Rozmowa z kandydatem na prezydenta Warszawy
WIESŁAWA LEWANDOWSKA: — Dlaczego zgłaszając we wrześniu kandydaturę na stanowisko prezydenta Warszawy, podkreślał Pan Profesor, że jest to symboliczny gest ku czci prezydenta Stefana Starzyńskiego, który Polakom kojarzy się przede wszystkim z bohaterską obroną Warszawy w 1939 r.?
PROF. ROMUALD SZEREMIETIEW: — Zamiar kandydowania na prezydenta Warszawy ogłosiłem 24 września, a więc w dniu, w którym prezydent Starzyński został odznaczony krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari za bohaterskie czyny w obronie Warszawy. To dla mnie bardzo ważne odniesienie...
— ... bo dzisiejsza Warszawa też potrzebuje obrony?
Potrzebuje takiej postawy swych władz, jaką prezentował major Stefan Starzyński, a jakiej dziś nie tylko w stolicy, ale i w całej Polsce bardzo brakuje. Chciałbym nie tylko oddać mu hołd, ale także przejąć jego przesłanie, mówiące, że stolica Polski powinna być wielka i nowoczesna.
— A czy nie jest dziś, siedemdziesiąt lat później, wielka i nowoczesna?
Dziś wielkość Warszawy sprowadza się do tego, że mieszka w niej ok. dwóch milionów ludzi, a miliony do niej przyjeżdżają... I w dodatku władze miasta z tą „wielkością” mają kłopoty... Jeszcze gorzej jest z nowoczesnością, bo — czy można uznać za nowoczesne miasto, do którego nie prowadzi żadna autostrada? Czy można uznać za nowoczesną stolicę, która ma zatykający się dworzec lotniczy i brudne dworce kolejowe oraz budowane z wielkim trudem — moim zdaniem, według złej koncepcji — metro? Do tego jeszcze kulawy system komunikacyjny, który często utrudnia poruszanie się po mieście, zarówno samochodem, jak i transportem miejskim, któremu nie pomagają nawet przywileje w postaci specjalnie wydzielonych pasów, a za to znakomicie utrudniające poruszanie się samochodem. Czy tak może wyglądać nowoczesne miasto?
— A co z tą prawdziwą wielkością?
Jako motyw przewodni kampanii — i mam nadzieję mojej prezydentury — wziąłem fragment z wiersza Juliusza Słowackiego „Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu”, w którym poeta mówi: „sercem Europy — Warszawa”...
— To niezwykle ambitne, jednak chyba nieco utopijne motto!
Dlaczego? Polska leży w centrum Europy, a jej stolica ma na kontynencie centralne położenie. Wielki poeta zapisał to, co jest geograficznie i historycznie oczywiste. Już samo położenie sprawia, że Polska, znajdując się na przecięciu dróg ze wschodu na zachód i z północy na południe, wpływa na losy Europy. W historii naszego kontynentu polska stolica odegrała kilka razy ważną rolę. Była miejscem wydarzeń decydujących dla przyszłości Europy. Jak żadne inne miasto Warszawa swoją historią zasłużyła na to, by ją uważać za serce Europy.
— Dlaczego nie jest tak traktowana?
Dlatego, że sami Polacy o tym zapomnieli. A ja chciałbym przypomnieć, jak ważnym elementem wielkości Warszawy jest jej przeszłość. Od niej nie należy uciekać.
— Jednak coraz chętniej uciekamy, uważając to za światowy trend!
Marszałek Piłsudski powiedział kiedyś, że zapominający o przeszłości nie mają prawa do przyszłości. Jakie znaczenie dla współczesnych ma przeszłość miasta, pokazał prezydent Warszawy Lech Kaczyński, doprowadzając do wzniesienia Muzeum Powstania Warszawskiego. W następstwie do świadomości europejskiej opinii dotarła wreszcie informacja o tym fakcie historycznym i o jego znaczeniu. Uważam, że należy to kontynuować. Warto chociażby pokazywać, że Jan III Sobieski, zwycięzca spod Wiednia, mieszkał w warszawskim Wilanowie. Należy przypominać, że to na murach Warszawy dwa razy zatrzymało się straszliwe zagrożenie dla całego kontynentu: po raz pierwszy w 1920 r., po raz drugi w 1944 r. Europejczycy nie zdają sobie sprawy, jak wielkie są zasługi Warszawy.
— A Pan chciałby to światu przypomnieć, a może raczej wypomnieć...? To nie spodoba się warszawskim Europejczykom.
Prezydent Warszawy ma obowiązek zadbania o szacunek i uznanie dla naszego miasta. Rolą władz Warszawy (i władz kraju) jest uświadomienie innym, jak wielkie znaczenie miało chociażby Powstanie Warszawskie. To nie był tylko zryw niepodległościowy Polaków i dramatyczna walka zakończona zdruzgotaniem naszej stolicy. To był bój, który spowodował zatrzymanie pochodu wojska Stalina na pół roku, bezcenne dla przyszłości Europy. Gdyby nie było Powstania Warszawskiego i gdyby Stalin nie musiał czekać aż Niemcy zniszczą polską stolicę, to ognisko zarazy — jak mówił Hans Frank o Warszawie, to nie ulega wątpliwości, że całe Niemcy znalazłyby się w rękach sowieckich. W sierpniu 1944 r. zachodni alianci byli dopiero na północy Francji i na południu Włoch. Pierwsze oddziały ich wojsk przekroczyły granicę niemiecką w marcu 1945 r.! Gdyby więc nie Powstanie Warszawskie, to Sowieci byliby na Renie na pewno wcześniej niż Amerykanie i Anglicy. Jak wyglądałaby Europa i świat, gdyby po 1945 r. całe Niemcy, a nie tylko ich mała wschodnia część, znalazły się pod panowaniem sowieckim?
— I to przypominanie historycznych zasług Warszawy chciałby Pan uczynić jednym z głównych wątków swej prezydentury?
Chcę przywracać te wątki przeszłości, które mają znaczenie dla teraźniejszości i przyszłości Warszawy.
— Coś, co da się przeliczyć na wymierne korzyści?
Można i tak spojrzeć na ten problem. Wiemy, jak ważna w działalności gospodarczej jest np. dobra marka firmy. Aby Warszawa mogła wreszcie stać się gospodarczym, finansowym i kulturalnym centrum środkowej i wschodniej Europy, należy zadbać o jej „markę”, przywracając miastu należne miejsca w ogólnoeuropejskiej świadomości historycznej. To jednak nie oznacza, że można zapomnieć o prozaicznym porządkowaniu miasta...
— A to wydaje się chyba równie trudne...
Tak, bowiem dzisiejsza materialna „tkanka warszawska” jest dość trwałym efektem trudnej historii miasta. Zachowało się wiele rozwiązań narzuconych przez obcych zarządców Warszawy, przez zaborców. Przez 300 lat o kształcie Warszawy nie decydowali Polacy, ale obcy! W innych stolicach europejskich wystarczy tylko odnawiać poszczególne elementy infrastruktury miasta lub nadal je rozbudowywać; u nas wiele należałoby po prostu zmienić lub usunąć, co czasem nie jest już możliwe. To jeszcze jeden dowód na to, jak przeszłość może kształtować teraźniejszość i przyszłość.
— Od dawna jest Pan znany z bardzo wyrazistych poglądów politycznych. To może być nie tylko przeszkoda w kampanii, ale także w sprawowaniu prezydentury, bo mogą się one przekładać na takie, a nie inne decyzje...
Rozważając problemy miasta i podejmując decyzję, prezydent nie powinien kierować się politycznym interesem partyjnym, ale dobrem miasta. Nie ma przecież jedynie słusznych partyjnych technologii budowy domów i ulic.
— Uważa Pan, że stanowisko prezydenta Warszawy jest dziś zanadto skażone polityką?
Obserwując chociażby zaangażowanie pani Gronkiewicz-Waltz w kampanię prezydencką jej partyjnego kolegi Bronisława Komorowskiego, można łatwo dojść do takiego wniosku. Startuję jako kandydat niezależny od partii politycznych, przekonany, że interesy tych partii przeszkadzają w zarządzaniu Warszawą.
— Czy nie trzeba się jednak obawiać, że Pana jednoznaczność światopoglądowa — a zwłaszcza wsparcie Radia Maryja — właśnie w Warszawie może być przeszkodą do zdobycia prezydentury?
Zapytano mnie, dlaczego tuż po ogłoszeniu kandydatury wystąpiłem w Telewizji Trwam. Odpowiedziałem, że ta telewizja jako pierwsza zechciała ze mną rozmawiać na temat mojego kandydowania. Ubiegam się o bardzo ważne stanowisko publiczne i korzystam z tych środków społecznej komunikacji, w których mogę wystąpić i gdzie mogę zaprezentować moją wizję Warszawy. Pojawia się, oczywiście, pytanie, czy w nadchodzących wyborach nie będzie decydowała jakaś fobia, np. wobec takiego medium jak TV Trwam. Spodziewam się, że przeważy rzetelna ocena moich planów i mojej osoby. Tymczasem w pewnych środowiskach pojawiła się supozycja, że jestem kandydatem popieranym przez Radio z Torunia i to ma mnie jakoby deprecjonować!
— Jest Pan spychany do ciemnogrodu.
A ja widzę Warszawę jako gród jasny, miasto otwarte i przyjazne wszystkim, którzy je odwiedzą!
— A teraz nie jest ona miastem otwartym?
Warszawa jest ciągle miastem z licznymi kompleksami.
— Na jakiej podstawie Pan tak sądzi?
Dotyczy to chociażby tych, którzy protestowali przeciwko ludziom modlącym się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Zapewne uznano, że krzyż i modlitwa jest w nowoczesnej Europie czymś „obciachowym”. Chcąc więc zaprezentować się w roli ludzi postępowych, postanowili walczyć z tym, co jest fundamentem europejskiej cywilizacji i o czym tyle razy przypominał sługa Boży Jan Paweł II.
— Co by Pan zrobił, będąc na miejscu Hanny Gronkiewicz-Waltz, w sprawie krzyża na Krakowskim Przedmieściu?
Pani Waltz zrobiła tylko tyle, że płaciła z naszych podatków setki tysięcy złotych strażnikom, którzy stali nie wiadomo po co w miejscu, gdzie był krzyż. Tak jakby troszczyła się o to, aby za wiele osób się tam nie modliło. Trudno to zrozumieć! Oto zdarzyła się rzecz bez precedensu: katastrofa lotnicza w niewyjaśnionych ciągle okolicznościach, bezprzykładna w dziejach państw i narodów, która stała się wielkim przeżyciem dla Polaków. Mówiło się, że ujawniła się przy tym prawdziwa polska wspólnota narodowa. Właśnie tu, w Warszawie, na Krakowskim Przedmieściu, mieliśmy kolejny przystanek na drodze kształtowania naszej świadomości narodowej... Nie ulega żadnej wątpliwości, że prezydent miasta powinien podjąć zdecydowane kroki dla godnego upamiętnienia tego niezwykłego objawienia się ducha narodu. A pani Waltz najzwyczajniej nie umiała się zachować, zasłaniała się podległymi urzędnikami, wskazywała palcem na innych, udawała, że sprawa jej nie dotyczy. Zresztą nie tylko ona.
— Zostawiłby Pan krzyż na Krakowskim Przedmieściu?
Przede wszystkim ustaliłbym z rodzinami i prezydentem państwa sposób upamiętnienia tragedii narodowej i przedstawiłbym harmonogram realizacji tego zamiaru. Krzyż pozostawiłbym aż do momentu, gdy odpowiednie upamiętnienie będzie zrealizowane, aby ludzie do tego czasu nie byli targani wątpliwościami i mogli składać kwiaty, modlić się. Krzyż, symbol naszej wiary, nikomu w Polsce nie powinien przeszkadzać!
— Startuje Pan w tych wyborach jako kandydat niezależny. Jeśli nie partyjne, to jakie jest Pana zaplecze?
Moim zapleczem są środowiska i ludzie, którzy w okresie PRL działali w ugrupowaniach niepodległościowych. Na czele mojego sztabu wyborczego stoi były szef organizacyjny KPN, później PPN — Tadeusz Stański, były więzień polityczny. Dodam — mój kolega z celi więziennej. Jako pracownik naukowy znajduję także oparcie w gronie akademickim. Mój zespół doradczy tworzą specjaliści z różnych dziedzin, profesorowie uczelni warszawskich. Są wśród nich byli wojskowi, pracujący obecnie na cywilnych uczelniach jako wykładowcy. Są też byli ministrowie i urzędnicy państwowi. Szefem programowym całego zespołu jest prof. Paweł Bromski, rektor Wyższej Szkoły Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie.
— Po doborze współpracowników widać wyraźnie Pana zainteresowania naukowe i specjalizację w dziedzinie obronności kraju. Uważa Pan, że to pomoże rządzić Warszawą?
Na pewno nie zaszkodzi. Ochrona Warszawy, wielkiego miasta, przed różnego rodzaju zagrożeniami jest dziś jednym z najważniejszych zadań. Bezpieczeństwo miasta powinno być ważną sferą działania jego władz. Miasto powinno być bezpieczne, nie tylko w tym sensie, że będzie coraz mniej napadów, bójek, kradzieży ... Niezwykle ważne — coraz ważniejsze — staje się tzw. zarządzanie kryzysowe. Mieliśmy ostatnio doświadczenie z powodzią. Warszawie szczęśliwie udało się uniknąć wielkiej wody, choć dochodziło do zalania terenów nad Wisłą i zagrożenie istnieje. Gdy na Powiślu pojawiła się woda i trzeba było ułożyć worki, nie było nikogo, kto by pokierował wolontariuszami i zorganizował ich w sprawnie działające zespoły ... Powódź, która pomyślnie dla władz ominęła Warszawę, pokazała ich bezradność. Przy tym okazało się, że nie ma w Warszawie formacji obrony cywilnej. Zadania OC wykonuje w zastępstwie straż pożarna.
