Śmierć była, jest i będzie, tylko czy jestem gotowy?
„Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens...” - te słowa powinny nam towarzyszyć w pierwszych dniach listopada. Jednak czy potrafimy wykorzystać właściwie rozumianą kulturę umierania?
Już za chwilę ruszymy w naszą narodową pielgrzymkę do miejsc świętych, ważnych - na cmentarze. Są to punkty na mapach naszego życia, które chociaż raz w roku musimy wpisać w naszej nawigacji. Znowu w mediach będzie powtarzany jeden, najbardziej znany werset z twórczości ks. Jana Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą...”. W wydaniach serwisów informacyjnych i publicystycznych zapoznamy się z litanią tych, którzy odeszli z naszego życia, którzy zapisali się na kartach historii, kultury, społeczeństw. Ale czy dzisiejszy człowiek potrafi przeżywać właściwie misterium śmierci? Czy kultura umierania nie jest dla nas pojęciem obcym?
Czas pierwszych listopadowych dni powinien wpływać na refleksję o naszym przemijaniu. Nawet otaczająca nas przyroda, która zmienia barwy i szykuje się do odejścia, zapadnięcia w zimowy sen, skłania nas do przypatrzenia się na przemijanie człowieka. Na moje odchodzenie. Odwiedzając groby naszych bliskich, dotykamy najpierw tajemnicy o Bogu, który dla nas jest źródłem prawdziwej świętości. Ale jest to też moment zatrzymania się, bo kogoś już nie ma, śmierć kogoś już zabrała. Jednak czy na pewno towarzyszy nam taka refleksja?
Wieczorami cmentarze będą przyciągać piękną, świetlistą łuną bijącą od zniczy i okazją do spotkań i spacerów, ale niekoniecznie w ciszy i zadumie. Tylko czekam, jak znowu w sieci zaczną krążyć humorystyczne obrazki: o cmentarnej rewii mody jesiennej, o sprawdzeniu, kto z jaką wiązanką, zniczem zjawił się przy czyimś grobie, nerwach w korkach, taktyce w ustawieniu zniczy (ze zdjęciem w tle pewnego znanego trenera). Wiem, że najprościej powiedzieć, że ktoś znowu czepia się Kościoła, nas wierzących. Ale takie obrazki mogą zastanowić. Czy akcenty w naszym listopadowym świętowaniu zostały właściwe rozłożone?
W 2013 r. opublikowano wyniki badań na łamach „Kwartalnika Medycyny Paliatywnej” - jeden z końcowych wniosków głosił, iż najczęściej prezentowaną postawą wobec śmierci jest postawa unikowa. Taki paradoks - próbujemy unikać tego, co nieuniknione. Człowiek w dzisiejszym świecie, ciągle w gonitwie, z największym deficytem - brakiem czasu, jednocześnie uczestnik ciągłych zmian - technologicznych, kulturowych, społecznych - zaczyna uciekać od śmierci. Nie chcemy umierania widzieć i o nim słyszeć. Przede wszystkim nie dopuszczamy do siebie myśli o końcu. Dzisiejsza kultura oparta jest na kulcie młodości, piękna. Najwięcej pieniędzy na reklamy wydają koncerny farmaceutyczne, proponując nam specyfiki na każde schorzenie, troszcząc się o nasze zdrowie i ciało od czubka głowy do palców stóp. W świecie mediów i techniki nie dostrzeżemy chorób, starości czy umierania. Te sfery życia są wyparte z naszej świadomości. Nawet troskliwy rodzic będzie chronił swe dziecko, nie zabierając go na pogrzeb. Śmierć traktujemy jako coś nierealnego, a wręcz niemożliwego. To wszystko powoduje, że nie potrafimy godnie umierać. W momencie zaskoczenia staramy się jeszcze odwoływać do sił wyższych, by choć trochę przedłużyć nasze życie. Tak bardzo jesteśmy do niego przywiązani, że nie zastanawiamy się nad jutrem. Nastąpiła medykalizacja śmierci i zepchnięcie jej w kategorie tabu. Współcześnie mamy wiele możliwości ratowania życia, szeroki asortyment lekarstw, medycyna jest bardzo rozwinięta, więc oczekujemy od tych wszystkich elementów cudownego zapobiegania wszelkim komplikacjom. Nie dopuszczamy do siebie faktu, że medycyna mogłaby zawieść, że leki okażą się niewystarczająco silne albo skuteczne. Nauczyliśmy się żyć w pewnym zakłamaniu, że współczesna nauka jest w stanie wygrać ze wszystkim.
Jak zaznacza Philippe Ariès, francuski antropolog: „Obecnie śmierć jest z naszych obyczajów tak wymazana, że z trudem ją sobie wyobrażamy i pojmujemy. Dawna postawa, kiedy śmierć była jednocześnie bliska, swojska i pomniejszona, słabiej odczuwana, zbyt kontrastuje z naszą postawą, kiedy budzi taki strach, że nie śmiemy już wymówić jej imienia. [...] Dlatego, kiedy tę śmierć, z którą człowiek był spoufalony, nazywamy oswojoną, nie chcemy przez to powiedzieć, że niegdyś była dzika, a następnie ją oswojono. Przeciwnie, chcemy powiedzieć, że dzisiaj stała się dzika, choć przedtem taka nie była. Najstarsza śmierć była oswojona”.
- W sytuacji odchodzenia ważna jest miłość i opieka najbliższych, ale dzisiaj trudno ją znaleźć, bo ludzie nie potrafią sobie poradzić ze śmiercią - zauważa dr Bartosz Wieczorek z wydziału teologicznego UKSW.
- Musimy zacząć od edukacji, nawet od najmłodszych. Od podstaw swojej świadomości, tego, że jestem w ciągu pokoleń w pewnej drodze. Każdego z nas kiedyś czeka śmierć. Nie mam przecież pewności tego, że dożyję jutrzejszego dnia. I nie chodzi tutaj o straszenie śmiercią. Tragiczne i zatrważające jest to, że możemy umrzeć samotnie, czy pozostawieni w szpitalu, w domu opieki, czy kompletnie nie będąc na to przygotowanym - zaznacza dr B. Wieczorek. I dodaje: - Niezastąpiona jest pomoc najbliższych. Ważna jest wspólnota. Kiedyś człowiek żył, był wrośnięty w społeczność rodzinną, lokalną, wiejską. Rodzina wielopokoleniowa była przestrzenią, gdzie nie było problemu z wychowaniem dzieci czy opieką nad starszymi. Dzisiaj powołujemy żłobki czy domy opieki, kiedyś te funkcje spełniała rodzina. Młodzi mogli dostrzegać starość, odchodzenie swoich bliskich; brali udział w pogrzebach i była to dla nich rzecz naturalna. Dzięki temu mogli spokojnie patrzeć na swoje odchodzenie. Dzieci wiedziały, że tak jak one kiedyś pożegnały swoją babcię, tak kiedyś ich pożegnają wnuki. Wtedy jest to pewna kultura odchodzenia, śmierci - w pozytywnym znaczeniu, bowiem śmierć jest ważnym elementem życia. Jeżeli przed tym będziemy uciekać, nasze życie stanie się niepełne i okrojone.
Czas pierwszych dni listopada powinien skłaniać nas do refleksji nad śmiercią. Śmierć drugiego człowieka winna wywoływać w nas spontaniczne uczucia pewnej identyfikacji i przypomnienia nam o realności tego, co jest również naszym przeznaczeniem.
Człowiek nie odnajdzie sensu swego cierpienia jedynie w ludzkim patrzeniu na nie. Jest to niemożliwe dlatego, że cierpienie posiada na wskroś nadprzyrodzony i ludzki charakter. Pytanie dotyczące sensu ludzkiego życia, cierpienia i śmierci rodzi się oraz obejmuje nie tylko nasz rozum, jego możliwości poznawcze czy inteligencję, ale także sumienie i serce. Właśnie tu toczą się najboleśniejsze i rozstrzygające zmagania, które wyrażają tęsknotę za absolutną prawdą i są wymownym dowodem niestrudzonego poszukiwania sensu, od którego nie może uchylić się człowiek. Nasze życie i umieranie mają sens, jeśli złączymy je z Jezusem Chrystusem, Jego śmiercią i zmartwychwstaniem. Poza horyzontem śmierci pojawia się dla wierzących obietnica i jej spełnienie w Chrystusie. Umieranie jest przestrzenią obecności Boga, który ocala i jest dla nas źródłem życia. Śmierć jest czymś więcej niż tylko końcowym punktem biologicznej egzystencji człowieka. Nasza śmierć z Chrystusem i w Chrystusie przemienia i oznacza przejście od śmierci biologicznej do życia wiecznego. To uczestnictwo rozpoczyna się już momencie naszego chrztu i trwa w ciągu całego życia. Chodzi też o akceptację życia jako daru Boga, również w obliczu cierpienia i zła, a następnie na przyjęciu prawdy, że moje życie jest czymś wyższym i szerszym niż życie czysto biologiczne.
Na kartach Ewangelii nieraz słyszymy wezwanie do zatrzymania się, do bycia gotowym na to najważniejsze spotkanie. Zbawiciel przestrzega swych uczniów, bo „nie znamy dnia ani godziny”, kiedy nastąpi koniec. Czas listopadowych świąt niech służy naszemu zatrzymaniu i spojrzeniu na życie. Śmierć była, jest i będzie, tylko czy jestem gotowy?
ks. Marek Weresa
Echo Katolickie
43/2016
opr. ab/ab