Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (32/2003)
Dokument Kongregacji Nauki i Wiary Stolicy Apostolskiej w sprawie homoseksualizmu to krzepiący dowód, że Kościół jest wierny przykazaniu głoszenia prawdy o naturze człowieka, mimo nacisku modernistycznych mód.
W tej sytuacji nie mogły dziwić nerwowe reakcje liberalnej prasy. „Der Standard" głosi: „Kościołowi nie da się już pomóc i stan jego jest nieuleczalny.
Do tych argumentów przyzwyczailiśmy się od lat i w Polsce. Głosi je legion ciotek feministycznej rewolucji, który od lat powtarza zaklęcia o Ciemnogrodzie, nowym średniowieczu i klerykalnych okupantach.
Wielu publicystów i polityków liberalnych ogłosiło, po ukazaniu się watykańskiego dokumentu, że Kościół nie ma prawa do przypominania politykom-katolikom obowiązku działania przeciw legalizacji związków osób tej samej pici.
Wczytajmy się w komentarz „Westdeutsche Allgemeine Zeitung". „Watykan miesza się do spraw, które nie należą do jego kompetencji. Sprawą państwa jest bowiem to, czy przyzna homoseksualnym wspólnotom podobną ochronę jak małżeństwom czy nie."
Podobnej argumentacji do krytyki dokumentu użył włoski polityk socjalistyczny Luciano Volante. - Kościół ma prawo do wyrażania swojego stanowiska, ale nie może wpływać na życie polityczne świeckiego państwa.
Co wywołało tak spore rozdrażnienie? Czy przypomnienie, że nie sposób powoływać się na swoją wiarę, ale w praktyce tolerować lub wręcz popierać zmiany prawne niszczące rodzinę?
To przypomnienie nie spodobało się wielu zachodnioeuropejskim chadekom, którzy od dawna uznali „postępy postępu" jako coś nieuchronnego.
Klasycznym przykładem tak dwuznacznej postawy jest Wolfgang Bosbach - wiceszef klubu niemieckiej chadecji w Bundestagu; który mówi: - Daliśmy wyraz naszemu sprzeciwowi wobec ustawy (o legalizacji związków homoseksualnych - przyp. aut.) w czasie prac nad projektem. Nie sądzę, aby teraz trzeba było aktywnie występować przeciw ustawie. To jest stanowisko Kościoła, czym innym zaś jest stanowisko państwa wobec różnych form współżycia obywateli - deklaruje Bosbach.
Bosbachowi sekunduje inny czołowy polityk niemieckiej chadecji Jurgen Ruttgers: - Jestem praktykującym katolikiem, ale moim zadaniem jako polityka nie jest mówienie ludziom, jak mają żyć.
Proszę wybaczyć za takie nagromadzenie cytatów, ale pokazuje ono czytelnie, jak bardzo zachodni politycy-chrześcijanie abdykują moralnie od oceniania, co w życiu publicznym jest dobre, a co złe.
Gdy czyni to Kościół i przypomina politykom, że ich chrześcijańskie sumienia nie dają się podzielić na strefę polityki i sacrum - wtedy oskarża się Stolicę Apostolską o wywieranie niedozwolonej presji na sprawy państwa.
W Polsce takie rozdwojenie jaźni wciąż jawi się jako oczywiste tchórzostwo.
Posłowie, którym zabraknie odwagi, by głosić niepopularne, ale zgodne z nauczaniem Kościoła poglądy - mogą ulec pokusie deklarowania, że czym innym jest ich wiara w życiu prywatnym, a czym innym sprawy państwa, od których Kościołowi wara.
Jest tylko jedna siła, która może polityków-kamelonów od tego odstraszyć. Zdecydowanie chrześcijańskich wyborców, którzy rozliczać ich będą ze zgodności deklaracji i czynów. Uważnie obserwujmy ślepą uliczkę, w jaką zabrnęli zachodni chadecy i dbajmy, by polscy posłowie-katolicy nie powielali ich błędów.
opr. mg/mg