— A więc jednak obrona Warszawy!
Raczej ochrona! I to w jak najszerszym rozumieniu. To problematyka wymagająca poważnego potraktowania. Moim zdaniem, trzeba m.in. reaktywować obronę cywilną, która dziś jest tylko na papierze. Zintegrować wszystkie siły i środki służące bezpieczeństwu warszawiaków. Dotychczas nie mieliśmy takich zdarzeń, jak zamachy w londyńskim metrze na madryckim dworcu kolejowym czy w Nowym Jorku. Nie powinniśmy jednak liczyć, że zawsze tak będzie. Współczesny terroryzm stosuje metodę zastraszania, pokazując zamachy przez środki przekazu. Stara się uderzać tak, aby widownia była jak największa. Terroryści dobierają najbardziej spektakularne miejsca i wydarzenia. Dotąd ewentualny zamach w Warszawie nie spełniał takich warunków. Londyn czy Madryt były bardziej odpowiednie. To może się zmienić, gdy w Warszawie będzie Euro 2012. Wielka impreza sportowa, na którą będą skierowane oczy światowej widowni. Miałem okazję poznać opinie na temat zabezpieczeń stolicy na czas Euro 2012. Myślę, że moje kompetencje w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego byłyby miastu przydatne.
— Potrzeba obrony miasta kojarzy się z sytuacjami nadzwyczajnymi, a co z codziennością?
Wielkie miasto musi być przygotowane na różnego rodzaju kryzysy, które stają się przecież codziennością, są niejako znakiem naszych czasów. Miasto musi więc mieć bardzo sprawne wyspecjalizowane służby, zdolne sprostać zagrożeniom. Tego nie da się uniknąć, a w Warszawie jest w tej dziedzinie — i nie tylko w tej — wiele zaniedbań. Nową prezydenturę trzeba zacząć od analizy stanu miasta, rozpoznania jego finansów, a zwłaszcza przyczyn rosnącego szybko zadłużenia. To też element bezpieczeństwa. Tykającą bombą jest problem śmieci; kończy się pojemność podwarszawskiego wysypiska, z wielkim trudem i za niebotyczne pieniądze jest budowana oczyszczalnia ścieków Czajka. A tymczasem Warszawie naprawdę zagraża wybuch bomby śmieciowej!
— Czy to Pana niezależne kandydowanie na prezydenta stolicy można traktować jako powrót do czynnego uprawiania polityki?
Jeśli służbę narodowi nazwiemy polityką, to tak. Przy czym nie chodzi o jej pojmowanie jako sposobu na zdobycie i utrzymanie władzy. Dla mnie polityka jest — jak to określił Jan Paweł II — roztropną troską o dobro wspólne. A tym dobrem jest Warszawa.
— A jeśli Pan przegra?
Uważam, że mam szanse na wygraną. Chcę wygrać, ale przecież istnieją granice w zabieganiu o głosy; w żadnym razie nie będę udawał, że jestem kimś innym... Jeżeli okaże się, że moje umiejętności, plany i poglądy nie przypadną do gustu większości warszawiaków, to oczywiście prezydentem Warszawy nie będę.
— I co dalej?
Będę wraz z przyjaciółmi poszukiwał innych możliwości działania dla dobra wspólnego. Jestem przekonany, że każdy z nas powinien wpływać na rzeczywistość społeczną kraju. Jednym ze sposobów jest mój start w warszawskich wyborach.
— Nie boi się Pan kontrkandydatów?
Świetny bokser Tomasz Adamek powiedział przed walką: „Ja nie boję się nikogo poza Bogiem i żoną. Powtarzam to zawsze, inaczej nie mógłbym być bokserem”. Nie jestem bokserem, ale uważam podobnie jak nasz mistrz bokserski.
Prof. Romuald Szeremietiew — dziekan Zamiejscowego Wydziału Prawa i Nauk o Gospodarce KUL w Stalowej Woli, wiceminister obrony narodowej w rządzie AWS, autor licznych publikacji na temat obronności i bezpieczeństwa państwa. Kandyduje na stanowisko prezydenta Warszawy.
opr. mg/mg