Groby, które dzielą

Dlaczego tak długo ciągnie się sprawa cmentarza Orląt Lwowskich?

1 listopada na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie odbyła się wspólna modlitwa polskich i ukraińskich polityków, intelektualistów i studentów. Poprowadzili ją wspólnie dwaj lwowscy kardynałowie — rzymskokatolicki Marian Jaworski i greckokatolicki Lubomyr Huzar. Uczestnicy modlitwy oddali hołd poległym Strzelcom Siczowym oraz Orlętom Lwowskim.

Miejsce wydarzenia nie było przypadkowe. W ciągu ostatnich kilku lat w stosunkach polsko-ukraińskich tematem numer 1, który najczęściej gościł na łamach prasy, były perypetie związane z restauracją Cmentarza Orląt we Lwowie. Lokalne władze robią wszystko, aby uniemożliwić renowację tego obiektu w kształcie proponowanym przez Polaków i zaaprobowanym przez władze w Kijowie. Ich zdaniem odrestaurowana nekropolia stanowić będzie „panteon oręża polskiego”, a na to nie chcą się zgodzić.

Swego czasu doszło nawet do nieprzyjemnego incydentu — podczas szczytu prezydentów państw Europy Środkowej we Lwowie w ostatniej chwili zamieniono tablicę nagrobną na Cmentarzu Orląt, na której Aleksander Kwaśniewski miał złożyć kwiaty. Napis na niej w języku polskim (z błędem ortograficznym) głosił, iż jest poświęcona „nieznanym wojakam polskim”.

Lwowska Rada Miejska kilkakrotnie blokowała porozumienie dotyczące odbudowy cmentarza, wynegocjowane na szczeblu rządowym przez strony polską i ukraińską. Lwowscy radni protestowali przeciw niektórym elementom nekropolii. Najpierw ich oburzenie wywołało epitafium „Nieznanym żołnierzom polskim poległym w latach 1918-19 za niepodległą Polskę”, z którego domagali się usunięcia słowa „niepodległą”. Teraz z kolei nie godzą się na wyraz „bohatersko” w napisie „Nieznanym żołnierzom bohatersko poległym w walce o Polskę”. Nie chcą też, aby na cmentarz powróciły pomniki poległych piechurów francuskich i lotników amerykańskich.

Na skutek nieustępliwej postawy lwowskiego magistratu Aleksander Kwaśniewski odwołał nawet 21 maja swoją wizytę we Lwowie, podczas której miał otworzyć odnowioną nekropolię.

Gorąca linia: Lwów — Przemyśl

Dla wielu obserwatorów jest zaskoczeniem, że mimo deklarowanego przez władze w Warszawie i w Kijowie „strategicznego partnerstwa” między Polską a Ukrainą, stosunki między obu krajami potrafią być zatrute przez lokalnych urzędników. Bogdan Borusewicz wyznał wprost: „Jest dla mnie niezrozumiałe, że politykę w stosunku do Polski chce się kształtować w radzie miejskiej Lwowa, a nie w Kijowie.” Swojego zdziwienia całą sytuacją nie ukrywał też niemiecki korespondent w Warszawie Klaus Bachman: „List zupełnie nieznanego, podrzędnego zarządcy lwowskiego cmentarza doprowadził do interwencji polskiego premiera, polskiego ministra spraw zagranicznych i marszałka Sejmu. Dyrektor Cmentarza Łyczakowskiego będzie miał wątpliwą satysfakcję, że to nie prezydenci obu państw w uroczystych traktatach, deklaracjach i przemówieniach decydują o stosunkach polsko-ukraińskich, lecz on, komunalny urzędnik”.

Zawirowania wokół Cmentarza Orląt wpisują się jednak w znacznie szerszy kontekst wydarzeń w stosunkach polsko-ukraińskich. Z jednej strony mamy w nich deklaracje pojednania i obietnice współpracy na szczeblu Warszawy i Kijowa, z drugiej zaś całą serię zadrażnień na poziomie Przemyśla i Lwowa.

W 1991 roku samozwańcza grupa „Polaków-katolików” zaprotestowała przeciwko decyzji Jana Pawła II, by przekazać ukraińskim grekokatolikom świątynię w Przemyślu. Zabarykadowali się w kościele i nie usłuchali nawet apelu Papieża. Były prezydent miasta wspominał o zagrożeniu „ukrainizacją Przemyśla”. Wielokrotnie festiwalowi kultury ukraińskiej w tym mieście towarzyszyły różne perypetie.

Nie lepiej jest po drugiej stronie granicy. Rzymscy katolicy nie odzyskali po upadku komunizmu żadnej ze swoich przedwojennych świątyń we Lwowie. Mieli otrzymać kościół św. Zofii, ale w ramach „rewanżu za katedrę w Przemyślu” władze lwowskie cofnęły swą pierwotną decyzję. Głośna też była sprawa publicznego podeptania przez nacjonalistyczne bojówki UNA-UNSO polskiej flagi pod Operą Lwowską.

Jak zauważył wspomniany już Klaus Bachman: „przeszłość była wieloetniczna — w Przemyślu żyli mniej więcej po równo Polscy, Ukraińcy i Żydzi. Ale od kilku lat widać dążenie, żeby z Przemyśla uczynić miasto wyłącznie polskie.”

Podobny proces można jednak zaobserwować po drugiej stronie granicy. W zeszłym roku ukazał się drukiem okazały album fotograficzny ze zdjęciami Lwowa. Przedmowę do niego napisał ówczesny mer miasta Wasyl Kujbida. Stwierdził on, że o niepowtarzalności Lwowa zawsze decydowała jego wielokulturowość, na którą składał się dorobek wielu nacji: Ukraińców, Rosjan, Żydów, Niemców, Austriaków, Ormian i innych — o Polakach ani słowa.

Przykład polsko-niemiecki

Jeżeli pojedyncze wystąpienia radykałów ze Lwowa czy Przemyśla są w stanie zachwiać porozumieniami elit z Warszawy i Kijowa, to świadczy o kruchości owego porozumienia. Żeby było ono trwałe, musi zostać ugruntowane na poziomie głębszym niż tylko polityczny.

Dlatego też zwolennicy pojednania polsko-ukraińskiego tak często powołują się na przykład polsko-niemiecki. Jako wzór stawia się głośny list biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku z jego słynną frazą: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.

To ostatnie zdanie było już wielokrotnie powtarzane podczas różnych spotkań i uroczystości polsko-ukraińskich. Wypowiedzieli je m.in. prymas Józef Glemp i metropolita Myrosław Lubacziwśkyj w Rzymie w 1987 roku, a podczas wizyty Jana Pawła II we Lwowie w 2001 roku także kardynał Lubomyr Huzar.

Powstaje jednak pytanie, kto ma być adresatem i odbiorcą owych przeprosin i próśb o wybaczenie. Wydaje się bowiem, że konflikt nie dotyczy Ukraińców jako takich, lecz tylko części elit i środowisk na zachodzie tego kraju.

Tym bowiem, co dzieli obie strony, jest różna wizja wspólnej historii, a zwłaszcza jej najbardziej ponurych epizodów. Na pierwszym miejscu Polacy wymieniają czystki UPA na Wołyniu w 1943 roku, zaś Ukraińcy — akcję „Wisła” w 1947 roku.

Rzeź wołyńska nie była dokonana przez państwo ukraińskie, lecz przez pojedynczą organizację, która nie reprezentowała bynajmniej wszystkich Ukraińców. Mało tego, dla większości Ukraińców (zwłaszcza na wschodzie i południu kraju) tradycja walk UPA jest do dziś nie tylko obca, ale wręcz wroga. Przeciętny mieszkaniec Doniecka, Charkowa czy Symferopola ma o UPA równie złe, a może jeszcze gorsze zdanie niż Polak z Przemyśla czy Zamościa. Trudno więc wymagać od niego, aby przepraszał za coś, czego nie zna, z czym się nie identyfikuje i co jest mu wrogie.

Także akcja „Wisła” jest dla większości mieszkańców Ukrainy mało znanym i nieistotnym epizodem w historii. Dotknęła ona ok. 150 tysięcy zamieszkałych w Polsce Ukraińców, których przesiedlono przymusowo na ziemie północne i zachodnie. Dla większości mieszkańców Ukrainy znacznie bardziej traumatycznym wydarzeniem pozostaje zagłodzenie na śmierć przez komunistów w latach 1932/33 kilku milionów ukraińskich chłopów. W świadomości narodowej większości Ukraińców akcja „Wisła” nie odgrywa większej roli.

Tak więc Polacy nie mają problemów z Ukraińcami, tylko z elitami zachodnioukraińskimi. Potwierdzają to badania opinii publicznej, z których wynika, że wśród zdecydowanej większości Ukraińców nie funkcjonują żadne negatywne stereotypy i uprzedzenia wobec Polaków. Odwrotnie jest natomiast z Polsce, gdzie nadal żywy jest negatywny stereotyp ukraińskiego „rezuna”.

Nic więc dziwnego, że inicjatorzy polsko-ukraińskiego pojednania jako miejsce wspólnych modlitw i konferencji 1 listopada wybrali właśnie Lwów. Jak powiedział, nawiązując do konfliktu wokół Cmentarza Orląt, jeden z organizatorów spotkania, Taras Wozniak: „Ten kryzys uzmysłowił nam, że politycy nie są w stanie załatwić wszystkich problemów między naszymi narodami. Trzeba włączyć jak najszersze środowiska.”

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama