Ewa Dymowska, zwyciężczyni konkursu „Echa Katolickiego” na wspomnienie o Papieżu Polaku opowiada o pielgrzymce na kanonizację Jana Pawła II
Zobaczyłam Rzym, widziałam Ojca Świętego Franciszka i uczestniczyłam w historycznym momencie, jakim była kanonizacja Jana Pawła II i Jana XXIII - mówi pani Ewa Dymowska, zwyciężczyni konkursu „Echa Katolickiego” na wspomnienie o Papieżu Polaku.
- Jest mi bardzo miło, że mogłam brać udział w wielkich uroczystościach. Wyjazd i pobyt w Watykanie był dla mnie przede wszystkim głębokim przeżyciem duchowym. Z Janem Pawłem II byłam związana przez całe życie, a udział w kanonizacji tylko ten stan umocnił - mówi E. Dymowska. - Przeżycia jeszcze wciąż są bardzo świeże, muszę je przeanalizować i poukładać. O tym, czego doświadczyłam i co zobaczyłam, opowiadam każdemu, kogo spotykam. Warto było wziąć udział w konkursie ogłoszonym przez Echo Katolickie - uśmiecha się pani Ewa.
Telefon z informacją o wygranej był dla niej ogromnym zaskoczeniem. Nasza laureatka jest pielęgniarką i pracuje w bialskim szpitalu. Początkowo obawiała się, czy dostanie urlop. Kiedy powiedziała o wygranej w pracy, usłyszała tylko: „Jedź i o nic się nie martw. My cię zastąpimy”.
Pani Ewa pojechała do Rzymu pociągiem wiozącym około 900 osób. Trafiła do grupy biało-czerwonej. Podróż trwała 32 godziny.
- Podróżowaliśmy w kuszetkach. Każdy przedział miał swojego opiekuna. Miło wspominam obsługę pociągu, wszyscy byli uśmiechnięci i bardzo uprzejmi. Chętnie przynosili nam jedzenie, herbatę i kawę. Naszym celem była stacja San Pietro. Od początku traktowałam ten wyjazd jako pielgrzymkę. Już sama podróż stanowiła piękne przygotowanie do kanonizacji. W pociągu było chyba z dziesięciu kapłanów. Odprawiali dla nas Msze św., modliliśmy się na różańcu i odmawialiśmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Ze wzruszeniem wspominam moment przeistoczenia podczas Mszy, w której uczestniczyliśmy, jadąc przez austriackie Alpy. Liturgia w połączeniu z tak niesamowitymi widokami, jakie rozciągały się za oknem, sprawiły, że się popłakałam. Kapłani udzielali Komunii św. w każdym z przedziałów. W czasie podróży nie zabrakło też radosnych śpiewów i tańców - wspomina E. Dymowska.
Do Rzymu przyjechali w środku nocy, z soboty na niedzielę. Widok oświetlonej bazyliki św. Piotra robił ogromne wrażenie.
- Nie mogłam uwierzyć, że jestem w tym niezwykłym miejscu. Poczułam wielką radość. Dojście do Watykanu zabrało nam około pół godziny. Mimo późnej pory na ulicach widać było tłumy ludzi. W drodze do miejsca, w którym czekało się na wejście na Plac św. Piotra, mijaliśmy rzesze pielgrzymów. Byli dosłownie wszędzie; na mostach, ulicach i przy kościołach. Wielu spało na karimatach lub w śpiworach. Gdzie nie spojrzałam, widziałam kolejnych przybyszów - opowiada bialczanka.
Plac św. Piotra otwarto o 5.00 nad ranem.
- Oczekiwanie w tym międzynarodowym tłumie było naprawdę niesamowite. Panowała atmosfera rozmodlenia; nawet różaniec śpiewano w kilku językach. Obok mnie stali młodzi Hiszpanie z duszpasterstwa akademickiego w Madrycie. Z przyjemnością patrzyłam, jak przez kilka godzin tańczyli i śpiewali. Mieli bardzo piękne głosy. Zapamiętałam też australijskie małżeństwo z dziesięciorgiem dzieci. Podróż na kanonizację wiązała się dla nich z ogromnym trudem i poświeceniem. Mimo to ich pociechy były bardzo grzeczne i spokojne, jedne spały, inne włączały się w tańce, uśmiechały się do siebie. Spotkałam też pielgrzymów z parafii św. Faustyny w Warszawie. Kapłan, który im towarzyszył, przepiekanie animował różne modlitwy. Z sentymentem wspominam „Barkę”, która jest już znana chyba na całym świecie. Podczas oczekiwania na główne uroczystości śpiewano ją po polsku, włosku i hiszpańsku - mówi moja rozmówczyni.
Pani Ewa nie dostała na Plac św. Piotra na czas kanonizacji. Była około 10 m od wejścia. Mimo to udało się jej obrać całkiem dobre miejsce. Stała na podwyższeniu przy lampie. Dzięki temu, choć z daleka, widziała cały ołtarz i wszystko to, co się na nim działo. Obok ustawiony był telebim. Podczas Mszy św. udało się jej także przyjąć Komunię św.
