Dzieci-żołnierze. Kalami idzie na wojnę

Gniew, bezsilność, desperacja, dużo bólu. Historia Kalamiego, kongijskiego chłopca, reprezentuje los 300 tysięcy innych dzieci zmuszanych do wzięcia udziału w wojnie

Dzieci-żołnierze. Kalami idzie na wojnę

Giuseppe Carrisi

Dzieci-żołnierze

Kalami idzie na wojnę


stron: 264
format 130 x 210 mm
ISBN 978-83-7485-053-7


Kiedy podłożyliśmy ogień, powiedzieli nam, żeby zabić ludzi ,zmuszając ich do pozostania wewnątrz ich domów. Niektórych musieliśmy pogrzebać żywcem. Pewnego dnia zmusili nas do zabicia jednej rodziny, pocięcia ich ciał i zjedzenia ich. Moje życie jest skończone. Nie ma już nic, po co warto byłoby żyć. Nie mogę spać. Wciąż myślę o koszmarnych rzeczach, które widziałem i które zrobiłem, gdy byłem żołnierzem.

Kalami, byłe dziecko-żołnierz


Gniew, bezsilność, desperacja, dużo bólu. Historia Kalamiego, kongijskiego chłopca, reprezentuje los 300 tysięcy innych dzieci zmuszanych do wzięcia udziału w wojnie, dzieci, które w ramionach trzymają karabin, strzelają, zabijają, giną na polach walki. Jest to głos przeciwko ciszy i zobojętnieniu, jakie panują wobec procederu wcielania dzieci do armii, aktów przemocy i ran ciała i ducha.
Autor tej przejmującej i szokującej zarazem książki ukazuje rozmiary tej tragedii, bada jej przyczyny, powody i surową rzeczywistość, jaka po wielokroć popycha dzieci, by wstąpić - nawet jako ochotnicy - do piekła, którego sobie nie wyobrażają. Ale mówi nam również o takich, którzy z niego wyszli, stawiając czoła powolnemu procesowi powrotu do codziennego życia.


FRAGMENT:
Afryka

Afryka to kontynent najbardziej dotknięty zjawiskiem dzieci-żołnierzy. Według Global Report, ponad 100 tysięcy nieletnich zaangażowanych jest w stare i nowe wojny toczące się krwawo w różnych państwach, m.in. na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Burundi, Demokratycznej Republice Konga (były Zair), Somalii, Sudanie i Ugandzie. W tych dwóch ostatnich krajach sytuacja jest najbardziej dramatyczna.

Sudan

W Sudanie umęczonym przez ponad dwudziestoletnią wojnę domową, w której stronami walczącymi są rząd w Chartumie i rebelianci z Sudan People’s Liberation Army (SPLA), którzy mszczą się za niepodległość regionów południowych kraju, mówi się o obecności około 22 tysięcy dzieci-żołnierzy, z tego 17 tysięcy walczy po stronie wojsk rządowych, pozostali służą wojownikom SPLA i Ruchu dla Jedności Sudanu Południowego (MUSS). Dzięki porozumieniu zawartemu w 2000 roku z rebeliantami SPLA, UNICEF zdołał zdemobilizować 2 500 dzieci-żołnierzy.

Źródła humanitarne zaświadczają o dzieciach porwanych i wcielonych do wojska w Darfurze, zachodniej strefie Sudanu, od 2003 roku będącej teatrem „konfliktu w konflikcie” między milicją Sudan Liberation Movement (SLM), a wojownikami arabskimi „Janjaweed” podejrzewanymi o przyjmowanie pomocy od władz z Chartumu. Podanie liczb w tym wypadku jest niemożliwe, ponieważ siła konfliktu jest tak duża, iż cały obszar stał się niedostępny, a wynikający z tego kryzys humanitarny dziesiątkuje populację. Według Światowej Organizacji Zdrowia, od marca 2003 ataki na ludność cywilną oraz skutki wojny mające wpływ na sytuację sanitarną pochłonęły ponad 70 tysięcy ofiar oraz zaowocowały prawie 2 milionami uchodźców.

Uganda

W Ugandzie, gdzie od końca lat 80. rządowe siły zbrojne toczą walkę przeciw różnym grupom sprzymierzonych rebeliantów takich jak Armia Oporu Pana (LRA), Front Zachodniego Brzegu Nilu (WNBF) i Sprzymierzone Siły Demokratyczne (ADF), praktyka werbunku dzieci między 2002 a 2004 rokiem bardzo się nasiliła. Z danych szacunkowych wynika, że ponad 20 tysięcy małych wojowników zostało zaciągniętych przez LRA, natomiast nieokreślona liczba dzieci walczy w mundurach wojskowych sił Ugandy. Także Ludowe Siły Obrony Ugandy (FDPU) oraz milicja Jednostek Obrony Lokalnej (UDL) systematycznie korzystają z osób poniżej 18. roku życia. Niezaprzeczalnym przywódcą Armii Oporu Pana jest Joseph Kony, który prowadzi kampanię terroru i przemocy na północy kraju, w celu rozbicia „ateistycznego” rządu Kampala i ustanowienia pseudo „Królestwa Pana”, inspirowanego Dekalogiem biblijnym. Strategia rebeliantów polega na łupieniu ludności wiejskiej, zabijaniu każdego, kto znajdzie się na ich drodze i uprowadzaniu dzieci, głównie między 8 a 16 rokiem życia. Aby uchronić je przed okrucieństwem wojowników, wiele rodzin wysyła dzieci na noc do miast, gdzie znajdują schronienie w dziedzińcach szpitali, na parkingach autobusów, przy ulicy czy w ośrodkach pomocy prowadzonych przez lokalne organizacje pozarządowe. Do samego tylko miasteczka Gulu, jednego z głównych punktów łapanki, ocenia się, iż każdej nocy przybywa od 13 do 30 tysięcy tzw. „Night Commuters”, „nocnych podróżników”. Dzieci te rankiem powracają do swoich domów, a smutny exodus powtarza się każdego wieczoru. Żywi się nadzieję, że zakończenie wojny podpisane w sierpniu 2006 przez rząd Ugandy i wojowników LRA położy wreszcie kres i temu, jednemu z licznych dramatów wojny.

Burundi

W czasie wojny, jaka dotknęła Burundi w latach dziewięćdziesiątych, do różnych walczących frakcji zwerbowanych zostało między 8 a 10 tysięcy dzieci: z jednej strony przez buntowników z Narodowej Rady na rzecz Obrony Demokracji – Siły na rzecz Obrony Demokracji (CNDD-FDD) i z Frontu Wyzwolenia Narodowego (FNL), z drugiej przez Siły Zbrojne Burundi (FAB).

Praktyka ta była kontynuowana jeszcze po zawarciu porozumienia pokojowego, podpisanego w 2000 roku, które faktycznie jednak nie przyczyniło się do pacyfikacji kraju. W rzeczywistości wojownicy nie złożyli broni, a w 2004 roku działania wojenne zostały wznowione, z tym że zmienili się przeciwnicy i sojusze. Główny ruch buntowników Hutu, Narodowa Rada na rzecz Obrony Demokracji – Siły na rzecz Obrony Demokracji, sprzymierzył się z siłami rządowymi, by walczyć przeciw nowej frakcji zbrojnej, powstałej ze scalenia Partii Wyzwolenia Ludu Hutu i Frontu Wyzwolenia Narodowego (Palipehutu?FNL). Wszystkie te grupy werbują dzieci zarówno wewnątrz kraju, jak i w Demokratycznej Republice Konga oraz w obozach dla uchodźców w Tanzanii.

Uczyli nas nie bać się śmierci

„Jeden chłopiec próbował uciec, ale został złapany [...]. Zmusili go, żeby połknął kawałek papryki, podczas gdy pięciu mężczyzn deptało po jego ciele. Miał związane nadgarstki. Potem kazali nam go zabić kijem. Zrobiło mi się słabo. Znałam tego chłopaka, bo byliśmy z tej samej wioski. Nie chciałam go zabijać i spróbowałam stawić opór [...], ale oni powiedzieli mi, że zabiją i mnie. Wymierzyli we mnie pistolet i nie miałam wyboru. Później kazali nam posmarować sobie ramiona jego krwią. Powiedzieli nam, że to było po to, żeby nas nauczyć nie uciekać i nie bać się śmierci. Śni mi się jeszcze ten chłopak z mojej wioski, którego ja sama zabiłam. Spotykam go w moich snach. Mówi do mnie, mówi mi, że go zabiłam bez powodu...”

[Susan, 16 lat, Uganda – z Human Rights Watch interviews, Gulu, Uganda, maj 1997]

Giuseppe Carrisi, z zawodu dziennikarz, aktualnie pracuje dla Rai International. Współpracował z Radiem Watykańskim, a także, od 1992 do 1998 roku, z tygodnikiem „Gente”. Podróżujący - w sprawach zawodowych i z zamiłowania – zrealizował reportaże z obszarów wojny, takich jak Palestyna, Sierra Leone i Uganda. Od lat zajmuje się problematyką związaną z krajami rozwijającymi się, aktywnie uczestnicząc w przeprowadzaniu programów humanitarnych w Afryce.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama