Białoruś to nie kołchoz

Echo katolickie 23(679) 5 - 11 czerwca 2008


BIAŁORUŚ TO NIE KOŁCHOZ

Z Olegiem Łatyszonkiem, przewodniczącym Białoruskiego Towarzystwa Historycznego oraz adiunktem w Katedrze Kultury Białoruskiej Uniwersytetu w Białymstoku, rozmawia Kinga Ochnio.

Jak Białorusini są postrzegani w Polsce? Czy zgodzi się Pan z tym, że w kontekście rządów prezydenta Łukaszenki?

To zależy. Na Białostoczczyźnie Białorusin to człowiek, który przyjeżdża na handel, przy czym nie jest to negatywny stereotyp, bo przecież Białystok żył z tych ludzi. W końcu kiedy zamknięto granicę, odbyła się manifestacja handlowców z rynku, domagających się ich powrotu. Jednak wśród ludzi wykształconych na odbiór Białorusinów wpływa zapewne sytuacja polityczna. Powiedziałbym nawet, że to niekorzystne, bo Łukaszenko i jego reżim przesłaniają resztę narodu. W Polsce pokutuje pogląd, że Białoruś to kraj kołchoźników, a Łukaszenko jest dyrektorem kołchozu. Tymczasem społeczeństwo białoruskie jest bardziej zurbanizowane i zindustrializowane niż społeczeństwo polskie. Ale w Polsce nikt nie ma o tym najmniejszego pojęcia, bo jeżeli pokazuje się Białoruś, to zazwyczaj jednowymiarowo: biedaków albo staruszków na tle rozwalającej się chaty. A tego, że obok buduje się może tzw. agromiasteczko, już nie widać.

Jak liczna jest mniejszość białoruska w Polsce?

Ostatni spis powszechny wykazał 49,5 tys. osób deklarujących narodowość białoruską, z tego 46,5 tys. w województwie podlaskim. Oni zdecydowanie uważają się za Białorusinów. Poza tym jest 100-150 tys. prawosławnych, którzy, choć narodowości polskiej, są otwarci na wszelkie imprezy kulturalne i często znają białoruski. Trzecia grupa to katolicy, Polacy z dziada pradziada, ale znający język. W Polsce tak się stało, że jako Białorusini deklarują się już właściwie wyłącznie prawosławni, chociaż w białoruskim życiu narodowym katolicy odgrywają dużą rolę. Tak więc na Białostoczczyźnie „prawosławny” znaczy: „Białorusin”.

Jakby Pan ocenił działalność polskiego rządu wobec tej mniejszości?

Zawsze uważałem, choć narażałem się tym działaczom mniejszości narodowej, że im mniej rząd będzie działał w tej sprawie, tym lepiej. Długo stałem na stanowisku, że nie potrzebujemy specjalnych ustaw, bo one tworzą z nas kategorię odrębną obywateli, i że wszystkie nasze problemy da się rozwiązać normalnym prawodawstwem. W tej chwili ustawa o mniejszościach narodowych daje nam aż tyle, że nie potrafimy, przynajmniej my, Białorusini, tego wykorzystać. Powoli jednak poszczególne miejscowości czynią pierwsze kroki w tym kierunku, np. Rada Miejska w Hajnówce już zdecydowała, aby białoruski był tzw. językiem pomocniczym.

Podczas konferencji „.Stosunki polsko-białoruskie, historia i teraźniejszość” w Siedlcach mówił Pan o Radiu „Racja”, nadającym z Polski dla mniejszości białoruskiej i samej Białorusi...

Na razie mamy zapewniony byt i ciągle trwają dyskusje nad koncepcją stacji. To ma być radio pogranicza w trójkącie Białystok - Grodno - Brześć (mam nadzieję, że już niedługo będzie nas słychać w drugim z tych miast w formacie FM). Ale nie drugie Radio „Swoboda”, bo ono istnieje od kilkudziesięciu lat, ma duże środki finansowe i ogromny potencjał. Chcemy nadawać nie tylko dla mniejszości - po białorusku i polsku informacje o tym, co dzieje się na tym terenie, ale też w obu krajach. Innymi słowy, ma to być jak najzwyklejsze radio, co nie oznacza, że władzom białoruskim podawanie prawdziwych informacji zawsze się podoba.

Czy Radio może służyć krzewieniu demokracji Białorusi?

Ja bym to nazwał budową wspólnej przestrzeni informacyjnej, zbliżenia społeczności. Demokratyzacja niewątpliwie tak, tylko że radio nie może wywierać aż tak wielkiego wpływu.

Jak powinny zachować się polskie władze wobec Białorusi?

Nie czuję się kompetentny, żeby wypowiadać się w tej sprawie. Polska i Białoruś bardzo się oddaliły, wręcz cywilizacyjnie. Polska znalazła się na Zachodzie, Białoruś związała się z Rosją. Kiedyś bardzo dobrze dogadywaliśmy się z rówieśnikami z Białorusi. A teraz dzieli nas inne doświadczenie cywilizacyjne, wytwarza się inny typ kulturowy. W związku z tym nie podejmuję się i nie chciałbym doradzać polskiemu rządowi. Wydaje mi się, że w tej sytuacji trzeba po prostu kontynuować to, co się robi, tylko bardziej konsekwentnie, i nie szukać zwady.

A czy i jak sama mniejszość białoruska w Polsce może wpłynąć na zmniejszanie tych różnic cywilizacyjnych?

Na początku lat dziewięćdziesiątych byliśmy pomostem łączącym działaczy białoruskich z Zachodem. Teraz niestety jesteśmy ofiarami, tak samo jak Polacy na Białorusi. Dla nas wejście Polski w strefę Schengen to katastrofa. Jeszcze kilkanaście lat temu, żeby wpaść do znajomych, wystarczył voucher kupiony na granicy. Teraz musimy iść do konsulatu i wykupywać wizy, które są coraz droższe. Młodzież w ogóle się nie odwiedza. Gdy zadaję studentom pytanie, kto był ostatnio na Białorusi, słyszę, że prawie nikt. To świadczy, że wyrosła już bardzo poważna bariera. Łatwiej trafić z Białegostoku do Londynu niż do Grodna. W tej sytuacji mniejszość białoruska sama z siebie nie jest w stanie nic zrobić. A myślę, że przy pozytywnych działaniach ze strony rządu polskiego i Unii Europejskiej tereny Białostoczczyzny zamieszkałe przez Białorusinów mogłyby się stać „oknem wystawowym”. Ale to już marzenie...

A co Pan na stwierdzenie, że naród białoruski jest uległy, mało waleczny...

Trzeba zacząć od tego, że o Białorusinach jako takich można mówić od momentu, kiedy powstał białoruski ruch narodowy. Wydaje mi się, że zbudowanie państwa w niecałe 100 lat od powstania tego ruchu, (hasło budowy państwa białoruskiego rzucono dopiero w 1917 r, a stało się ono niepodległe w 1991 r.) jest niesłychanym sukcesem Białorusinów, którego często się nie docenia. Moja babcia urodziła się jako poddana cara rosyjskiego, jeszcze w szkole nauczyła się imion całej familii carskiej na pamięć, a umierała, kiedy prezydentem Białorusi był już drugą kadencję Aleksander Łukaszenko. Od powstania ruchu narodowego do powstania państwa upłynęło życie jednego człowieka i trzeba oceniać Białorusinów i Białoruś przez pryzmat tego krótkiego w końcu czasu.

Naród białoruski nie różni się bardzo od innych. W czasie rozpadu ZSRR nie było widać wielkich różnic między Ukraińcami, którzy uchodzą za wyjątkowo temperamentny, zapalczywy naród, a Białorusinami. Niedawno zrobiłem ranking narodów europejskich pod względem zdobywania niepodległości, budowy niepodległego państwa i używania języka narodowego. Jeśli chodzi o przywiązanie do języka, to wśród Białorusinów jest lepiej niż u Norwegów czy Irlandczyków. Norwegowie mówią właściwie po duńsku, a Irlandczycy - po angielsku, czyli w języku swoich wrogów. Tak więc wobec tych 8 mln Białorusinów, te 4 mln, które mówią po białorusku, to nie jest wcale taki zły rezultat. A budowa niepodległego państwa w czasie życia 1 pokolenia jest osiągnięciem, którym niewiele narodów może się pochwalić w Europie. Sądzę, że czasami za surowo Polacy oceniają Białorusinów.

Ale teraz Białorusini wydają się być lekko uśpieni...

Na razie są zadowoleni, że udało się, po upadku ZSRR, osiągnąć pewną stabilizację ekonomiczną. I to jest również to, co na razie trzyma reżim u władzy. Z punktu widzenia politologii, jak długo utrzymuje się ta sytuacja, tak długo nie będzie można żadnych oczekiwać wielkich zmian. Gdyby poprawiło się dużo bardziej, zaczęto by domagać się więcej wolności. Na Ukrainie skończyło się pomarańczową rewolucją. Naród, kiedy poczuł się narodem, upomniał się o własne prawa. A więc rządząca na Białorusi elita robi wszystko, aby naród białoruski nie poczuł się narodem. Bo wiadomo, że następne, czego zażąda, to udziału w rządzeniu krajem. Na tym polega demokracja.

Czy widzi Pan szanse na to, aby Białoruś stała się europejskim, demokratycznym państwem?

Nie tracę nadziei, od czasu, kiedy w 1991 r. w Mińsku zobaczyłem, jak ludzie po raz pierwszy wyszli na ulice. To było po tym, jak jeszcze w latach osiemdziesiątych pisało się, że ten naród nigdy się nie ruszy. Nawet tydzień wcześniej działacze Białoruskiego Frontu Ludowego tak mówili. W tej chwili, mówiąc obiektywnie, nie widzę powodu, dla którego sytuacja na Białorusi miałaby się zmienić. Ma ona cechy stabilizacji na wiele, wiele lat. Więc tylko pamięć tego, że sami działacze nie byli w stanie przewidzieć, co się stanie za chwilę, jaki wielki wybuch społeczny się szykuje, pozwala mi wierzyć, że nie będzie trzeba czekać aż tak wielu lat.

Dziękuję za rozmowę.

opr. aw/aw



Echo Katolickie
Copyright © by Echo Katolickie

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama