Tracz, zapatrzony w siebie, zniewolony przez pieniądze i krzywdzący bliskich, może się jeszcze nawrócić?

Oczywiście! Może się okazać, że Tracz ma większą szansę na nawrócenie niż ten, kto uważa się za pobożnego i sprawiedliwego chrześcijanina! I przede wszystkim jest świadom tego, że czyni zło. A więc - zrobił już rachunek sumienia, a to pierwszy warunek dobrej spowiedzi! No tak, nie ma się z czego śmiać - wielu świętych to nawróceni wielcy grzesznicy! Św. Paweł najpierw prześladował i mordował chrześcijan w przeświadczeniu, że czyni dobrze, dopóki nie spotkał Chrystusa na drodze do Damaszku. Piotr zaparł się swojego Mistrza! Ale później gorzko tego żałował. I stał się Skałą, fundamentem Kościoła!

No cóż, każdy potrzebuje swojego Damaszku... Człowiek dopóki żyje, zawsze ma szansę na nawrócenie. Zło bywa atrakcyjne, ponętne i hałaśliwe. Dobro jest ukryte i pokorne, unika rozgłosu: „Kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym” (Mk 10,43). „Kiedy dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” (Mt 6,3). „Gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6,6). Droga nawrócenia, droga do Damaszku - to droga ciszy, pokory, prawdy o sobie. Nie da się tej prawdy usłyszeć w hałasie, tumulcie, zabieganiu, ciągłym stresie. To chyba ze strachu przed nią zagłuszamy często samych siebie, szukając - jak Tracz - ciągle nowych podniet.

Mówiąc o wierze, bardzo często cytuje Pan Pismo Święte. Kiedy rozpoczęła się ta przygoda ze słowem Bożym?

Moim Damaszkiem był wyjazd na dietę oczyszczającą do Bąblina, do Misjonarzy Świętej Rodziny. Szukałem tam diety, a znalazłem przede wszystkim ciszę, wolność od codziennych „zagłuszaczy”, a słowo Boże zaczęło wreszcie do mnie docierać i działać cuda, zgodnie z tym co mówi List do Hebrajczyków: „Żywe jest słowo Boże i skuteczne...” Zaczęła do mnie docierać prawda o moim egoizmie, pysze, lęku wynikającym z braku wiary. Byłem wychowany w rodzinie katolickiej, a z racji służenia do Mszy św. pewne fragmenty Ewangelii znałem na pamięć. Gdy poszedłem na studia teatralne, pojawiła się pokusa, by poukładać życie po swojemu. To był początek drogi według własnego scenariusza... Ale Pan Bóg nieustannie się o mnie troszczył, teraz z perspektywy lat widzę, że zawsze był blisko. Stawiał obok mnie ludzi, którzy mogli mnie do Niego zaprowadzić, ale ja wolałem tego nie widzieć i wybierałem swoje ścieżki. Typowy mechanizm grzesznego życia... W końcu poznałem swoją przyszłą żonę. Wzięliśmy ślub, ale dalej funkcjonowaliśmy tak, że Pan Bóg nie był w centrum naszego życia, tylko stanowił jakiś dodatek. Typowa polska rodzina - w niedzielę Msza św., a potem supermarket. Byliśmy ślepi, zupełnie ślepi!!! Jezus cały czas stał pod drzwiami! Nie było dla Niego miejsca w środku, bo nasz dom aż pod sufit wypchany był naszymi własnymi pomysłami, a najwięcej zajmował ogromny, wypchany balon mojego egoizmu. Dziś jest trochę lepiej, bo mamy większe mieszkanie! (śmiech). Ale udało mi się też chyba spuścić z tego balonu odrobinę powietrza, mam nadzieję! Przełom nastąpił w 2007 r., kiedy pojechaliśmy do Bąblina. Zacząłem tęsknić za Bogiem, za ciszą, w której można Go usłyszeć, za pokojem wewnętrznym, który jest owocem takich spotkań. Przypomniała mi się moja młodość, znane na pamięć fragmenty Biblii ożyły, a słowo zaczęło palić mnie od środka... Pan Bóg powoli uczył mnie życia w prawdzie. Dotarło do mnie, że jestem grzesznikiem i potrzebuję nawrócenia. Dotknęły mnie słowa św. Pawła: „Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7,18-19). Zrozumiałem, że grzech prowadzi mnie do śmierci (por. Rz 6,23). Dzisiaj wydaje mi się czymś naturalnym, że na osiem dni jadę na rekolekcje w ciszy. Wyłączam wtedy telefon, odcinam się od świata. Wielokrotnie przekonałem się jak żywe i skuteczne jest słowo Boże, „ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4,12). Słowo Boże z chirurgiczną precyzją wycina moją chorą tkankę.

Świat aktorski jest specyficznym miejscem, gdzie trudno jest być prawdziwym człowiekiem i świadczyć publicznie o swojej wierze. Wielu aktorów na pierwszym miejscu stawia sławę, karierę, pieniądze. Jak udaje się Panu odnaleźć w świecie aktorskim i świadczyć o Chrystusie?

Każde środowisko ma swoją specyfikę, ale tworzą je ludzie spragnieni miłości, więc w tym sensie wszystkie są do siebie podobne i w każdym chyba najważniejsze jest nastawienie na drugiego człowieka, nie na siebie. To jest trudne. Przyznam, że jestem początkujący... .

W jaki sposób świadczy Pan, mąż i ojciec, o Chrystusie w swojej rodzinie.

„Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem” (J 13, 34). „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1J 4,20). Każdy dzień jest dla mnie wezwaniem do czynnej miłości. Bez Eucharystii, słowa Bożego, sakramentu pokuty, nie dałbym rady. Rodzina jest poligonem, na którym codziennie weryfikuje się i dojrzewa moja miłość.

Dziękuję za rozmowę.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama