Z cyklu "Rozpacz pokonana"
Nauka o przeznaczeniu nas do zbawienia jest prostą konsekwencją prawdy, że cały świat i każdy z nas zanurzony jest w Bożej miłości. Miłość Boża wobec świata i człowieka jest czymś wcześniejszym niż samo zaistnienie świata i każdego z nas. Jest czymś zastanym, czymś na co trzeba odpowiedzieć, a nie czymś, co by trzeba było dopiero wprowadzać w świat i w siebie. Zło bierze się nie z braku Bożej miłości dla świata, ale z braku naszej odpowiedzi na miłość Bożą
Jeśli zaś koniecznym kontekstem prawdy o przeznaczeniu jest prawda o miłości Bożej, wszelkie przeciwstawianie przeznaczenia i wolności jest nieporozumieniem. Wolność stanowi jeden z elementarnych wyznaczników ludzkiej godności, a nawet osobowego statusu człowieka, miłość zaś chce raczej wzbogacać kochanego niż go ograbiać. Toteż należy z góry wykluczyć, aby Bóg kochający człowieka mógł ograniczać jego wolność.
Zgodnie z tym ujęciem interesować nas będzie nie tyle teza, że Boże przeznaczenie nie sprzeciwia się ludzkiej wolności. Chcielibyśmy pokazać, do jakiego stopnia Boże przeznaczenie jest gwarancją i źródłem naszej wolności.
Aby przedstawić prawdę o przeznaczeniu nas do zbawienia jako nowinę o wolności, dobrze będzie zarysować pokrótce jej tło negatywne. Otóż zniewolenie człowieka może dokonać się w trojaki sposób. Wszystkie trzy sposoby zostały zauważone i opisane już przez Greków. Nie powinna nas dezorientować okoliczność, że dzisiaj nie podzielamy greckich poglądów na temat heimarmene czy ananke, albo że Mojry, córy Konieczności, są dla nas wyłącznie postaciami mitycznymi. Wystarczy potraktować tamte opisy jako świadectwa nie tyle błędnych poglądów, co błędnych postaw, a okaże się, jak dalece odnoszą się one również do nas dzisiaj.
Heimarmene. A więc po pierwsze, człowieka mogą determinować bezduszne siły tego świata. Przekonanie o tym Grecy wyrażali wiarą w heimarmene, czyli przeznaczenie (zauważmy wszakże od razu, że Nowy Testament nigdy nie używa tego słowa na określenie przeznaczenia do zbawienia; wybrano tu nie obciążone filozoficznie słowo prooridzo). Grecy sądzili, że człowieka otaczają tak potężne moce, iż niedorzecznością jest mniemać, jakoby mógł on sam stanowić o swoim losie. Człowiek jest raczej łupiną na falach oceanu, nie mającą żadnego wpływu na to, co się z nią dzieje, zmuszoną podporządkować się siłom, wobec których sam jest bezsilny. Klasycznym wyrazem wiary w heimarmene było przekonanie, leżące u podstaw astrologii, że wszystko, co się dzieje na ziemi, jest zdeterminowane przez procesy dokonujące się w bez porównania potężniejszym od ziemskiego świecie gwiazd. [Korzystam z okazji, aby zasygnalizować interesujący artykuł, J. Kleinera, Polska mistyka romantyczna wobec koncepcja paralelizmu światów w: Księga pamiątkowa Polskiego Towarzystwa Filozoficznego, we Lwowie, Lwów 1931, s. 291-301.]
Należy starannie odróżnić naukę o heimarmene jako opis i jako wiarę. Grecy byli bystrymi obserwatorami, a rozmaite ograniczenia i zniewolenia człowieka przez siły od niego niezależne są po prostu faktem. Natomiast wiara w heimarmene jest nieuzasadnioną ekstrapolacją tego faktu. Zawierała w sobie pesymistyczne przeświadczenie, jakoby człowiek był tylko rzeczą. W dalszej perspektywie mogła uzasadniać różne manipulacje człowiekiem i jego urzeczawianie. Toteż należy zapisać na chwałę starożytnym, że jednak znaleźli się filozofowie, którzy się tej wierze przeciwstawiali. Na przykład Epikur przepracował nawet Demokrytową koncepcję atomu pod tym kątem, żeby móc odrzucić determinizm i głosić zdolność człowieka do wolności. [I. Krońska, Atomy i ludzie. Antropologia w fizyce Epikura, „Znak” 25 (1973) nr 223, s. 31-46.]
Wiarę w heimarmene zwalczał Cyceron, skądinąd zresztą krytyk filozofii Epikura; poświęcił temu tematowi specjalne traktaty. [0 wróżbiarstwie (De divinatione) oraz O przeznaczeniu (De fato); tłum. polskie: Cyceron, „Pisma filozoficzne”, t. 1, Warszawa 1960, Biblioteka Klasyków Filozofii.]
Chrześcijaństwo odrzuciło generalnie tę wiarę. Zbyt wyraźnie sprzeciwiała się ona nauce o miłości Boga do człowieka, a zwłaszcza przekonaniu o odpowiedzialności człowieka za swoje czyny. Dochowała się na przykład relacja z dyskusji, jaką jeszcze w roku 382 przeprowadził na ten temat św. Grzegorz z Nyssy z jakimś nieznanym bliżej poganinem. [Peri tes heimarmenes (Contra fatum), PG 45, 145-174.]. Musiały to więc być w tamtym czasie problemy jeszcze żywe, skoro ludzie się o nie kłócili.
W konsekwencji chrześcijańskich tez na temat ludzkiej wolności i odpowiedzialności trzeba było oczywiście zaprzeczyć boskości owych potęg, rzekomo determinujących człowieka. Jakby symbolem i streszczeniem tej postawy jest przeprowadzona przez chrześcijan detronizacja gwiazd z godności bóstw [Por. A.H. Armstrong i R.A. Markus, Wiara chrześcijańska a filozofia grecka, Warszawa 1964, s. 40-54.]. Klasycznym miejscem, gdzie o tym mówiono, była oczywiście Ewangelia o pokłonie magów. „Nie wierzymy - pisał św. Augustyn - w zależność jakiegokolwiek człowieka od gwiazd. Tym bardziej nie wierzymy, aby układ gwiazd wyznaczał doczesne narodziny Tego, który jest odwiecznym Stwórcą i Panem wszystkich rzeczy. Gwiazda, którą widzieli magowie, nie rządziła Chrystusem narodzonym w ciele, ale dawała świadectwo. Nie dlatego Chrystus się narodził, że ona zaświeciła, ale dlatego ona zaświeciła, że Chrystus się narodził. Jeśli można tak powiedzieć, nie gwiazda była fatum dla Chrystusa, ale Chrystus był fatum dla gwiazdy” Contra Faustum, 1.2, cap. 5 (PL 42, 212).].
Wszakże wiara w heimarmene miała się utrzymać również wśród chrześcijan. Wyrazem jej choćby żywe po dziś dzień ludowe przekonanie o przeznaczeniu człowieka do konkretnych wydarzeń, odzywające się zwłaszcza w obliczu tragedii, do której doszło w wyniku przypadkowego splotu przyczyn. „Widać tak mu było przeznaczone” powiadają wówczas ludzie, Panu Bogu przypisując zazwyczaj tę ciemną rolę, jaką Grecy przypisywali niepojętym siłom tego świata. Groźniejsze zaś formy wiary w heimarmene pojawiły się w ostatnich wiekach, zwłaszcza na gruncie współczesnej psychologii i socjologii, które mają wręcz upodobanie w przedstawianiu człowieka jako istoty rzekomo całkowicie bezradnej w obliczu różnorakich mocy od niego potężniejszych.
