Zaufać powołaniu

Od czego zależy odpowiedź na wezwanie „Pójdź za Mną”? Czym jest powołanie? Jakie bywają reakcje najbliższych? Co się dzieje, kiedy ktoś serio traktuje swoją wiarę?

Rozmowa z ojcem duchownym w Wyższym Seminarium Duchownym Diecezji Siedleckiej im. Jana Pawła II ks. Maciejem Majkiem.

Proszę Księdza, za nami święcenia prezbiteratu. Radości Kościoła siedleckiego z nowych księży towarzyszy - niestety - smutna refleksja: „dlaczego jest ich tak niewielu?”. Np. grono księży, którzy święcenia kapłańskie przyjmowali 25 lat temu, a w ostatnich dniach koncelebrowali w katedrze jubileuszową, dziękczynną Mszę św., liczy ponad 30 osób. Jak interpretować tę różnicę?

Pokornej odpowiedzi na pytanie, „dlaczego jest ich tak niewielu?”, niech udzieli św. patron naszego siedleckiego seminarium: każde powołanie to DAR, a zarazem TAJEMNICA! To Pan Bóg powołuje, my jako wolni ludzie odpowiadamy bądź nie na Boże wezwanie. Dla porównania - grupa księży, którzy święcenia kapłańskie przyjmowali 50 lat temu, a niedawno koncelebrowali w katedrze jubileuszową, dziękczynną Eucharystię, liczyła siedem osób.

Jako ojciec duchowny uważam, że najważniejsze jest pokorne dziękczynienie za każdego powołanego. Docenienie każdego z nich i drogi, jaką pokonali.

Przez dwa wakacyjne miesiące w Wyższym Seminarium Duchownym Diecezji Siedleckiej trwać będzie rekrutacja. Utarło się, że na studia idzie się po maturze, tymczasem zachęcacie do wstępowania w szeregi seminarzystów także chłopaków już studiujących, jak i tych pracujących....

Seminarium duchowne ma za zadanie stworzyć jak najdogodniejsze warunki - określone prawem kanonicznym - do rozpoznania swego życiowego powołania. Kościół zawsze zachęcał do wielkodusznego i odpowiedzialnego sięgania po sakramenty święte. Kapłaństwo jest jednym z nich. Im bardziej dojrzała decyzja motywuje do wstąpienia do seminarium, tym lepiej. Nie oznacza to bynajmniej, że kandydaci już studiujący bądź pracujący są lepsi czy gorsi od tegorocznych maturzystów. Moment podjęcia życiowej decyzji jest bardzo istotny - to nie wiek jest najważniejszy, lecz dojrzałość decyzji.

Św. Jan Paweł II pisał: „Historia każdego powołania kapłańskiego jest historią niewymownego dialogu między Bogiem a człowiekiem, między miłością Boga, który wzywa, a wolnością człowieka, który z miłością Mu odpowiada”. Czy ojciec duchowny ma swoją definicję powołania do życia w stanie kapłańskim?

Usłyszałem ją niedawno i głęboko zapadła mi w serce pewna myśl dotycząca powołania. Otóż z powołaniem jest tak, jak z nieuleczalną chorobą, o której poinformował mnie przed chwilą lekarz. Nigdy się o tym momencie nie zapomni; zostanie w sercu na zawsze, ze wszystkimi szczegółami. Można tę świadomość zagłuszać, nie zgadzać się z diagnozą, nie dowierzać, robić dokładniejsze badania, itd., ale fakt pozostaje faktem.

W świadectwach księży opowiadających o chwili, w której nabrali pewności, że to, co do tej pory pojawiało się jako nieśmiała myśl, jest rzeczywiście jedynym wyborem, pojawia się też wspomnienie poczucia pewnego niedopasowania do życia „w świecie”, czyli jako osoba świecka.

Ja i moje rodzeństwo jako dzieci po wielokroć zasypywaliśmy pytaniami naszą mamę (nasz tata już wtedy nie żył) w podobnym kontekście: „Skąd mama wiedziała, że tata i tylko nasz tata... a może ktoś inny...” itd. Myślę, że podobnie ma się sprawa z kapłaństwem. Każdy człowiek chcący wejść świadomie na drogę małżeństwa lub kapłaństwa musi odnaleźć w sercu ten właściwy moment na udzielenie sobie odpowiedzi na to pytanie i dokonać wyboru.

Zarówno kapłaństwo, jak i małżeństwo nie może jednak być ucieczką od świata. Niedopasowanie do tego świata nie oznacza automatycznie, że idealnie pasuje się do „innego” świata. Kapłaństwo nie jest po to, by potępiać świat, tylko by go uświęcać. Aby zatem to czynić, należy mieć do niego Boże podejście, być przepełnionym Duchem Bożym, a nie duchem tego świata.

Często jednak otoczenie kandydata do kapłaństwa jego decyzję traktuje stwierdzeniem, że jest stracony dla świata, albo że życie w stanie duchownym to jakiś kosmos... Czy ta ścieżka życia jest rzeczywiście tak bardzo inna?

Ciekawe, że także wielu świeckich, którzy autentycznie żyją Ewangelią na co dzień, właśnie z tego powodu traktowanych jest jak jakiś kosmos. Uważam, że dla każdego chrześcijanina perspektywa autentycznie przeżywanego małżeństwa, kapłaństwa, życia w stanie konsekrowanym czy w samotności jest rzeczywiście „inna”. Na to, czy bardzo „inna”, składa się wiele czynników. Przepięknym przykładem tej pozytywnej, chrześcijańskiej „inności” od świata jest starożytny List do Diogeneta.

Kiedy przed czterema laty prowadziłem rekolekcje przed święceniami kapłańskimi w sanktuarium Matki Bożej w Kodniu, byłam świadkiem pewnej sceny. Dwie kobiety, prawdopodobnie z którejś z grup pielgrzymkowych, na widok rekolektantów wychodzących w całkowitej ciszy i skupieniu z kaplicy zaczęły półgłosem wymieniać myśli: „Szkoda chłopaków...”, „Tacy młodzi, ładni!”. Włączyłem się do tej rozmowy, mówiąc: „Panu Bogu właśnie na tym zależy, żeby panie miały tak przystojnych i młodych księży wikarych w swojej miejscowości”.

Czego obawiają się najbliżsi chłopaka, który oznajmia, że myśli o kapłaństwie, a są to z pewnością sytuacje nierzadkie, skoro ukuto nawet określenie „aborcja powołaniowa”?

Najbardziej kompetentnej odpowiedzi mogą udzielić rodzice, rodzina, rodzeństwo - na przykład neoprezbiterów. Warto ich o to zapytać. Myślę, że rodzice i rodzina pragną osiągnięcia przez swego syna czy córkę autentycznego szczęścia. Zależy im na tym, aby ich dziecko, dokonawszy tak odważnego kroku, nigdy go nie żałowało, by żyło spełnione i szczęśliwe. Niestety, współczesny świat nie sprzyja zanadto jakiemukolwiek chrześcijańskiemu powołaniu, w którym nieodzowne jest składanie ofiary ze swego życia. Można również zauważyć fakt, że nadmierne kontrolowanie swoich dzieci przez rodziców często odnosi odwrotny skutek. Zamiast wzrostu wzajemnego zaufania koniecznego do właściwego rozwoju, można w taki sposób niemal doprowadzić do tego, że dziecko boi się samodzielnie podejmować decyzje. Brak dojrzałego zaufania jest bardzo destruktywny.

Aborcja powołaniowa to zjawisko wymagające oddzielnej refleksji. Motywy zniechęcania kogokolwiek do podjęcia drogi powołania są przeróżne. Od braku wiary w Pana Boga i drugiego człowieka, do lęku o to, że jednak ktoś sobie poradzi z czymś, co mnie przerosło.

Wspierać powołania, nie niszczyć już w zarodku - to właściwe antidotum!

A jak Ksiądz rozwiałby takie obawy?

„Prawdziwa miłość wyzwala z lęku” - napisał św. Jan apostoł. Wiara w Pana Boga, ale i wiara w swojego syna, brata, wnuczka, kolegę, są fundamentalne. Ten drugi wymiar miłości jest nie mniej potrzebny powołanemu, niż jego rodzinie. W seminarium regularnie organizowane są dni skupienia dla rodziców i najbliższej rodziny każdego rocznika kleryków. Mając to doświadczenie, śmiało mogę stwierdzić, że bardzo często stosunek do decyzji syna czy brata dotyczący jego wstąpienia do seminarium zmienia się nawet po dwóch spotkaniach. Sami rodzice czy rodzeństwo przechodzą piękną drogę, towarzysząc osobie powołanej z ich rodziny.

Proszę Księdza, czy właściwe odczytanie powołania i odważna decyzja dają gwarancję szczęśliwego życia, poczucia spełnienia?

Nie mam co do tego żadnych wątpliwości!

Bóg zapłać za rozmowę!

LA

 

Chrześcijanie nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem. Nie mają bowiem własnych miast, nie posługują się jakimś niezwykłym dialektem, ich sposób życia nie odznacza się niczym szczególnym. Nie zawdzięczają swej nauki jakimś pomysłom czy marzeniom niespokojnych umysłów, nie występują, jak tylu innych, w obronie poglądów ludzkich. Mieszkają w miastach helleńskich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosując się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz paradoksalne prawa, jakimi się rządzą. Mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, z własnym życiem zwyciężają prawa. Kochają wszystkich ludzi, a wszyscy ich prześladują. Są zapoznani i potępiani, a skazani na śmierć zyskują życie. Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im nie dostaje, a opływają we wszystko... Ubliżają im, a oni błogosławią. Obrażają ich, a oni okazują wszystkim szacunek. Czynią dobrze, a karani są jak zbrodniarze. Karani radują się jak ci, co budzą się do życia... ci, którzy ich nienawidzą, nie umieją powiedzieć, jaka jest przyczyna tej nienawiści. Jednym słowem: czym jest dusza w ciele, tym są w świecie chrześcijanie. Duszę znajdujemy we wszystkich członkach ciała, a chrześcijan w miastach świata. Dusza mieszka w ciele, a jednak nie jest z ciała i chrześcijanie w świecie mieszkają, a jednak nie są ze świata. Niewidzialna dusza zamknięta jest w widzialnym ciele i o chrześcijanach wiadomo, że są na świecie, lecz kult, jaki oddają Bogu, pozostaje niewidziany. Ciało nienawidzi duszy i chociaż go w niczym nie skrzywdziła, przecież z nią walczy, ponieważ przeszkadza mu w korzystaniu z rozkoszy. Świat też nienawidzi chrześcijan, chociaż go w niczym nie skrzywdzili, ponieważ są przeciwni jego rozkoszom. Dusza kocha to ciało, które jej nienawidzi, i jego członki. I chrześcijanie kochają tych, co ich nienawidzą. Dusza staje się lepsza, gdy umartwia się przez głód i pragnienie. I chrześcijanie, prześladowani, mnożą się z dnia na dzień.

Z Listu do Diogeneta

Echo Katolickie 25/2018

opr. ab/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama