Polityków nam potrzeba

Cotygodniowy felieton z Gościa Niedzielnego (5/2002)

Kto to jest polityk? Ano taki, co zajmuje się polityką! Polityką - czyli czym? Niestety, przyjęło się u nas pojmowanie polityki jako celowej działalności zmierzającej do zdobycia, względnie zachowania władzy państwowej. Jeśli tak pojmować politykę, to trzeba by powiedzieć, że mamy wielu polityków. Nie cierpimy na brak ludzi, którzy czy to "z urodzenia" czy to zwietrzywszy okazję angażują swe siły w zdobycie władzy, przynajmniej jej cząstki, np. w postaci fotela parlamentarnego czy wysokiego stanowiska państwowego. Tak rozumiana i upragniona władza jest celem samym w sobie, osobistym sposobem na życie! W zdobyciu władzy chodzi bezpośrednio o cel grupowy, pośrednio o cel osobisty, a za narzędzie do osiągnięcia tych celów służy państwo. Marksiści przyznawali to otwarcie i bez osłonek.

Takiego pojmowania władzy nie da się pogodzić z założeniami demokracji. System demokratyczny buduje bowiem na założeniu równości wszystkich, a władza w demokracji ma być wykonywana dla dobra wszystkich. Wtedy trzeba jednak odpowiedzieć na pytanie, co jest dobrem wszystkich. W grę wchodzą mechanizmy większościowe - władza powołana zgodnie z nimi jest władzą formalnie demokratyczną, ale grozi jej zdeprawowanie przez koncepcję polityki zorientowanej na posiadanie władzy. Władza jest demokratyczna dopiero wtedy, gdy jest taką nie tylko formalnie, ale też "materialnie", tzn. gdy rzeczywiście podejmuje decyzje dla dobra "demosu", czyli wszystkich. Takie podejmowanie decyzji to polityka we właściwym znaczeniu, w tym tkwi jej sens, a zdobycie (czy zachowanie) władzy to kroki zaledwie wstępne. Niestety, poza nauką społeczną Kościoła jakoś rzadko mówi się o "dobru wspólnym" (a ci, co o nim wspominają, rozumieją je nieraz "po swojemu").

W sygnalizowanym zapotrzebowaniu na polityków chodzi właśnie o osoby kierujące się w swym działaniu wymogami dobra wspólnego. Uważam za nadużycie nazywanie politykami ludzi, którzy idą do parlamentu po to, by przeforsować ustawy korzystne dla siebie i swoich, by uniknąć spłacania długów czy schować się za immunitetem. Śmieszy mnie zaliczanie się do polityków fanatyków jednej idei, marzących o narzuceniu jej całemu narodowi. Przejmują mnie grozą osobnicy pchający się do polityki, których wiedza o świecie zamyka się w trzech zasłyszanych zdaniach, wypowiadanych z niesłychaną pewnością siebie, niezależnie od tego, o czym jest mowa.

Potrzeba natomiast polityków, którzy pragną działać na rzecz dobra wspólnego, wiedząc, że dobra jednego narodu nie da się realizować w oderwaniu od innych narodów, lecz jedynie we wspólnym planowaniu i działaniu. Polityków, którzy nie uciekają od realiów tego świata (także ekonomicznych) w dymne zasłony wzniosłych haseł. Którzy rozumieliby, że czas już zaprzestać obciążania naszymi długami przyszłych pokoleń. Którzy zdawaliby sobie sprawę z tego, że "w świecie Internetu" wstrząsy lokalne pociągają za sobą skutki globalne. Którzy umieliby wyciągnąć wnioski z faktu, że współczesnego świata nie da się już dzielić według granic państwowych. Którzy nie łudziliby siebie i drugich, jakoby problem bezrobocia można było rozwiązać za pomocą prostych recept. Którzy mieliby wyczucie zmian, jakie zagrożenie terroryzmem wprowadza w życie narodów. Którym mieściłoby się w głowie, że rozwój nauk i technologii każe bać się o tożsamość istoty ludzkiej. Którzy dostrzegaliby obiektywne granice ich władzy.

Polityk nie musi być uczonym. Wystarcza, by miał otwartą głowę, rzetelne zamiary i nie mylił pojęć "interes własny" i "polityka".


opr. ab/ab



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama