Syndrom Dyzmy

Cotygodniowy felieton z "Przewodnika Katolickiego" (12/2005)

Aleksandra Kwaśniewskiego opuściło znakomite samopoczucie i nie chce już ani śpiewać, ani tańczyć przed sejmową komisją śledczą. Nie pojawił się przed nią przestraszony zeznaniami Marka Dochnala, podejrzanego „lobbysty" - ależ to zgrabny eufemizm! - choć początkowo zapewniano, że padł ofiarą wirusa, czyli, wiadomo, „sprawa gardłowa". Naród zamarł, zaniepokojony o najważniejsze „gardło" Rzeczpospolitej, ale po chwili odetchnął z ulgą, bo okazało się, że jest zdrów jak ryba. A przed komisją nie stanął, bo - jak zapewnił - nie chciał „demoralizować demokracji". Nie wiem, doprawdy, co to znaczy, ale jest faktem, że nie zaimponował silą charakteru, co prezydenturze splendoru nie dodaje. Zaś pamiętliwe media przypomniały od razu jego wcześniejsze matactwa i wpadki, od „chachmęcenia" w sprawie wykształcenia, przez reklamowanie szwagrowskich mebli, alkoholowe problemy „z golenią" w Charkowie, po sztubackie wygłupy z Markiem Siwcem usiłującym na kaliskiej ziemi małpować Jana Pawła II.

W czasie przesłuchiwania Dochnala aresztowano byłego asystenta społecznego przewodniczącego rzeczonej komisji, czyli posła Gruszki z PSL. I to pod nie byle jakim zarzutem szpiegostwa na rzecz jednego z sąsiednich państw.

Czyżby moment aresztowania był tylko zbiegiem okoliczności? Czy prezydent troszczy się więc o demokrację, czy tylko ogarnął go zwyczajny strach? Przed komisją zeznawałby pod przysięgą i za kłamstwa groziłaby mu odpowiedzialność karna, a tak może mówić, co chce. O tym, że zupełnie puściły mu nerwy, przekonali się telewidzowie słuchający jak pohukiwał na dziennikarkę, która prowadziła z nim rozmowę. Zaprezentował tam iście bizantyjskie maniery i oskarżył tygodnik „Wprost", że jest „mutacją Urzędu Bezpieczeństwa". Jeśli to prawda, sam się kompromituje, bo - skoro wiedział - dlaczego nic nie uczynił, aby to zmienić i dopiero teraz, gdy pali się mu grunt pod nogami, zaczyna mówić? Pozostaje jedynie współczuć ludziom, którzy przez tyle lat - jeśli wierzyć sondażom - obdarzali go swoim zaufaniem.

Nazwisko Kwaśniewskiego przewija się przed trzema sejmowymi komisjami śledczymi, a tymczasem premier Belka - nie rezygnując z kierowania rządem - deklaruje chęć przejścia do opozycji, czyli chce zarazem „mieć ciastko i zjeść ciastko". Na dodatek, nieźle przygotowany przez speców od marketingu politycznego, kreuje się nam na męża opatrznościowego i łaja posłów, pokrzykując: do roboty!

Jest na to wszystko chyba tylko jedna rada: natychmiastowe wybory, abyśmy mogli pokazać, że tym panom już dziękujemy. A, swoją drogą, Dołęga-Mostowicz był geniuszem, pisząc przed wojną satyrę polityczną, która okazała się proroczą wizją i podręcznikiem opisującym niemałą grupę obecnych polityków. Odkładam więc już na półkę „Koziołka Matołka" i sięgam po „Karierę Nikodema Dyzmy", do czego i was - czcigodni utracjusze raju - gorąco namawiam.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama