Trzy kluby

W obronie "strategicznych" interesów polscy politycy poświęcają polski interes narodowy...

W obronie „strategicznych" interesów gra się, a nawet więcej, poświęca się polski interes narodowy.

Dwadzieścia i trzydzieści lat temu obserwatorzy życia politycznego co i raz byli zaskakiwani informacjami o powstających w północnej Afryce nowych państwach. A to ogłoszono powstanie federacji Libii i Egiptu, a to Libii i Syrii, kiedy indziej rodziła się federacja libijsko--sudańska. Żadna z nich nie przetrwała wprawdzie dłużej niż dwa lata, ale uwaga opinii publicznej skupiała się na chwilę na osobie Muammara Kadafiego, który te pomysły inicjował i nagłaśniał. Dzisiaj śladem autora sławnej „zielonej książeczki" zdaje się iść nowy premier Francji Dominik de Villepin. Oto natychmiast po klapie referendum konstytucyjnego Francuzi zaczęli odgrzewać dyskutowaną wcześniej w wąskich gronach euroentuzjastów Paryża i Berlina koncepcję federacji francusko-niemieckiej. Niby nie ma w tym nic nowego, bo przecież początkiem nowoczesnej Europy było państwo Karola Wielkiego łączące Niemcy i Francję, ale potem to Paryż nieustannie przeciwstawiał się uniwersalistycznym zapędom niemieckich cesarzy. Teraz z rozpaczy po klapie pomysłu na prawne ustanowienie wspólnego zarządu obu państw nad Europą francuski premier miał ochotę na zanegowanie ostatniego tysiąclecia własnej historii.

Rozpacz eurospryciarzy

Rozpacz po upadku traktatu w kręgach jego autorów jest autentyczna i niebezpieczna. Skleciwszy marnej jakości traktat międzynarodowy Valery Giscard d'Estaign i koledzy sami sobie wmówili, że jest to dokument epokowy i przełomowy dla Europy, po czym uwierzyli w ten koncept tak bardzo, że popadli w rozpacz, gdy okazało się, że został odrzucony. Obserwując przeróżne nieskoordynowane ruchy polityczne po odrzuceniu dokumentu, trudno nie zgodzić się z jednym z naszych eurodeputowanych, który stwierdził w rozmowie ze mną, iż „tego nieboszczyka należy czym prędzej pochować, bo istnieje potężny nacisk na nieustanne odgrzebywanie zwłok".

Trzeba przyznać, że pomysły na tworzenie federacji Niemiec i Francji czy też wcześniejszy wyskok niemieckiego kanclerza, wydzwaniającego nocą do premierów Luksemburga i Holandii z ideą natychmiastowego budowania „twardego jądra" Unii Europejskiej, obnażyły właściwe intencje państw tak zwanej starej Unii. Po prostu-wbrew gromkim zarzekaniem się polityków - chodziło o stworzenie mechanizmu gwarantującego dominację motoru francuskoniemieckiego w Europie po jej rozszerzeniu. Chichot historii sprawił, iż to właśnie narody państw założycielskich jako pierwsze odrzuciły traktat. Bo przecież politycy niemieccy mieli świadomość, że gdyby referendum przeprowadzono w ich kraju, to traktat również zostałby odrzucony.

Teraz nad zwłokami traktatu zebrały się trzy kluby. Pierwszy z nich to klub europejskich pięknoduchów, elitarystów podobnych do naszej Unii Wolności, przekonanych do idei Europy jako jednego państwa, nienawidzących uczuć narodowych (uznawanych za tożsame z agresywnym nacjonalizmem) i pragnących, by Europą rządziła bliżej nieokreślona międzynarodówka mędrców. Mając usta pełne demokratycznych frazesów, elitaryści są przekonani, iż demokracja jest w istocie oddaniem władzy ciemnemu motłochowi i konieczne jest tak zmyślne konstruowanie prawa, by ludzie „głosowali tak, jak chcą, a wybierali tych, co trzeba". Dla tej międzynarodówki sam fakt, że Francuzi i Holendrzy nie posłuchali swoich „autorytetów", jest powodem do rozpaczy i darcia szat. Grupa druga to klub eurospryciarzy pragnących po cichu przekazać wszelkie decyzje dotyczące państw bezideowej biurokracji w przekonaniu, że w ten sposób załatwią swoje interesy najbogatsi i najsilniejsi w Unii. A przede wszystkim, że interesy nowych państw członkowskich nie będą wpływały na zasadnicze kierunki działania Unii. I wreszcie jest grupa trzecia - to ludzie, którzy na europejskości usiłują budować swoją pozycję we własnych krajach.

Polski klub przegranych

Obawiam się, że sztandarowym pocztem owej grupy są obecne władze Polski. Po oczywistej klapie traktatu prezydent, premier i minister spraw zagranicznych wołają nieustannie, że powinniśmy przeprowadzić referendum w Polsce i to koniecznie 9 października. Przecież miało być tak pięknie. Marek Belka i SLD jako jedyni Europejczycy, przy okazji korzystając z unijnych pieniędzy na promocję Traktatu Konstytucyjnego, mieli jeździć po Polsce i przekonywać, iż eurokonstytucja to unia, a unia to polska szansa na przyszłość. I przy okazji tylko robiliby sobie kampanię wyborczą. A przecież traktat przyjąć

musimy, bo nie możemy się izolować w Europie, zwłaszcza wobec Francji. Teraz, kiedy traktatu w istocie już nie ma, ci sami panowie nawołują nadal do referendum w słusznym przekonaniu, iż nawet jeśli traktat zostanie przez Polaków odrzucony - a dynamika wzrostu zwolenników „nie" wskazuje, że tak będzie, to i tak zwolenników eurokonstytucji jest w Polsce więcej niż zwolenników SLD i Unii Wolności z przyległościami. Największym nieszczęściem dla tej grupy stało się zamrożenie debaty ratyfikacyjnej przez Brytyjczyków. Logice Blaira poddali się także Skandynawowie i generalnie wszyscy ci, którzy cenią zdanie własnych obywateli. Przypomnę, że jedynym argumentem na rzecz upartego trwania niepopularnego rządu Belki było właśnie przygotowanie referendum. Skoro traktatu nie ma, to okazuje się, że męczenie obywateli rządem niezdolnym do jakiegokolwiek działania, składającym się z mieszanki opozycjonistów wobec samych siebie i schwytanych w nagonce urzędników posadzonych za ministerialne biurka, nie ma sensu. A dokładniej wyłania się rzeczywisty sens rządu Belki: doprowadzić do paru ciemnych prywatyzacji, schować i zniszczyć obciążające dokumenty i umożliwić pobieranie diet paru setkom posłów, którzy do parlamentu już nie wrócą.

W obronie tych „strategicznych" interesów gra się, a nawet więcej, poświęca się polski interes narodowy. Bo nagle obserwujemy gwałtowny zwrot w polski ej polityce zagranicznej. Prezydent Kwaśniewski jedzie na szczyt Polska-Francja-Niemcy do Arras ł tam oznajmia, że Polska będzie domagała się likwidacji tak zwanego rabatu brytyjskiego, czyli specjalnego sposobu obliczania brytyjskiej składki do budżetu UE. Potem przedstawiciele Polski torpedują brytyjskie projekty budżetowe i polityczne w Brukseli, a oficjalnym stanowiskiem naszego rządu wobec klapy projektu zarządzania Unią przez tandem Francja-Niemcy jest ogłoszenie gotowości przystąpienia do „twardego jądra" Europy. Krótko mówiąc, zachowujemy się jak gracz na wyścigach, który nie stawiał na konia, gdy ten wygrywał, a teraz ryzykuje wszystkie pieniądze, stawiając na niego, kiedy okulał.

Jest to tym groźniejsze, że Francja już zapowiedziała zmianę swojej polityki wobec rozszerzenia UE. Deklaracja prezydenta Chiraca, iż każde kolejne rozszerzenie zostanie poddane pod referendum we Francji oznacza, iż możemy zapomnieć o szansie Ukrainy, nie mówiąc już o innych krajach. Pamiętamy przecież, jak francuski prezydent straszył Polaków, że jeśli nie będą „siedzieli cicho" przed naszą akcesją, to podda rozszerzenie pod referendum, które będzie przegrane.

Skądinąd wbrew interesom Francji, gdyż mit „polskiego hydraulika" i utraty miejsc pracy przez Francuzów jest absurdalny. Ekonomiści obliczyli, że wskutek napływu zagranicznych robotnikowi przenoszenia zakładów pracy do nowych krajów Unii Francja straciła mniej niż 20 tys. miejsc pracy, a zyskała ok. 150 tys. dzięki nadwyżce w handlu z Polską i pozostałymi krajami, które do Unii weszły.

W każdym razie polski interes narodowy to zacieśnienie współpracy z Wielką Brytanią i Skandynawią, odbudowa siły wojskowej i politycznej NATO oraz uznanie, iż Unia to obszar wolnego handlu i wspólnoty wartości, a nie jednolite superpaństwo. Odmienne zachowanie części elit politycznych każe zadać sobie pytanie, kiedyś wykpiwane, czy w polskim interesie jest wybieranie do parlamentu ludzi, którzy korporacyjny interes europejskiej klasy politycznej stawiają ponad interesem narodowym.

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama