Wyrok TK w sprawie przesłanki eugenicznej nie kończy starań o obronę życia. Potrzeba kolejnych kroków, aby został przez opinię publiczną przyjęty ze zrozumieniem
Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego ws. tzw. aborcji eugenicznej przez Polskę przetacza się fala protestów. Demonstrują nie tylko wielkie miasta, ale i małe miasteczka. Jednym ze sposobów wyrażenia negatywnych emocji stał się atak na kościoły. Z jednej strony mogą one być dowodem na to, że jako Kościół płacimy cenę za bezkompromisowe stanie po stronie wartości życia. Ale z drugiej każą się zastanowić, czy w tej konkretnej sprawie nie mamy sobie nic do zarzucenia.
To, że Kościół broni życia od momentu poczęcia aż do naturalnej śmierci, nie powinno być dla nikogo zaskoczeniem.
„Świadoma i dobrowolna decyzja pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze złem z moralnego punktu widzenia i nigdy nie może być dozwolona ani jako cel, ani jako środek do dobrego celu — pisał w encyklice Evangelium vitae Jan Paweł II. — „Jest to bowiem akt poważnego nieposłuszeństwa wobec prawa moralnego, co więcej, wobec samego Boga, jego twórcy i gwaranta; jest to akt sprzeczny z fundamentalnymi cnotami sprawiedliwości i miłości. «Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt zabójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wyrazić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przyzwalać»” — pisał w 1995 r. papież Polak.
Na tym samym stanowisku stoi dziś Franciszek. „Wydawać by się mogło, że część ludzkości można poświęcić na rzecz selekcji, która faworyzuje grupę społeczną, zasługującą na życie bez ograniczeń. W gruncie rzeczy «ludzie nie są już postrzegani jako podstawowa wartość, którą należy szanować i chronić, szczególnie jeśli są ubodzy lub niepełnosprawni, jeśli ‚nie są jeszcze potrzebni' — jak dzieci nienarodzone — lub ‚nie są już potrzebni' — jak osoby starsze»” — czytamy w jego najnowszej encyklice Fratelli tutti.
„Z wielkim uznaniem przyjąłem decyzję Trybunału Konstytucyjnego, uznającą aborcję eugeniczną za niezgodną z Konstytucją Rzeczypospolitej — napisał w oświadczeniu przewodniczący Episkopatu. — Tą decyzją stwierdzono, że koncepcja «życia niewartego życia» stoi w jaskrawej sprzeczności z zasadą demokratycznego państwa prawnego — stwierdził abp Stanisław Gądecki. — Ciesząc się ogromnie z tej epokowej zmiany prawa, pamiętajmy teraz o tym, aby dzieci — do których bezpośrednio odnosi się dzisiejsza decyzja Trybunału Konstytucyjnego — oraz ich rodziny otoczyć szczególną życzliwością i rzeczywistą troską ze strony państwa, społeczeństwa i Kościoła” — czytamy w oświadczeniu metropolity poznańskiego.
Tu pojawia się pytanie: czy jako katolicy w walce o każde życie jesteśmy wiarygodni? Z jednej strony należy zauważyć ogromny wkład Kościoła w troskę o osoby z niepełnosprawnościami. Swoje życie oddają im tysiące braci i sióstr zakonnych oraz osób świeckich należących do przeróżnych charytatywnych organizacji. Bez sióstr zakonnych trudne do pomyślenia byłyby okna życia. Zresztą ilości inicjatyw kościelnych w tym zakresie nikt nie jest w stanie dzisiaj nawet policzyć. Choć osobiście ubolewam, kiedy w 2018 r. w budynku Sejmu trwał protest rodziców dorosłych osób niepełnosprawnych, wsparcie instytucjonalnego Kościoła było dosyć powściągliwe (biorąc oczywiście pod uwagę fakt, że protest miał swoje konotacje polityczne, a więc cała sprawa pozostaje dyskusyjna). Nie to więc narusza dzisiaj naszą wiarygodność. Przyczyna, dla której Kościołowi obrywa się za wyrok Trybunału, jest gdzie indziej. I wszystko wskazuje na to, że jest nią poczucie jego zblatowania się z rządzącą partią.
Rację ma przewodniczący Episkopatu, który przypomniał, że „to nie Kościół stanowi prawa w naszej Ojczyźnie i to nie biskupi podejmują decyzje o zgodności bądź niezgodności ustaw z Konstytucją RP”. Ale czy możemy się dzisiaj do ogłoszonego wyroku dystansować? Ustami biskupów Kościół wielokrotnie apelował do władz o to, by zwiększyli ochronę życia w Polsce. Dlatego nie powinniśmy tutaj uciekać od odpowiedzialności (osobną sprawą jest tu odpowiedzialność polityków — dlaczego, choć stosowne projekty przez lata trafiały do Sejmu, posłowie nie chcieli się nimi zająć; dlaczego wniosek skierowany do Trybunału Konstytucyjnego w sumie ponad dwa lata przeleżał w zamrażarce; wreszcie dlaczego zdecydowali się na to, by Trybunał rozpatrzył sprawę właśnie teraz — ale nie to jest przedmiotem tego artykułu).
Dlatego — choć wyrok wydał Trybunał Konstytucyjny — winni w oczach protestujących są politycy Zjednoczonej Prawicy i Kościół. Co gorsza, Kościół jest traktowany przez protestujących jak zwyczajna organizacja. Nie potrafią dostrzec w nim jego nadprzyrodzonego charakteru. Stąd protestujący nie widzą problemu, by przerwać Mszę, tak jak się to stało w katedrze w Poznaniu, czy mazać po kościelnych murach, co widzieliśmy chociażby w stolicy. To, że dotknięci w ten sposób zostaną księża pracujący w zwyczajnych parafiach i wierni, którzy przyszli na niedzielną Mszę, nie ma dla nich znaczenia. Tego typu zachowania nie powinny mieć miejsca. Pokazują one jednak, że fala laicyzacji, której nadejścia się obawiamy, już dawno do nas nadeszła. Musimy się przygotować na to, że coraz częściej przyjdzie nam rozmawiać z osobami, które nie wiedzą, czym Kościół jest oraz co i dlaczego głosi.
„Wulgaryzmy, przemoc, obelżywe napisy i zakłócanie nabożeństw oraz profanacje, których dopuszczono się w ostatnich dniach — mimo iż mogą one pomóc niektórym osobom w rozładowaniu ich emocji — nie są właściwą metodą działania w demokratycznym państwie — zaapelował przewodniczący Episkopatu. — Wyrażam mój smutek w związku z tym, że dzisiaj w wielu kościołach, uniemożliwiono osobom wierzącym modlitwę i przemocą odebrano prawo do wyznawania swojej wiary. Proszę wszystkich o wyrażanie swoich poglądów w sposób akceptowalny społecznie, z poszanowaniem godności każdego człowieka. Potrzebujemy rozmowy, a nie postaw konfrontacyjnych czy gorączkowej wymiany opinii na portalach społecznościowych” — czytamy w oświadczeniu abp Stanisława Gądeckiego.
Wydaje się, że na taki apel — skądinąd bardzo ważny — jest już niestety za późno. Od lat debata publiczna toczyła się według zasady: im ostrzej, tym lepiej. Adwersarza nie należy wysłuchać i próbować zrozumieć, jego trzeba — przepraszam za wyrażenie — zaorać. Tak działa polityka, tak funkcjonują tradycyjne media, do takiego sposobu komunikacji przekonywały media społecznościowe. W sytuacji, w której dziś się znaleźliśmy, trudno będzie ten trend odwrócić.
A więc co dalej? Mamy wyrok Trybunału, który de facto zmienia prawo. Ale zmiana prawa to nie wszystko. Za tą decyzją muszą pójść natychmiast kolejne zmiany, dające zdecydowane wsparcie dla osób z niepełnosprawnymi dziećmi. Tylko wtedy będziemy mogli powiedzieć, że stanęliśmy po stronie życia. O tym pisze wieloletni prezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia i prezes Fundacji Głos dla Życia Paweł Wosicki (s. 14) — zresztą zgodnie ze stanowiskiem 24 innych organizacji, które w tej sprawie opublikowały oświadczenie.
Jest jednak jeszcze jedna sprawa: sposób wprowadzania w życie takich zmian. Może się wydawać, że zmiana przepisów to lek na całe zło. Ale ten przypadek pokazuje, że zmiana przepisów, gdy jest społecznie nieakceptowana, może być bardzo ryzykowna — i to ryzyko widzę większe niż Paweł Wosicki. Kilka lat temu procedowanie w Sejmie obywatelskich projektów zwiększających ochronę życia poczętego wywołało czarne protesty. Ubiegłoroczne badania IBRIS pokazały, że za zwiększeniem ochrony życia jest 15 proc. Polaków, dwa razy więcej jest tych, którzy chcą liberalizacji obowiązujących przepisów, a połowa badanych jest za utrzymaniem status quo (tu ważne zastrzeżenie: ochrona życia to sprawa, która nie powinna być zależna od poparcia opinii publicznej — prawo do życia jest prawem podstawowym, niezależnym od społecznych sympatii). Te badania pokazały, że w podejściu do tego bardzo ważnego tematu, potrzebna jest poważna debata publiczna i konkretny system wsparcia — krótko mówiąc pokazanie, że w tej trudnej sytuacji ludzie nie zostaną sami. Tymczasem 22 października sprawę rozstrzygnięto bez żadnej dyskusji, nieco ponad miesiąc od ogłoszenia terminu rozprawy, głosem niecieszącego się powszechnym autorytetem Trybunału Konstytucyjnego.
Czy Trybunał mógł orzec inaczej? Nie. Podmiotowość prawną dziecku w łonie matki zagwarantował już Trybunał Konstytucyjny wyrokiem w 1997 r., uznając za niezgodną z konstytucją tzw. przesłankę społeczną dokonania aborcji. Moja wątpliwość nie dotyczy więc obecnego wyroku — o czym w „Przewodniku Katolickim” pisaliśmy kilkakrotnie — ale tego, w jaki sposób rozwiązali ją politycy: rezygnując z prac nad projektem w Sejmie i zrzucając odpowiedzialność na Trybunał. Aby prawo okazało się trwałe i skuteczne, wymaga rozeznania przekonań ludzi w tym temacie, o czym również w naszym tygodniku wielokrotnie pisaliśmy.
Obawiam się więc konsekwencji takiego obrotu sprawy. Gdy patrzę na protestujących, to widzę sporo osób, które domagają się jedynie przywrócenia stanu sprzed wyroku Trybunału. Ale na czele protestów stoją ludzie, dla których status quo to za mało. Oni otwartym tekstem mówią, że dotychczasowy tzw. kompromis ich nie interesuje. Ta światopoglądowa wojna, której temperatura została podniesiona do granic wrzenia, prędzej czy później przyniesie polityczne przesilenie. Taka jest natura polityki. Boję się, że jego efektem może być legalna aborcja w każdym przypadku. Wtedy niedawna decyzja Trybunału może się okazać pyrrusowym zwycięstwem...
opr. mg/mg