Świadectwo kierowcy, który woził niezwykłego pasażera! W rozmowie „Echa” wywiad z szoferem św. Jana Pawła II
Jak to się stało, że został Brat kierowcą papieża?
W 1977 r. przełożeni posłali mnie do pracy w Polskim Kolegium Papieskim w Rzymie. Tam rezydencję miał kard. Karol Wojtyła. Ile razy przyjeżdżał do Rzymu, właśnie tam się zatrzymywał. Ja natomiast zawsze odbierałem go z lotniska, odwoziłem do Watykanu, na różne spotkania, wykłady na uniwersytetach. Bywaliśmy też często na Monte Cassino. Kardynał bardzo lubił jeździć do sanktuarium na Mentorelli. Kiedy tam się udawaliśmy, w pewnym momencie kazał mi się zatrzymać, wysiadał i szedł na piechotę nawet kilka kilometrów. Lubił w majestacie gór pomyśleć, przysiąść na kamieniu. Zawsze miał przy sobie teczkę, w której było coś do czytania, pióro i czyste kartki. Nigdy nie marnował czasu. Podczas jazdy zwykle coś czytał, a kiedy staliśmy w rzymskich korkach, notował. Jeździliśmy również nad morze. Korzystaliśmy też z basenu u oo. werbistów. Kard. Wojtyła świetnie pływał. Przyznam szczerze, że musiałem porządnie się napracować, by go dogonić. I tak to wszystko trwało do roku 1978 r.
Czyli do konklawe?
Tak. 6 sierpnia zmarł papież Paweł VI. To wtedy pierwszy raz przyszła mi do głowy myśl, że przyszedł czas na polskiego papieża.
Skąd taki pomysł?
Kiedy byłem w nowicjacie, kapelan mówił nam o pomazańcu z Krakowa, który dostanie trzy korony. A te zdobią przecież papieską tiarę. Przypominał też wiersz Słowackiego o słowiańskim papieżu. Kiedy kard. Wojtyła przyjechał na konklawe, podpytywaliśmy go, czy zostanie papieżem. On jednak tylko się uśmiechał i mówił: „Duch Święty wskaże”. Pamiętam, że kiedy wyjeżdżał na obrady, żegnaliśmy go w holu z rektorem kolegium, a był nim wówczas ks. Józef Michalik, późniejszy arcybiskup i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, powiedział z uśmiechem: „Józiu, jeśli zostanę papieżem, to ufunduję windę w kolegium”. Kaplica bowiem znajdowała się na drugim piętrze i kardynał musiał chodzić po schodach nawet kilkanaście razy dziennie. Pamiętam też, że na krótko przed konklawe zaprosił do naszego domu na obiad czterech kardynałów. Był wśród nich kard. Luciani, późniejszy Jan Paweł I. Podawałem wtedy do stołu i nie przyszło mi nawet do głowy, że posługuję dwóm przyszłym papieżom.
No właśnie, Ojcem Świętym został wówczas wspomniany kard. Luciani i z windy znowu nici...
Kiedy wróciliśmy z konklawe, kard. Wojtyła powiedział do księdza rektora: „Józiu, wybacz, żem się tak licho spisał”.
Jan Paweł I zmarł po 33 dniach pontyfikatu. Znowu konklawe, a Brat ponownie został kierowcą kard. Wojtyły. Czy kardynał przeczuwał, że wkrótce jego życie zmieni się tak bardzo?
Z pewnością był to inny kard. Wojtyła, niż ten, którego zapamiętałem z wcześniejszego konklawe. Inny w zachowaniu, bardziej zamyślony, skupiony. Dawniej, jak ktoś wchodził do kaplicy, zawsze podniósł rękę, pozdrowił. Tymczasem wtedy tego nie było. Na jego zachowanie wpłynęła też smutna wiadomość o ciężkiej chorobie mieszkającego w Watykanie bp. Andrzeja Deskura, z którym kardynał się przyjaźnił. To był dodatkowy cios... Potem znowu rozpoczęły się codzienne spotkania z kardynałami, na które odwoziłem kard. Wojtyłę z ks. Dziwiszem. Jednak zanim rozpoczęło się konklawe, 13 października byliśmy na Mszy św., podczas której modlono się do Ducha Świętego o dobry wybór kolejnego następcy św. Piotra. Kiedy po Eucharystii wróciliśmy do kolegium, kardynał, z którym czasem gwarzyliśmy sobie po góralsku, zapytał: „Marianku, a ostrzygłbyś mnie, żebym jakoś wyglądał na tym konklawe?”. Ponieważ strzygłem czasami księży i biskupów, więc obciąłem również kard. Wojtyłę i coś mnie tknęło, żeby te włosy zachować. Odłożyłem je na bok, a po wyborze zachowałem już z pełną świadomością. Dzięki temu mam relikwie.
Co było dalej?
14 października pojechaliśmy do kliniki Gemelli, by odwiedzić bp. Deskura, a stamtąd do Watykanu. I ten moment, kiedy razem z ks. Dziwiszem żegnamy kardynała i jego przejście przez furtkę w bramie, został zarejestrowany przez telewizję francuską, a następnie wykorzystany przez pana Zanussiego w filmie „Z dalekiego kraju”. Można powiedzieć, że w tamtej chwili skończyła się wolność kardynała, bo przecież 16 października wieczorem nad Kaplicą Sykstyńską ujrzeliśmy biały dym.
I cały świat usłyszał „Habemus papam”, a na balkonie Bazyliki św. Piotra ukazał się Papież Polak. Jak wyglądało pierwsze spotkanie z Janem Pawłem II?
Na drugi dzień po rozwiązaniu konklawe ks. Dziwisz przyjechał do kolegium na kolację i poprosił, by przygotować pozostałe w pokoju rzeczy Jana Pawła II. Podczas tego posiłku księża studenci wypytywali ks. Stanisława, jak wyglądało jego pierwsze spotkanie z nowym papieżem. Ks. Dziwisz powiedział, że kiedy zaprowadzono go do Ojca Świętego, ten tylko pokiwał głową i powiedział: „Stasiu, koniec z nartami”. Po kolacji wraz z ks. Dziwiszem i ks. Michalikiem pojechaliśmy do Watykanu. Wjechaliśmy specjalną windą na papieskie piętro i siostry skierowały nas do kaplicy. Nogi nam się trzęsły z wrażenia. Kiedy weszliśmy, Ojciec Święty odmawiał brewiarz. Klęknęliśmy, bo dalej nie mieliśmy śmiałości iść. Dopiero ks. Dziwisz powiedział, byśmy podeszli i się przywitali. Powiedziałem więc z góralskim akcentem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Jan Paweł II odpowiedział również gwarą: „Na wieki wieków”. A po chwili dodał: „A cóże się tak po nocach włócycie?” A ja na to: „Przyszliśmy Ojca Świętego odwiedzić”. I wtedy on powiedział: „A jak żeście przyszli, to chodźcie, może razem w tej chałupie nie zginiemy” i oprowadził nas po całym piętrze, jadalni, sypialni. W bibliotece papieskiej Ojciec Święty popatrzył na te wszystkie regały i powiedział: „Mój Boże, kiedy ja to wszystko przeczytam?”. I podczas tej rozmowy w pewnym momencie Jan Paweł II popatrzył na mnie i powiedział: „Słuchaj Marianku, ale do werbistów na basen już nie pojedziemy...”.
Jan Paweł II był znany z otwartości na ludzi, słynął z bardzo naturalnej, bezpośredniej relacji z wiernymi. Jakie są wspomnienia Brata związane z osobą Papieża Polaka?
Jego wielkość polegała na normalności. Każdego zauważył, wysłuchał, uszanował. Ojciec Święty miał na klęczniku w kaplicy zeszyt, gdzie siostra Eufrozyna wpisywała wszystkie prośby o modlitwę, jakie przychodziły w listach. Jan Paweł II otwierał ten notatnik, czytał uważnie i modlił się za tych, którzy go o to prosili. Dla niego każdy człowiek był ważny, nad każdym problemem się pochylił. Jak On to robił, że mu na wszystko czasu starczało? Nie wiem. Ta normalność, otwartość sprawiały, że ludzie do niego lgnęli. I to niezapomniane poczucie humoru... Pod koniec życia zaczął słabnąć, przyszły trudności z mówieniem. Jednak im gorzej mu się chodziło, tym dalej dochodził. Im gorzej mu się mówiło, tym więcej nam przekazywał.
Podobno Jan Paweł II nazwał Brata winowajcą? W czym Brat zawinił?
Rzeczywiście za każdym razem, kiedy się spotykaliśmy, wskazywał na mnie i mówił: „To jest ten winowajca, co mnie tu przywiózł i zostawił”. A ja odpowiadałem: ,,Ojcze Święty! Moja wina, ale nie żałuję!”. W grudniu 1978 r. do Rzymu przyjechali moi rodzice. Po zwiedzaniu miasta wzięli udział w audiencji generalnej. Papież zażartował, mówiąc do nich: „Ładnie synka wychowaliście, zawiózł człowieka, zostawił i wcale się nie przejmuje, co się z nim dzieje”. Potem, nawet kiedy już opuściłem Włochy, to przy każdej wizycie w Rzymie, zawsze spotykałem się z Janem Pawłem II. Czułem się przy nim, jak przy starszym bracie.
13 maja minie 35 lat od zamachu na Papieża Polaka. Był Brat wtedy w Rzymie?
Tak, akurat przywiozłem na konferencję, która odbywała się w auli Pawła VI, dwóch biskupów. Zbliżała się 17.00. Pomyślałem, że pójdę na Plac św. Piotra, a w międzyczasie zaniosę korespondencję do polskiego ośrodka. Widziałem, że Ojciec Święty wyjechał spod bazyliki. Pomyślałem, że zanim okrąży plac, zdążę wszystko załatwić i jeszcze uda mi się posłuchać, co będzie mówił do ludzi. W pewnym momencie pojawiły się helikoptery, karabinierzy i policjanci zaczęli jeździć na sygnale. Usłyszałem, jak zapłakana Polka mówi, że był zamach na Jana Pawła II. Nogi się pode mną ugięły. Udało mi się między pielgrzymami przejść aż pod podium, z którego miał przemawiać Ojciec Święty. A tam,na papieskim fotelu stał wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej przywieziony przez pielgrzymów z Kościana. Zamierzali go podarować Janowi Pawłowi II. Nagle podmuch wiatru przewrócił obraz. Jęk przerażenia przetoczył się przez plac, jakby miało się stać coś najgorszego. Ludzie płakali, modląc się w różnych językach. Na szczęście karetka bardzo szybko dojechała do kliniki Gemelli. Pokonanie tej odległości w tak krótkim czasie było wręcz niemożliwe. Później dowiedziałem się też, iż w ambulansie nie działała syrena. Jana Pawła II przeniesiono go do drugiej karetki. Tam z kolei popsuty był zaczep do noszy. Wtedy br. Kamil, bonifrater, został tak wciśnięty między drzwi auta nosze, aby te się nie otworzyły. Tak towarzyszył papieżowi do kliniki Gemelli. Przez cały czas o. Kazimierz Przydatek, jezuita, nasłuchując wieści z małego turystycznego radyjka, informował, co się dzieje z Ojcem Świętym. Następnego dnia, 14 maja, z biskupami Szymeckim i Smoleńskim pojechaliśmy do kliniki Gemelli. Budynek oblegali dziennikarze z całego świata, którzy próbowali dowiedzieć się czegoś o stanie zdrowia papieża. Pamiętam, że kiedy weszliśmy na oddział, powiedziano nam, że nie możemy wejść do Jana Pawła II. Przyszedł lekarz i poinformował biskupów, iż stan papieża był bardzo poważny, ale udało się zażegnać niebezpieczeństwo. Przez ten czas na Placu św. Piotra pielgrzymi trwali, modląc się o życie i zdrowie Ojca Świętego.
Trzy dni później na Placu św. Piotra ponownie zgromadziły się tłumy pielgrzymów. Dzwony wybiły 12.00...
Otworzyło się okno, czerwony dywanik został wywieszony, jak zawsze. Zapanowała wielka cisza, a po chwili dał się słyszeć zbolały i umęczony głos Ojca Świętego z nagrania. Na twarzach ludzi widać było ogromne wzruszenie. Papież dziękował za modlitwy w jego intencji. Kiedy powiedział, że przebacza temu bratu, który dokonał zamachu na jego życie, płakali nawet mężczyźni. Na koniec tego niezwykłego spotkania i modlitwy Jan Paweł II udzielił apostolskiego błogosławieństwa. W następnych tygodniach woziłem do kliniki polskich duchownych, m. in. kard. Macharskiego.
Gdy Ojciec Święty mógł już wstawać, w niedzielne południa ukazywał się w oknie kliniki i przemawiał do wiernych. Jak sam to określał: „Watykan przeniósł się teraz do kliniki”.
A kiedy pierwszy raz po zamachu zobaczył się Brat z Janem Pawłem II?
16 października 1981 r., dokładnie w trzecią rocznicę wyboru na Stolicę Piotrową. Miało to miejsce w Castel Gandolfo.
W lipcu 1981 r. wrócił Brat do Polski. Jednak wkrótce znowu przyjechał do Rzymu.
Miało to miejsce dzień przed ogłoszeniem stanu wojennego, czyli w sobotę, 12 grudnia. Przyleciałem do Rzymu po południu, jak się okazało ostatnim samolotem wolności. Następnego dnia rano, w niedzielę zapukał do mnie jeden z księży studentów i powiedział: „Wojna w Polsce”.
Z kolei 1 maja 1982 r. odbywał się w Watykanie Światowy Zjazd Robotników. Z Polski nikt nie mógł, oczywiście, przyjechać. Musiałem udawać robotnika. Ks. Dziwisz zapytał mnie przed zjazdem, czy mam krawat. Nie miałem. „To się postaraj, żebyś wyglądał na robotnika” - powiedział. Do Watykanu pojechałem rowerem ubrany po cywilnemu, w krawacie, z odpowiednim zaświadczeniem. Rower zostawiłem i poszedłem na Plac Św. Piotra. Było mnóstwo delegacji - chorągwi i flag z różnych krajów świata. Z wyjątkiem Polski... Przeczytałem lekcję i potem jedno wezwanie do modlitwy po polsku. Usiadłem razem z innymi „funkcyjnymi” (pełniącymi liturgiczne funkcje), wyróżniając się ubiorem. Ojciec Święty siedział oparty z ręką przy policzku. Popatrzył na mnie, puścił oko, pogroził palcem, uśmiechnął się do mnie, a ja mu się ukłoniłem.
Czy to prawda, że Jan Paweł II podarował Bratu rower?
Tak. To rower, którego sam już nie mógł używać. Jest cały czas na chodzie. Jednak dobrze go schowałem, bo to jedna z cenniejszych pamiątek, jakie dostałem w życiu.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 18/2016
opr. ab/ab