Mój Lwów

Kresy. Śladami naszych przodków - Album o Kresach południowo-wschodnich

Mój Lwów

Kresy

śladami naszych przodków

zdjęcia i komentarz Jędrzej Majka

Lwów wspomina ks. Mieczysław Maliński

Copyright © LIST 2003





ks. Mieczysław Maliński

mój Lwów

Fragmenty tekstu

Mój Lwów

Lwów był ważnym miastem mojego dzieciństwa. Choć broniłem Krakowa przed lwowskimi kuzynami i kuzynkami, które upierały się, że Lwów jest najpiękniejszym miastem na świecie a w Polsce to już na pewno najpiękniejszym, na pewno piękniejszym od Krakowa, musiałem przyznać, że Lwów ma takie osobliwości i cuda, których Kraków nie ma.

Co takiego miał Lwów? Można powiedzieć: niepowtarzalną atmosferę. A przy tym, choćby parki. Na przykład park Kilińskiego, park Jezuicki. Urozmaicony krajobraz parku i atrakcyjnie prowadzona roślinność powodowały, że należał on do najpiękniejszych w Europie. W porze letniej był ulubionym miejscem spacerowym, a w porze zimowej jego stoki zapełniały się od sanek i nart. Właśnie w tym parku o mało co nie zabiłem się... Było to w czasach przedwojennych, jechałem na rowerze i w pewnym momencie puściły hamulce. Na szczęście, skończyło się tylko na kilku porządnych sińcach.

To miasto tonęło w zieleni: zieleń w mieście, zieleń na Wysokim Zamku, na kopcu Unii Lubelskiej, dużo zieleni u mojego stryjka Malińskiego na Pohulance. Stryjek mieszkał w willi pośrodku wielkiego, pachnącego ogrodu. W ogrodzie tym rosły wysokie maliny, w których można było się zagłębić i buszować bez końca. Buszowaliśmy więc w tych malinach objadając się na potęgę. Wakacje przeważnie spędzałem właśnie tam, na Pohulance, ale odwiedzałem także moje wujenki Helę i Andzię na Lewandówce, które również miały duży dom pośrodku ogrodu. We Lwowie mieszkała jeszcze wujenka Kasia, w centrum, niedaleko pomnika Adama Mickiewicza. Mnie jednak bardziej interesowały te domy, które były ukryte w ogrodach.

 

Kiedy po dwumiesięcznym pobycie we Lwowie wracałem do Krakowa, koledzy ze szkoły, najpierw ci ze szkoły podstawowej, później ci z Nowodworka, śmiali się ze mnie, że zaciągam.

— No, powiedz coś po lwowsku — mówili.

— Po lwowsku?...

Oj, ty, Fránek, nie rób hecy,

bo po táty ja polécy,

on ci wýgarbúje plecy,

na co tóbi takiej hécy.

Cóż, inne akcenty, inne skróty, inna budowa zdań, w końcu — inna melodia. Poza tym wszystkim, inne słowa. Kto wie w Krakowie, co to są meszty? We Lwowie nie mówiło się buty, tylko meszty.

We Lwowie, w przeciwieństwie nawet do Krakowa, zawsze była radość. Jego mieszkańcy byli roześmiani. Do dziś nie wiem, na czym to polegało. Przecież nie wszyscy ludzie śmiali się, ale ta radość unosiła się nad miastem. Radość na ulicach, po domach i po kościołach.

ks. Mieczysław Maliński


opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama