Konfederacja postrzegana jest jako partia konsekwentna - pytanie jednak, z czego wynika jej konsekwencja? Czy nie jest to nowa twarz starego doktrynerstwa?
Czuję się w obowiązku skreślić tych kilka słów, ponieważ zdumiewa mnie, że argument ten nie padł w bodaj żadnym komentarzu dziennikarzy. Żurnaliści prawicowi, a więc ideowi, oceniają decyzje liderów Konfederacji jako pragmatyczną „grę na siebie”. Konfederacja miałaby działać we własnym interesie partyjnym, górującym nad pożytkiem Polski. Otóż śpieszę donieść, że nie jest to trafiona perspektywa, i z innej należy diagnozować rozstrzygnięcia Konfederacji. Właściwy punkt widzenia w moim głębokim przekonaniu to uznanie, że mamy do czynienia z czymś na kształt ideologii, z wnętrza której wypływają motywacje Konfederatów.
Proszę przesłuchać dowolne „kazanie” Grzegorza Brauna rozpoczynające się od „Szczęść Boże”. Najlepiej może to opublikowane przed II turą wyborów „Duda czy Trzaskowski. Grzegorz Braun”, w której członek rady liderów Konfederacji przestrzega, by nie dać się zaszantażować i by nie wybierać między dżumą i cholerą (PiS i PO). Już to pokazuje, że ten system myślenia jest na tyle hermetyczny, że nie tylko nie dopuszcza elastyczności, ale też urąga zdrowemu rozsądkowi czy bodaj podstawowemu zmysłowi wyczuwającemu wiatr, w którym idą zmiany cywilizacyjne. To swoją drogą ciekawe, że taka ideologiczna sztywność w teorii — w praktyce sprawiła, że niemal połowa zwolenników Konfederatów, którzy jednak nie posłuchali Brauna, oddało głos na Trzaskowskiego. Tak to się musi kończyć: wąskie myślenie niechybnie prowadzi w ślepą uliczkę.
Podstawową zasadą hermeneutyczną w interpretacji wypowiedzi Brauna et consortes powinna być ta: uwierzyć w to, co mówią! Ideolog mówi szczerze, dlatego nie trzeba szukać drugiego dna (np. interesu partyjnego). Warto chyba, żeby zdali sobie z tej hermetycznej szczelności poglądów sprawę głosujący na Bosaka w pierwszej turze. Sam mam wśród znajomych ludzi niezideologizowanych, którzy głosowali na niego a to ze względu na wolnorynkowość, a to z powodu bardziej wyraźnego akcentowania konserwatywnych wartości, a to w końcu aby dać „prztyczka” PiS-owi za politykę przegięć czy niezrealizowane obietnice obrony życia.
Sądzę, że po tych wyborach przynajmniej kilka procent tych, którzy dali Bosakowi kredyt zaufania, zostało zrażonych do Konfederacji, jeśli w wyborze między Dudą a Trzaskowskim jej liderzy nie byli w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu w stronę prezydenta, w mojej opinii dowodząc tym utraty zdolności do trzeźwego osądu sytuacji. Robert Winnicki utrzymuje, że „tylko powstanie Konfederacji wyhamowało ten trend” polegający na wpychaniu „młodego pokolenia w ręce liberałów i lewicy”. Ja bym spojrzał od drugiej strony: to właśnie Konfederaci przyciągają najbardziej ideowych młodych, by w końcu zepchnąć ich na manowce ideologii — i właśnie ten trend powinien zostać wyhamowany. Omal nie obudziliśmy się pod obyczajowo liberalnym Trzaskowskim.
Zdaje się, że jedyną alternatywą dla Polski jawi się Konfederacji wygrana Konfederacji. Zamknięci w swoim świecie całkiem chyba na poważnie muszą oczekiwać „pobudki” większej części społeczeństwa. Ale to oczywiście gruszki na wierzbie, trudno bowiem uznać, że 40 czy 50% Polaków zagłosuje na program Konfederacji, a przede wszystkim na takich liderów jak Braun czy raz po raz kompromitujący się Janusz Korwin-Mikke. Wolne żarty, skoro w tak a nie inaczej urządzonym lewicowo-liberalnym medialnym świecie nietrudno obrzydzić PiS czy zaatakować PAD-a, to co dopiero można by zrobić ze światem Konfederacji? Na razie toleruje się milszą twarz Bosaka, ale i to jedynie do czasu.
