• Echo Katolickie

Charków walczy i pracuje

Jak można nam pomóc? Naprawdę nie wiem, bo jesteśmy otoczeni. Potrzebujemy czystego nieba nad głową… Ważna jest też wasza modlitwa, która ogrzewa nasze serca - mówi ukraiński ks. Mikołaj Bieliczew, marianin posługujący w parafii Świętej Rodziny w Charkowie.

 

Wojska ukraińskie już trzeci tydzień wytrzymują rosyjskie ataki. Od początku wojny Charków, leżący 45 km od granicy z Rosją, znajduje się pod ciężkim ostrzałem artyleryjskim i rakietowym, zwłaszcza w nocy. Metropolia jest praktycznie otoczona. Mimo że pojawiły się grupy dywersyjne, miasto wciąż jest pod kontrolą ukraińskiej armii.

Charków to drugie co do wielkości miasto na Ukrainie. Liczy 1,5 mln mieszkańców. Przed wojną tętniło życiem, głównie z powodu studentów z całego świata - w mieście znajduje się kilkanaście uniwersytetów. Charków ma ogromne znaczenie gospodarcze, ale także symboliczne dla Ukrainy. W latach 1918-1934 był stolicą Ukraińskiej Republiki Radzieckiej.

Na dźwięk samolotu pada na podłogę

Od trzech i pół roku w Charkowie pracuje ks. Mikołaj Bieliczew ze zgromadzenia księży marianów, który studiował w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. - Obecna sytuacja jest ciężka. Nie beznadziejna, ale ciężka - opisuje. - Teraz, kiedy rozmawiam z panią, nie słychać wybuchów, ale ostatni był dosłownie pół godziny temu - dodaje kapłan, który większą część dnia i noce od wybuchu wojny spędza w schronie w piwnicy. To właśnie nocami dochodzi do największych bombardowań w mieście. - Bomby i pociski spadają praktycznie we wszystkich rejonach miasta. Odczuwamy silny stres, kiedy nad nami leci odrzutowiec i nie wiemy, w co celuje - zaznacza ks. Mikołaj. - Przez tych kilka dni nauczyłem się, że kiedy słyszę samolot, to padam na podłogę tam, gdzie stoję. Kilka dni temu prawie przez cały dzień, z małymi przerwami, trwały ataki: jak nie artyleria, to samoloty. Spokojnie bywa między 9.00 a 11.00, bo wtedy żołnierze mają przerwę na śniadanie. Najgorzej jest wieczorem i po północy. Chyba wszyscy już się przyzwyczaili, że jeśli się budzą i nie ma eksplozji, to jest bardzo dobry poranek.

Celem ataków Rosjan są budynki administracji, kościoły i szpitale. Nie mają litości także dla cywilów. - Kilka dni temu rosyjski samolot zrzucił bombę na pięciokondygnacyjny budynek, obok którego nie było żadnych celów wojskowych. Bomba zniszczyła dwie klatki. Kilka osób zginęło, wiele zostało rannych - opowiada marianin. Takie przypadki mnożą się z każdym dniem. W Charkowie zginęło już kilkaset cywili. A liczba stale rośnie. Do tego dochodzą ranni. - Rosjanie nie mogą przedrzeć się do miasta. Ukraińcy już pierwszego dnia wojny zatrzymali ich na obwodnicy Charkowa. Tam trwały walki mające na celu odsunięcie wroga od miasta. Rosjanie rewanżują się tym, że ostrzeliwują miasto z samolotów - tłumaczy kapłan.

Całe dzielnice bez prądu

Celowe ostrzeliwanie transformatorów powoduje, że całe dzielnice są regularnie odcinane od prądu. Bardzo często dochodzi też do uszkodzeń przewodów gazowych i wodociągowych. - Po wojnie trzeba będzie postawić pomnik pracownikom miejskim, którzy odnawiają linie prądu, gazu, żeby było ciepło w mieście. Niestety, nie wszędzie to się udaje. Niektóre rejony miasta są cały czas pod ciężkimi ostrzałami i służby miejskie nie mają możliwości tam się dostać. Ludzie bardzo cierpią, bo nie dość, że muszą ukrywać się w piwnicach, to jeszcze nie mają prądu i ogrzewania. W wielu częściach miasta czegoś ciągle brakuje: prądu, gazu. Akurat my jesteśmy daleko od największych walk. U nas jest dość dobrze, a jak na dziś to nawet bardzo dobrze, bo mamy prąd i gaz. Można zrobić jedzenie - przyznaje ks. Bieliczew. I uspokaja, że o żywność, póki co, nie muszą się martwić. - Mąż jednej parafianki przyniósł nam ziemniaki, konserwy, puszki z mięsem. Inny parafianin poszedł do sklepu, bo są ponownie otwarte. Zaczęło pojawiać się w nich mięso, wypieka się chleb. Tylko czasem trzeba postać w długiej kolejce. Przyjechali też do nas żołnierze i podzielili się swoim jedzeniem. Pobłogosławiłem ich. Proboszcz poszedł do sklepu i stamtąd przyniósł kilka reklamówek. Do Charkowa zaczęła także docierać pomoc humanitarna, która jest wydawana w dziesięciu punktach, m.in. przy stacjach metra, gdzie wielu ludzi chowa się przed nalotami. Chorym na cukrzycę dostarczana jest insulina. Najgorszy był trzeci i czwarty dzień wojny - zaznacza ks. Mikołaj, jednocześnie dziękując wszystkim, którzy w jakiś sposób próbują zabezpieczyć miasto. - Charków walczy i pracuje.

Codziennie pociągi ewakuacyjne

Wiele osób opuściło miasto samochodami albo pociągami. Z miasta wyjechali prawie wszyscy zagraniczni studenci. - Pierwsze dni wojny to był chaos. Kiedy szedłem ze sklepu, widziałem studentów z innych krajów, którzy biegali po ulicach z walizkami i nie wiedzieli, co robić. Metro już nie funkcjonowało, ponieważ spodziewano się nalotów rakietowych. Po jakimś czasie udało się zorganizować dla nich transport i wielu z nich wyjechało. Przestała działać miejska komunikacja, a w metrze zaczęli chować się ludzie. Nie było możliwości dojechać do dworca kolejowego, a pokonanie tej drogi pieszo, z drugiego końca miasta nie jest takie łatwe - podkreśla marianin. Przyznaje, że Charków nie został całkowicie okrążony i wciąż możliwe jest opuszczenie miasta samochodem. Trzeba jednak liczyć się z niebezpieczeństwem, bo drogi wylotowe są ostrzeliwane przez Rosjan. - Można jechać na Kijów, ale większość wybiera trasę na Dniepr. W Kijowie obrona przeciwlotnicza lepiej pracuje, a u nas i w małych miastach pod tym względem jest gorzej - przyznaje. Każdego dnia z Charkowa odjeżdża kilka pociągów ewakuacyjnych. - Skorzystało z nich wielu z naszych parafian, głównie kobiet z dziećmi. Wielu ludzi nadal szuka możliwości ucieczki, ponieważ rozumieją, że wojna nie skończy się za parę dni i będzie tylko gorzej.

Mieszkańców Charkowa ks. Bieliczew dzieli na trzy grupy: tych, którzy wyjechali, tych, którzy zostali i walczą albo pracują jako wolontariusze, oraz tych, którzy zostali, bo są chorzy, w podeszłym wieku albo zwyczajne nie mają dokąd uciec. - Dla tej ostatniej grupy to bardzo ciężkie dni. Są takie budynki, gdzie z kilku klatek zostało jedynie kilka osób, bo reszta opuściła swoje mieszkania - zaznacza marianin.

Wystarczy czyste niebo nad głową

Ks. Mikołaj cały czas przebywa w swojej niewielkiej, bo liczącej 100 osób, parafii. - Przed nalotami chronimy się w piwnicy. Z nami jest kilkoro naszych parafian, a czasem ich przyjaciele. Przychodzą i odchodzą. Ktoś się pojawił, pobył dzień, dwa i wyjechał. Pan Bóg przyprowadził nowych potrzebujących dachu nad głową. Razem mieszkamy, razem jemy posiłki - zaznacza kapłan. - Przyszedł do nas pan spod Mikołajowa, który w czasie drugiej wojny światowej stracił dom przez niemieckiego nazistę, a dziś przez rosyjskiego nazistę... Ktoś inny ucieka do metra, a ktoś w swoim pokoju na siódmym piętrze kolejny dzień trzęsie się ze strachu - opowiada. I wspomina o pewnej rodzinie z północy miasta, gdzie toczą się najbardziej zaciekłe walki. - Chcą wyjechać, ale nie potrafią. Nikt nie chce po nich pojechać, bo ten rejon jest cały czas ostrzeliwany.

Kapłan codziennie o 9.00 rano na swoim profilu transmituje Mszę św., aby nie tylko parafianie, ale wszyscy, którzy chcą, mogli duchowo dołączyć do modlitwy. - Żyjemy jak w klasztorze. Co trzy godziny od 9.00 do 21.00 odbywają się wspólne modlitwy. Odmawiamy też wspólnie różaniec, czasem trzy albo cztery części. Rozpoczęliśmy całodobową adorację przed Najświętszym Sakramentem. Nikt nie narzeka, wszyscy rozumieją, że modlitwa jest tym, co my możemy włożyć w tę walkę. Modlimy się za wszystkich: żołnierzy, prezydenta, urzędników, za nawrócenie Ukrainy i Rosji - podkreśla kapłan. Zapytany, jak można pomóc, odpowiada: - Naprawdę nie wiem, bo jesteśmy otoczeni. Potrzebujemy czystego nieba nad głową i prądu. Wtedy przeżyjemy. Ważna jest też wasza modlitwa, która ogrzewa nasze serca. Opatrzność nad nami czuwa.

KO

 

Echo Katolickie 10/2021

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama