Troska Benedykta XVI o interpretację Pisma Świętego to podkreślanie duchowego i teologicznego wymiaru egzegezy, często zaniedbanego we współczesnych badaniach nad Biblią
W licznych wystąpieniach — czy to oficjalnych papieskich, czy książkowych w imieniu własnym — Benedykt XVI zwraca uwagę na niebezpieczeństwo takiego badania Biblii, które ogranicza się do metody historyczno-krytycznej. Papież proponuje zastosowanie w egzegezie nieprzyjętych tej pory soborowych wskazówek. Czy jednak o samą metodę tu chodzi, czy może — jak chciałby jeden z polskich biblistów, ks. Rafiński — o reanimację trupa biblistyki? Bo w gruncie rzeczy sprawa rozbija się może o wiarę (niewiarę) egzegetów, która leży u podstaw przyjętej metody.
W przedmowie do pierwszej części „Jezusa z Nazaretu” Benedykt XVI zwraca uwagę na coraz większe pęknięcie między „historycznym Jezusem” a „Chrystusem wiary”. W skutek rozwoju badań historyczno-krytycznych ujawniano coraz to nowe warstwy tradycji, zresztą często przeciwstawne sobie, ale sam obraz Jezus stawał się coraz bardziej zamazany. Stanowi to zagrożenie dla wiary chrześcijańskiej, ponieważ niepewny staje się punkt jej odniesienia: zachodzi obawa, że wewnętrzna przyjaźń z Jezusem, do której przecież wszystko się sprowadza, trafia w próżnię. Taki Jezus — kontynuuje papież w drugiej części swojej książki — jest w swej treści nazbyt ubogi, żeby mógł wywierać znaczący wpływ na historię; jest za bardzo zamknięty w przeszłości, żeby możliwe było nawiązywanie z Nim relacji osobowych.
Również w oficjalnych wypowiedziach papieskich pojawił się ten temat, aby w końcu znaleźć miejsce w adhortacji apostolskiej poświęconej Słowu Bożemu w życiu i misji Kościoła. Ten dokument o wysokiej randze świadczy o tym, że papież uważa za niebezpieczne dla życia Kościoła tendencje występujące we współczesnej katolickiej egzegezie. Wskazuje on na ryzyko dualizmu — rozróżnienia dwóch poziomów interpretacji Biblii, do których dochodzi nawet na najwyższych poziomach akademickich. Odrzucenie w egzegezie tego, co papież nazywa „hermeneutyką wiary” (chodzi o zasady interpretacji biorące pod uwagę Boski wymiar Biblii) powoduje, że jej miejsce zajmuje hermeneutyka zlaicyzowana, pozytywistyczna, która ogranicza się do interpretacji czysto ludzkich negujących historyczność elementów Boskich. (Notabene taka liberalna egzegeza wzbudza w wierzących tak silny sprzeciw, że nierzadko całkowicie odrzucają oni naukowe podejście do Biblii i zajmują pozycje fundamentalistyczne). A tam, gdzie egzegeza nie jest teologią, Pismo Święte nie może być duszą teologii, i na odwrót, tam, gdzie teologia nie jest zasadniczo interpretacją Pisma Świętego w Kościele, teologia pozbawiona zostaje fundamentu.
Trzeba zdawać sobie sprawę — peroruje autor „Jezusa z Nazaretu” — z ograniczeń metody historyczno-krytycznej. Jest ona metodą historyczną, bada więc kontekst wydarzenia i chce zrozumieć czasy, w których autor żył, jednak chcąc dochować wierności sobie samej, (...) musi nie tylko analizować słowo jako powiedziane w przeszłości, ale w przeszłości je także pozostawić, a więc nie może uczynić aktualnym Słowa (a to przecież jest właściwym zadaniem egzegezy). Słowo traktuje jako tylko ludzkie, a jedność ksiąg Pisma nie jest dla niej bezpośrednią daną historyczną. I w końcu w swoim poznaniu przeszłości nie może przekroczyć obszaru hipotezy. To wszystko powoduje, że metoda ta wymaga poszerzenia, w przeciwnym razie — uznania jej samowystarczalności — nie może rościć sobie prawa do pełnej interpretacji. Nie jest prawdą, że niewierzący poszukujący sensu jedynie wyrazowego mogą dojść do tych samych wniosków, co czytający Pismo wierzący. Zresztą, samo odrzucenie sensu duchowego jest już wyjściem poza mentalność autorów Nowego Testamentu (dla przykładu: egzegeza Starego Testamentu w wydaniu apostoła Pawła).
Nie znaczy to żadną miarą, że Ojciec Święty nie docenia metody naukowej. W „Verbum Domini” podtrzymał stanowisko Ojców synodalnych, którzy stwierdzili, że pozytywne efekty stosowania współczesnych metod historyczno-krytycznych są niezaprzeczalne, a w swojej książce podkreśla, że napisał ją nie przeciwko współczesnej egzegezie, lecz jako dowód wielkiej wdzięczności za to wszystko, co nam dała i co nadal daje. Nie można odrzucać naukowego podejścia do Biblii, ponieważ wynika ono wprost z realizmu wcielenia — jeśli Słowo stało się Ciałem, oznacza to, że historia zbawienia jest prawdziwą historią (a nie mitologią), którą można i trzeba badać. Pamiętać trzeba jednak o tym, że ani metody naukowe nie wyczerpują interpretacji, ani sama metoda historyczno-krytyczna nie jest pozbawiona ograniczeń.
Papież wymaga przywrócenia równowagi, bo wysokiemu poziomowi egzegezy akademickiej nie odpowiada analogiczne studium wymiaru teologicznego tekstów Pisma. Polski teolog, ksiądz Grzegorz Rafiński przytomnie zwraca uwagę na to, że metodologia przyjęta w dzisiejszej biblistyce sprawia, że bibliści informują, ale nie zapalają. Biblistyka poprzedniej epoki wydała mnóstwo świętych; dzisiejsza biblistyka wydaje wielu naukowców i nielicznych świętych.
Warto zdawać sobie sprawę ze szkód w życiu Kościoła, do których niebezpieczne zachwiane równowagi — akcent na metody naukowe — prowadzi. Przede wszystkim rodzi się zwątpienie co do podstawowych tajemnic chrześcijaństwa i ich wartości historycznej, takich jak na przykład ustanowienie Eucharystii i zmartwychwstanie Chrystusa. Słusznie zauważył Benedykt XVI, że takie uderzenie w podstawowe prawdy wiary wynika z hermeneutyki filozoficznej zaprzeczającej możliwości wejścia w historię i obecności w niej elementu Boskiego. Dalszą konsekwencją jest rozdział między egzegezą naukową a teologią czy lectio divina, a wszystko to z kolei ma negatywny wpływ na życie duchowe i duszpasterstwo. A jeśli nie ma, to tylko dlatego, że głoszący Słowo (na szczęście) wykazują się zdrowym podejściem do lektury Biblii; ksiądz Grzegorz Rafiński zauważa, że w kaznodziejstwie używa się intuicyjnie metody interpretacji duchowej Pisma Świętego, której nikt nie uczy w seminariach, a metody analizy krytycznej, której naucza się w seminariach potem się prawie nie stosuje. To, czym się zajmują bibliści z reguły nie nadaje się do wykorzystania w kazaniu. To inny język. Inne problemy. Bibliści tworzą trochę »świat dla siebie«.
Tradycja chrześcijańska od samego początku próbowała mierzyć się z problemem pomiędzy „literą” i „duchem” (ba! nawet sama Biblia wskazuje na oba sposoby lektury). Powstawały szkoły egzegetyczne: aleksandryjska stawiająca na sens alegoryczny czy antiocheńska akcentująca sens wyrazowy (historyczny), a w średniowieczu stosowano zasadę czterech sensów (dosłowny, alegoryczny, moralny i anagogiczny). Do niebezpiecznego przesunięcia w kierunku sensu wyrazowego doszło dopiero w nowożytnej egzegezie. To dlatego zgromadzenie synodalne, a za nim papież, zalecili wsłuchiwanie się na nowo w Ojców Kościoła i uczenie się od nich metod interpretacji, a przede wszystkim religijnego podejścia do Pisma. Pozostajemy wierni intencjom zawartym w tekstach biblijnych tylko w takiej mierze, w jakiej staramy się odkryć, w ich sformułowaniach, rzeczywistość wiary, którą one wyrażają, i jeśli łączymy tę rzeczywistość z doświadczeniami ludzi wierzących naszych czasów.
Już Pius XII w encyklice „Divino afflante Spiritu” sprzeciwił się dualizmowi egzegezy naukowej i duchowej, a także podkreślił wartość teologiczną sensu dosłownego oraz przynależność sensu duchowego do nauk egzegetycznych. W sprawie równowagi między badaniami naukowymi a spojrzeniem wiary wypowiedziała się również Papieska Komisja Biblijna w dokumencie „Interpretacja Biblii w Kościele”. W końcu Konstytucja dogmatyczna „Dei Verbum” Soboru Watykańskiego II w numerze 12 podkreśliła konieczność dociekań naukowych i interpretacji wiary pozwalających uwzględnić Bosko-ludzką naturę słowa.
Dla uchwycenia wymiaru Boskiego Słowa adhortacja „Verbum Domini” w numerze 34 podaje (za soborowym dokumentem), że należy: pamiętać o tym, że Pismo stanowi jedną całość (tzw. egzegeza kanoniczna), uwzględniać żywą Tradycję Kościoła oraz analogię wiary. Trzeba podkreślić, że interpretacja Słowa Bożego w duchu, jakim zostało ono napisane, do tej pory rozumiana była niewłaściwie (badano „ducha” epoki i kulturę), tymczasem papież zdaje się przywracać soborowe rozumienie „ducha Pism”, które muszą być czytane w tym samym Duchu, który stoi za ich natchnieniem.
Urząd Nauczycielski Kościoła wypowiada się jednoznacznie za interpretacją naukową i teologiczną, za równowagą „litery” i „Ducha” czy też może właściwiej: odczytywaniem duchowego sensu — przechodzeniem od litery, która zabija, do Ducha przynoszącego życie (por. 2 Kor 3,6). W sprawie odnalezienia sensu duchowego Benedykt XVI wprost odwołał się do stwierdzenia Papieskiej Komisji Biblijnej, według dokumentu której sens duchowy to „sens wyrażany przez teksty biblijne, odczytywane pod natchnieniem Ducha Świętego w kontekście tajemnicy paschalnej Chrystusa i nowego życia (...), którym jest życie w Duchu Świętym.
Bez wiary nie ma autentycznej hermeneutyki Biblii, przy czym nie chodzi tylko o wiarę indywidualną, ale zakorzenioną w wierze Kościoła, co pozwala przypomnieć podstawowe kryterium hermeneutyki biblijnej: właściwym miejscem interpretacji Biblii jest życie Kościoła; jest to wymóg wynikający z samej natury Pism powstałych we wspólnocie wierzących.
Zwrócić też trzeba uwagę na powiązanie sensów: duchowy musi opierać się na wyrazowym. Decydujące znaczenie ma uchwycenie przejścia od litery do ducha. Nie jest to przejście automatyczne i spontaniczne; konieczne jest raczej wzniesienie się ponad literę, które dokonuje się nie tylko intelektem, ale również przez włączenie w kontekst życia w Duchu, które z kolei zakłada również życie eklezjalne. W tym przechodzeniu należy dostrzegać jedność całego Pisma Świętego (słynne Augustynowe Nowy Testament jest ukryty w Starym, natomiast Stary znajduje wyjaśnienie w Nowym) i czytać je w kluczu chrystologicznym, bez którego nie można otworzyć drzwi do zrozumienia Pisma: Misterium Paschalne Chrystusa jest w pełni zgodne — jednakże w sposób, który był nie do przewidzenia — z proroctwami i aspektem prefiguratywnym Pism; jednakże zawiera wyraźne aspekty braku ciągłości względem instytucji Starego Testamentu.
Interesujące i słuszne jest stwierdzenie papieża, że interpretacja Biblii nie będzie pełna, jeśli nie weźmie się pod uwagę rozumienia Pisma przez świętych, czyli tych, którzy pozwolili się kształtować słowu Bożemu przez słuchanie go, czytanie i wytrwałe rozważanie. Cenne dla życia Kościoła, a i może dla samej egzegezy także, będzie prowadzenie dialogu między egzegetami a pasterzami i teologami. W dziedzinie studiów egzegetycznych i teologicznych należy wystrzegać się koncepcji badań naukowych uważających się za neutralne wobec Pisma Świętego, a studium musi przebiegać równolegle z rozwojem życia duchowego.
Autor „Jezusa z Nazaretu” ma nadzieję, że wraz z dostrzeżeniem granic metody historyczno-krytycznej stało się jasne (...) że metoda ta z samej swej istoty wskazuje na jakąś dalszą rzeczywistość i zawiera w sobie wewnętrzną otwartość na metody uzupełniające. Sam w trakcie pracy nad książką korzysta z owoców egzegezy historycznej, ponieważ domaga się tego biblijna wiara odnosząca się do autentycznego historycznego wydarzenia — factum historicum należy do istotnych składników wiary chrześcijańskiej. Egzegeza kanoniczna nie stoi w sprzeczności z historyczno-krytyczną, ale stanowi jej kontynuację. Ta ostatnia nie ma narzędzi, by doszukać się wszystkich wymiarów słowa, nie jest w stanie również uznać, że Pismo nie jest li tylko rodzajem literatury, ale rodziło się w łonie wspólnoty wierzących. Dlatego — tłumaczy Benedykt XVI — spróbowałem tylko, oprócz interpretacji historyczno-krytycznej, zastosować nowe metodologiczne spojrzenie, które umożliwia nam teologiczną interpretację Biblii, a postulując oczywiście wiarę, absolutnie nie rezygnuje (...) z poważnego traktowania historii.
Dla wielu to papieskie „tylko” będzie czytane jako „aż”. W drugiej części książki wzywa papież raz jeszcze do zmiany spojrzenia: Jeśli naukowa interpretacja Pisma nie chce poprzestać na stawianiu ciągle nowych hipotez i stracić przez to znaczenie dla teologii, musi dokonać metodologicznie nowego kroku i uznać się ponownie za dyscyplinę teologiczną, nie rezygnując przy tym ze swego charakteru historycznego. A w dalszych słowach wskazuje na pozytywistyczne przesłanki stojące za naukową egzegezą, które nie wyczerpują poznania rozumowego, ale stanowią jedynie jego aspekt (w adhortacji przywołuje papież również trafne słowa swojego poprzednika, według którego każda metoda hermeneutyczna opiera się na koncepcji filozoficznej). W takiej zlaicyzowanej hermeneutyce rozum rości sobie prawo do wydawania sądów na temat możliwości wkroczenia Boga w dzieje ludzi i przemawiania do nich ludzkimi słowami.
Chodzi papieżowi o połączenie obydwu hermeneutyk — historycznej i wiary (która poprawnie przeprowadzona jest zgodna z tekstem) — razem mogą tworzyć jedną metodologiczną całość pozwalającą uniknąć skrajnych zagrożeń racjonalizmu i fideizmu, i „dziś” doprowadzić do spotkania żywego Pana, który objawił się w historii. Podkreślić należy, że lekarstwem na przeciwstawienie obu metod nie jest ich proste zestawianie, ale wzajemne powiązanie uznające wartość teologiczną sensu dosłownego oraz przywracające sens duchowy do zakresu nauk egzegetycznych. Nie śmiem twierdzić — pisze z właściwą sobie skromnością papież — że w mojej książce to połączenie obydwu hermeneutyk dokonało się już w całej pełni. Mam jednak nadzieję, że zrobiłem w tym kierunku właściwy krok, po czym dodaje tyleż delikatnie wyrażone co wstrząsające w swojej wymowie jedno krótkie zdanie: W gruncie rzeczy trzeba wreszcie zacząć stosować zasady metodologiczne, sformułowane dla egzegezy przez Sobór Watykański II (w „Dei Verbum” 12), czego niestety dotychczas [przez prawie pół wieku! — SZ] właściwie prawie nie czyniono .
Wprost trudne do uwierzenia jest to, że trzeba było papieskich oficjalnych wypowiedzi oraz przykładu książki napisanej we własnym imieniu, aby podjąć próbę wstrząśnięcia akademicką egzegezą nieproporcjonalnie skoncentrowaną na ludzkim poziomie Pisma Świętego. Można by zapytać gładkim językiem dyplomatycznym: czy uda się wykonać ten krok metodologiczny, do którego nie tylko wzywa papież, ale i który sam wykonuje jako pierwszy? Albo — już mniej dyplomatycznymi słowy — zaapelować, jak zrobił to cytowany wyżej ksiądz Rafiński: Trzeba wlać ducha w biblistykę. Potrzebne jest nowe otwarcie, które powinno pójść w kierunku syntezy nauki i duchowości. (...) Czas odejść od bożka nauki ku wypróbowanej drodze Kościoła, którą jest duchowość. (...) potrzebne jest integralne spojrzenie na biblistykę. Wlanie ducha w tego trupa. (Musi bardzo leżeć na sercu (wątrobie) polskiemu teologowi stan egzegezy, skoro decyduje się wypowiedzieć takie słowa w czasie wystąpienia poświęconemu wcale nie stanowi biblistyki!).
Benedykt XVI z wdzięcznością przyjmuje do wiadomości, że po wydaniu pierwszej części książki dyskusja nad metodą i hermeneutyką egzegezy, rozumianej jako dyscyplina historyczna i równocześnie teologiczna, ożywia się . Oby tylko nie skończyło się na naukowych opracowaniach oficjalnych papieskich wypowiedzi w tej sprawie — bo tak naprawdę nie tylko o metodę tu chodzi. Hermeneutyka chrystologiczna, która w Jezusie Chrystusie widzi klucz całości i uczy się w jego perspektywie rozumieć Biblię jako jedność, zakłada decyzję wiary i nie może się opierać na samej metodzie historycznej. I może tu leży klucz — czyżby egzegetom brakowało wiary? Wtedy rację miałby ksiądz Rafiński, kiedy mówi nie o kroku metodologicznym, ale o reanimacji trupa.
Artykuł ukazał się w Przeglądzie Powszechnym nr 1 (1085)/2012
opr. mg/mg