A ten z kolei zdaje się szczerze wierzyć w to, co mówi. Dlatego trza! go wysłuchać, bez dorabiania mu gęby. W komentarzu powyborczym przywołał Bosak obraz dwóch skrzydeł establiszmentowych, które starły się w wyborach: jedno z nich delikatnie centroprawicowe, drugie delikatnie centrolewicowe. Ponoć obaj pretendenci niespecjalnie się różnili, i dlatego mogli sięgać — Braun nazwałby to „mizianiem się” — po tych samych wyborców antyestabliszmentowej Konfederacji. To stwierdzenie można by obrócić i napisać, że raczej coś jest nie tak z samą Konfederacją, skoro taki Rafał Trzaskowski potrafi zebrać od jej zwolenników głosy. Wróćmy jednak do wypowiedzi czwartego w I turze: utrzymuje on, że PiS jest biegunowo odległy od Konfederacji i tylko uważa się za prawicę, dlatego Konfederacja nie ma żadnych punktów wspólnych z tą partią. I, pora na najważniejsze, dopiero całkowita kompromitacja obecnej klasy politycznej wyjdzie Polsce na dobre. Rzekomo właśnie porażka skorodowanego obozu sprawi, że powstanie miejsce dla ludzi ideowych. Ot, powyborcze gruszki na wierzbie.
Przy całej sympatii, jaką pan Krzysztof budzi u odbiorcy — samo przesłanie nie jest ideowe, jest ideologią. Nie przypadkiem za Bosakiem stoją Braun i Korwin, obaj zresztą warci siebie. Ten drugi, twórca chwytliwych bon-motów i kompromitujących wypowiedzi, gotowy jednym zdaniem zepsuć wszystko, co Bosakowi udało się ucywilizować. Ten pierwszy, upajający się pysznie swoimi przemowami, naczelny retor Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, stawiający swoim zero-jedynkowym myśleniem pod ścianą. Raz jeszcze, proszę przesłuchać pierwsze z brzegu wystąpienie publiczne inicjatora „Pobudki”. A następnie przeprowadzić prosty eksperyment myślowy: czy wyobrażają sobie Państwo jakąkolwiek szansę na normalne obcowanie — w rodzinie, firmie, wspólnocie religijnej czy w końcu koalicji politycznej — z osobnikiem, który zawsze stawia w sytuacji „wszystko albo nic”? Albo pozostajesz ideową awangardą, albo „rozmieniasz się na drobne”, tertium non datur. Trudno zatem oczekiwać w przyszłości jakiegokolwiek konsensusu w kwestiach politycznych czy światopoglądowych, skoro po drugiej stronie jest ściana. Można jedynie rzucać grochem, ale ten odbije się tylko od rozmiłowanej w atakach na nią Konfederacji.
Konfederaci przypominają mi gnostyków, o których papież Franciszek w nieco innym oczywiście kontekście pisał, że zamykają się w określonym zbiorze idei, które ostatecznie więżą ich we własnej immanencji rozumu. Absolutyzują swoje teorie i oczekują, że inni podporządkują się ich rozumowaniu. Zaprawdę, „ideologia ta karmi samą siebie i staje się jeszcze bardziej ślepą”. Ojciec Święty piętnował też ciągotki zauważalne u tych, którzy „stawiają siebie wyżej od innych, ponieważ zachowują określone normy, albo ponieważ są niewzruszenie wierni wobec pewnego katolickiego stylu z przeszłości”. Zdaniem Franciszka prowadzi to do „narcystycznego i autorytarnego elitaryzmu”, i trudno sobie wyobrazić, „żeby z tych zredukowanych form chrześcijaństwa mógł się narodzić autentyczny dynamizm ewangelizacyjny”. Słowa te nie wydają się od rzeczy, skoro przywiązanie do Kościoła w przypadku Konfederacji, a zwłaszcza Brauna jako jednego z jej liderów, oznacza właśnie konserwatyzm tradycjonalistyczny.
To właśnie wydaje mi się najtragiczniejsze. Konfederacja jako propozycja dla co bardziej ideowych młodych prowadzi ich ku bezdrożom katolicyzmu. Oczywiście, że twórca filmu „Luter i rewolucja protestancka” nie pójdzie drogą Lutra, ale jednocześnie zamyka siebie i innych w wyimaginowanym Kościele, którego zwyczajnie nie ma; to taki „katolicki protestantyzm”. Tak często hołubiony w środowiskach tradycjonalistycznych Joseph Ratzinger pozostawał jak najdalszy od wszelkich postaci konserwatyzmu religijnego; owszem przyszły papież Benedykt XVI nigdy nie wykazywał nostalgii za bezpowrotnie minionym „wczoraj” czy tęsknoty za „jutrem”, lecz starał się w oparciu o bogactwo Tradycji otwierać drzwi Kościoła na „dzisiaj”.
Zaryzykowałbym tezę, że czym tradycjonalizm w Kościele, tym propozycja Konfederacji na scenie politycznej — za dużo tu ideologii, by można w tym uznać ortodoksję patriotyzmu, a przede wszystkim by upatrywać w tej propozycji znamienia katolickości (powszechności) pozwalającego snuć nadzieję na dotarcie do szerszego grona Polaków. Jak Trzaskowskiego ktoś nazwał łagodniejszą twarzą tęczowej postępozy, tak Bosak również jest sympatyczniejszą twarzą ideologii.
opr. mg/mg