Zabili go i żyje

Wiek XX - wiekiem prześladowań Kościoła i męczenników

Była noc 1938 roku. Krwawa poświata rozświetliła ciemności pogrążonej we śnie Europy. Zorza polarna o niespotykanym dotąd zasięgu rozciągnęła płonącą kurtynę nad północnym biegunem. Kto tej nocy nie spał, był wstrząśnięty. "Święty Boże, święty mocny..." - szeptały strwożone wargi. Niektórzy pamiętali ostrzeżenie Madonny z Fatimy: "Kiedy ujrzycie wielkie światło na niebie, wiedzcie, że już blisko...".

Człowiek niewart złamanego rubla

Co blisko? - Czas męczenników. Jeszcze parowała ciepłą krwią, zryta szrapnelami, ziemia wszystkich frontów pierwszej wojny, a "Wielki Kraj na Wschodzie" już mordował swoje dzieci. Nikt nie był bezpieczny, a najmniej ci, którzy mieli jakieś oparcie. Jakiekolwiek oparcie, zwłaszcza takie, którego nie dało się kontrolować. Runęły więc krzyże z kościelnych kopuł, dzwony przetopiono, ikony porąbano. Obłędna ideologia komunistyczna parła naprzód, pochłaniając kolejne miliony istnień i pogrążając w nieszczęściu tych, którzy pozostali. "Muzeum ateizmu" - informowały napisy nad wejściami do dumnych niegdyś katedr, bazylik i soborów. Z innych kościołów ludowa władza porobiła magazyny albo zwyczajnie skazała je na zniszczenie. Los budynków był tylko słabym refleksem tego, co stało się z ludźmi, którzy upierali się przy głosie swojej duszy. "Jednostka niczym, jednostka zerem!" - krzyczały za poetą tytuły czerwonych gazet. Gangrena radzieckiego komunizmu zaczęła zagarniać coraz to nowe obszary świata.

Ksiądz tylko żonaty

"Ksiądz katolicki może zostać zatrudniony pod warunkiem, że będzie miał przynajmniej 50 lat i będzie żonaty" - brzmiało jedno z rozporządzeń władz Meksyku. Od 1917 r. tym na wskroś katolickim krajem rządziła dysponująca aparatem represji grupa ateistycznych cyników. Najpierw rozwiązano zakony, a kapłanów pozbawiono praw wyborczych. Władza miała odtąd decydować o tym, kto może zostać księdzem. Kiedy w 1924 roku fotel prezydenta objął mason, Elias Calles, zakazano księżom noszenia stroju duchownego, po czym zamknięto większość kościołów i wszystkie szkoły katolickie. Dziesięć lat później uchwalono ustawę o "wolnym i socjalistycznym wychowaniu młodzieży", która informowała, że Bóg nie istnieje, Biblia kłamie, a każde dziecko od piątego roku życia należy do państwa. Dla dopełnienia socjalistycznego wychowania wprowadzono do szkół - jakże by inaczej - edukację seksualną. Wybuchły kilkuletnie walki zbuntowanych przeciw reżimowi meksykańskich chłopów. - Niech żyje Chrystus Król i Dziewica z Gwadelupe! - wołali, idąc w bój i ginąc na szubienicach. Ich ofiara przyniosła krótką poprawę, ale prześladowania trwały. - Ja umieram, ale Bóg nie umiera. On zatroszczy się o moją żonę i dzieci! - wołał dwudziestoośmioletni Manuel Morales, stojąc przed plutonem egzekucyjnym. Został beatyfikowany przez Jana Pawła II. Ogłoszenia błogosławionymi doczekali się też liczni duchowni, którzy nie opuścili swoich wiernych mimo zagrożenia życia. Roman Rosales - aresztowany za udzielanie sakramentów, rozstrzelany tego samego dnia. Mateo Magallanes - rozstrzelany za odmowę zdradzenia tajemnicy spowiedzi współwięźniów. David Bermudez - aresztowany za udzielanie posługi duchowej rannym żołnierzom i rozstrzelany tego samego dnia. Pedro Lucero - aresztowany w kościele i śmiertelnie pobity. Jose Varela - rozstrzelany razem z żołnierzem, który odmówił strzelania do księdza. David Velasco - rozstrzelany za odmowę przyjęcia biskupstwa w utworzonym przez państwo Kościele narodowym. To tylko niektórzy. Krew męczenników przyniosła wreszcie plon. Dziesięć lat temu Kościół w Meksyku odzyskał swobodę działania.

I co, dalej wierzysz?

Dobiegały końca lata czterdzieste. Do klasy, w czasie lekcji religii, wszedł inspektor z czterema żołnierzami. - W Chinach czasy się zmieniły - powiedział bez wstępów. - Zebrać te przedmioty - rozkazał, wskazując na wiszący na ścianie krzyż i obrazy religijne. Kiedy żołnierze zrzucili wszystko na ziemię, inspektor zwrócił się do przerażonych dzieci. - Zabrać to i wynieść do ubikacji - powiedział. Nikt się nie ruszył. - No jazda! Bo zacznę strzelać! - zapienił się. Wreszcie podszedł do małej dziewczynki z tyłu sali. - Ty to zrobisz - wrzasnął. Płakała bezgłośnie, ale mimo obelg i przekleństw nie ruszyła się z miejsca. Inspektor kazał więc zebrać wszystkich w kościele. Na dany znak żołnierze roztrzaskali tabernakulum. - Uczono was, że tu mieszka wszechmocny Bóg. Zaraz zobaczycie, jak was oszukano - powiedział i wysypał hostie na posadzkę. Żołnierze podeptali je. W tym czasie sprowadzono związanego ojca opornej dziewczynki. - I co, dalej wierzysz w opowieści księży? - zwrócił się do pojmanego. - Tak - brzmiała spokojna odpowiedź. W tym momencie oficer szepnął coś do ucha inspektorowi. - Wszyscy wyjść z kościoła - rozległ się suchy rozkaz. Bezsilnie obserwującego całą scenę księdza zamknięto w przylegającej do kościoła komórce. Rano następnego dnia uwięziony kapłan usłyszał szmer w kościele. Przez dziurkę od klucza dojrzał zbliżającą się do ołtarza tamtą dziewczynkę. Mała podeszła do rozrzuconych hostii, uklękła i językiem podniosła jedną z nich. Złożyła ręce i modliła się przez chwilę. Potem bezszelestnie znikła. Następnego poranka powtórzyło się to samo i jeszcze następnego. Aż któregoś poranka, kiedy po przyjęciu Komunii modliła się klęcząc, ktoś gwałtownie otwarł drzwi. Rozległ się strzał i dziewczynka upadła na podłogę. Ostatkiem sił przyjęła jeszcze jedną Hostię i próbowała się podnieść, składając ręce. Nie udało jej się. Nie żyła już, kiedy podszedł do niej żołnierz. Milczał chwilę, po czym podszedł do drzwi komórki i otwarł ją. - Jest pan wolny - powiedział. - Gdyby w każdej miejscowości był ktoś taki jak ona, nikt nie walczyłby po stronie komunizmu - dodał po chwili. Kiedy misjonarz pogrzebał ciało dziewczynki, jakiś mężczyzna wsadził go do samochodu i odstawił na granicę, dzięki czemu opowieść o niezwykłej męczennicy dotarła do wolnego świata. Ile takich heroicznych wydarzeń pozostało za Wielkim Murem? Kiedy czołgi rozjechały gąsienicami ciała tysiąca demonstrantów na placu TianŐanmen, chiński przywódca Deng Xiaoping uśmiechał się do dziennikarzy: - Ach, to drobiazg w porównaniu z tym, co spotkało Chiny w niedawnej przeszłości - powiedział zrelaksowany. To prawda. Nie sposób nawet ogarnąć myślą milionowych udręk zadanych Chińczykom przez komunizm. Wśród ofiar było też wielu bezimiennych chrześcijan.

Serią w Pana Jezusa

Cyprian telefonował do swojego przyjaciela w Paryżu. - Sytuacja jest poważna. Módl się - powiedział na koniec i odłożył słuchawkę. Była 8.30 rano 7 kwietnia 1994 r. Dzień wcześniej eksplodował w powietrzu samolot wiozący prezydentów Rwandy i Burundi. W rwandyjskiej stolicy, Kigali, zaczęła się rzeź. Cyprian Rugamba z żoną Dafrozą i sześciorgiem dzieci przeszli do domowej kaplicy i uklękli przed tabernakulum. Najświętszy Sakrament był w ich domu od czasu, kiedy biskup udzielił im tego wyjątkowego przywileju. Na zewnątrz słychać było strzały z broni automatycznej, przekleństwa i rozdzierające krzyki mordowanych. Tu jeszcze panowała cisza, przerywana tylko szeptem drżących warg. Nie trwało to długo. Najpierw rozległ się trzask wyważonych kopniakiem drzwi, potem tupot podkutych butów po schodach. Do kaplicy wpadło kilku żołnierzy. Zwrócone ku mieszkańcom lufy karabinów aż nazbyt wyraźnie zdradzały zamiary intruzów. Dafroza odwróciła się w ich kierunku. - Pozwólcie nam jeszcze pomodlić się przed śmiercią - poprosiła. Daremnie. Pierwsza seria poszła w tabernakulum, następne zmasakrowały rodzinę. Krew spryskała pomieszczenie i zmieszała się z pyłem, w który zamieniły się roztrzaskane hostie. "Tańcząc, idę ku Nowemu Jeruzalem" - to słowa jednej z piosenek ułożonych przez Cypriana. Dziś rozstrzelana rodzina tańczy w niebie, a na ziemi trwa proces beatyfikacyjny całej ósemki. Prawdopodobnie będzie to pierwsza rodzina wyniesiona razem do chwały ołtarzy.

Umęczonych obfitość

"Ja, który jestem ateuszem, zawsze nim byłem i zawsze będę, stwierdzam, że ludzkość nie zdała egzaminu w łagrach sowieckich. Zdała tylko niewielka liczba i wśród tych dwóch czy trzech procent znakomitą większość stanowili ludzie wierzący. Muszę to powiedzieć, aczkolwiek mnie to nie zachwyca". Te słowa napisał Warłam Szałamow, długoletni więzień radzieckich obozów pracy. Przytoczył je ongiś w "Życiu" Gustaw Herling-Grudziński, który dodał od siebie: "Zgadza się to z moimi obserwacjami. Widziałem, jak ludzie walczyli, żeby utrzymać godność i w wielu wypadkach byli to ludzie, którzy się po prostu po nocach modlili na swoich pryczach". Dwudziesty wiek zebrał obfitsze żniwo męczenników za wiarę niż dziewiętnaście pozostałych od narodzenia Chrystusa razem. Nie byłoby męczenników, gdyby nie Ten, który ich umacniał. Byłyby tylko ofiary.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama