Słowa i polityka

Jaki wpływ na rzeczywistość mają słowa polityków i ... dlaczego powinniśmy odrzucić Konstytucję Europejską

Prawie nikt wprawdzie nie przeczytał Traktatu Konstytucyjnego, który jawi się jako dokument nudny i wewnętrznie sprzeczny, ale wyniki sondaży obywatelskich są jednoznaczne. Poparcie dla Traktatu w Europie jest coraz słabsze.

Przyjaciele zwrócili mi uwagę, że moje komentarze zamieszczane w „Przewodniku" są niesłychanie pesymistyczne. A że czas po świętach Zmartwychwstania Pańskiego jest czasem radości i nadziei, wypada poszukać czegoś optymistycznego. Nie powiem, aby w świecie polityki było to zadanie łatwe. W Polsce optymistyczne wydaje się to, iż nieuchronnie dobiega końca epoka rządów pozbawionych kręgosłupa moralnego, a symbolizowanych przez obecną prezydenturę. W świecie możemy cieszyć się, że pomysł budowania demokracji głoszony przez prezydenta Busha z trudem, z oporami i przy niesłychanie wysokich kosztach zdaje się jednak odnosić zwycięstwo. Odbyły się wybory w Iraku, pomimo zbrodni terrorystów i zagrożenia życia ludzi w nich uczestniczących miały wyższą frekwencję niż wybory w Polsce. W Libanie, który jest od lat symbolem upadłego państwa, obywatele wyszli na ulice i pokojowymi demonstracjami zmusili okupacyjne wojska Syrii do wycofania się z Bejrutu. Nawet w Azji Środkowej, będącej enklawą, w której miesza się mentalność postsowiecka, wpływy islamu i naśladownictwo chińskiego modelu pseudo-kapitalizmu, coś zaczęło się zmieniać - mieszkańcy Kirgizji zaczęli domagać się praw obywatelskich.

Wiatr historii wieje

Wygląda na to, że mamy do czynienia z drugą falą demokratyzacji - podobną do tej, która przetoczyła się przez Europę po roku 1989. Nie bardzo wiadomo, co staje się czynnikiem sprawczym, że ludzie dotychczas bierni wychodzą na ulice i wołają „dość". Być może detonatorem stała się amerykańska interwencja w Iraku, być może pomarańczowa rewolucja na Ukrainie. Nie można jednak wykluczyć, iż powodem, który zdetonował fale demokratycznych żądań, są po prostu słowa. Zarówno te powtarzane przez ludzi rządzących USA

- jedynym prawdziwym mocarstwem współczesnego świata, jak i choćby nieszczere, lecz gromkie deklaracje innych przywódców światowych. Skoro wszyscy powiadają, że demokracja jest czymś dobrym, skutecznym, a dla mnie osiągalnym, to może trzeba się jej domagać - tak ma prawo myśleć mieszkaniec kraju cierpiącego na (to ładne określenie dyplomatyczne) deficyt demokracji.

Skoro o słowach mowa, to trudno nie zatrzymać się przy dokumentach dających zapisanemu słowu szczególną rolę - przy konstytucjach. W Polsce Prawo i Sprawiedliwość przedstawiło projekt nowej konstytucji RP. Nareszcie pożegnaliśmy się z tabu, jakim była obrona konstytucji z roku 1997, słabej, bezideowej i wprowadzającej nieuchronny konflikt pomiędzy poszczególnymi organami władzy państwowej. W Europie natomiast nabrał rozpędu proces ratyfikacyjny dziwacznego dokumentu zwanego Traktatem Konstytucyjnym Unii Europejskiej.

Wielokrotnie mówiłem publicznie o słabościach tego dokumentu. Dla Polaków jest on szczególnie trudny do zaakceptowania zarówno z przyczyn politycznych, jak ideowych. Nie może podszywać się pod miano konstytucji dokument, który z historii Europy lekką ręką wykreśla chrześcijaństwo. Wedle tej pseudokonstytucji jesteśmy oto dziedzicami duchowymi starożytnych Greków i Rzymian oraz... jakobinów francuskich. Broń Boże nie świętego Piotra. Autorzy dokumentu niesłuchanie wiele wysiłku włożyli w wyrugowanie chrześcijaństwa z europejskiego dziedzictwa duchowego. Zwolennicy Traktatu wmawiają nam, że to przecież nieistotne, że trzeba patrzeć w przyszłość, a nikt zdrowy na umyśle nie twierdzi, że chrześcijaństwa w Europie nie było. Zapominają tylko dodać słów „na razie". Co więcej, zapominają, że najpiękniejszy nawet dom zbudowany bez fundamentów zaczyna chwiać się, osuwać, aż w końcu się rozpadnie. To samo może się stać z Europą. Nie ma bowiem historyka dziejów naszego kontynentu, który mógłby opisać europejskość bez chrześcijaństwa. Wszystkie istotne różnice cywilizacyjne, wszystkie „szwy" widoczne na tkance Europy i całego współczesnego świata mają swoje źródło w podziałach religijnych. Doskonale widać to, kiedy czytamy dzieła politologów, takich jak Samuel Huntington - opisując współczesny świat i jego zróżnicowanie co i raz sięgają po historię religii.

To samo dotyczy polskiej konstytucji. Nowy projekt wraca do tradycyjnej preambuły „W imię Boga Wszechmogącego". Bo konstytucja nie jest, jak głoszą postmoderniści, „instrukcją obsługi państwa". Aby miała sens, powinna pełnić taką rolę jak Dekalog w życiu indywidualnym. Ma określić zasady życia publicznego i korzenie, z jakich to życie wyrasta.

Sprytne dzieci Robespierre'a

Złudzenie, iż życie społeczne i publiczne uda się unormować za pomocą paragrafów, przypomina nieco złudzenie ludzi, którzy sądzili, że rzeki „włożone" w betonowe koryta dadzą się ostatecznie uregulować i opanować. Efektem tego drugiego złudzenia są powodzie nad Renem czy nad Dunajem. Bo żywioł nie pozwala się wtłoczyć w betonowy gorset, a wtłoczony wyrywa się w sposób absolutnie niekontrolowany.

Pomysł europejskiego Traktatu Konstytucyjnego i uparte nazywanie go „konstytucją" jest dowodem politycznego spryciarstwa i naiwności pospołu. Kuchennymi drzwiami postanowiono wprowadzić do Europy pomysł „państwa Europa". Pomysł nieakceptowany przez ogromną część Europejczyków. Na dodatek to państwo ma być urządzone wedle nieczytelnych zasad. Zamiast uczciwego powiedzenia: „My, naród europejski", co byłoby jakąś propozycją polityczną, zaczyna się kombinowanie, aby dać urzędnikom, politykom narzędzia do zadekretowania powstania owego państwa europejskiego, w chwili gdy uwaga narodów chwilowo osłabnie.

Wygląda na to, że to spryciarstwo zostało jednak zdemaskowane. Prawie nikt wprawdzie nie przeczytał Traktatu Konstytucyjnego, który jawi się jako dokument nudny i wewnętrznie sprzeczny, ale wyniki sondaży obywatelskich są jednoznaczne. Poparcie dla Traktatu w Europie jest coraz słabsze. Francuzi, którzy będą w maju głosowali w referendum konstytucyjnym, na razie są przeciwni. I w tym miejscu wypada zadać sobie pytanie o to, jak powinni zachować się Polacy. Mamy bowiem trzy możliwe scenariusze.

Pierwszy - najbardziej optymistyczny - zakłada, że w maju projekt zostanie odrzucony we Francji, ponieważ to rząd Republiki Francuskiej jest głównym promotorem Traktatu. Odrzucenie go we Francji zamyka dyskusję. I nie będziemy musieli głosować w naszym narodowym referendum, gdyż Traktat zostanie na kilka lat pochowany.

Scenariusz drugi zakłada, że Francuzi zostaną przekonani do przyjęcia „eurokonstytucji", ale dokument zostanie odrzucony przez Brytyjczyków, Duńczyków czy Czechów. Wtedy solidarnie cała polska klasa polityczna powinna wesprzeć odrzucenie dokumentu w Polsce. Nikt bowiem nie sądzi, że Traktat jest dla Polaków dobry. W najlepszym razie nasi euroentuzjaści twierdzą, że nie jest taki zły. Jeśli więc nie będziemy sami, to Traktat trzeba odrzucić, korzystając z okazji, by z grupy krajów, które ten dokument odrzuciły, stworzyć drugi biegun Unii Europejskiej, przeciwstawiający się dyktatowi tandemu niemiecko-francuskiego. I wreszcie trzeci - niedobry - scenariusz. Jeżeli wszyscy Traktat przyjmą, to trzeba zacisnąwszy zęby, powiedzieć „tak" i starać się zmieniać zaakceptowany dokument wewnątrz UE.

Optymistyczne jest to, że przebudzeniu demokratycznemu w świecie arabskim i postsowieckim towarzyszy przebudzenie obywatelskie w Europie. Obywatele Unii, którzy do niedawna mieli serdecznie w nosie traktaty i zasady, zaczynają zadawać politykom trudne pytania o zasady. Mam nadzieję, że bezczelne lekceważenie rozsądku obywateli przez rządzących Polską doprowadzi także do zadania podstawowych pytań przez Polaków. A wtedy wybory nie będą prowadzoną w bagiennej atmosferze licytacją na afery, lecz prawdziwą dyskusją o Polsce, o fundamentach naszego państwa. Nie może w tej dyskusji zabraknąć głosu katolików. Jak mało które wyznanie, katolicyzm docenia wagę słowa. Słowa zawarte w dokumentach politycznych także mają siłę kreatywną. Zadbajmy więc, aby ta siła działała zgodnie z zasadami wyznawanymi przez większość Polaków. •

Autor jest komentatorem międzynarodowym tygodnika „Wprost"

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama