Nasza pozycja w polityce europejskiej jest bardzo słaba i nic nie wskazuje na to, żeby pod obecnymi rządami miała się zmienić; przez Berlin i Brukselę jesteśmy traktowani jak partner drugorzędny – zauważa prof. Ryszard Legutko
Nieobecność Polski podczas ostatnich rozmów w kwestii wojny na Ukrainie to sygnał, że nikt się z nami nie liczy?
Prof. Ryszard Legutko: Ta nieobecność tylko potwierdza to, że Polska pod obecnym rządem nie jest żadnym mocnym graczem w polityce europejskiej ani w żadnej innej. To rząd posłuszny, nie jest samodzielnym graczem, który od samego początku zgłaszałby swoje interesy i domagał się, by były one uwzględnione. Odwrotnie: deklarował, że jest na usługi tych silnych i tak też go traktują. Polski rząd jest uzależniony od Berlina i Brukseli, do czego zresztą sam doprowadził, ponieważ podczas walki z Prawem i Sprawiedliwością korzystał właśnie z instytucji europejskich i Berlina. Teraz oni nie mają powodu, by się z nami liczyć, bo przecież i tak Donald Tusk zaakceptuje wszystko, co zostanie ustalone, nawet jak nie będzie mu się to podobać. Rząd polski jest takim rządem drugiej kategorii, który można pominąć. To tym bardziej znaczące, że przecież od samego początku było wiadomo, że prędzej czy później Niemcy będą chciały dojść do porozumienia z Rosją, a stanie się to kosztem Polski. Bo Polska jest tradycyjnie postrzegana jako duża siła antyrosyjska. I dlatego nie bierzemy udziału w tej grze.
Ostatnie spotkania stanowią sygnał, że to dogadywanie się Rosji i Niemiec właśnie się rozpoczęło?
Myślę, że tak. Ten sojusz Berlina i Moskwy to stara koncepcja. Oczywiście, oni walczyli ze sobą i te wojny były niezwykle brutalne, krwawe, natomiast po czasie wszystko wracało do normy. Niemcy postrzegają Rosję jako stały element polityki europejskiej. Natomiast nie postrzegają w ten sposób Polski czy Ukrainy. Ukraina, owszem, próbuje z Niemcami grać, oddaje się pod ich opiekę, ale czy dobrze na tym wyjdzie? Wątpię. Jest takie ciążenie czy wzajemne przyciąganie Niemiec i Rosji jako dwóch najsilniejszych krajów na tym obszarze, które w sposób naturalny dążą do tego, by mieć względną kontrolę nad tym, co dzieje się na obszarze między nimi. Należy pamiętać, że takie myślenie polityczne jest bardzo głęboko zakorzenione i w historii, i w świecie. Świadomość tego powinna od dłuższego czasu jednoczyć wszystkie siły polityczne w Polsce, bo tylko wtedy będzie można w jakiś sposób temu się przeciwstawić. Natomiast Polska podzielona, wewnętrznie skonfliktowana jest Polską słabą. Ta strategia traktowania Europy Wschodniej jako obszaru naturalnych interesów niemieckich i rosyjskich prędzej czy później znowu się ujawni i już mamy tego zwiastuny.
Czy decyzja o zawieszeniu prawa do azylu to element prezydenckiej kampanii wyborczej, którą obecny rząd bardzo chce wygrać? Przecież wcześniej namawiali do niebrania udziału w referendum, które mogło zatrzymać masowy napływ imigrantów.
Tak, to część kampanii, a do tego element kompletnie pozbawiony sensu. Kto ubiega się o azyl w Polsce? Jedynie uchodźcy polityczni, ludzie prześladowani w swoich krajach, i tutaj nie ma żadnego zagrożenia z ich strony. To nie są też liczby, które mogą niepokoić – w przeciwieństwie do imigrantów, którzy są lub będą przysyłani ze strony np. niemieckiej. Zawieszenie prawa do azylu w żaden sposób nie odnosi się do tej kwestii. To typowy zabieg Donalda Tuska: słowa, za którymi nic nie stoi i w żaden sposób nie odnosi się do realnego problemu. A realnym problemem jest pakt migracyjny i pojawianie się w Polsce fal ludzi, którzy w żaden sposób nie polepszą naszej sytuacji, przeciwnie: mogą uruchomić proces destabilizacji polskiego społeczeństwa, który obserwujemy w krajach zachodnich. Tam imigracja, zła polityka imigracyjna doprowadziły do poważnych perturbacji społecznych, czego najlepszym przykładem jest Szwecja – kiedyś najbardziej bezpieczny kraj w Europie, a obecnie jeden z najbardziej niebezpiecznych ze względu na ogromną liczbę migrantów, którzy zostali tam przyjęci. To ogromna słabość, nieudolność i niekompetencja elit europejskich, które – z różnych powodów – doprowadziły do tego stanu nieładu społecznego. Lepiej nie będzie, tylko gorzej. Pakt migracyjny zakłada odsyłanie imigrantów do krajów, które jakoś specjalnie tego problemu nie miały, np. do Polski. I to jest problem.
Mamy również do czynienia z okłamywaniem społeczeństwa Europy, wmawiania, że imigranci nie stanowią zagrożenia, wzrostu przestępczości. A niedawno sekretarz generalny Interpolu Juergen Stock przyznał, że światu grozi przegrana w walce z międzynarodową przestępczością zorganizowaną, a największym problemem jest handel narkotykami, który staje się coraz większym problemem w Europie Środkowej.
Te informacje nie przebijają się do mediów, bo media w krajach Europy Zachodniej podlegają cenzurze – oficjalnej lub nieoficjalnej. Dziennikarze, media boją się o tym pisać, bo to grozi karami za stosowanie np. mowy nienawiści, stygmatyzowanie itd. Z drugiej strony ogromną część establishmentu medialnego stanowią ludzie indoktrynowani lewicowo, którzy traktują ten obraz społeczeństwa zmieszanego jako coś dobrego, do czego trzeba dążyć, że to ich ubogaci. A w efekcie mamy dewastację tkanki społecznej, narkotyki, patologię, przemoc na ulicach. I wokół tego panuje cisza. Ja w ogóle twierdzę, że obecny system unijny jest oparty na kłamstwie: słowa nie znaczą to, co mają znaczyć, a coś zupełnie innego. Demokracja to nie jest demokracja, ale rządy tych, których uznaje się, że mają prawo rządzić, pluralizm to nie jest wielość poglądów tylko system, gdzie się zwalcza, ucisza i wsadza do więzienia tych o innych – niesłusznych – poglądach. Pamiętam, jak kilka lat temu Jarosław Kaczyński powiedział, że w Szwecji istnieją strefy zamknięte dla policji, co jest prawdą, o czym wszyscy wiedzieli, ale się o tym nie pisało, zaś ambasada szwedzka wydała oświadczenie, że to nie prawda. Po prostu kłamała. Kłamstwo jest stałym elementem życia politycznego, publicznego na Zachodzie i, niestety, przychodzi też do nas.
W planach naszego rządu jest wprowadzenie cenzury prewencyjnej w internecie, dzięki czemu m.in. ABW mogłoby blokować treści w sieci bez wcześniejszej zgody sądu – tak wynika z projektu ustawy o zmianie ustawy o działaniach antyterrorystycznych i ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Agencji Wywiadu (druk nr 661, 706), nad którym pracuje sejm.
To samo mamy już na Zachodzie, Komisja Europejska nad tym pracuje. To potwierdza wszechobecne panowanie kłamstwa: mamy wolność słowa, ale walczymy z mową nienawiści. A czym jest mowa nienawiści? To, co my – partie rządzące, media głównego nurtu – uznamy za mowę nienawiści. Jeżeli z tamtej strony padają słowa obraźliwe, wstrętne, np. atakujące chrześcijaństwo, katolicyzm – mamy do czynienia z wolnością słowa, i tak można. Natomiast kiedy powiemy coś krytycznego o LGBT – to już jest mowa nienawiści i za jej stosowanie można stracić pracę albo nawet pójść do więzienia. Nic dziwnego, że ten strach jest coraz większy. Bo proszę zwrócić uwagę, że tych rozmaitych myślozbrodni jest coraz więcej i trzeba się pilnować. Można być oskarżonym o mizoginię, homofobię, transfobię – lista jest bardzo długa. Człowiek, który chce publicznie powiedzieć coś stanowczego, musi się pilnować. System prawny został tak stworzony, że jest coraz surowszy. Przy czym kłamstwo polega na tym, że to się nie nazywa ograniczeniem wolności słowa czy cenzurą. I to wszystko przychodzi do Polski, a ponieważ władzę objęła lewica, która walczy z partiami i instytucjami konserwatywnymi niezwykle brutalnie, a teraz dostanie kolejne narzędzia – będzie nasyłanie policji, prokuratury na wszystkich, których wypowiedzi nie będą się podobać. Historia zatacza koło i wchodzimy w okres despotyzmu.
Hasło PO „szkoła wolna od ideologii” w praktyce oznacza dziś ograniczenie godzin lekcji religii, wykreślenie z listy konkursów kuratoryjnych tego o prymasie Wyszyńskim, a popieranie tęczowych piątków w szkołach. Opiłowywanie katolików trwa?
Oczywiście, że trwa. Dla nich uczenie Sienkiewicza, Mickiewicza to ideologia. To – jak mówi prof. Andrzej Nowak – dyktatura ciemniaków. To polityka Tuska, który nie ma poglądów i działa w zależności od tego, w którą stronę wiatr powieje. Jeszcze kilka lat temu Tusk był katolikiem, a PO organizowała nawet dni skupienia w Łagiewnikach, bo wtedy taka deklaracja była politycznie korzystna. Teraz zmiany idą w innym kierunku i bycie antychrześcijańskim i antykościelnym są narzędziami, które mają usunąć konserwatywne czy tradycyjne źródła oporu. Stąd atak na Kościół – na tyle skuteczny, że biskupi w ogromnej większości milczą w tej sprawie. Dlatego też edukacja została przekazana pod rządy lewicy: fanatyczne, niszczące, chcące stworzyć nowego człowieka.
Źródło: Echo Katolickie 44/2024