Cotygodniowy komentarz z Gościa Niedzielnego (3/2001)
Kanclerz Gerhard Schroeder dwa razy obchodził w tym roku Boże Narodzenie: po raz drugi w Rosji, gdzie spędził weekend u przyjaciół - prezydenta Władimira Putina i jego żony. Wspólnie z rosyjskimi przyjaciółmi wybrał się na bożonarodzeniowe nabożeństwo i na spektakl w teatrze Bolszoj. Przebieg tego spektaklu uważnie obserwowali zarówno Rosjanie, jak i Niemcy.
Ci pierwsi zauważyli przede wszystkim kontynuację tradycji zapoczątkowanej jeszcze przez Michaiła Gorbaczowa i Helmuta Kohla, rozwijanej w epoce Jelcyna (słynne „pogaduszki” w łaźni) i wyraźnie uszlachetnionej przez polityków „nowej” generacji. Przy tej okazji środki masowego przekazu przypomniały Rosjanom wielowiekowe związki Rosji i Niemiec, znacznie ważniejsze niż „krótki epizod” drugiej wojny światowej. Część analityków poświęciła swoje okolicznościowe artykuły spekulacjom na temat rosnącej politycznej emancypacji Niemiec i możliwości odegrania przez nie roli koła zamachowego, zmieniającego zasadniczo europejską politykę wobec Rosji i Stanów Zjednoczonych (na korzyść tej pierwszej, rzecz jasna), inni drobiazgowo opisywali aspekty gospodarczej współpracy Ruhrgazu z Gazpromem. I jedni, i drudzy z entuzjazmem podkreślali osobiste zasługi Władimira Putina dla wzrostu prestiżu Rosji w Europie, którego najlepszym dowodem był właśnie weekend spędzony w Moskwie przez kanclerza Schroedera. Tylko nieliczni malkontenci wywodzący się -jak zwykle - z oderwanej od rodzimej kultury politycznej inteligencji, kontestowali spektakl, zastanawiając się, dlaczego Europie tak bardzo zależy na uwiarygodnianiu Władimira Putina, który nic nie zrobił, by na tę wiarygodność zasłużyć?
To samo pytanie dominowało na ;amach niemieckich gazet. Dziennikarze analizowali powody, dla których Gerhard Schroeder zdecydował się powrócić do formuły polityki wobec Rosji kultywowanej przez swego poprzednika i jakie wymierne efekty może ona przynieść. Być może kanclerz zdoła uzgodnić ostateczny termin i formę spłaty rosyjskich długów? A może, w kuluarach teatru, doprowadzi do zmiany rosyjskiego stanowiska w kwestii zwrotu niemieckich dóbr kultury? W rezultacie uznano moskiewski weekend kanclerza za „polityczny błąd”, a nawet „osobistą porażkę”.
Rzeczywiście trudno dociec, dlaczego kanclerz Schroeder pojechał do Moskwy, choć oczywiste jest, że jego pobyt stal się przyczyną kolejnego, medialnego sukcesu prezydenta Putina. Z mojego punktu widzenia znacznie ciekawsza jest reakcja polskich mediów relacjonujących moskiewski spektakl rzeczowo i niemal obojętnie, bez - tak niedawno jeszcze dominującej - podejrzliwości i historycznych reminiscencji. Można by pomyśleć, że uwolniliśmy się wreszcie z geopolitycznych obsesji. Można by, gdyby nie histeryczne reakcje na obecność - nie do końca potwierdzoną, choć bardzo prawdopodobną - nuklearnych pocisków na terenie Kaliningradu. Ale to już zupełnie inna historia.
opr. mg/mg