Ananke. Potężne siły determinujące człowieka bywają ślepe, ale bywają też złośliwe. Nie znaczy to zaraz, że są to siły osobowe. Po prostu człowiek może odczytywać ich działanie jako złośliwe. Mianowicie, mało że siły te potrafią zniszczyć człowieka, mogą one doprowadzać do tego, że człowiek własnymi rękami działa przeciwko samemu sobie: Złośliwość losu (grecka ananke, łacińskie fatum) na tym właśnie polega, że człowiek sam sprowadza na siebie nieszczęście, którego nie chce.
Czym jest ananke, spróbujmy zobaczyć na przykładzie mitu Edypa. Jego fabuła jest powszechnie znana: W Tebach, w rodzinie królewskiej, rodzi się dziecko, Edyp. Wyrocznia ostrzega rodziców, że to dziecko dopuści się dwóch strasznych zbrodni: zabije własnego ojca, ożeni się z własną matką. Rodzice, przerażeni tą zapowiedzią, chcą odwrócić wyrok losu. Kaleczą dziecku nogi i porzucają je w górach, aby tam umarło. Edypa znajdują jednak pasterze i zanoszą go do bezdzietnej królowej Koryntu, która go adoptuje. Kiedy Edyp dorasta, sam udaje się do wyroczni, żeby się spytać o swoją ananke. „Zabijesz własnego ojca, ożenisz się z własną matką”. Edyp zareagował identycznie jak niegdyś jego rodzice, to znaczy przeraził się i postanawia za wszelką cenę odwrócić wyrok losu. Sądząc, że jego rodzicami są król i królowa Koryntu, ucieka z tego miasta. Po drodze wdaje się w ambicjonalną burdę z jakimś starcem, którego zabija. Był to jego ojciec, Lajos. Pierwsza część ponurej przepowiedni już się spełniła, choć Edyp jeszcze o tym nie wie. Edyp przyjeżdża do Teb, w mieście właśnie grasuje Sfinks. Potwór opuści miasto, jeśli ktoś rozwiąże jego zagadkę. Tebańczycy wyznaczają śmiałkowi, który ośmieli się stanąć przed Sfinksem i rozwiąże zagadkę, najwyższą nagrodę. Bohater otrzyma Jokastę, wdowę po Lajosie. Zagadkę rozwiązuje właśnie Edyp, zostaje władcą Teb i mężem własnej matki.
Ludzie dwukrotnie podejmowali radykalne decyzje, aby uniknąć wyroku losu, ale właśnie dzięki tym decyzjom wyrok losu ostatecznie się spełnił. Jednak nie tamte decyzje były pierwszą przyczyną, że w końcu stało się to, co się stało. Nie była nią też wyrocznia, która napiętnowała Edypa znamieniem potencjalnego ojcobójcy i kazirodcy. Prawdziwym źródłem tragedii była wiara, jakoby człowiek z góry był zdeterminowany. A więc niewiara w człowieka, w jego zdolność do wyboru dobra, choćby nawet wbrew wszystkiemu. Zarówno dla rodziców Edypa, jak później dla niego samego, zło jest większe od człowieka. Po kolejnych rozstrzygnięciach wyroczni ludziom nie przychodziło nawet do głowy, że można po prostu przeciwstawić się zagrażającemu złu. Z faktu, że zło może niekiedy zdruzgotać człowieka, wnioskowali, jakoby istniały sytuacje, kiedy zło musi zdruzgotać człowieka. Wówczas zaś jedynym wyjściem jest ucieczka. Grecy nie odkryli jeszcze wartości męczeństwa (choć zapewne Sokrates nie był jedynym greckim męczennikiem). Bo w rzeczywistości człowiek może być bezsilny co najwyżej wobec zagrożeń zewnętrznych. Wbrew mitowi Edypa, trzeba stanowczo stwierdzić, że nie ma takich sytuacji, w których człowiek musiałby czynić zło.
Zwróćmy jeszcze uwagę na fatalne skutki uniku i ucieczki w obliczu zagrażającego zła. Są one dosłownie fatalne, to znaczy właśnie przez unik i ucieczkę spełnia się przeklęty wyrok losu. Gdyby ludzie więcej cenili swoją zdolność do sprzeciwienia się złu, wyszliby z zagrożenia obronną ręką. Ponieśliby co najwyżej koszty fizyczne swojej walki ze złem, zachowaliby jednak to co najważniejsze. Tymczasem ustępowanie pola złu, byleby samemu wyjść obronną ręką, musi człowieka niszczyć. Bo jest to zgoda na zwycięstwo zła. Jakże przeciwstawna mitowi Edypa będzie mądrość biblijna: przypomnijmy choćby Zuzannę, która nie ustąpi złu nawet w obliczu haniebnej śmierci, albo bohaterstwo Daniela, który nie ulęknie się groźby rzucenia go lwom ani spalenia w hutniczym piecu.
Porównajmy jeszcze mit Edypa z zachowaniem Apostoła Piotra w dzień męki Pana. Piotr też usłyszał słowa jakby wyroczni: „Zaprawdę powiadam ci: Jeszcze tej nocy, zanim kogut zapieje, trzy razy się mnie zaprzesz” (Mt 26, 34). Piotr jednak nie reaguje ucieczką. Zna swoją wartość, nawet ją przecenia, wie również, że nikt nie jest do zła zdeterminowany. Toteż wychodzi złu naprzeciw. Postawa Piotra jest więc bez porównania dojrzalsza niż zachowanie się Edypa i jego rodziców. Jednak ciągle jeszcze jest to postawa niedojrzała. Piotr sądzi, że ze złem można walczyć mieczem. Nie rozumie, że aby zwyciężyć, trzeba być uzbrojonym w moc Bożą. Dlatego przegrywa [Również ostrzeżeniem raczej niż wyrocznią są słowa Chrystusa na temat Judasza: „Wprawdzie Syn Człowieczy odchodzi, jak napisane jest o Nim, lecz biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby lepiej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził” (Mt 26,24), Św. Hieronim interpretuje te słowa następująco: „Cierpliwość Pana tylko wyzwalała w Judaszu bezczelność. Ponieważ nie można go było odwieść wstydem od złego zamiaru, Pan wspomina o karze, aby opamiętał się przynajmniej pod wpływem groźby”.
Dodałbym, że chodzi tu zapewne o konieczność statystyczną. Weźmy przykład: W wielkim mieście muszą być morderstwa, a zarazem każdy poszczególny morderca mógł nie popełnić zbrodni i nie powinien jej popełnić. Czy statystyczna konieczność zbrodni nie jest dowodem, że w zbrodni nieszczęśnika ujawnia się zło nas wszystkich? Tak jak we wrzodzie, który wyrósł w jakimś miejscu ciała, ujawnia się choroba całego organizmu. Analogiczną byłaby zapewne konieczność zdrady Judasza. Judasz mógł nie zdradzić i nie powinien był zdradzić. Zarazem nasze grzechy musiały doprowadzić do zamachu na Sprawiedliwego.].
Wyroki Boże są zupełnie inne niż wyroki losu. W wyrokach Bożych tylko to jedno jest niewzruszone, że mądrość i miłość budują, a głupota i nienawiść niszczą, że prawda i dobro zwyciężą, a fałsz i zło poniosą klęskę. Co do całej reszty, niezmienny Bóg nie krępuje się postępować jakby wbrew swojej własnej naturze. „Jeśli powiem sprawiedliwemu: Pozostaniesz z pewnością przy życiu, a zadufany w swej sprawiedliwości popełnia zbrodnię, to już nie będzie pamięci na całą jego sprawiedliwość i z powodu zbrodni, której się dopuścił, ma umrzeć. A kiedy powiem do bezbożnego: Z pewnością umrzesz, on zaś odwróci się od swego grzechu i zacznie postępować według prawa i sprawiedliwości, oddaje zastaw, zwraca co porwał, żyje według praw życiodajnych, nie dopuszczając się zbrodni, to z pewnością zostanie on przy życiu i nie umrze” (Ez 33, 13-15). Wyroki Boże nie są bowiem bezduszne, Bóg kocha człowieka. „Zobaczył Bóg czyny Niniwitów, że odwrócili się od swojej złej drogi, i ulitował się Bóg nad niedolą, którą zapowiedział, że ześle na nich, i nie zesłał” (Jon 3,10).
