Skąd się biorą schematy, dogmatyzm, fanatyzm? - odpowiedź w tekście
Skąd się biorą schematy? Choć częściej o funkcjonowanie według nich oskarżane są osoby o konserwatywnych poglądach, to po głębszej analizie należy stwierdzić, iż skostnienie, dogmatyzm bardziej dotykają środowiska „lewoskrętne”, ludzi podkreślających brak przywiązania do „balastu” przeszłości. Deklarujących swoją otwartość, a jednocześnie obudowujących się nowymi dogmatami.
Na spotkaniu koła gospodyń wiejskich panie prezentowały placki wykonane według starych przepisów. Ogłoszono konkurs. Ba! Zaproszono nawet lokalne media, które relacjonowały wydarzenie. Jury ogłosiło zwyciężczynię.
- Czy może nam pani zdradzić przepis na swoje ciasto? Co jest najistotniejsze w recepturze? Bez czego nie byłoby ono tak dobre? - dziennikarka zapytała panią Barbarę, która zdobyła pierwsze miejsce w konkursie.
- Oczywiście! Zasada jest prosta: koniecznie trzeba zagniatać lewą ręką! - odpowiedziała.
- Dlaczego? - zaciekawia się reporterka.
- Nie wiem. Tak robiła moja mama. Proszę ją zapytać...
Zadanie nie było trudne. Okazało się, że pani Wanda jest na spotkaniu.
- Cóż, tak zawsze robiła i moja matka... - zaczęła tłumaczyć. I dodała: - Nie wiem, dlaczego tak jest. Ale przepis - święta rzecz! Jeśli chcecie ją odwiedzić, mieszka niedaleko. Ma już osiemdziesiąt wiosen, ale umysł trzeźwy. Na pewno chętnie z panią porozmawia.
Po zakończeniu konkursu dziennikarka poszła do domu pani Zofii. Stara chatka tonącą w kwiatach, z pobielonymi ścianami i ławeczką niedaleko wejścia przywoływały piękne wspomnienia z dzieciństwa. Panie przywitały się, chwilę porozmawiały o tym i owym.
- Pani Zofio, pani przepis na placek wygrał konkurs - chwaliła przedstawicielka mediów. - Wnuczka i córka zdradziły, że zawsze zagniatają ciasto lewą ręką. Czy to jest konieczny warunek, aby było tak dobre? Proszę nam zdradzić tajemnicę...
- Czy ja wiem? - zawahała się nestorka rodu. - Po prostu, gdy przed laty uczyłam córkę piec ciasto, bolała mnie prawa ręka. Dlatego lewą gniotłam...
Da się dziś dostrzec dwie skrajności. Pierwsza z nich to potępianie w czambuł wszystkiego, co było dawniej. Negacja bez głębszej refleksji i świadomości, że w ten sposób pozbawiamy siebie korzeni, lekkomyślnie wyzbywamy się tożsamości. Bo tak ma być nowocześniej! Musimy „patrzeć w przyszłość”! Mamy XXI w. i obciachem jest trzymanie się czegoś, co dawno się zdezaktualizowało - niezależnie, czy dotyczy stylu życia, tradycji czy moralności. Druga skrajność to kurczowe trzymanie się przeszłości. - Bo tak zawsze było. Tak żyli nasi ojcowie i dziadkowie - tłumaczą ludzie. Tak praktykowali swoją wiarę - wystarczało im pewne minimum, obowiązywał określony rytuał i nieszczęsny ten, kto próbował go choć odrobinę zmienić. A schematy? Cóż, niemało ich. Z tym delikwentem trzeba się przyjaźnić i go szanować, ale tamtego należy omijać szerokim łukiem. Dlaczego? Nie wiadomo… Wiadomo za to, że pół wieku temu na wiejskiej zabawie (podchmieleni) kawalerowie z jednej wioski prali się sztachetami z (podpitymi) kawalerami z drugiej wioski. O co? Też nie wiadomo. Bo tak było „od zawsze” i już. Koniec tematu.
Owe „bo tak zawsze było” to nie tylko nasza polska czy podlaska przypadłość. Kilka lat temu rozmawiałem z Polką mieszkającą od dziesięcioleci w Austrii. Do ich parafii - oziębłej religijnie, praktycznie wymierającej, z pustym kościołem i zarastającymi pajęczyną konfesjonałami - przyjechał polski ksiądz. Przywiózł ze sobą szczerą gorliwość, ciepłą maryjną pobożność. Zorganizował misje parafialne, zaczął zapraszać na nabożeństwa adoracyjne, zachęcać do modlitwy różańcowej, korzystania z sakramentu pokuty itp. Godzinami czekał na penitentów w konfesjonale. Parafianie szybko dostrzegli zmiany, ale... Któregoś dnia do polskiego proboszcza przyszła delegacja rady parafialnej. „Proszę księdza, doceniamy to, co ksiądz robi. Ale nam się nie podoba. Proszę szanować naszą tradycję, nie wprowadzać swoich «nowinek». Jeśli ksiądz nie zgadza się z nami, prosimy o opuszczenie naszej parafii. Ma być tak, jak było”.
Dzwoniłem do pani Anny kilka miesięcy później. Kapłan rzeczywiście wyjechał z tej miejscowości. Przykre.
Z podobnym problemem zapewne spotkał się niejeden ksiądz i w naszych podlaskich realiach. Nieraz - wydawać by się mogło - bieg spraw miały zmienić świetnie poprowadzone rekolekcje, super przygotowane misje ewangelizacyjne! Skończyły się. I... wszystko pozostało po staremu. Stare kwasy, od lat nagromadzone toksyny, konflikty, przeciętność i bylejakość, schematyzm w myśleniu (tego masz szanować, ale tamtego powinno się omijać szerokim łukiem) nijak nie dały się zneutralizować. Tak jak letniość w wierze, minimalizm, skłonność do krytykanctwa i potępiania wszystkich, którym „chce się chcieć”.
Ot i nasze polskie „spécialité de la maison”...
Skąd się biorą schematy? Choć najczęściej o dogmatyzm oskarżane są osoby o konserwatywnych poglądach, to po głębszej analizie należy stwierdzić, iż skostnienie, graniczące z fanatyzmem, bardziej dotyka środowiska „lewoskrętne”, ludzi podkreślających swoją nowoczesność, brak przywiązania do „balastu” przeszłości. Deklarujących otwartość, demokratyczność, proeuropejskość, a jednocześnie zamykających się szczelnie w kręgu zasad, spraw gwarantujących pozostanie w mainstreamie. Nawet jeśli ceną będzie wyrzeczenie się wszystkiego, co dotąd było ważne.
Szokuje zwłaszcza niezdolność do podejmowania merytorycznej dyskusji. Przykłady codziennie dostarczają media. Jeśli np. dziennikarz na konferencji prasowej z Jerzym „Jurkiem” Owsiakiem zadaje niewygodne pytania o rozliczenie zbiórek, niewykonane przegrane wyroki sądowe, zostaje bezceremonialnie wywalony przez rosłych osiłków z „ochrony”. Bo o pewne rzeczy nie wolno pytać. Dlaczego? Po prostu nie wolno i już. Analogicznie rzecz się ma z innymi kwestiami. Niejednokrotnie zdarzało się, że nasze rodzime uniwersytety (w domyśle: przestrzeń wolnej myśli, pole intelektualnych poszukiwań) odmawiały głosu zapraszanym przez studentów prelegentom, o których wiadomo, iż mają inne od politpoprawnych poglądy na ideologie LGBTQ czy gender studies i potrafią to świetnie uzasadnić naukowymi argumentami, popartymi licznymi badaniami. Nie wolno i już. Bo tak ma być. Koniec dyskusji. Na Zachodzie to norma.
Pamiętamy zawieszenie w prawach nauczyciela akademickiego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu prof. Aleksandra Nalaskowskiego za felieton w niekorzystnym świetle stawiający tęczowe marsze. Kilka tygodni temu zwolniła się z pracy prof. Ewa Budzyńska. Przez 28 lat wykładała na Uniwersytecie Śląskim. Rzecznik dyscyplinarny zarzucił jej, iż na zajęciach „opisywała model rodziny istniejący w chrześcijaństwie”. Ponadto, „podczas wykładu Budzyńska uznała, iż dzieckiem można nazwać «dziecko w łonie matki». Twierdziła też, że według klasycznej definicji rodzina składa się z «męża, żony, ojca, matki, dzieci, krewnych i powinowatych»”. Kontrowersyjny (?) wykład poprowadziła w grudniu 2019 r., tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Rzecznik uczelni zarzucił socjolożce, że „formułowała wypowiedzi w oparciu o własny, narzucany studentom, światopogląd o charakterze wartościującym”, co miało być przejawem braku tolerancji. Zero dyskusji.
Czy postępująca cenzura, jak też autocenzura, zapowiadają kolejny totalitaryzm? Niestety tak.
Skąd się biorą schematy, dogmatyzm, fanatyzm? Z lęku przed konfrontacją, obnażeniem słabości posiadanych (bądź nie) argumentów? Z ignorancji, niezdolności do logicznego myślenia? Z przywiązania do wygodnego, niewymagającego życia? Może to przypadłość pokolenia wychowanego na tabloidach, karmionego gotowcami, odpowiednio przetworzonymi i zmanipulowanymi tekstami zamieszczanymi na rozlicznych portalach internetowych i platformach społecznościowych? Chęcią bycia za wszelką cenę nowoczesnym albo dokładnie odwrotnie - efektem strachu, że otwarcie (porzucenie tezy „bo tak było zawsze”) pociągnie za sobą konieczność zmiany życia, a co za tym idzie, podjęcia określonego wysiłku, metanoi. A tego nie lubimy.
Zapewne wszystkiego po trochu.
KS. PAWEŁ SIEDLANOWSKI
opr. nc/nc