Cotygodniowy komentarz z "Przewodnika Katolickiego" (42/2005)
Tylko o 2,5 proc. różniły się od siebie wyniki Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego, zdobyte w pierwszej turze prezydenckiej batalii. Przedwyborcze sondaże dawały Tuskowi przed wyborczą niedzielą wynik około 40 proc. Można więc wnioskować, że na ten wyraźny spadek kandydat Platformy „zapracował" agresywnym stylem ataków na swojego oponenta. Sztabowcy Tuska popełnili błąd. Wpierw lansowali swojego kandydata jako umiarkowanego męża stanu, by w ostatniej chwili przed I turą skłonić go do niewybrednego atakowania Lecha Kaczyńskiego.
Agresja nie opłaciła się i Tuskowi zabrakło głosów w I turze do wyrazistego zwycięstwa. Ale i jego kontrkandydat dostaje powoli zadyszki w tym morderczym maratonie. Lech Kaczyński w ostatnich dwóch debatach telewizyjnych pokazywał swoim zachowaniem, jak bardzo zmęczony jest kampanią. W rezultacie kandydat PiS nie błysnął nowymi pomysłami, a kandydat PO stracił sympatię tych, którzy zżyli się z jego wizerunkiem dżentelmena z Gdańska.
Teraz sztaby obu kandydatów zaczynają głowić się nad zdobyciem głosów z dwóch najatrakcyjniejszych elektoratów z I tury - wyborców Andrzeja Leppera i lewicowych zwolenników Marka Borowskiego. Może to pchać zarówno Kaczyńskiego, jak i Tuska do gestów wobec zwolenników dwóch wyjątkowo mało chlubnych tradycji na polskiej scenie politycznej. Walka o elektorat „Samoobrony" może wpychać Kaczyńskiego w schlebianie roszczeniowym gustom zwolenników chłopskiego watażki. Z kolei kokietowanie postkomunistycznych wyborców jeszcze bardziej będzie pchać Tuska ku unikaniu retoryki fundamentalnych zmian po prezydenturze Aleksandra Kwaśniewskiego.
Te dwa tygodnie to niełatwa próba dla mądrości i dojrzałości obu sztabów. Już ostatnie parę miesięcy kampanii wykazało, że w zdecydowanie zbyt wielu wypadkach obaj główni kandydaci ulegali zaleceniom sztabowców, zapominając o zachowaniu swojego ja. Poza kampanią jest także życie, nawet jeśli pamiętamy, że urząd prezydenta to klucz do polskiej polityki.
Obaj liderzy powinni myśleć nie tylko w perspektywie najbliższych dwóch tygodni, ale także czterech lat potencjalnych wspólnych rządów. Jeśli stracą miarę we wzajemnych atakach, dzisiejsze oskarżenia położą się między nimi cieniem na całe lata. A Polacy potrzebują sprawnego rządu, który wyruguje z naszej polityki patologie tak dobrze znane z afery Rywina czy Orlenu. Warto, by w obu obozach seniorzy polityki przypominali obu kandydatom, jak łatwo słowa wylatują ptakiem, a wracają wołem.
opr. mg/mg