Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (49/99)
Dzieci wyobrażają sobie, że św. Mikołaj odpoczywa w tej Finlandii czy Norwegii przez cały rok, aby nabrać sił do dźwigania worka z ich marzeniami. A tymczasem staruszek musiał wyciąć parę hektarów fińskiego lasu, bo pewien poseł w Polsce potrzebował bardzo dużo papieru na wydrukowanie swoich poprawek do ustawy podatkowej. Przy okazji wycinki lasu, Mikołaj sporządził kilka zgrabnych rózeg dla tego posła i jego partyjnych kolegów, za działanie z narażeniem lasów i zdrowego rozsądku. Ale Mikołaj oprócz rózeg lewoskrętnych, ma też rózgi prawoskrętne. Okazało się bowiem, że posłowie z innych partii ten papier potem wyrzucili, chociaż mogliby z niego zrobić lepszy użytek. Na przykład posłowie, którzy podkreślają swoje chrześcijaństwo, wieszają krzyż w Sejmie i proszą Ojca Świętego, żeby rozwiązał sprawy, za które oni biorą pieniądze, otóż ci posłowie mogliby na kartkach posła Manickiego (dużo miejsca na marginesach i na odwrocie) przepisać z tysiąc razy fragment z Ewangelii św. Mateusza: 18, 15—17. To ten o upominaniu brata w cztery oczy, a potem w obecności dwóch świadków, i dopiero przed całym Kościołem. Nie ma tam o upominaniu przez radio albo telewizję, nie ma też zachęty do szukania mikrofonu i kamery, gdy jeden chrześcijański polityk nadepnie innemu na odcisk.
Rozumiem, że polityka nie może (nie potrafi?) trzymać się dosłownie litery Pisma. Niektórzy sądzą, że wchodząc na urząd publiczny trzeba przekonania religijne zostawić w przedpokoju. No, nie wiem. Jeśli ktoś mówi o swoich chrześcijańskich korzeniach i przywiązaniu do systemu wartości, to ja mogę na niego głosować albo nie. Skoro głosuję, to między innymi dlatego, że liczę na przywiązanie do wartości, które i mnie są bliskie. Nie jestem rozczarowany tym, że nie wszystkie obietnice wyborcze zostały wypełnione: trudno wszak przewidzieć obiektywne warunki, jakie będą panowały w ciągu czterech lat kadencji. Zresztą uważam, iż obietnice składane są warunkowo — jeśli poprze nas 75 proc. wyborców, to spełnimy wszystkie (bo możemy nawet zmienić konstytucję), jeśli będziemy w koalicji, to oczywiście znacznie mniej, a jeśli w opozycji — no, to z obietnic nici, boście nas nie chcieli. Nie jestem też rozczarowany tym, że zwycięzcy w wyborach odbierają kosztowne nauczki od opozycji — nauka kosztuje, ale warto płacić, jeśli chcemy mieć system prawdziwie demokratyczny. Natomiast można chyba wymagać, żeby w chwilach wątpliwości polityk o chrześcijańskiej proweniencji oparł się na zasadach, które jemu i mnie co niedzielę przypomina w kościele ksiądz. Chyba można liczyć na roztropność, uczciwość, na cnotę miłosierdzia, ale i sprawiedliwość. Trudno wymagać heroizmu od naszych polityków, skoro sami nie jesteśmy bezgrzeszni, ale gdy jeden z filarów chrześcijańskiej polityki traktuje batalię o podatki jak grę towarzyską, a w chwilę po jej pomyślnym zakończeniu obiecuje, iż doradzi, jak ominąć prawo, które przed chwilą przyjął — to ja się zastanawiam, czy w jego kościele nie używają jakiegoś innego tłumaczenia Pisma św., w którym pominięto fragmenty o zgorszeniu. Spuśćmy zasłonę miłosierdzia nad ordynarnym atakiem posła Manickiego, wysyłającego rządzącą koalicję do diabła. Te jego kartki trzeba było jednak zachować, choćby po to, żeby najpierw pisać, zamiast od razu paplać do mikrofonu.