Rozmowa z kapucynem, rekolekcjonistą, kierownikiem duchowym i założycielem Szkoły dla Spowiedników
Podczas Festiwalu Życia w Kodniu, którego Był Ojciec gościem, młodzi rozmawiali na temat rzeczy ostatecznych. Okazuje się jednak, że człowiek nie myśli o wieczności. Bardziej boimy się śmierci, niż tego, co po niej nastąpi.
Myślę, że my nie tyle boimy się śmierci, co samego umierania. Śmierć strywializowała się w dzisiejszej kulturze. Lękamy się związanego z nią cierpienia, faktu rozkładu i niszczenia. Dziś mało kto umiera w domu. Śmierć usunęliśmy do szpitali i do domów starców. To jest jedna wizja - usuniętej i wypacykowanej śmierci. Patrzymy na nią również np. przez pryzmat filmu „Rambo”, w którym człowiek ginie co dziesięć sekund. Zdarza się nam myśleć o śmierci szczególnie wtedy, gdy patrzymy, jak odchodzą inni. Te doświadczenia sprawiają, że zaczynamy pytać o sens życia i jego podstawy. Zastanawiamy się, po co żyjemy. Może nie są to pytania o Boga, ale o sens tego, co robimy.
I wtedy myślimy o konsekwencjach naszych czynów?
Najpierw potrzebujemy odnalezienia głębokiego sensu naszego życia. Wszystko przychodzi etapami. Teraz człowiek szuka odpowiedzi po omacku. Dawniej zacząłby od poszukiwania w Kościele katolickim, rozmawiałby z jakimś mnichem itp. Dziś szuka w różnych przestrzeniach kultury. Propozycji ma mnóstwo, od wielu typów medytacji, okultyzmu i innych rzeczy aż po ofertę chrześcijańską. Czasami od razu trafi na to, czego szuka, bywa jednak, że musi przebiec dziesięć stadionów aż dotrze do sedna.
Wiele osób widzi w Bogu tylko sędziego, który nakłada kolejne ciężary, daje zakazy i ogranicza wolność. W końcu mówią, że taki Bóg nie jest im potrzebny...
Rysuje się tu problem z widzeniem siebie samego. Kultura podpowiada człowiekowi, że jest ekspertem. Obserwujemy to chociażby w dziedzinie zakupów. Wchodzę do sklepu i zawsze mam rację, bo przecież „klient nasz pan”. Reszta może mi tylko doradzać. To wszystko przekłada się na sprawy wiary. Każdy chciałby mieć religię według własnego pomysłu. Pragnie ją tworzyć i kreować. Kiedy zderza się z sytuacją, która pokazuje jakąś jego słabość i ograniczenie, okazuje się, że to nie on tworzy normy i wartości. Uzmysławia sobie, że ma je przyjąć i zaakceptować. Wtedy zaczyna się bunt i pojawia się pytanie „dlaczego?”. Pewnie, że możemy układać swoje życie po swojemu, tylko co z tych pomysłów wychodzi? Wchodzimy w spiralę samotności...
Co doradziłby Ojciec ludziom, którzy mają wykrzywiony obraz Boga?
Ja na ich miejscu porozmawiałbym z kimś, najlepiej z duszpasterzem lub kierownikiem duchowym czy głęboko wierzącym przyjacielem, bo przed ścianą tego problemu się nie rozwiąże. Odkrycie Boga może być bardzo różne. Mam przyjaciela, który jest matematykiem. Wiadomo, że ta dziedzina jest obojętna religijnie, ale jej struktury są tak racjonalnie i fascynujące, że zmuszały go do poszukiwania harmonii. Denerwował go brak proporcji. Powoli zaczął wyłapywać, że różne systemy proponują mu sprzeczne rzeczy i to była jego droga odkrycia Boga.
Prowadzi Ojciec Szkołę dla Spowiedników. To prawda, że zatraciliśmy poczucie grzeszności i wrażliwości serca?
Ja bym tego nie uogólniał. Trzeba patrzeć na doświadczenie konkretnego człowieka. Papież Pius XII powiedział, że największym grzechem współczesnego świata jest brak poczucia grzechu. Popkultura i światowe massmedia uczą nas, byśmy robili to, co uważamy za miłe i dobre, nie licząc się z konsekwencjami. To model balonu, który ma rozwijać się we wszystkich kierunkach. Wszystko mogę, a całą resztę usprawiedliwiam. To jedna oś. Druga, która ma korzenie w egzystencjalizmie, mówi, że tylko to jest prawdziwe i dobre, co wynika ze spontanicznego porywu serca. Rozmawiałem kiedyś z młodym człowiekiem, który mówił, że nie chodzi do kościoła, bo tego nie „czuje”. Przekonywał, że gdyby poszedł na Mszę, nie czując takiej potrzeby, to byłby to z jego strony fałsz. Spytałem go, czy zawsze szanuje swoją mamę czy jednak robi to tylko wtedy, gdy czuje. My, jako Kościół i jego pasterze czasami mówimy językiem, który dla dzisiejszego człowieka, zazwyczaj młodego, jest trudny do przyjęcia. Jest hieratycznie zamknięty i z tego powodu także niezrozumiały. Dziś człowiek nie ma doświadczenia ojca. Dawniej ojciec mógł być dobry czy zły, ale był, dziś jest często nieobecny. Jak to wszystko przełożyć na Boga Ojca? Wielu ludziom brakuje właśnie tej ludzkiej bazy, na której mogliby budować swoją wiarę.
Obok grzechów nieobce są nam też zaniedbania... Niektóre obowiązki związane z wiarą odrabiamy jak przysłowiową pańszczyznę.
To nie jest tak, że do wszystkich spraw mamy super pozytywne odczucia. Nie każdej niedzieli mamy ochotę pójść na Mszę św. Czasami robimy coś dlatego, że jest to dla nas dobre i konieczne. To tak, jak z myciem zębów. Raz mogę sobie zrobić dzień dziecka i z tego zrezygnować, ale jak będę organizował go siedem dni w tygodniu to zęby zaczną wypadać. Trzeba nam myśleć o sprawach wiary i je ucodzienniać. Niech one będą tak oczywiste jak zjedzenie obiadu. Warto zrozumieć, że bez nich nie można żyć. Narzekamy, że musimy się modlić, wysilać przed Panem Bogiem, ale warto uświadomić sobie, że bez modlitwy tak naprawdę nas nie ma...Wiary trzeba się uczyć i ją dzielić.
Nad wiarą trzeba też pracować...?
Z doświadczania Boga można zrobić fitness duchowy, ale nie o to chodzi. Warto przede wszystkim otwierać na Niego poszczególne obszary życia. Czasami bywa to trudne, bo pragniemy mieć w swoim życiu pozamykane komóreczki, do których nie chcemy wpuścić Boga. Mogą to być np. relacje seksualne, korzystanie z internetu, czy niepłacenie podatków. Jeśli otworzymy Bogu drzwi do tych komórek, to będziemy musieli je porządkować, a przecież nam się nie chce, uważając to za zbyt duży wysiłek, albo po prostu poprzestajemy na tym, że lubimy taki nieład. Potrzebujemy odwagi i czasu by otworzyć je na Boga. Takie czarne plamy są też w naszej pamięci. Mamy w nich trudne doświadczenia, w których jak sądzimy, nie było przy nas Boga. Tam również trzeba Go wpuścić i uwierzyć, że zawsze był z nami.
Czy zgodziłby się Ojciec ze stwierdzeniem, że przed komputerem można złamać cały Dekalog?
Nie demonizowałbym spraw związanych z komputerem. Dzięki niemu można robić mnóstwo dobrych rzeczy. Gdybym nie internet, nie miałbym dostępu do uniwersyteckich bibliotek w Kanadzie czy Stanach Zjednoczonych. Bez sieci nie mógłbym również kontaktować się z moimi współbraćmi, którzy posługują na całym świecie. Wszystko jest kwestią wyboru. Można wejść czat erotyczny i flirtować z kimś przed ekranem komputera, ale można też wejść na czat związany z wiarą i porozmawiać o doświadczeniu swojej wiary, co zresztą przez kilka lat robiłem. Komputer i internet są jak nóż, można nim ukroić chleb i zabić człowieka.
Tu na wschodzie Polski kwitnie przemyt alkoholu, papierosów i paliwa. Łatwy i szybki zarobek pomaga w urządzeniu się, wybudowaniu domu, kupnie samochodu. Ci, którzy zajmują się tym procederem zdają się nie zauważać swojej nieuczciwości. Co więcej, nie chcą dostrzec, że przez ich działanie cierpią inni. Mam tu na myśli alkoholików i ich rodziny, którzy zaopatrują się u przemytników. Jak mamy na to patrzeć?
To sytuacja skomplikowana z wielu względów. Zawsze trzeba zbadać motywy konkretnego człowieka; uwzględnić jego finansową sytuację. Takie czyny można zrozumieć, kiedy są popełniane w akcie desperacji, gdy ktoś stara się utrzymać rodzinę. Inaczej, kiedy taka osoba dorabia się w ten sposób trzeciego mercedesa. To też efekt niewydolności struktur państwowych, nie tylko tych policyjnych, ale również edukacyjnych. Jeśli chodzi o majętność, nie ma pod tym względem ludzi równych. Tylko komunizm chciał, by każdy miał tyle samo. Jan Paweł II uczulał nas na tzw. czwarty świat. Przypominał, że nawet w bogatej Europie poniżej minimum niezbędnego do godnej egzystencji żyje spora grupa ludzi. Jest ich dużo i musimy myśleć o tym, jak ich aktywizować, jak pomagać - zwłaszcza dzieciom i młodzieży - by odbili się od dna i wyszli z trudnej sytuacji. Nie można też wszystkich bogatych rozliczać i odbierać im tego, co posiadają. Mówienie, że skoro coś mają, to na pewno dorobili się nieuczciwie, jest krzywdzące.
W życiu codziennym idziemy na łatwiznę?
Nasze widzenie świata ma nierzadko charakter telewizyjno - migawkowy. Taki mamy obraz świata, jakim widzimy go w telewizji. Widzimy przed sobą wysymulowany obraz. Jean Baudrillard mówił nawet o świecie symulakrów. Złudzenia bierzemy za bardziej oczywiste niż to, czego jesteśmy świadkami.
Wakacje to czas odpoczynku i urlopów. W kościołach często słyszymy, że od Pana Boga nie ma wakacji. Co zrobić, by lato było czasem powrotu a nie odwrotu od Stwórcy?
Jestem za mówieniem o ekologii człowieka. Uważam, że trzeba go chronić. Często słyszymy o ochronie zagrożonych środowisk, ale warto też przypatrzeć się sobie i zobaczyć, jakie przestrzenie są zagrożone w nas. Urlop to świetny czas na to, by zdać sobie z tego sprawę. Warto wtedy przyjrzeć się swojej relacji do bliskich osób, zwyczajnie znaleźć czas na wspólne bycie razem i na rozmowę. Wakacje to dobry moment, by odświeżyć również naszą relację z Bogiem. W ciągu roku nie mamy czasu na czytanie, modlitwę i zatrzymanie. Latem warto wygospodarować sobie 15-20 minut na lekturę Pisma Świętego, czy chociażby na zwykle posiedzenie z Bogiem. Nie musimy wymyślać trudnych rzeczy, te kilka chwil to już coś.
Dziękuję za rozmowę.
AW
Echo Katolickie33/2012
opr. ab/ab