Recenzja: Abp Józef Życiński, ZIARNO SAMOTNOŚCI, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997
Pierwszą papieską nominacją, jaką ogłoszono po zakończeniu V Pielgrzymki Apostolskiej Ojca Świętego do Polski, było mianowanie ordynariuszem archidiecezji lubelskiej dotychczasowego biskupa tarnowskiego Józefa Życińskiego. Tak się akurat złożyło, że najnowsza książka tego ostatniego ukazała się niemal w przededniu wizyty Jana Pawła II w kraju. Zbieżność tych wydarzeń nie jest przypadkowa, tak jak nie jest przypadkowa zbieżność wątków, jakie pojawiły się w homiliach Papieża i na kartach książki arcybiskupa. Dla kogoś, kto czytał Ziarno samotności, obserwując równolegle papieską peregrynację, czerwcowe przesłanie Jana Pawła II w sposób naturalny stać się mogło kluczem hermeneutycznym do całej książki. Nie należy traktować tego jako interpretacji jedynej lub uprzywilejowanej; zbieżność ta może być odbierana raczej jako świadectwo rozeznania tego, "co Duch mówi do Kościoła" - zarówno przez Chrystusowego Namiestnika, jak i przez "znaki czasu".
W przesłaniu do biskupów polskich Ojciec Święty powtórzył słowa, jakie skierował do nich podczas poprzedniej pielgrzymki w 1991: "Człowiek jest drogą Kościoła. (...) To zadanie Episkopat i Kościół w Polsce musi niejako przetłumaczyć na język konkretnych problemów i zadań, posługując się soborową wizją Kościoła - Ludu Bożego, a także rodzimą analogią »znaków czasu«. Nasze polskie »znaki czasu« uległy wyraźnemu przesunięciu wraz z załamaniem się systemu marksistowskiego i totalitarnego, który warunkował świadomość i postawy ludzi w naszym kraju (...). W poprzednim układzie Kościół stwarzał jakby przestrzeń, w której człowiek i Naród mógł bronić swoich praw (...). W tej chwili (...) człowiek musi znaleźć w Kościele przestrzeń do obrony poniekąd przed samym sobą: przed złym użyciem swej wolności, przed zmarnowaniem wielkiej historycznej szansy dla Narodu."
Fragment ten z powodzeniem stanowić mógłby motto książki arcybiskupa Życińskiego. W zbiorze jego esejów znalazły bowiem rozwinięcie wszystkie poruszone powyżej wątki, związane z odczytaniem "znaków czasu" w Polsce po upadku komunizmu. Przełożone zostały też na konkretny język polskich realiów współczesne problemy i zadania. Pierwszy rozdział mówi o podstawowym wyzwaniu dla polskich katolików u progu trzeciego tysiąclecia chrześcijaństwa, kolejne dwa opowiadają o zagrożeniach cywilizacyjnych i kulturowych, ostatni zaś wskazuje, gdzie powinniśmy szukać źródła duchowej siły i inspiracji, by twórczo odpowiedzieć na czekające nas wyzwania i sprostać zagrożeniom.
Pierwszy z rozdziałów odwołuje się do problemu integracji Polski z Europą Zachodnią. Od kilku lat w naszym kraju dyskusje na ten temat toczą się na forum publicznym głównie w kategoriach ekonomicznych lub politycznych, a podstawowe pytanie, jakie pada w tym kontekście, brzmi: "co na tym zyskamy?" Papież tymczasem wprowadza do tej dysputy zupełnie nowy ton: na pierwszym miejscu stawia nie gospodarkę i politykę, ale sprawy duchowe i kulturę. Nie pyta: co na tym zyskamy? ile zarobimy? Pyta: co możemy dać z siebie? czym możemy ubogacić innych? W przemówieniu do młodzieży w Poznaniu Ojciec Święty zawarł dwa bardzo ważne przesłania: pierwsze - żeby się nie bać Europy; drugie - żeby nie wstydzić się swojej tożsamości, nie odrzucać swych chrześcijańskich korzeni. To wezwanie do świadectwa.
Co ciekawe, jeśli w polskich dyskusjach o zjednoczeniu Europy pojawia się aspekt duchowy czy kulturowy, to dominują dwie tendencje. Pierwsza postuluje dokładnie odwrotność tego, co głosi Jan Paweł II, tzn. warunkiem naszej integracji z Zachodem czyni wyzbycie się tych narodowych cech i obyczajów, którymi Ojciec Święty chciałby ubogacić Zachód. Jest to stale powtarzający się motyw publicystyki zwłaszcza tych "Europejczyków", którzy, jak chociażby Mieczysław F. Rakowski czy Krzysztof T. Toeplitz, jeszcze niedawno bronili muru berlińskiego i żelaznej kurtyny. Druga tendencja, choć skrajnie przeciwstawna, jest w rzeczywistości logicznym dopełnieniem tej pierwszej. Przeprowadza ona z pozycji katolickich totalną krytykę Europy Zachodniej, uważając ją za źródło wszelkiej zgnilizny moralnej, od której - w imię zachowania czystości wiary - należy się koniecznie izolować.
W otwierającym książkę rozdziale Uczniowie Wichru arcybiskup Życiński zajmuje się między innymi tymi właśnie dwiema nakreślonymi wyżej postawami. Przedstawicieli pierwszej nazywa "Europejczykami z nominacji". W rzeczywistości są oni uzurpatorami, których wizja Europy jest raczej jej karykaturą. Dzieje się tak wówczas, gdy "do roli europejskich cnót podniesiony zostaje zwyczajny spryt, dyplomacja życiowa, podporządkowanie moralności finansom". Nie to jednak - zdaniem Arcybiskupa - decyduje o duchowym i kulturowym fenomenie Europy. Przypomina on o chrześcijańskich korzeniach naszego kontynentu, powołując się m.in. na encyklikę Slavorum Apostoli Jana Pawła II. Przypomina też, że chrześcijańskie korzenie jedności wyrastają nie tylko z dziedzictwa Średniowiecza, lecz leżą również u podstaw integracji Europy po II wojnie światowej. Szkic, w którym arcybiskup Życiński przypomina te fakty, nosi tytuł Europa ducha. Czyż nie o tym właśnie duchowym wymiarze jedności naszego kontynentu mówił Jan Paweł II podczas homilii w Gnieźnie, gdy zauważył, że "po upadku jednego muru, tego widzialnego, jeszcze bardziej odsłonił się inny mur, niewidzialny, który nadal dzieli nasz kontynent - mur, który przebiega przez ludzkie serca"?
Arcybiskup Życiński polemizuje też z przeciwstawną postawą, obecną w niektórych kręgach katolickich. Autor zauważa, że jest to postawa kapitulancka, gdyż raczej o słabości niż o sile wiary świadczy ucieczka przed wyzwaniami. Z pewnością jest to również odrzucenie papieskiej wizji Europy i roli, jaką może odegrać w niej Polska.
"Sytuacja chrześcijanina, który żyje troską o dzieło ewangelizacji na progu trzeciego tysiąclecia, przypomina pod wieloma względami sytuację Apostołów prowadzonych przez wicher Wieczernika »na cały świat« (Mt 28,19), »ku wszystkim narodom«" - zauważa Arcybiskup, by w innym miejscu dojść do wniosku, że "gdyby wystraszeni Apostołowie zrobili sobie wnikliwe podsumowanie zagrożeń czekających na nich w Koryncie czy w Rzymie, prawdopodobnie nigdy nie opuściliby swej ziemi rodzinnej".
Metropolita lubelski zadaje pytanie, czy polscy katolicy podejmą wyzwania cywilizacyjne, jakie rysują się przed nimi u progu nowego tysiąclecia, i będą "dziećmi wichru z Wieczornika", czy też skapitulują przed zagrożeniami i staną się "towarzystwem adoracyjnym ze szczelnie zamkniętych kapliczek". Wizja, za którą opowiada się on - w ślad za Janem Paweł II - jest wizją katolicyzmu ofensywnego i dynamicznego, a zarazem trudnego i wymagającego, wymagającego przede wszystkim od siebie.
To prawda, pisze arcybiskup Życiński, że wielu próbuje przedstawić "jako europejski styl uwspółcześnione pogaństwo". Nie powinniśmy jednak z tego powodu popadać w kompleks Jonasza, który sądził, że "tylko desperacka ucieczka może stanowić jedyną realną odpowiedź na zepsucie świata". Powinniśmy naśladować raczej pierwszych Apostołów, owych "uczniów Wichru", których podróże misyjne odmieniły oblicze naszego kontynentu. To prawda, że trwa obecnie walka o kształt przyszłej zjednoczonej Europy - w ostatnim czasie obserwujemy zwłaszcza przerost myślenia technokratycznego i biurokratycznego - ale los tej batalii nie jest jeszcze przesądzony. Polska została zaproszona do uczestnictwa w Unii Europejskiej i NATO akurat w momencie, gdy na Zachodzie ujawnia się samoświadomość duchowej pustki. Okazało się, że Europa Zachodnia ma pomysł na zjednoczenie głównie w sferze ekonomicznej, ale nie w dziedzinie kultury i ducha. Dopiero dziś z powagi tego braku zdają sobie sprawę czołowi promotorzy zjednoczenia. Nawet uważany za przedstawiciela eurobiurokracji Jacques Delors powiedział niedawno, że "Europa potrzebuje duszy".
Niektórzy przedstawiciele zachodnich elit, którym imponuje rozmach i styl pontyfikatu Jana Pawła II, właśnie w Polsce upatrują sojusznika w dziele duchowej przemiany kontynentu i dążenia do jego prawdziwej jedności. Mówił o tym chociażby przewodniczący Episkopatu Niemiec bp Karl Lehmann, który wiosną br. przebywał w Warszawie z okazji przyznania mu doktoratu honoris causa ATK. Taką perspektywę rysuje w swojej książce również arcybiskup Życiński. Czyni to jednak bardzo dyskretnie, nie wpada w hurraoptymizm, nie rzuca gromkich wezwań do chrystianizacji Europy. Materia, w której się porusza, jest bowiem bardzo subtelna, gdyż dotyczy tego, co w człowieku najgłębsze i najbardziej intymne, mianowicie spraw sumienia i osobistych więzi z Bogiem. Wspomniana wyżej wizja wyłania się z jego książki jakby mimochodem. Nie jest to łatwy, krzykliwy optymizm natychmiastowych i namacalnych sukcesów. To wizja trudna, świadoma zagrożeń, ale radosna, gdyż ufna w moc Najwyższego.
Arcybiskup Życiński wie doskonale, że nie w naszej mocy jest nawracać. Nawrócenie jest dziełem Boga samego, który może - i chce - człowiekiem się posługiwać. Aby jednak być pomocnym Bogu w nawracaniu, należy przede wszystkim samemu się nawrócić, należy nieustannie oczyszczać swoją wiarę z naleciałości egoizmu i ambicji, nie unikając przy tym rzetelnego rachunku sumienia. Aby sprostać duchowym wyzwaniom, jakie stawia przed nami historia naszego kontynentu, trzeba więc umieć wskazać pokusy, jakim ulegamy, oraz sposoby, jakimi można je przezwyciężyć. Tym kwestiom arcybiskup Życiński poświęca kolejne dwa rozdziały. Pierwszy z nich, jakby wychylony myślą w przyszłość, mówi o niebezpieczeństwie "zastępowania marksizmu przez postmodernizm i liberalizm"; drugi, koncentrujący się raczej na przeszłości, dotyczy nie przeprowadzonych obrachunków etycznych z PRL-em. Są to pokusy, którym - jako społeczeństwo - w dużym stopniu ulegamy, i one to sprawiają, że nie dorastamy nawet nie tyle do papieskich wobec nas oczekiwań, co po prostu do zawartych w Ewangelii nauk Jezusa Chrystusa.
Wiara nie jest bowiem abstrakcją zawieszoną w próżni, ale wyraża się w konkrecie naszych działań i jest wypróbowywana w konkretnych sytuacjach. Taką próbą w skali społecznej jest dziś niewątpliwie wspomniane "zastępowanie marksizmu przez postmodernizm i liberalizm". Wskazując na te zagrożenia, Arcybiskup dba jednocześnie o precyzję dystynkcji. Zaznacza, że nie jest bynajmniej wrogiem liberalizmu ekonomicznego czy politycznego, dostrzegając w nich wiele zalet. Niepokoi go jednak ideologia liberalna, która traktuje wolność jako wartość najwyższą i cel sam w sobie. Tymczasem wolność trzeba dopiero zagospodarować. Jest ona koniecznym warunkiem podejmowania swobodnych wyborów. Od nas samych zależy jednak, czy wybierzemy dobro czy zło. Dlatego tak ważne dla chrześcijanina jest powiązanie wolności z prawdą, odpowiedzialnością i miłością.
