Etyka Kalego ma się dobrze w polityce. Przykładem są reakcje na "transfer" radnego Sejmiku Śląskiego
Ostatnią dekadę listopada zdominowała nagła wolta Wojciecha Kałuży, dzięki której Prawo i Sprawiedliwość przejęło władzę w śląskim sejmiku. Wśród wielu komentarzy i opinii, warty upowszechnienia wydaje się być wywiad, jaki Radiu Piekary, w osobie redaktora Marcina Zasady, udzielił były już marszałek województwa śląskiego Wojciech Saługa. Warto zapoznać się z tym wywiadem, gdyż oddaje on stan umysłu regionalnych liderów Platformy Obywatelskiej.
Marszałek zaczął klasycznie od zdrady i oszustwa, ale gdy przeszedł do korupcji, red. Zasada zapytał o dowody. Tu musiał przyznać, że ich nie ma, lecz dodał „jeszcze”, bowiem znany tropiciel pisozbrodni — Borys Budka przygotowuje doniesienie do prokuratury, więc tajemnice umowy PiS — Kałuża zostaną ujawnione.
Komentując przytoczone przez Marcina Zasadę przykłady zmiany frontu przez innych polityków, przywołał nieznaną wcześniej zasadę — nazwijmy ją Lex Saługa — zgodnie z którą przejścia polityków dopuszczalne są jedynie w „okienkach transferowych” przed wyborami a po wyborach już nie. Wynika z tego, że to, czy polityk oszukuje wyborców zależy, według Wojciecha Saługi, od tego, kiedy to czyni.
Usprawiedliwiał wulgaryzmy rzucane z trybuny demonstracji w Żorach jako naturalny „skutek wzbudzenia emocji”. Zresztą demonstrację tę, według niego, zorganizowali spontanicznie wyborcy a politycy Platformy jedynie „pojawili się”. Zapewne przypadkiem.
Jeśli w tym momencie ktoś myśli, ze marszałek odleciał, spieszę z zapewnieniem, że to jedynie kołowanie przed startem. Dalej było jeszcze lepiej.
Miast zamierzonej grozy, rozbawienie jedynie wzbudza los Wojciecha Kałuży przedstawiony przez marszałka. „W momencie głosowania nie był człowiekiem wolnym. (...) W trakcie głosowania została zabrana wolność panu Kałuży. Radny Kałuża zniknął przed sesją, nie wiemy, gdzie był, co robił. Nie odbierał telefonów.”
Wszystko jasne: pisowscy siepacze porwali Wojciecha Kałużę a następnie torturami lub wymyślnymi środkami farmakologiczno — psychologicznymi zmusili go do przyjęcia funkcji wicemarszałka. Na sesji radni PiS-u otaczali tego zniewolonego człowieka, nie dopuszczając do nawiązania jakichkolwiek relacji ze zdążającymi na ratunek radnymi Koalicji Obywatelskiej. W opisie brakuje jedynie kajdan i kuli u nóg.
Po uświadomieniu słuchaczom tragicznego losu Wojciecha Kałuży, marszałek wyjawił swój stan psychiczny: „Czuję się jakby mi ktoś ukradł auto. Wiem kto, a ten, kto ukradł, jeździł tym kradzionym samochodem i z tego się cieszył i śmiał nam się w twarz.” Uwagę redaktora Zasady „To nie był wasz samochód. Chcieliście go kupić, tak jak PiS.” Puścił mimo uszu i perorował dalej o „przejęciu władzy, zabraniu władzy, wrogim przejęciu” itp.
Ten właśnie fragment wywiadu oddaje najlepiej mentalność liderów śląskiej i chyba nie tylko śląskiej Platformy. Oni naprawdę byli przekonani, że władza należy im się jak psu kiełbasa a sięganie po nią przez konkurentów politycznych jest zbrodnią zasługująca na surowa karę.
Ponieważ żyję już sporo lat i długo interesuję się polityką, taka postawa zaczęła mi się z czymś kojarzyć. A kiedy usłyszałem z ust Wojciecha Saługi o istniejącej w Platformie „zbiorowej mądrości partii politycznej”, moje skojarzenia nabrały bardzo realnych kształtów.
W takie same tony uderza marszałek opisując działania nowych władz województwa: „Bezprawne wejście do spółek i bezprawne odebranie prezesom spółek komputerów, zgrywanie czegoś na serwery, wynoszenie majątku, który nie należy do samorządu”.
Wojciech Saługa najwyraźniej zapomniał, że owi prezesi są jedynie pracownikami a nie właścicielami tych spółek ani sprzętu, jaki otrzymali jedynie do użytku służbowego. Właścicielem tych spółek i całego ich majątku jest samorząd, reprezentowany przez Zarząd Województwa, i jako właściciel ma prawo odebrać swoją własność i sprawdzić użytkowanie służbowego sprzętu.
Dla Wojciecha Saługi, należące do spółek samorządowych, komputery i inny sprzęt służbowy stanowią prywatną własność prezesów i należą się im, tak jak jemu stanowisko marszałka. A kto tego nie respektuje, jest przestępcą.
Wywiad kończą rytualne zaklęcia o „marszu PiS-u do niszczenia demokracji, niszczenia konstytucji, wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej” i oczywiście: „Dzisiejsza władza w Sejmiku nie ma legitymacji demokratycznej”.
Można tutaj zapytać, czy marszałek wie co mówi? Nie chodzi tu jednak o to, co marszałek mówi ani co wie, lecz o sposób myślenia jego i jego otoczenia. Zachowują się jak dzieci, którym ktoś zabrał zabawki, nie rozumiejąc, że demokracja polega również na tym, że raz ma się władzę a innym razem nie. Rozstanie z ukochaną zabawką wymaga pewnej dojrzałości. Dzieciom przychodzi to trudniej i często wywołuje agresję.
Różne są domysły co do motywów, jakie kierowały marszałkiem Kałużą. Całą prawdę zna tylko on. Innym pozostają spekulacje, a te są przeróżne: od motywów materialnych po ideowe. Do tej gamy hipotez dołożę swoją: Być może Wojciech Kałuża zbyt dobrze poznał tych, z którymi miał współpracować.
opr. mg/mg