Mojry. Doktryna o heimarmene powstała jakby z przerażenia, że ograniczeni jesteśmy - co jest zresztą faktem - niezliczonymi wprost i tylko częściowo nam znanymi determinantami. Zamiast przyjąć te determinanty jako sytuację, w której ma się realizować nasza ludzka wolność, zwątpiono tu w ogóle w możliwość rzeczywistej wolności. Z kolei doktryna o ananke genialnie opisuje, jak fatalne skutki może sprowadzić na siebie człowiek przerażony złem, które mu zagraża. Jeśli jest wiarą, a nie czystym opisem, jest to doktryna niewiary w siebie i samozniszczenia. Wreszcie mit o Mojrach, córach Konieczności, podkreśla niemożliwość czystej wolności z innego jeszcze punktu widzenia: mówi się tu o tym, jak niezmiernie potężną determinantą jest moja własna biografia. Nie można być na tym świecie ciągle kawalerem, który każdego dnia wybiera sobie, co i jak mu się podoba. Każdy z nas - chce czy nie chce - jest jakoś związany wyborami poprzednimi.
Mit o Mojrach znamy zwłaszcza w wersji przedstawionej w Państwie Platona. Wedle tamtego opisu, wybory, które pociągają później za sobą łańcuchy nieuchronnych wydarzeń, dokonują dusze jeszcze przed swoim wejściem w ciało. „Kto pierwszy los dostanie, ten niech pierwszy wybiera życie - później już nieuchronne... Winien ten, co wybiera. Bóg nie winien... Ten, który pierwszy losował, natychmiast podszedł i wybrał największą dyktaturę. Głupi był i żarłok wielki, więc nie rozpatrzył dobrze wszystkiego przy wyborze i nie zauważył, jakie tam przeznaczenie było w środku: miał własne dzieci pożerać... I nie sobie samemu przypisywał swoje nieszczęścia, tylko obwiniał los i duchy, i wszystko inne raczej, zamiast samego siebie... Przypadkiem dusza Odyseusza losowała na samym końcu... Szukała losu człowieka prywatnego, który by miał czas wolny. Z wielką trudnością go znalazła. Leżał gdzieś tam, porzucony, bo inni go nie chcieli... Podjęła go z radością” [Platon, Państwo, X, 15, tłum. Władysław Witwicki, t. 2, Warszawa 1988, s. 93-98.].
To nie tylko piękny opis, ale i bardzo mądry. Grecy jednak umieli genialnie tropić prawdę o człowieku. Ale znów wypada nam się sprzeciwić wierze w nieuchronność, jaką zdaje się sugerować ten mit. To prawda, że czynione przez nas dobro i zło mają w sobie coś nieodwracalnego, coś co wiąże człowieka na przyszłość. Starożytni Grecy prawdopodobnie czuli te sprawy głębiej i prawdziwiej niż my dzisiaj. Wszakże przeszłość, tak potężnie naciskająca na przyszłość i pragnąca ją kształtować, nie tylko nie determinuje człowieka, ale może on ją przekroczyć nawet radykalnie. Nie ma w życiu człowieka takiego momentu, w którym nie można by bezpośrednio udać się do Boga. Właśnie ten sens mają opisane w Ewangelii nawrócenia Zacheusza, Marii Magdaleny czy łotra na krzyżu.
Podsumowując: Greckie przedstawienia naszych różnorakich uwarunkowań i zniewoleń potraktować można jako opisy odkrywające prawdę o człowieku. Wskazują one na jakieś potężne, bezduszne przeznaczenia, które rzeczywiście ciążą nad nami. Wszakże my chrześcijanie znamy ponadto, nowinę o Bożej Opatrzności, nowinę o tym, że Bóg jest potężniejszy niż wszystkie moce tego świata. Przy czym Jego potęga jest jakościowo inna: jest to potęga Miłości, a więc potęga, która obdarza, nie umie zaś przytłaczać. W nowinie o Bożej Opatrzności zawiera się nowina o godności człowieka, która jest tak wielka, że nawet największy zbrodniarz nie traci jej doszczętnie. W nowinie tej zawiera się ponadto obietnica mocy Bożej, której Bóg nie poskąpi nikomu, kto szuka wolności.
Ale też nowina o Opatrzności byłaby niepełna i abstrakcyjna, gdyby nie uwzględnić faktu, że odnosi się ona do nas jako do istot uwikłanych w różnorakie więzy i obciążonych rozmaitymi brzemionami. Pięknie pisał o tym Zygmunt Krasiński w swoim liście do ojca z 18 września 1831: „Ile mogę, staram się hartować duszę przeciw temu, co ma nadejść, bo myślę, że coraz gorzej będzie. Ja to nazywam Przeznaczeniem. Czyli że u mnie wola innych ludzi i okoliczności zowie się Przeznaczeniem. Jest to Fatum starożytne, okrutne, niczym nie odwrócone w swojej zawziętości - ale góruje nad tym Opatrzność boska, która czasem łamie i kruszy to Fatum; która w tym świecie niekiedy, a w tamtym zawsze oblewa promieńmi chwały i nieśmiertelności” [Ideę zmagania się Przeznaczenia z Opatrznością zaczerpnął Krasiński od P.S. Ballanche'a; por. Z. Gerstmann, Ballanche jako źródło niektórych pomysłów filozoficzno-społecznych Krasińsktego, „Pamiętnik literacki” 1912, zesz. 1; M. Janion, Zygmunt Krasiński, Warszawa 1962, s. 133
Grecy świetnie opisywali rzeczywistość, byli dociekliwymi obserwatorami, zmysł obiektywności stanowił jedną z podstawowych cech ich plemiennego geniuszu. Ponieważ zaś rzeczowość jest podstawą skuteczności we wrodzonym człowiekowi dążeniu do przekształcania rzeczywistości, właśnie z ducha Grecji miały się narodzić i nauka, i technika, i kolejne przemiany ustrojowe i wyrafinowane formy manipulowania ludźmi. Pytanie, czy przemiany te są zgodne z prawem moralnym czy nie, nie jest, na ogół, kłopotem Greków - pytanie to jest ważne dopiero z perspektywy Biblii. Greków, jeśli chcieli zmieniać rzeczywistość, interesowało głównie to, czy zmiany takie są z jakiegoś powodu pożądane i czy dadzą się przeprowadzić. Wobec wartości moralnych duch grecki częstokroć woli być referentem niż apostołem. Jakby wyżej cenił tolerancyjną neutralność niż zaangażowanie. Toteż duch grecki łatwo godzi się na uznanie całych sfer rzeczywistości za moralnie neutralne (por. typ myślenia politycznego, który łączymy zwykle z nazwiskiem Machiavellego; liberalizm gospodarczy; niektóre współczesne poglądy na temat moralności seksualnej). Podobnie duch grecki nie lubi pytać o moralne koszty przeprowadzanych zmian (por. nieśmiałość naszych pytań o negatywne skutki rozwoju nauki czy techniki).
Zupełnie inny jest duch Biblii. Wystarczy powołać się choćby na analizy literatury klasycznej i literatury biblijnej w Mimesis Auerbacha. Greków cechuje rzeczowość, Biblię raczej personalizm; Grecy opisują rzeczywistość, Biblia ją raczej wartościuje; duch grecki kładzie nacisk na przekształcanie zewnętrznej rzeczywistości, Biblia wzywa głównie do przekształcania samego siebie. Toteż łatwo się domyślić, że biblijne opisy zniewolenia człowieka są bardzo różne od opisów greckich. Zawarta jest w nich nadzieja na wyzwolenie, a właściwie coś więcej - jakieś natarczywe wezwanie do wolności, połączone z potępieniem, jeśli tego wezwania nie usłucham.
Zanim jednak zajmiemy się najbardziej popularną biblijną formułą zniewolenia człowieka, zwróćmy jeszcze nieco więcej uwagi na różnicę między mentalnością grecką i biblijną. Temat jest dla nas ważny szczególnie, bo jesteśmy dziedzicami zarówno Grecji, jak i Biblii, a wszelkie próby wyboru jednej duchowości przeciwko drugiej wydają się w Europie szkodnictwem: organiczne połączenie obu duchowości jest przecież bogactwem Europy. Grecki realizm zyskuje tylko na tym, że jego prawda o rzeczywistości pogłębia się i oczyszcza o biblijny punkt widzenia. Podobnie nie widać powodu, dlaczego w imię Biblii mielibyśmy pomniejszać wartości kultury greckiej: wszak cały świat pochodzi od Boga, a wszelka prawda i dobro z samej swojej natury są otwarte na przemieniającą moc słowa Bożego.
Zwróćmy uwagę na głębokie różnice w. rozumieniu tak fundamentalnych dla naszego tematu pojęć, jak prawda, poznanie, sprawiedliwość, sąd, wolność. Ułatwi to nam później przedstawienie biblijnej doktryny o przeznaczeniu.
Prawda. Dla Greków jest to zgodność poznania z rzeczywistością. Ta definicja zachowuje swą ważność również odnośnie do poznania człowieka. „Poznaj samego siebie” znaczy: Poznaj, jakim jesteś rzeczywiście. Otóż gdyby takie rozumienie prawdy przenieść do Pisma świętego, niektóre sformułowania biblijne nie miałyby sensu. Co bowiem znaczy: „Ja jestem Droga i Prawda i Życie” (J 14,6)? Albo: „Poznajcie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8,32)? Czy też o „kobietkach obciążonych grzechami”: „ciągle się uczą, a nigdy nie mogą dojść do poznania prawdy” (2 Tym 3,7). W Biblii prawda to raczej zgodność człowieka z rzeczywistością. To coś dynamicznego: to dojrzewanie duchowe, to wyzwalanie się z grzechu, to pogłębianie swojej duchowej tożsamości. Taka prawda wyzwala rzeczywiście. Nie wyzwala zaś czysto teoretyczne poznawanie, choćby nawet dotyczyło tego co Boże, bo nie mobilizuje do wewnętrznej przemiany: tacy ciągle się uczą, a nie dochodzą do poznania prawdy. Chrystus zaś jest Prawdą w tym sensie, że jest miarą i źródłem tej dynamiki.
Poznanie. Według Greków jest to kontakt podmiotu postrzegającego z rzeczą postrzeganą. W Biblii inaczej: poznać znaczy zobaczyć rzecz lub osobę tak, jak jest ona tego warta. Przy czym człowieka biblijnego interesuje przede wszystkim poznanie tego wszystkiego, co warto poznać całym sobą, „z całego serca, ze wszystkich sił, z całej duszy”. Oczywiście, przede wszystkim wart poznania jest Bóg: „Kto miłuje, ...zna Boga” (1 J 4,7); „żaden z tych, którzy grzeszą, nie widział Go ani Go nie poznał” (1 J 3,6). Prawdziwe więc poznanie Boga lub człowieka to zawsze poznanie z miłością. Do tego stopnia, że w Biblii słowo „poznać” było nawet eufemizmem na określenie zbliżenia małżeńskiego. Biblia zna również poznanie, które polega na odwróceniu się całym sobą od rzeczy poznanej. W ten sposób człowiek powracający do Boga poznaje swój grzech. Ecce peccatum meum cognosco (Ps 51,5) - chodzi tu nie tylko o to, że ja uznaję swój grzech; prawdziwe poznanie grzechu kruszy i przemienia grzesznika.
Sprawiedliwość. Sprawiedliwość po grecku to oddać każdemu, co mu się należy, to sądzić człowieka obiektywnie, to być bezstronnym w rozwiązywaniu sporów. W Biblii zaś być sprawiedliwym znaczy czynić dobro, żyć według prawa Bożego: „Strzeżcie się, abyście sprawiedliwości [Por. spłycające tłumaczenie Biblii Tysiąclecia: „Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi”. Z przykrością należy powiedzieć, że w Biblii Tysiąclecia znajdziemy bardzo wiele miejsc, w których fundamentalne pojęcia biblijne w ogóle znikły w tłumaczeniu polskim. Wynikająca stąd szkoda jest tym większa, że przekład ten jest używany w liturgii.] waszej nie czynili przed ludźmi” (Mt 6,1). Być sprawiedliwym wobec bliźniego znaczy tu często być mu życzliwym. Porównajmy choćby takie oto przeciwstawienie, dla Greków zapewne nielogiczne: „Grzesznik pożycza i nie zwraca, sprawiedliwy zaś lituje się i obdarza” (Ps 37,21). Również sprawiedliwość Boża względem nas polega na Jego życzliwości dla nas, dlatego częstokroć utożsamia się z miłosierdziem - utożsamianie dla Greków zupełnie niezrozumiałe i absurdalne, bo odbierające nazwom ich treść [Por. K. Romaniuk, Sprawiedliwość i miłość jako przymioty Boże, „Ruch biblijny i liturgiczny” 16 (1983), s. 19-24.]. Albo inny przykład tekstu, w którym słowo „sprawiedliwość” byłoby zupełnie nie na miejscu, gdyby je rozumieć po grecku: „Godzi się nam wypełnić całą sprawiedliwość” (Mt 3,15) - powiada Pan Jezus Janowi, kiedy chce wejść do Jordanu jako Baranek Boży, żeby wziąć na siebie grzech świata.
Sądzić. Dlatego również sąd nad człowiekiem z punktu widzenia Biblii nie powinien być obiektywny. Człowiek jest osobą, a więc należy mu się życzliwość, nawet jeśli jest przestępcą. Grecki postulat obiektywności, bezstronności sądu jest słuszny tylko o tyle, że człowieka należy sądzić zgodnie z prawdą. Ale sąd powinien być nie tyle bezstronny, co życzliwy podsądnemu. Życzliwość jest warunkiem koniecznym, aby osądzić człowieka zgodnie z prawdą. Chrystus był życzliwy nawet wobec swoich morderców, dlatego ich osądził prawdziwie: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Również sąd ostateczny będzie sądem Miłosiernego, sądem zbawczym. Sędzią będzie Ten, który oddał za nas życie. Jeśli ktoś wyjdzie z tego sądu potępiony, to nie dlatego, że Sędziemu zabraknie miłosierdzia, ale dlatego, że człowiek niestety może zmarnować się doszczętnie i być niezdolnym do napełnienia się Bożym światłem, jakie zajaśnieje w Dzień Sądu (por. Jl 5,18).
Wolność. Dla Greków wolność to swoboda, czyli niepodleganie więzom zewnętrznym. Właśnie Grecy nauczyli nas cenić sobie swobody obywatelski. Dla Biblii prawdziwa wolność to dopiero wolność od grzechów, bo dopiero zakorzenienie w Bogu i życie miłością naprawdę rozwija człowieka: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli” (Ga 5,1). Swobody obywatelskie cenimy sobie, bo tworzą one warunki godne człowieka i sprzyjające jego rzeczywistemu rozwojowi. Człowiek ma prawo do tego, żeby warunki zewnętrzne raczej mu ułatwiały bycie wolnym, niż je utrudniały. Niemniej, wolnym można być nawet w warunkach zewnętrznej niewoli. Istotne bowiem jest to, że wszyscy - zarówno niewolnicy, jak wolni - mamy pełny przystęp do Ojca. „On uwolnił nas spod władzy ciemności i przeniósł do królestwa umiłowanego swego Syna, w którym mamy odkupienie - odpuszczenie grzechów” (Kol 1,13n).
Jak z tego pobieżnego przeglądu widać, Greków i Biblię cechuje odrębny stosunek do sfery empirycznej. To co namacalne jest początkiem wszelkiego stosunku do rzeczywistości. Ale Grecy tak się zafascynowali tą sferą rzeczywistości, że jakby już nie interesowało ich to co jest głębiej. Człowiek biblijny zaś jakby się śpieszył do odkrycia korzeni rzeczywistości. Sfera empiryczna jest dla niego głównie przejawem czegoś głębszego i wezwaniem ku temu. Po tej linii poszły również biblijne opisy zniewolenia człowieka. Cechuje je jakiś pośpiech do przekroczenia tego co namacalne i dotarcia do istoty rzeczy. A więc Pismo święte powtarza nieustannie, że człowieka niewoli przede wszystkim: grzech, śmierć, siły ciemności - chodzi tu więc o więzy, które są dostrzegalne jedynie poprzez znaki. Zgodnie z tym światopoglądem, prorocy w momencie największego zagrożenia narodowego będą głosili, że prawdziwe niebezpieczeństwo grozi nam nie tyle ze strony Asyrii czy Babilonii albo własnych błędów politycznych: naprawdę niszczy nas tylko grzech i niewierność Bogu, toteż zamiast szukać przymierzy politycznych, trzeba po prostu nawrócić się do Boga (por. Iz 1,4-7; 30,1-5).
Biblijnym przeciwstawieniem wierności Bogu jest służba bożkom. I właśnie bałwochwalstwo ukazane jest w Biblii jako klasyczny przejaw niewoli, a zarazem jako jej przyczyna. Bałwochwalstwo bowiem - przez swoją nieprawdę - wypacza człowieka i nie pozwala mu zakorzenić się w rzeczywistości. A niewola to właśnie wykorzenienie z rzeczywistości, związanie w sobie samym tych możliwości rozwoju, jakie zostały mi dane. Opisane w Biblii zagrożenie asyryjskie czy babilońskie, które prorocy przedstawiali jako skutek bałwochwalstwa, jest trafnym symbolem. Bałwochwalstwo musi sprowadzać zagrożenia i zniszczenie, bo drzewo o słabych korzeniach musi upaść pod naporem wiatru. Pokój Boży jest tylko tam, gdzie człowiek jest dobrze zakorzeniony.
Toteż w duchowości biblijnej nie ma w ogóle miejsca na pojęcie ucieczki od wolności. Alternatywa „wolność albo poczucie bezpieczeństwa” może się bowiem pojawić tylko na płaszczyźnie przejawów rzeczywistości, ale nie w jej istocie. Zaś w istocie rzeczy, wolność rodzi bezpieczeństwo, niewola natomiast niszczy człowieka. Prorocy nie mogą się nadziwić zaślepieniu bałwochwalców, którzy nie rozumieją, że nie będzie pokoju tam, gdzie człowiek nie czyni dobra. „Nie ma pokoju dla bezbożnych - mówi Pan” (Iz 48,22); „Upadek ludu mojego chcą lekkomyślnie uleczyć. <Pokój>” - wołają - <pokój>, podczas gdy nie ma pokoju. A nie chcą się wstydzić, iż dopuścili się hańby” (Jr 8,lln). Stąd w tradycji biblijnej spotkamy jakby lekceważenie tych nieszczęść, które spotykają człowieka wskutek jego wierności dobru: „Nie bójcie się tych, którzy zabić mogą ciało, lecz duszy zabić nie mogą” (Mt 10,28). Gdzieś tu należy szukać fundamentu biblijnej mądrości na temat męczeństwa (por. 2 Mch 7).
Wykorzenienie z rzeczywistości, odczłowieczenie, urzeczowienie człowieka, manipulacja ludźmi, zniewolenie (synonimów można by mnożyć), jakie powoduje bałwochwalstwo, dokonuje się co najmniej na trzech poziomach: na płaszczyźnie prawdy, dobra oraz ludzkiej wspólnoty. Przeczytajmy pod tym kątem choćby następujący tekst z Księgi Mądrości (14,22-30). Jest to opis jednocześnie przyczyn, przejawów oraz skutków bałwochwalstwa:
I nie dość, że zbłądzili co do poznania Boga, ale ponadto żyjąc w wielkim zamęcie niewiedzy, to tak wielkie zło nazywają pokojem! Bo gdy odprawiają dzieciobójcze obrzędy czy tajemne misteria albo szaleńcze pochody z dziwnymi śpiewami - nie zachowują czystości ni życia, ni małżeństw, lecz jeden drugiego podstępnie zabija lub cudzołóstwem zadręcza. Wszędzie się wmieszały krew i morderstwo, kradzież i podstęp, zniszczenie, zdrada, gwałt, krzywoprzysięstwo, ucisk dobrych, niepamięć dobrodziejstw, znieprawienie dusz, grzechy przeciwne naturze, rozprzężenie w małżeństwach, cudzołóstwo i bezwstyd. Kult bożków, niegodnych nazwania - to początek, przyczyna i kres wszelkiego zła. Albo szaleją w zabawie, albo prorokują fałszywie, albo niegodziwie żyją, albo przysięgają pochopnie: zawierzyli bezdusznym bożkom i po krzywoprzysięstwie nie boją się nieszczęścia. Ale przyjdzie na nich kara słuszna za jedno i drugie, że źle myśleli o Bogu, trzymając się bożków, i że gardząc uczciwością, przysięgali przewrotnie na kłamstwo.
Przypatrzmy się w świetle tego tekstu tym trzem rodzajom więzów, jakie nakłada na człowieka bałwochwalstwo. Po pierwsze, człowiek nigdy by się nie stał czcicielem bożków, gdyby prawdziwie widział rzeczywistość. Warunkiem bałwochwalstwa jest zafałszowane widzenie rzeczywistości. Pomyślmy zresztą trzeźwo: czy ktokolwiek mógłby sobie obrać za wartość najwyższą karierę, wygodę, pieniądze, władzę, rozgłos i tym podobne wartości skądinąd ważne, ale przecież nie najważniejsze, gdyby nie był zaślepiony na całe wymiary rzeczywistości, w której żyje? Toteż bożkowie są szczerze zainteresowani (personifikację stosuję dla uproszczenia), aby stanąć u wlotu naszych kanałów informacyjnych: jedne prawdy przepuszczają, inne zatrzymują, jeszcze inne poddają obróbce. Chodzi im o to, żeby człowiek miał wrażenie znajomości rzeczywistości, a zarazem żeby jego obraz rzeczywistości był odpowiednio wypaczony. Człowiek bowiem nie powinien - z punktu widzenia bożka - widzieć niczego niewłaściwego w tym, że mu służy, ani też dostrzegać niebezpieczeństw, jakie ta służba sprowadza. Nie można w ogóle sobie wyobrazić bałwochwalstwa, np.: pieniądza czy rozpusty, jeśli człowiek nie nałoży na swoje oczy jakichś ograniczających okularów.
Po wtóre, bałwochwalstwo paraliżuje nasze zdolności do dobra. Wypaczone podejście do rzeczywistości musi paczyć samego człowieka: ten aspekt jest w tekście z Księgi Mądrości podkreślony najbardziej. Znieprawienie człowieka jest zarazem warunkiem bałwochwalstwa. Skoro bowiem służba wartościom, które same powinny nam służyć, ubliża człowiekowi, trzeba nie mieć poczucia godności, trzeba być w jakimś stopniu znieprawionym, aby się w taką służbę angażować. Dodajmy, że bożkom rzadko zależy na tym, aby człowieka zhańbić doszczętnie: człowiek byłby wówczas bezużyteczny jako sługa. Podobnie jak w przypadku kłamstwa bożkowie dążą do tego, żeby możliwie najbardziej przypominało ono prawdę, tak tutaj, chodzi im o to, żeby znieprawienie nie mąciło specjalnie człowiekowi spokoju i zadowolenia z siebie. Przynajmniej tak długo, jak długo człowiek jest bożkom potrzebny.
Po trzecie, kult bożków niszczy ludzką wspólnotę, uniemożliwia ludziom bycie braćmi („jeden drugiego podstępnie zabija lub cudzołóstwem zadręcza”). Wspólnotę mogą tworzyć tylko ludzie; jeśli ludzie ulegli odczłowieczeniu, mogą tworzyć co najwyżej ludzkie zbiorowisko. Bożkom zależy na tym, aby rozrywać więzy międzyludzkie. Z chwilą bowiem kiedy ludzie zostali zdegradowani do poziomu rzeczy, można ich dowolnie używać, manipulować nimi, podporządkować ich sobie w sposób urągający ich godności. I na tym właśnie polega niewola, której Pismo święte każe bać się przede wszystkim: że człowiek traci w jakimś stopniu zdolność bycia człowiekiem.
Natomiast nieporozumieniem jest sądzić, że bożkowie chcą dla siebie naszej miłości i wierności, które człowiek winien Bogu. Bogu zależy na naszej miłości i wierności, bo nas kocha. Bożkowie nie kochają człowieka, oni go dostrzegają tylko wtedy, gdy jest im potrzebny, gdy można go użyć. Po wykorzystaniu porzucają go jak bezużyteczną rzecz. I - dopóki im człowiek nie zagraża - jest im zupełnie obojętne, czy człowiek ich kocha czy przeklina. Krytycyzm wobec bożków, nasze zniechęcenie w ich służbie i rzucane na nich przekleństwa nie przeszkadzają bożkom, jak długo człowiek trwa w beznadziei - jak długo nie widzi możliwości powrotu do prawdy, dobra i ludzkiej wspólnoty. „Będzie się człowiek błąkał uciśniony i wygłodzony. I przyjdzie do tego, że kiedy zazna głodu i wpadnie we wściekłość, zacznie przeklinać swego króla i swego Boga. Podniesie oczy w górę, potem popatrzy na ziemię, a oto nic jeno utrapienie i ciemności, i przygniatająca noc!” (Iz 8,21n).
Słowem, samo porzucenie bożków nie zmienia naszej tragicznej sytuacji, gdyż natychmiast przyczepią się do człowieka bożkowie następni (ostatnim zaś jest bożek rozpaczy), którzy nie opuszczają go, aż go zniszczą zupełnie. W biblijnej perspektywie patrzenia na sprawy niewoli i wolności - jeśli naprawdę istnieje coś tak nieodwracalnie niszczącego jak niewola grzechu - jeden tylko Bóg może nam dać rzetelną nadzieję na wyzwolenie. Cytowany przed chwilą fragment z Izajasza kończy się zapowiedzią przyjścia Zbawcy i nadzieją, że „mrok będzie rozpędzony”, a „naród kroczący w ciemnościach ujrzy światłość wielką”.
I tu właśnie leży istota nowiny o przeznaczeniu nas do zbawienia. Sami jesteśmy niezdolni odzyskać zupełnie utraconą wolność, usunąć wypaczenia, jakie sprawiło w nas kłamstwo i służba bożkom, przywrócić sobie - istotom tak często programowym i manipulowanym - pełną osobową godność. A jednak uzyskamy wolność. Bo do wolności i do swojego synostwa przeznacza nas Bóg. Przeznacza - to coś więcej, aniżeli tylko wzywa. Przeznaczenie jest niezasłużonym darem Bożym, udzieleniem człowiekowi przekraczającej nasze możliwości mocy, która nas uzdalnia do wolności i czyni dziećmi Bożymi. Całkowita darmowość i moc Boża to istotne atrybuty przeznaczenia.
A także miłość. Jesteśmy przeznaczeni to znaczy, że Bóg pierwszy nas ukochał, przed wiekami, i że właśnie dlatego w odpowiednim czasie zaistnieliśmy jako powołani do życia wiecznego. Nie przestaliśmy zaś być przeznaczeni mimo grzechu, w jaki pogrążyła się ludzkość, a który stanął na przeszkodzie w przeprowadzeniu Bożego zamiaru związania się z nami miłością. Bóg bowiem ma móc pokonać tę przeszkodę i mimo niej doprowadzić nas do pełni, jaką dla nas przygotował. Ta wszechmocna miłość Boga względem grzeszników objawiła się w krzyżu Chrystusa, toteż w naszej obecnej sytuacji, w sytuacji grzeszników, nie można prawdy o przeznaczeniu odrywać od tego Czynu Miłosiernego, jaki spełnił dla nas Bóg w osobie Chrystusa.
Nowotestamentalne formuły na temat przeznaczenia pełne są radości, wdzięczności i spokojnej ufności. „Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5,12); „Cieszcie się z tego, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10,20); „W Nim bowiem nas wybrał przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów przez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli” (Ef 1,4n).
Jeśli znajdziemy w Nowym Testamencie określenia budzące niepokój, to chodzi tam o niepokój zdrowy, potrzebny, wyrywający od grzechu. Przypomnijmy słowa Pawła i Barnaby do Żydów, przeszkadzających w głoszeniu Ewangelii: „Należało głosić słowo Boże najpierw wam. Skoro jednak odrzucacie je i sami uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do pogan... Poganie słysząc to radowali się i uwielbiali słowo Pańskie. a wszyscy przeznaczeni do życia wiecznego, uwierzyli” (Dz 13,46.48).
Nie znajdziemy zaś w nowotestamentalnej nauce o przeznaczeniu nawet odrobiny tego niepokoju, tak charakterystycznego dla mentalności nowożytnej, który polega na bezpłodnym i abstrakcyjnym, oderwanym od moralnego wezwania, dręczeniu się pytaniem: „Czy ja przypadkiem nie znajduję się poza obrębem przeznaczenia?” Źródłem tego niepokoju są słynne rozdziały o przeznaczeniu z Listu do Rzymian, czytane jednak w innym sensie, niż zostały napisane. Rozdziały te domagają się więc naszej specjalnej uwagi.
Zacznijmy od tych oto kluczowych słów: „Albowiem tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi. Tych zaś, których przeznaczył, tych też powołał, a których powołał - tych też usprawiedliwił, a których usprawiedliwił - tych też obdarzył chwałą” (Rz 8,29n). Nowożytny chrześcijanin przeważnie czyta te słowa z przerażeniem; zimny w swojej niepojętej tajemnicy Bóg przeznacza niektórych do zbawienia; już przed wiekami wie, kto będzie zbawiony.
„A co w takim razie z innymi? - ciśnie nam się na usta. Co winien taki człowiek, który jeszcze przed swoim narodzeniem nie znalazł się w gronie przeznaczonych? Dlaczego Bóg, skoro już przed wiekami wiedział, kto nie będzie wierny jego łasce i z tego powodu nie osiągnie zbawienia, w ogóle powołuje takiego do życia?”
Na te pytania odpowiada sobie pobożny nowożytny Europejczyk słowami św. Pawła: „Wybranie nie zależy od tego, kto go chce lub o nie się ubiega, ale od Boga, który okazuje miłosierdzie... A zatem komu chce, okazują miłosierdzie, a kogo chce, zatwardza... Czyż garncarz nie ma mocy nad gliną i nie może z tej samej zaprawy zrobić jednego naczynia ozdobnego, drugiego zaś na użytek niezaszczytny?” (Rz 9,16.18.21).
Na ogół nawet nie podejrzewamy, że takie odczytanie wspaniałej nauki Listu do Rzymian o przeznaczeniu stanowi jej karykaturę, a w każdym razie jest to w stosunku do oryginału obraz niezmiernie uproszczony i jednostronny. Przeczytajmy jeszcze raz przytoczony wyżej tekst z Listu do Rzymian (8,29n). Przecież jest to tekst aż gorący od miłości! Biblię oczywiście należy czytać w duchu biblijnym, a nie greckim. Jeśli więc czytamy, że Bóg nas przed wiekami poznał, to chodzi oczywiście o poznanie w miłości i z całą pewnością nie chodzi tu o zimne rozpoznanie, kto jak będzie reagował na Jego łaskę. „Jeśli kto kocha Boga, ten jest również poznany przez Boga” (1 Kor 8,3).
Celem zaś Bożego poznania człowieka i jego przeznaczenia jest to, „abyśmy się stali na wzór obrazu Jego Syna” a więc znów mamy tu do czynienia z językiem miłości. Również pozostałe pojęcia tego krótkiego fragmentu „powołał”, „usprawiedliwił”, „obdarzył chwałą” - stanowią kluczowe pojęcia w opisach Bożej miłości do człowieka.
Zresztą zwróćmy uwagę na kontekst omawianego fragmentu. Bezpośrednio przedtem św. Paweł napisał: „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według Jego zamiaru” (Rz 8,28). Natomiast bezpośrednio potem następuje piękny tekst z Listu do Rzymian: „Cóż więc na to powiemy? Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam? On, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby nam wraz z Nim i wszystkiego nie darować? Któż może wystąpić z oskarżeniem przeciw tym, których Bóg wybrał? Czy Bóg, który usprawiedliwia? Któż może wydać wyrok potępienia? Czy Chrystus Jezus, który poniósł za nas śmierć, co więcej - zmartwychwstał, który siedzi po prawicy Boga i który przyczynia się za nami? Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy śmierć?” (8,31-39). Właśnie, dlaczego milczeniem pomija się zwykle fakt, że pierwszym odruchem św. Pawła na prawdę o przeznaczeniu jest entuzjastyczny, wręcz nieprzytomny wybuch wdzięczności?
Ale przecież w tekście znajdują się budzące dreszcz porównania ludzi do Jakuba i Ezawa oraz obraz Boga-garncarza, który czyni z gliną, co Mu się podoba! Zważmy jednak na ogólny cel tamtych porównań. Apostoł zastanawia się nad, tajemnicą niewierności Izraela: jak to się stało, że naród pierwszego wybrania nie przyjął Chrystusa? Cały zaś wywód zmierza do tego, aby wykazać, że dopuszczona przez Boga zatwardziałość Żydów ma tajemniczy sens zbawczy: na skutek zatwardziałości Żydów tym szerzej otworzyły się bramy Kościoła dla pogan. Bóg dopuszcza zatwardziałość Izraela, ale jest ona jedynie częściowa i tylko do czasu. W końcu zaś „również cały Izrael będzie zbawiony” (Rz 11,26). Cały zaś tekst św. Pawła nie pozostawia wątpliwości, że drogi Boże względem człowieka mogą być dla nas niepojęte, ale zawsze są drogami sprawiedliwości i miłości.
Zanim zwrócimy uwagę na pewną rzucającą się w oczy niespójność Pawłowej nauki o przeznaczeniu (która to niespójność jest bodaj najważniejszym kluczem do zrozumienia tej nauki), warto poświęcić parę słów biblijnemu symbolowi Boga-garncarza, jako że św. Paweł zaczerpnął ten symbol z tradycji biblijnej. Pojawia się on już w opisie stworzenia człowieka. O ile istoty niższe Bóg po prostu stworzył, to człowiekowi poświęcił uwagę szczególną, ulepił go z mułu ziemi, tzn. pochylił się nad nim ze specjalną życzliwością - istoty niższe, w świetle tamtego opisu, Bóg stworzył specjalnie dla człowieka (Rdz 2,7-9). W Starym Testamencie Bóg-garncarz, to przede wszystkim Bóg kochający, przy czym miłość zawiera w sobie oczywiście zarówno przebaczenie, jak gniew. Przypatrzmy się pod tym kątem obrazowi Boga-garncarza u proroka Jeremiasza.
„Czyż nie mam mocy uczynić z wami tak jak ten garncarz domu Izraela? - wyrocznia Pana. Oto jak glina jest w ręce garncarza, tak wy jesteście w mej ręce, domu Izraela! Raz grożę narodowi lub państw u wyrwaniem, zburzeniem i zniszczeniem. Jeżeli jednak ten naród odwróci się od złości, ż powodu której groziłem, żal mi będzie nieszczęścia, które zamierzałem nań zesłać. Drugi raz obiecuję narodowi lub państwu zbudować je lub zasadzić. Jeżeli jednak uczyni to, co jest złe w moich oczach, nie słuchając głosu mego, żal mi będzie dobra, które mu miałem wyświadczyć” (Jr 18). Nie ma wątpliwości, że ten Garncarz kocha swoją glinę i szanuje jej ludzką godność, w Bożych zaś obietnicach i groźbach nie ma nic determinującego. Bóg naprawdę kocha człowieka, a w związku z tym przynajmniej z Jego strony nie grozi nam nawet cień manipulacji.
Obraz Boga-garncarza wyraża także niepojętość Bożej miłości względem nas: wszak między nami a Bogiem istnieje mniej więcej taka różnica jak między gliną a garncarzem. Ten moment podkreśla zwłaszcza tekst z Mądrości Syracha (33,7-15), na którym bezpośrednio oparł się św. Paweł. Wszakże nie wolno nam zapomnieć, że Bóg-garncarz to zawsze Bóg kochający. Niepojętość zaś Bożej miłości dopiero na drugim miejscu budzi drżenie, bo przede wszystkim jest źródłem zachwytu i dziękczynienia. Przecież właśnie w tym duchu kończy św. Paweł swoje rozdziały na temat przeznaczenia okrzykiem: „O głębokości bogactw, mądrości i wiedzy Boga! Jakże niezbadane są Jego wyroki i nie do wyśledzenia Jego drogi!” (Rz 11,33).
Nie ma wątpliwości, że wypaczamy naukę o przeznaczeniu nas do zbawienia, jeśli nie rozumiemy jej w kategoriach daru Bożego, jeśli nie widzimy jej w kontekście bezinteresownej miłości Boga do człowieka, jeśli odrywamy ją od fundamentalnej prawdy chrześcijaństwa, że Syn Boży umarł za wszystkich ludzi. Bóg nie dzieli ludzi na dzieci i pasierbów, wszyscy są kochanymi dziećmi. „Zbawca, nasz Bóg, chce, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do uznania prawdy” (1 Tm 2,4).
Tak się nieszczęśliwie złożyło w chrześcijańskiej Europie, że zamiast głosić nowinę o przeznaczeniu, o tym że Bóg nas bezinteresownie i potężnie ukochał, potraktowano ją jako doktrynę i uczyniono przedmiotem zażartych dyskusji. Duch Grecji wypaczył tu ducha Biblii, zamiast samemu się nim przesycić. Tymczasem prawdy o przeznaczeniu nie można rozważać z pozycji zewnętrznego obserwatora. Bo patrzmy: zbawienie zawdzięczamy całkowicie Bożemu darowi (nawet to, że dar przyjmujemy, jest darem - wszystko dzieje się tu w przestrzeni daru Bożego), niewierność zaś Bogu jest całkowicie winą człowieka. W takim ujęciu niezaangażowanemu obserwatorowi rzuca się w oczy brak logiki. Logicznie byłoby tak: Jeśli zbawienie jest darem, to odrzucenie jest brakiem daru; albo: Jeśli odrzucenie jest wynikiem winy, to zbawienie jest wynikiem zasługi [Oczywiście, że zasługujemy sobie na zbawienie, ale zasługa nie jest czymś obok daru Bożego. Zasługujemy wewnątrz daru łaski i jej mocą. Podobnie jak nasza wolność fizyczna dzieje się wewnątrz Bożego daru istnienia, a nie obok niego. Św. Tomasz zasługę nazywa po prostu owocem łaski (Summa teologiczna 1-2, wstępy do q. 113 i 114).].
Tymczasem św. Paweł niemal do znudzenia powtarza: zbawienie jest całkowicie darem Bożym, niewierność jest wyłączną winą człowieka. „Komu chce, okazuje miłosierdzie, a kogo chce, zatwardza” (Rz 9,18). Przecież nawet ta formuła zawiera w sobie powyższą „nielogiczność”, jako że najpierw jest grzech, a dopiero potem trwanie w grzechu: ten, kto trwa w grzechu, jest winny co najmniej tego, że zgrzeszył. Paweł, który tak pięknie mówi o tym, że Bóg potrafi nawet zatwardziałości Żydów nadać sens zbawczy, zarazem nie pozostawia wątpliwości, że z własnej winy ulegli oni zatwardziałości: „Albowiem nie chcąc uznać, że usprawiedliwienie pochodzi od Boga, i uporczywie trzymając się własnej drogi usprawiedliwienia, nie poddali się usprawiedliwieniu pochodzącemu od Boga” (Rz 10,3).
Toteż wszelkie pomysły, jakoby fakt odwiecznego przeznaczenia człowieka odbierał sens naszym wysiłkom moralnym albo modlitwie za grzeszników, są po prostu bezbożne i niezgodne z Pismem. Przeznaczenie jest przecież darem Bożym działającym od wewnątrz, a nie bezduszną siłą determinującą zewnętrznie. „Bracia, z całego serca pragnę ich zbawienia - mówi Paweł o swoich rodakach, którzy nie uwierzyli w Chrystusa - i modlę się za nimi do Boga” (Rz 10,1). „Czy mamy dalej grzeszyć dlatego, że nie jesteśmy już poddani Prawu, lecz. Łasce? Żadną miarą!” (Rz 6,15). Ujęcie to wyraża tradycyjną myśl biblijną, żeby nigdy nie zrzucać na Boga odpowiedzialności za swój grzech:
Nie mów: „Pan sprawił, że zgrzeszyłem”. Czego On nienawidzi, tego nie będzie czynił. Nie mów: „On mnie w błąd wprowadził”, albowiem On nie potrzebuje grzesznika. Pan nienawidzi wszystkiego co wstrętne i nie pozwala, by ci, którzy się Go boją, mieli z tym styczność. On na początku stworzył człowieka i zostawił go własnej mocy rozstrzygania. Jeśli zechcesz, zachowasz przykazania, być wiernym zależy od twej dobrej woli (Syr 15,11-15).
I to jest właśnie charakterystyczne dla nauk: św. Pawła, że tak głęboko radując się z przeznaczenia nas - którzy uwierzyliśmy w Chrystusa - do zbawienia i tak ostro mówiąc o gniewie Bożym przeciwko ludzkiej zatwardziałości, zarazem każe nam lękać się o swoje zbawienie i zakazuje wyrokować o kimkolwiek, jakoby z góry był potępiony: „Powiesz może: Gałęzie odcięto, abym ja mógł być wszczepiony. Słusznie. Odcięto je na skutek ich niewiary, ty zaś trzymasz się dzięki wierze. Przeto się nie pysznij, ale trwaj w bojaźni. Jeżeli bowiem nie oszczędził Bóg gałęzi naturalnych, może też nie oszczędzić i ciebie. Przyjrzyj się więc dobroci i surowości Boga. Surowości wobec tych, co upadli, a dobroci Bożej względem ciebie, jeśli tylko wytrwasz w kręgu tej dobroci. W przeciwnym razie i ty będziesz wycięty. A i oni, jeżeli nie będą trwać w niewierze, zostaną wszczepieni. Bo Bóg ma moc wszczepić ich ponownie” (Rz 11,19-23).
Podsumowując: Wskazana wyżej „niespójność” w nauce o przeznaczeniu czyni ją czymś nieskończenie więcej niż informacją na temat tajemnicy zbawienia. Zarazem zamyka ją przed tymi wszystkimi, którzy chcieliby się nad nią zastanawiać z pozycji zewnętrznych obserwatorów (obojętne: wierzących czy niewierzących). Obserwatorzy będą zawsze albo wskazywać na jej nielogiczność, albo ją ulogiczniać, albo wreszcie będą starali się zamazać tę jej pozorną nielogiczność - i nie potrafią wyjść poza ten zaklęty krąg zagadnień.
Tymczasem nauka o przeznaczeniu jest radosną nowiną o tym, że Bóg ukochał nas już przed wiekami. Jest wezwaniem, aby dar Bożej miłości przyjmować z wdzięcznością, całym sobą i coraz głębiej. Jest również ostrzeżeniem przed niewiernością. Prawdę o przeznaczeniu należy przyjmować całym sobą, a nie tylko rozumem. I dopiero wówczas będziemy ją rozumieć coraz więcej. Natomiast dla kibiców prawda ta jest kompletnie niedostępna. Nawet jeśli sądzą, że ją rozumieją i zażarcie na jej temat dyskutują.
Zakończymy nasze rozważania próbą streszczenia stosunku między przeznaczeniem a wolnością:
Jeśli przeznaczenie należy rozumieć w kategoriach Bożej miłości do człowieka, to rzecz jasna Bóg przeznaczający nas do zbawienia traktuje nas jako osoby, szanuje naszą wolność i godność. Miłość bowiem z samej definicji domaga się szacunku dla osoby kochanej.
2. Bóg oczywiście szanuje naszą wolność i godność na sposób Boski, to znaczy nie tylko nas takimi akceptuje: On nas czyni osobami oraz uzdalnia i powołuje do wolności.
3. Ponieważ przez grzech utraciliśmy w znacznym stopniu swoją wolność, tzn. nasze dobre skłonności uległy w dużej mierze paraliżowi, w obecnej naszej sytuacji przeznaczenie do życia wiecznego oznacza dodatkowo wyzwolenie z więzów grzechu, bo właśnie one nas urzeczawiają, depersonalizują, niewolą, determinują.
4. Dar wolności, jaki mieści się w przeznaczeniu, nie jest tylko pustą formą, polegającą na możliwości wyboru między tym a tamtym. Jest to wolność miłości. Miłość zaś znosi więzy urzeczawiające, nakłada jednak więzy uczłowieczające. Są to więzy zupełnie innego rodzaju, „słodkie więzy miłości”, więzy chciane, akceptowane od wewnątrz, bogacące. Jeśli kocham i jestem kochany, a partnerowi zależy na tym, abym postąpił raczej tak, a nie inaczej, to jakbym był do tego przymuszony. A zarazem sytuacja taka wcale nie ogranicza mojej wolności - przeciwnie, pogłębia ją. Podobnie związanie się człowieka z Bogiem jakby „przymusza” do zachowania przykazań i pełnienia dobra.
5.Jest w związku przeznaczenia z wolnością pewna tajemnica. Jeśli bowiem Bóg ma pełny dostęp do naszego wnętrza, jeśli jest nam bliższy niż my sami sobie - to zapewne może tak wpłynąć na człowieka, żeby ten, w sposób najzupełniej wolny, chciał raczej dobra niż zła. Dlaczego więc dopuszcza do tego, że niektórzy ludzie w sposób tak beznadziejnie głupi pogrążają się w złu i marnują swoje życie?
Przeczuwam jakiś błąd w tym pytaniu. Analogicznie mógłbym przecież mieć taką oto pretensję do Pana Boga: Dlaczego - przecież mam dobrą wolę - nie pogłębi mojej wolności na tyle, abym już nigdy nie czynił zła i całym sobą, bez reszty, odpowiedział na Jego miłość? A taka pretensja jest po prostu niedorzeczna. Bo choć Bóg naprawdę ma pełny dostęp do mojego wnętrza, choć moja dobra wola może działać wyłącznie wewnątrz Jego daru, przecież to jest moja wola, to ja muszę wybrać.
opr. aw/aw