Bóg na krzyżu nie przegrał

Dlaczego oddajemy cześć krzyżowi, który przecież był narzędziem wykonywania kary śmierci?

Czy klękamy przed szubienicą, karabinem lub krzesłem elektrycznym? Dlaczego zatem oddajemy cześć krzyżowi, który również był narzędziem wykonywania kary śmierci?

Do postawienia takiego pytania może sprowokować nas obchodzone 14 września święto Podwyższenia Krzyża Świętego. Podwyższenie oznacza podniesienie do góry, ukazanie. W sensie przenośnym może oznaczać także wywyższenie, oddanie czci. Ta nazwa święta nawiązuje do wydarzeń z IV w. po Chrystusie, związanych z odnalezieniem drzewa krzyża. Według tradycji, krzyż, na którym umarł Chrystus, wrzucono do fosy okalającej mury jerozolimskie i przysypano ziemią oraz śmieciami. Odnaleziono go w IV w., a dokonała tego św. Helena - matka cesarza Konstantyna, który jako pierwszy z cesarzy uznał chrześcijaństwo za legalną religię. Wtedy też miała miejsce pierwsza publiczna adoracja krzyża - wystawienie go na widok publiczny. Co ciekawe, historycy są zgodni, że działo się to 13 lub 14 września, ale spierają się o rok - wahania dotyczą lat 320-330.

Bóg na krzyżu nie przegrał

Krzyż i lęk przed cierpieniem

Znajomość historii powstania tego święta nie wyjaśnia jednak naszych wątpliwości związanych z samym sensem oddawania czci krzyżowi. Dla nas, wychowanych w duchu religii chrześcijańskiej i oswojonych ze znakiem krzyża, jest to naturalne. Jednak nawet w Nowym Testamencie znajdujemy fragmenty mówiące o tym, że krzyż jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan (por. 1 Kor,1,23).

Te lęki i obawy wiążą się ściśle z naszą postawą wobec cierpienia. Nie ukrywajmy - nie lubimy cierpieć. Raczej robimy wszystko, by cierpienia unikać albo je minimalizować. Rozwój cywilizacji idzie w kierunku maksymalnego ułatwiania życia i rozwiązywania jakichkolwiek trudności, jeszcze zanim się pojawią. Stąd też niejednokrotnie myśl o cierpieniu napełnia nas lękiem. A przyczynę cierpienia potrafimy w jakiś dziwny sposób widzieć w Panu Bogu. Spotykałem się nieraz ze stwierdzeniem, że ktoś żyje w lęku przed Panem Bogiem, przed oddaniem i zawierzeniem Mu swojego życia - tak jakby Pan Bóg był jakimś złośliwym gnomem, który tylko czeka, aby niewinnego człowieka natychmiast obsypać wszelkimi plagami i nieszczęściami. Skąd takie podejście?

Kto odpowiada za cierpienie?

Jest w tym jakaś przewrotność złego ducha, który nie dość, że skłonił człowieka do przeciwstawienia się Bogu, co z kolei wprowadziło na świat śmierć i cierpienie, to jeszcze obłudnie i fałszywie oskarża Go w oczach człowieka. A przecież to właśnie grzech jest przyczyną cierpienia, to grzech odbiera nam pokój serca, to grzech powoduje, że jedni ludzie zabijają, okradają, prześladują i zadają cierpienie swoim braciom. - No dobrze - powie ktoś - a co z cierpieniem, które nie ma bezpośredniego „sprawcy”, wynikającym z choroby, kataklizmów i innych tego typu zdarzeń? „Gdy brak jest harmonii w rodzinie, gdy piętrzą się trudności w nauce, gdy uczucia pozostają nieodwzajemnione, gdy znalezienie pracy wydaje się prawie niemożliwe, gdy problemy ekonomiczne każą zrezygnować z założenia rodziny, gdy trzeba walczyć z chorobą czy samotnością i kiedy grozi wam pogrążenie w próżni wartości - czyż właśnie wtedy krzyż nie staje się dla was wyzwaniem?” - pytał Jan Paweł II młodych ludzi zgromadzonych na Światowych Dniach Młodzieży w Rzymie w 1998 r.

Punkt odniesienia

I tu dochodzimy do sedna. Konfrontacja z jakimkolwiek cierpieniem bez odniesienia go do krzyża Chrystusa jest bezsensowna i bezcelowa. Bez tego punktu odniesienia, którym jest miłość Boga do ludzi - miłość tak wielka, że Bóg „Syna swego Jednorodzonego dał”, nie ma sensu rozmyślać nad cierpieniem. Zawsze będziemy przytłoczeni jego ogromem i bezsensem. Dopiero, gdy spojrzymy na krzyż, gdzie Chrystus wspiął się na szczyty poświęcenia i miłości, nasze spojrzenie zaczyna się zmieniać. Po pierwsze, uświadamiamy sobie, że Jezus poszedł na krzyż dobrowolnie. Po ludzku patrząc - bezsensownie, bo czyż nie mógł żyć długo i szczęśliwie, pokonać Rzymian, uzdrawiać chorych, nieść swym poddanym szczęście i radość? Jednak plan Boga był inny - On chciał, by zanim z mapy świata znikną śmierć i cierpienie, najpierw człowiek mógł odnaleźć ich sens i odkryć, że droga do zmartwychwstania wiedzie przez krzyż. I właśnie dlatego oddajemy cześć krzyżowi - a tak naprawdę czcimy w ten sposób Miłość, która do tego krzyża pozwoliła się przybić. Ta cierpiąca miłość jest wszędzie tam, gdzie dziś cierpią ludzie - by mówić o nadziei, zmartwychwstaniu, mocy życia. O tym, że Bóg na krzyżu nie przegrał, ale zwyciężył i że chce dać udział w tym zwycięstwie wszystkim, którzy Mu ufają i którzy, tak jak On, biorą swój codzienny krzyż.

Ks. Andrzej Adamski
Echo Katolickie 37/2014

opr. ab/ab

Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama