Bóg nie czeka na nas z pasem w ręku

Bóg jest sędzią czy dobrym ojcem? Jak właściwie rozumieć bojaźń Bożą?

Z dr Danutą Piekarz, biblistką i autorką książki „(Nie) bój się Boga. Co Biblia mówi o lęku?”, rozmawia Jolanta Krasnowska-Dyńka.

W Piśmie Świętym znajdujemy dwa polecenia, które wydają się sprzeczne: „Boga się bój” i „Nie bój się Boga”. Jak to właściwie jest: mamy bać się Boga czy nie?

Bóg nie chce, by człowiek postrzegał Go jako zagrożenie, czuł się osaczony czy przerażony. Najpotężniejszy Ojciec robi wszystko, byśmy nie obawiali się Jego obecności: przemawia ludzkim językiem, a także przez inne osoby. Później Syn Boży staje się Człowiekiem, a ostatecznie daje nam siebie pod postacią Chleba. Bóg zniża się do człowieka. Dlatego tak często Jego objawienie zaczyna się od słów: „Nie bój się!”. Obliczono, że na kartach Pisma Świętego występują one aż 365 razy, jakby naznaczając ufnością każdy dzień. Można powiedzieć, iż każdego poranka Pan kieruje do nas fundamentalne przesłanie: „Nie lękaj się!”. Nie oznacza to jednak, że człowiek ma nie okazywać Bogu należnego szacunku i lekceważyć Jego polecenia. On chce być bliski, obdarzać miłością, ale przecież pozostaje Bogiem, odwiecznym, wszechmocnym, Stwórcą wszechświata. Kto chciałby żyć z Nim w relacji „poklepywania po ramieniu”, ewidentnie nie rozumie, z Kim ma do czynienia.

W Psalmie 112 czytamy: „Szczęśliwy mąż, który boi się Pana”. Takich fragmentów jest w Piśmie Świętym wiele. Jak zatem je rozumieć?

Nam może wydawać się, że szczęście i bojaźń to pojęcia sprzeczne, tymczasem w tym kontekście doskonale współistnieją. Słyszałam kiedyś wyjaśnienie, które zapadło mi głęboko w pamięć. Otóż, jeśli człowiek zrobi na złość tyranowi, jeśli go pokona, odczuwa satysfakcję. Ale gdy zrani kogoś, kto bardzo kocha, a na dodatek zaraz otrzyma przebaczenie, będzie bardzo uważał na przyszłość, by nie dotknąć ponownie tak kochającej osoby. Oto bojaźń, która nie jest sprzeczna ze szczęściem. Ponadto Boże polecenia czy przykazania nie są po to, by nas ograniczać, ale by wskazać drogę prawdziwej wolności. Bo tak naprawdę, nawet jeśli człowiek odrzuci Boga, zaraz stworzy sobie jakiś inny absolut, wobec którego będzie odczuwał bojaźń. Z jedną wielką różnicą: ten nowy bożek ostatecznie nikogo nie wyzwoli i nie uszczęśliwi.

Tymczasem tylko Bóg chce dla człowieka samego szczęścia i dobra. Jest też miłosierny. Dlaczego zatem - co zresztą wydaje się nielogiczne - tak wielu ludzi się Go boi?

Nie sądzę, by wielu bało się Boga z racji Jego wielkości i potęgi. Moim zdaniem ten strach jest raczej wynikiem przekazanego w dzieciństwie obrazu „Boga - policjanta”. Jakże często słyszymy, gdy mama lub babcia mówią do niesfornego malucha: „Bozia cię widzi i ukarze”. Psychologowie podkreślają, jak ważne jest to, czy kształtujemy w dziecku obraz Boga jako kochającego Ojca, czy właśnie sędziego i policjanta. Jeśli wszczepiono nam to drugie wyobrażenie, trzeba będzie wielkiego trudu, by zmienić je w dorosłym życiu, ponieważ taki błędny wizerunek bardzo mocno zakorzenia się w psychice. Niekiedy obraz Boga może być zupełnie fałszywy, wtedy też, rzecz jasna, może budzić lęk. Warto również podkreślić, iż podświadomie przenosimy na Boga obraz naszego ziemskiego ojca. Zatem jeśli doświadczenia ojcostwa w rodzinie okazały się traumatyczne, to będą one oddziaływać na wyobrażenie Boga jako Ojca. Pewien francuski autor napisał, że niektórzy chrześcijanie noszą w sobie obraz takiego Boga, do którego najgorszy łotr nie chciałby być podobny. Może też być inny powód lęku przed Panem: człowiek unika Boga, bo nawet podświadomie czuje, że spotkanie z Nim prowadziłoby do zmiany postępowania, do nawrócenia, a taka perspektywa budzi lęk. Bo my, ludzie, nie chcemy zmian, zakłóceń, które, owszem, mogą być bolesne, ale przyniosą wspaniałe owoce. Jednak łatwo się o nich zapomina, jeśli dominującą siłą w życiu staje się strach. Dlatego wielu wydaje się, że lepiej będzie ukryć się przed Bogiem, jak Adam w raju po grzechu, usiłując zachować status quo. Ale to jest tylko złudzenie. Uciekając przed Bogiem, tak naprawdę uciekamy przed sobą, przed własnym szczęściem. Historia uczy nas bardzo dobitnie, czym kończy się budowanie świata bez Boga.

W prawdach wiary od małego powtarzamy, że jest On Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze. Wydaje się, iż obraz Boga sędziego najbardziej trwoży człowieka. Dlaczego?

Z kilku powodów. Przede wszystkim wiemy, że tego Sędziego nie da się oszukać, że On wie wszystko. Poza tym może przerażać perspektywa wieczności. Ale w tym lęku kryje się najczęściej wielkie nieporozumienie: przecież sąd Boży nie będzie niczym innym, jak tylko zatwierdzeniem naszych własnych życiowych wyborów. Każdy logicznie myślący człowiek może bez trudu przewidzieć, co usłyszy w dniu sądu. Owszem, to prawda, że możemy się oszukiwać, nazywać zło dobrem, ale jak długo tak się da? Bóg nie chce nas zaskoczyć w dniu sądu. Przez całe życie proponuje nam swoją miłość, przyjaźń, towarzyszenie. On robi wszystko, byśmy byli z Nim na wieki. Ale dobrze wiemy, że ten, kto naprawdę kocha, nigdy nie narzuca się na siłę. Bóg, kochający Ojciec, nigdy nie zmusza swojego dziecka, nie zatrzymuje przy sobie. To nie jest tak, że Bóg stanie nad nami z pasem, by dać nam lanie za jakieś winy, o których już zapomnieliśmy. To my w każdej chwili budujemy swoją wieczność. W dniu sądu Bóg da nam to, co sami wybraliśmy, do czego dążyliśmy przez nasze postępowanie. I szkoda, że w sześciu prawdach wiary tak mocno podkreślono, że Bóg jest sprawiedliwym Sędzią, a nie dodano wyraźnie na początku, że jest przede wszystkim Miłością, kochającym Ojcem. Niestety, niezdrowy lęk przed spotkaniem z Panem, jakże obcy chrześcijanom pierwszych wieków, sprawił, że... niemal w ogóle przestaliśmy czekać na Chrystusa, odłożyliśmy ten temat do dogmatów, w które się wierzy, ale nie dopuszcza się ich wpływu na codzienne życie. To zrozumiałe: jak czekać z radością na kogoś, kogo się boimy? Jak mówić świadomie: „Przyjdź Królestwo Twoje”, gdy w sercu rodzi się myśl: „Oby jeszcze nie teraz”? Myślimy o przyjściu Chrystusa tak, jak dzieci myślą o powrocie z pracy bardzo surowego taty, który zaraz weźmie pas do ręki... Jednak czy taka wizja odpowiada choć trochę ewangelicznemu obrazowi Chrystusa?

Ale są i tacy, którzy - jakby przekreślając biblijne zapowiedzi sądu - myślą, iż Bóg zabierze wszystkich „hurtowo” do nieba, nie zwracając uwagi na ich postępowanie na ziemi.

Gdyby tak było, oznaczałoby to, że Bóg uważa nas za upośledzonych umysłowo, niezdolnych do podejmowania odpowiedzialnych decyzji i ponoszenia ich konsekwencji. Pismo Święte wielokrotnie podkreśla, iż Bóg traktuje serio nasze postępowanie i kiedyś dokona sądu. Nie można zatem lekceważyć tych zapowiedzi. Warto też zwrócić uwagę na obraz sądu, jaki jawi się w Ewangelii św. Jana. Mówi się tam wyraźnie o tym, że nastąpi on w przyszłości, ale równocześnie wskazuje się, iż sąd dokonuje się już teraz. W tej chwili bowiem człowiek zostaje postawiony wobec wyboru, gdy dociera do niego słowo głoszone przez Jezusa, słowo Ewangelii. To dlatego w tekstach Nowego Testamentu pojawia się obraz Jezusa z mieczem w ustach: Jego słowo dokonuje rozdzielenia, bo wymaga zajęcia jasnego stanowiska. Ten, który wyraźnie powiedział o sobie, że przyszedł „poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synowa z teściową” (Mt 10,35), przeprowadza sąd już teraz, a każdy wybiera, po której stronie chce się znaleźć. Sąd po śmierci, zarówno szczegółowy, jak i ostateczny, będzie odsłonięciem ostatecznej prawdy naszych codziennych wyborów. Zobaczymy to, co teraz robimy na co dzień, tylko w jaśniejszym świetle, bez naszych mechanizmów obronnych, które usiłują wszystko usprawiedliwić. A Ten, przed którym staniemy, nie będzie złośliwym, okrutnym Sędzią, ale także wtedy będzie kochającym Ojcem, który uszanuje decyzje swoich dzieci.

Określenie „bojaźń Boża” często budzi wiele nieporozumień. To słowo raczej rzadko funkcjonuje we współczesnej polszczyźnie i może dlatego wielu utożsamia je z lękiem i strachem. Jak rozumieć bojaźń Bożą, by przybliżała nas do Niego, a nie oddalała, by stała się początkiem mądrości?

Pojęcie „bojaźń” jest szerokie i w tym kontekście może budzić nieporozumienia, kojarząc się z czymś przerażającym, odpychającym. Tymczasem raczej chodzi tu o pewien szacunek wobec autorytetu, o posłuszeństwo, ale synowskie, a nie niewolnicze. Niestety dziś mamy problem z przyjmowaniem autorytetów. Żyjemy w kulturze, która afirmuje własne zdanie, własne wyobrażenia, własne podejście do życia. Tymczasem biblijne teksty o bojaźni Bożej przypominają nam, że jest Ktoś, kto wie lepiej od nas, kto lepiej zna prawdę, nawet prawdę o nas samych. Bóg może powiedzieć nam jak Hiobowi: „Gdzie byłeś, gdy świat stwarzałem?”. Dlatego warto Mu zaufać. Myślę, że każdy z nas przeżył takie chwile, w których zdecydował się okazać wierność Bogu trochę jakby wbrew sobie, wbrew własnej logice i wygodzie. I myślę, że nie ma nikogo, kto by żałował tej decyzji.

Dziękuję za rozmowę.

 

O rozmówczyni

Dr Danuta Piekarz

Italianistka i biblistka, wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim, Papieskim Uniwersytecie Jana Pawła II w Krakowie oraz w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Polskiej Prowincji Dominikanów. W latach 2008-2013 była konsultorką Papieskiej Rady ds. Świeckich.

Echo Katolickie 41/2017

 

opr. ab/ab

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama