Spór o prawo aborcyjne ujawnia płytkość i emocjonalność polskiej debaty politycznej i światopoglądowej. Tam, gdzie zaczynają się emocje, tam kończą się rzeczowe argumenty
Głośna i zakończona remisem, czyli utrzymaniem status quo, batalia o zmianę prawa aborcyjnego po raz kolejny przywołała zgrane argumenty i pokazała stan umysłów i poziom dyskusji charakterystyczny dla naszych czasów. Ten styl argumentacji, pełen mitów, lub inaczej zabobonów, unikający logicznej argumentacji a bazujący na nieuctwie, a może bardziej na wtórnym analfabetyzmie lub ogłupieniu społeczeństw, cechuje dyskusje światopoglądowe nie tylko w Polsce.
W zasadzie wszyscy uczestnicy sporu zgadzają się co do tego, że nie wolno zabijać niewinnego człowieka i w związku z tym kwestię dopuszczalności aborcji sprowadzają do problemu: Kiedy powstaje człowiek? Na ten temat trwa walka światopoglądowa. A to właśnie jest pierwszy i podstawowy zabobon tej dyskusji. Dyskusję światopoglądową o momencie rozpoczęcia życia ludzkiego można było prowadzić w średniowieczu i jeszcze trochę później, ale w XXI wieku?!
Od początków XIX wieku wiadomo, że nowy człowiek powstaje z połączenia gamety męskiej z żeńską, czyli plemnika z komórką jajową. Koniec kropka. Od pół wieku, od kiedy opisano rolę DNA, wiadomo dokładnie, że w czasie zapłodnienia następuje połączenie materiału genetycznego matki i ojca (czy, jak chcą postępowcy: rodzica A i rodzica B). Powstaje wtedy odrębna istota ludzka, w początkowej fazie swego rozwoju, posiadająca swój niepowtarzalny kod genetyczny i będąca organizmem odrębnym od organizmów matki i ojca. Dzisiaj uczy się tego każde dziecko. Za moich czasów nauczano tego w podstawówce.
Przecież wszyscy, w tym zwolennicy całkowitej dopuszczalności aborcji, kończyli jakieś szkoły! Wtedy na pytanie nauczyciela, lub pisząc klasówkę, bezbłędnie recytowali, że człowiek powstaje wskutek zapłodnienia komórki jajowej przez plemnik. I co? Zapomnieli? Miarą klęski powszechnej edukacji, lub sukcesu medialnej manipulacji i ogłupiania społeczeństw, jest fakt, że miliony dorosłych, wykształconych ludzi zupełnie serio uważają, że życie człowieka zaczyna się w 12, 20, 24 tygodniu ciąży, lub po porodzie, w zależności od decyzji lokalnego parlamentu.
Uparty logik zapyta: Dlaczego akurat w 12. tygodniu a nie w 11. tygodniu 6. dniu i 13. godzinie? Albo 12. tygodniu, 2. dniu i 4. godzinie? Czym różni się płód w tych właśnie momentach swego rozwoju? Oczywista, zgodna z faktami naukowymi odpowiedź brzmi: niczym. Decyzje parlamentów są zupełnie wzięte z księżyca i nie zmieniają faktu, że z naukowego punktu widzenia, człowiek w 20. tygodniu życia jest tą samą istotą, jaką był w momencie zapłodnienia i jaką będzie w wieku 120 lat, o ile tego wieku dożyje. Dyskusja o tym, czy życie ludzkie zaczyna się w 1., 2., czy 20. tygodniu ciąży, ma taki sam sens jak dyskusja o tym, czy przyśpieszenie ziemskie ma naprawdę wartość 9,81 m/s˛, czy może 15,7 lub 4,9 m/s˛ - jak tam komu pasuje. Jest to dyskusja o faktach a o faktach poważni ludzie nie dyskutują.
Czy jest więc możliwa uczciwa dyskusja o dopuszczalności aborcji? Oczywiście, że tak. Pod warunkiem wszakże, że temat dyskusji brzmiał będzie nie: „Kiedy powstaje człowiek?”, lecz: „Kiedy można zabić człowieka?”. A to jest właśnie dyskusją światopoglądową. To, kiedy dopuszczamy zabicie człowieka jest naszym poglądem, będącym pochodną wyznawanego systemu wartości.
Przekładając polski spór aborcyjny na język logiki, mamy do czynienia ze spektrum poglądów, których postawy skrajne to: „Człowieka w łonie matki nie można zabijać pod żadnym pozorem” — jak chce katolicka prawica, i: „Człowieka w łonie matki można zabijać bez ograniczeń, jeśli taka będzie jego matki wola” — według skrajnej lewicy spod znaku Palikota. Jak wiemy, po burzliwej dyskusji wygrało stanowisko pośrednie: „Zabicie człowieka w łonie matki może być dokonane wyłącznie przez lekarza, w przypadku gdy: 1) ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia matki, 2) badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, 3) zachodzi uzasadnione podejrzenie, że ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego”
O ile punkt 1. można uznać za usprawiedliwiony kompromis, gdyż trudno wymagać od matki heroizmu i poświęcenia swego życia dla dziecka, o tyle z pozostałymi punktami mamy poważny problem. Nieuleczalna choroba lub gwałt — ładnie to brzmi i każdy to zrozumie. Tyle, że logicznie to totalny bezsens a moralnie — zbrodnia.
Nie tak dawno przez media przeszła fala oburzenia na wpis Janusza Korwina — Mikke z krytyką Paraolimpiady. JKM, jak to ma w zwyczaju, swoje tezy przedstawił w kontrowersyjnej formie, a przede wszystkim w sposób niezrozumiały dla dużej części czytelników. Wpis wywołał gwałtowną krytykę, głównie ze strony środowisk lewicowych, i żądanie respektowania praw i godności osób niepełnosprawnych. Bardzo ładnie, jednak praktycznie te same środowiska równie głośno protestowały przeciw projektowi Solidarnej Polski zdelegalizowania zabijania płodów ze względów eugenicznych. Ci właśnie przeciwnicy projektu wraz z większością posłów wystosowali do osób niepełnosprawnych jednoznaczne przesłanie:
„Drodzy Niepełnosprawni!
Skoro już przyszliście na ten świat, będziemy troszczyć się o Wasze prawa i Waszą godność. Pamiętajcie jednak, że urodziliście się wskutek, pożałowania godnego, niedopatrzenia Waszych rodziców. Gdyby to od nas zależało, nie ujrzelibyście światła dziennego. Ale, skoro jesteście, jakoś o Was zadbamy, bo na tym polega nasz humanitaryzm.”
A teraz o czynach zabronionych, bo nie tylko o gwałty tutaj chodzi. Jeśli dorosła kobieta uwiedzie — co się zdarza — nieletniego chłopca, jest sprawcą czynu zabronionego. Jeśli, w wyniku popełnionego przez nią przestępstwa, zajdzie w ciążę, może, zgodnie z prawem, zabić poczęte dziecko. To taka ciekawa konstrukcja prawna, gdzie karę (najwyższą) ponosi nie sprawca, a zupełnie niewinna osoba trzecia. W zamierzchłych czasach znano pojęcie kozła ofiarnego i nie wiem, czy to starotestamentowa inspiracja kierowała zwolennikami utrzymania obowiązujących uregulowań?
Podobnie jest z gwałtem. Zawinił gwałciciel, a kara śmierci czeka niewinne dziecko. Nie jestem nieczuły na dramat zgwałconych kobiet, lecz zabicie Bogu ducha winnej istoty to niedopuszczalny, z moralnego i logicznego punktu widzenia, sposób rozwiązania problemu. Istnieje wiele tragicznych zdarzeń, których skutków nie da się odwrócić. I nie pomoże tu znajdywanie kozłów ofiarnych. Jeśli w wyniku wypadku, czy pobicia stracę np. oko, żadna kara wobec niezaangażowanych w wypadek czy pobicie mi nie pomoże. Natomiast sprawcę należy sprawiedliwie karać, by zniechęcić innych do podobnych czynów. Należy więc dyskutować nad poprawą skuteczności ścigania gwałcicieli i zaostrzeniem kar. Premier krzyczał coś kiedyś o kastracji pedofilów.... Temat zatonął, jak murawa na Stadionie Narodowym.
Oprócz kwestionowania, przyjętego przez naukę, momentu powstania życia ludzkiego, zwolennicy liberalizacji ustawy aborcyjnej, przede wszystkim z Ruchu Palikota, wysuwali szereg argumentów, których nie przytaczam, by nie obrażać inteligencji czytelników. Nie mogę jednak odmówić sobie przyjemności skomentowania sztandarowej propozycji samego lidera Ruchu. Otóż zaproponował on, by o życiu lub śmierci poczętego dziecka decydowała wyłącznie kobieta, bo brzuch, wraz z zawartością, należy tylko do niej.
Proponuję posłowi Palikotowi przeprowadzenie pewnego eksperymentu myślowego. Otóż pewna złośliwa osoba połyka klucz do sejfu Janusza Palikota, lub należący do niego drogocenny brylant. Czy wtedy pan poseł uszanuje prawo tej osoby do wyłącznego dysponowania zawartością jej brzucha, czy też może przejdzie na pozycje skrajnie prawicowe i zrozumie, że zawartość brzucha niekoniecznie musi być wyłączną własnością tegoż brzucha właściciela?
Janusz Palikot jest z wykształcenia filozofem. Logika jest, a przynajmniej do niedawna była, częścią filozofii. Poseł Palikot powinien więc wiedzieć, że, zgodnie z logiką i elementarnymi zasadami prawa, odpowiedzialność i konsekwencje za podejmowane decyzje ponosi decydent a nie ten, kto prawa do decydowania jest pozbawiony. Jeśli mężczyźni nie będą mieć prawa decydowania o życiu swoich dzieci, należy zwolnić ich z wszelkich wobec tych dzieci obowiązków, w tym alimentacyjnych, a cały ciężar wychowania i utrzymania dzieci zrzucić na barki decydentów, czyli kobiet, pochopnie decydujących się na ich urodzenie. Taka jest logiczna konsekwencja propozycji posła Palikota. Za wspaniały projekt powinny dziękować mu nie kobiety, lecz mężczyźni, szczególnie ci z gatunku playboy.
Fakty faktami, nauka nauką, logika logiką a lewaccy postępowcy nie zaprzestają walki. O co? Jasno stwierdziła to wicemarszałkini Nowicka: „o państwo neutralne światopoglądowo”. A to kolejny fundamentalny zabobon, czyli w języku młodzieżowym ściema. Nie ma, nigdy nie istniało i nie może istnieć coś takiego jak „państwo neutralne światopoglądowo”. To, co marszałkini obłudnie nazywa neutralnym państwem jest realizacją postulatów wojujących ateistów.
System prawny każdego państwa opiera się na określonym systemie wartości, zwykle wyznawanym przez większość jego mieszkańców. Można dyskutować jedynie, jak liberalne ma być państwo, czyli jak daleko tolerować powinno odchodzenie od jego norm. Neutralności jako takiej po prostu nie ma.
Jeśli palikotowcy chcą zupełnej dowolności aborcji a katolicy chcą jej zupełnego zakazu, to co ma zrobić „państwo neutralne światopoglądowo”? Zezwolić na zabijanie połowy, lub co drugiego dziecka? Jeśli palikotowcy chcą wyrzucenia krzyża z Sejmu, a katolicy chcą go tam mieć, to co ma „państwo neutralne światopoglądowo” zrobić? Usunąć połowę krzyża? Każda decyzja będzie opowiedzeniem się za konkretnym światopoglądem.
Polska, od początków swych dziejów, była państwem katolickim, wywodzącym swe prawo z katolickiego systemu wartości. I właśnie dlatego była krajem bardzo, szczególnie jak na ówczesne czasy, tolerancyjnym. To tu szukali schronienia protestanci, Żydzi, starowiercy, karaimowie i wielu innych. Spokojnie żyli tu również muzułmanie, ateiści pojawili się później. I nikomu to nie przeszkadzało. Są jednak granice tolerancji: Nikt zdrowy na umyśle nie dopuści do zagnieżdżenia się w swym kraju wyznawców religii Azteków, dla których składanie swym bóstwom ofiar z bijących jeszcze ludzkich serc jest podstawową praktyką religijną. Choćby dlatego, by nie zostać przypadkiem takiego serca dawcą.
Wróćmy do sporu o aborcję, który jest papierkiem lakmusowym stanu naszej cywilizacji. Dyskusja o tym, kiedy zaczyna się życie ludzkie, świadczy o ogłupieniu współczesnych społeczeństw, natomiast akceptacja zabijania podejrzanych o niepełnosprawność dzieci to świadectwo ich zdziczenia.
opr. mg/mg