Drugim zagrożeniem - według autora Ziarna samotności - jest postmodernizm, rozumiany nie tyle jako metodologia w naukach humanistycznych, ile jako agresywna ideologia negująca samo pojęcie prawdy. Głośnemu powiedzeniu Michela Foucaulta "Prawda cię zniewoli", arcybiskup Życiński przeciwstawia słowa Chrystusa: "Prawda was wyzwoli". Opisuje "wolność jako proces, w którym poznanie prawdy niesie wyzwolenie". Jest to jednak wyzwolenie pojmowane szerzej niż jako emancypacja społeczna - chodzi o "odchodzenie od świata iluzji, w którym szczególną rolę odgrywają iluzje niesione przez grzech".
Bezkrytyczne przyjmowanie postawy liberalnej czy postmodernistycznej oznacza kształtowanie własnego życia nie według wiary, a nawet nie według rozumu, lecz według ideologii. Nie tylko ten aspekt sprawia, że arcybiskup Życiński zestawia zideologizowany liberalizm i postmodernizm z marksizmem. Decyduje o tym również specyficzny charakter, w jakim te modne ideologie przejawiają się dziś w Polsce. Ojciec Maciej Zięba ukuł nawet na tę okazję specjalny termin: "socpostmodernizm". Jak zauważa bowiem arcybiskup Życiński, niegdysiejsi piewcy marksizmu przemienili się dziś cudownie w heroldów postmodernizmu. Jest on dla nich postawą bardzo wygodną, gdyż zwalnia z odpowiedzialności za własne czyny. Jeśli nie ma prawdy, to nie ma również kłamstwa, a wszystkie wybory są równoprawne. Zaangażowanie po stronie zbrodniczego reżimu nie może być więc uważane za naganne czy fałszywe, gdyż istnieje wiele równoprawnych postaw, których nie wolno poddawać wartościowaniu. Po drugie, przyjęcie takiego stanowiska daje znowu poczucie uczestnictwa w awangardzie dziejów i bycia w zgodzie z duchem czasów. Tak jak kiedyś komunizm miał spinać ostatecznie klamrę dziejów, tak dziś postmodernizm głosi, że na nim kończy się historia. W obu zresztą przypadkach wróg, który nie chce iść z duchem czasów, choć nieco odmiennie definiowany, pozostaje jednak w gruncie rzeczy ten sam. Stwarza to idealną możliwość chociażby do kultywowania antyklerykalizmu.
Postawa taka jest dziś bardzo rozpowszechniona głównie na katedrach humanistycznych szkół wyższych. W tym kontekście tak ważne staje się krakowskie przesłanie Jana Pawła II do ludzi nauki na temat "posługi myślenia", "odpowiedzialności etycznej" i "służenia prawdzie".
Powyższy przykład pokazuje też wyraźnie, że nie da się budować przyszłości bez rozliczenia się z przeszłością. Kościół uczy tego chociażby w sakramencie pojednania, gdzie rozpoczęcie życia jakby na nowo, wymazanie grzechów ofiarowane jest temu, kto przeprowadzi rzetelny rachunek sumienia, wyzna szczerze swoje winy, wyrazi żal za grzechy oraz okaże gotowość do zadośćuczynienia. Temu właśnie poświęcony jest kolejny rozdział książki zatytułowany Obrachunki etyczne. Autor przeciwny jest koncepcji "wspólnej Polski", w której w imię solidaryzmu społecznego spuszczamy zasłonę milczenia na cały okres PRL i wycofujemy się z przykładania ocen moralnych do skomplikowanej rzeczywistości historycznej. Nie poddaje się argumentacjom tych, którzy (powołując się również na chrześcijańskie miłosierdzie) twierdzą, że pewnych pytań ludziom o komunistycznej przeszłości zadawać nie wolno, gdyż może im to sprawić ból i wyrządzić krzywdę. Im właśnie odpowiada: "Bolą podobne pytania i mimo woli chce się zmienić temat. Może czasem jednak musi poboleć. Nie wolno nam zagłaskiwać sumień. Nie wolno świadectw prawdy uważać za nadużycie niezgodne z salonowym savoir vivreem."
Nie jest to tylko wezwanie do czytelników. Arcybiskup Życiński sam w swojej książce pokazuje, że prawda i zdrowy rozsądek są mu bliższe niż tania kurtuazja. Choć związany z kręgiem "Tygodnika Powszechnego", potrafi nazwać rzecz po imieniu, gdy ktoś z autorów pisma sformułuje opinię w oczywisty sposób fałszywą. Po lekturze Przyczynku do biografii krytykuje Jana Kotta za rozmywanie podstawowych kategorii etycznych i wprowadzanie na ich miejsce pojęć estetycznych, które z kolei zredukowane zostają do poziomu fizjologii. Nie waha się też wskazać na niedorzeczności wypowiadane przez Stanisława Lema (który twierdził, że Polska staje się kolonią Watykanu) czy Adama Michnika (który w wywiadzie dla francuskiej prasy powiedział: "Po upadku komunizmu Jan Paweł II wyznaczył nowego wroga - liberalizm. Krytykuje go w kategoriach, które zdają się pochodzić z Soboru Trydenckiego... Boi się on przede wszystkim powrotu Polski do Europy"). "Polska Rzeczpospolita Towarzyska" (jak tytułuje jeden ze swoich szkiców) jest więc Arcybiskupowi obca w każdej postaci. Warto znów dodać, że Jan Paweł II również uznał za stosowne dokonać "obrachunku etycznego" PRL, skoro podczas spotkania z młodzieżą w Poznaniu wygłosił krótką lekcję powojennej historii Polski, w której odróżnił wyraźnie, co było w niej dobrem, a co złem.
Zwieńczeniem książki arcybiskupa Życińskiego są medytacje biblijne zatytułowane W zamyśleniu nad Ewangelią. Wskazują one na fundament wszelkiej aktywności chrześcijańskiej, jakim jest modlitwa, czyli zasłuchanie się w Boże słowa. Autor pisze: "W życiowym doświadczeniu mroku Ogrójca i samotności Golgoty źródłem naszej duchowej siły pozostaje odniesienie do życia Chrystusa i Jego więzi z Ojcem, niezależnej od uwarunkowań stwarzanych przez ludzi. Medytacja nad Ewangelią niesie inspirację dla naszej szkoły wierności, w której wyżej cenimy Chrystusowy styl niż nasze prywatne upodobania."
Nic więc dziwnego, że ostatnie zdanie tej książki, poświęcone chrześcijańskiej nadziei, brzmi następująco: "Jej kultywowanie wymaga zastąpienia narcystycznego »a myśmy się spodziewali« przez otwarte »zostań z nami, Panie«." Często bowiem nasze oczekiwania rozmijają się z zamiarami Pana Boga. "Moje drogi nie są waszymi drogami" - przypomina Pismo. Gdyby to od nas zależało, za kluczowy moment misji Chrystusa wybralibyśmy zapewne nie Wielkopiątkową mękę i śmierć w opuszczeniu, lecz triumfalny wjazd do Jerozolimy wśród wiwatujących tłumów w Palmową Niedzielę. Być może zadanie głoszenia Dobrej Nowiny o Zmartwychwstaniu powierzylibyśmy nie garstce kobiet i apostołów, lecz specalistom od marketingu i public relations, którzy zorganizowaliby akcję promocyjną na dziedzińcu jerozolimskiej świątyni w kulminacyjnym momencie święta. Jest to wyraz naszych osobistych projekcji, które - w ten czy inny sposób - często rzutujemy na Chrystusa i chrześcijaństwo. Świadczą one o drzemiącej w każdym z nas pokusie odrzucenia krzyża. A przecież Jezus powiedział wyraźnie: "Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za mną, ten nie może być moim uczniem." Nie wolno zapominać, że powiedzenie "tak" Chrystusowi oznacza zgodę na sytuację, w której moc przejawia się w słabości, zgodę na ból, odrzucenie, samotność. Nie będzie łatwo, ale za to z sensem.
GRZEGORZ GÓRNY, ur. 1969, redaktor pisma i programu telewizyjnego "Fronda".