- Na plac św. Piotra wpuszczono tylko ograniczoną liczbę ludzi. Nie każdy miał to szczęście. Z Komunią św. nie było problemów. Kapłani udzielali jej także na pobliskich uliczkach. Jeśli ktoś się nie dostał, mógł ją przyjąć później w każdym z okolicznych kościołów - tłumaczy E. Dymowska.
Podkreśla, że najważniejszym punktem pielgrzymki była dla niej oczywiście sama Msza kanonizacyjna. Razem ze wszystkimi pielgrzymami z niecierpliwością czekała na moment, kiedy papież Franciszek ogłosi świętymi Kościoła katolickiego Jana Pawła II i Jana XXIII.
- Atmosfera była bardzo podniosła. Podobały mi się śpiewy, wykonywane podczas liturgii. My, Polacy, przeżywaliśmy to wszystko inaczej niż Włosi. Podczas gdy my byliśmy rozmodleni i wzruszeni, oni wyrażali swą radość okrzykami i oklaskami. Kiedy Franciszek ogłosił, że Jan Paweł II jest świętym, z oczu popłynęły mi łzy. Dzień był dosyć pochmurny, ale w tym momencie na chwilę błysnęło słońce. Wszyscy zauważyli ten szczegół. Potraktowaliśmy to jako znak z nieba - przekonuje.
E. Dymowska twierdzi, że Rzym bardzo dobrze przygotował się na przyjęcie tysięcy pielgrzymów. Przez cały czas towarzyszyli im wolontariusze i służby medyczne. W kierowaniu ruchem pomagała policja. - Podobno podczas uroczystości beatyfikacyjnych organizacja była o wiele lepsza, ale ja nie narzekałam. Wśród pielgrzymów rozdawano kanapki i wodę. Język nie stanowił bariery w porozumiewaniu się. Wszyscy byli dla siebie bardzo życzliwi. Jedni drugich częstowali tym, co mieli: cukierkiem, wodą, uśmiechem. Po zakończeniu Mszy, kiedy pielgrzymi nieco się rozeszli, udało mi się wejść na Plac św. Piotra. Dowiedziałam się, że między sektorami będzie przejeżdżał papież Franciszek. Dla mnie była to wielka niespodzianka. Na Ojca Świętego nie czekaliśmy zbyt długo. Jechał odkrytym samochodem. Widziałam go z odległości 2-3 m - cieszy się pani Ewa.
Potem przyszedł czas na zwiedzanie. Pielgrzymów oprowadzała pani przewodnik.
- Zwiedziliśmy Zamek Świętego Anioła, potem poszliśmy do Fontanny Czterech Rzek Berniniego i odwiedziliśmy piękny kościół św. Agnieszki. Deszcz, który zaskoczył nas w trakcie zwiedzania, nie był dla nas problemem. Po przerwie na posiłek i lody zwiedziliśmy jeszcze Forum Romanum, Kolosem, Panteon, Ołtarz Ojczyzny (Vittoriano) i Kapitol. Atrakcji było naprawdę bardzo dużo. Do tej pory wszystkie te miejsca znałam tylko z książek historycznych i przewodników. Obejrzeliśmy jeszcze Fontannę di Trevi a potem zaplanowaliśmy powrót do Bazyliki św. Piotra. Dotarliśmy do niej około 20.00, ale okazało się, że została zamknięta godzinę wcześniej. Nie miałam więc okazji, by pomodlić się przy grobie św. Jana Pawła II. Liczę jednak, że jeszcze kiedyś tam pojadę - marzy E. Dymowska.
- Do naszego pociągu wróciliśmy o 24.00. Byliśmy na nogach przez całą dobę, ale nikt się nie skarżył. Razem z nami do Polski jechały relikwie św. Jana Pawła II. Wieźli je ze sobą pielgrzymi z Woli Zaradzyńskiej k. Warszawy. Relikwie trafią do ich nowo wybudowanego kościoła. Były one stale adorowane w jednym z przedziałów, mogliśmy je ucałować i dotknąć. Dzięki temu Jan Paweł II wracał z nami nie tylko w naszych sercach - podkreśla bialczanka.
Pociąg z polskimi pielgrzymami wyjechał z Rzymu o 3.00 nad ranem. Zanim ruszył, wszyscy już zdążyli zasnąć.
- Przez cały czas pobytu w Watykanie nie czułam ani zmęczenia, ani głodu. Chciałam zobaczyć jak najwięcej, starałam się zajrzeć wszędzie, gdzie się dało. Towarzyszyły mi ogromne emocje. W pociągu poznałam nowych ludzi. Podczas podróży rozmawialiśmy o naszym życiu, o wierze, o Bogu. Dyskutowaliśmy w przedziałach i na korytarzach. Wymienialiśmy się doświadczeniami, gdzie jeszcze warto pojechać i co zobaczyć. Do Polski przyjechaliśmy około 10.00 we wtorek - wspomina pani Ewa. Na koniec jeszcze raz mówi o swojej radości i zaznacza, że takie chwile więcej się nie powtórzą.
AGNIESZKA WAWRYNIUK
Echo Katolickie 19/2014
opr. ab/ab