Modlitwa jest czymś więcej niż tylko „rozmową” z Bogiem. W rzeczywistości jest raczej trwaniem w Bożej obecności, pielęgnowaniem relacji z Bogiem
Rozmowa z ks. prof. Józefem Naumowiczem, wykładowcą UKSW, znawcą literatury wczesnochrześcijańskiej i autorem książki „Nowa Filokalia. Droga do modlitwy serca”.
Księże Profesorze, przyzwyczailiśmy się do regułki mówiącej o tym, że modlitwa jest rozmową z Bogiem. W „Filokalii” bardziej kojarzy się ją z trwaniem w Bożej obecności, z byciem z Bogiem. Taka definicja zmienia podejście do modlitwy...
Faktycznie, tak określają modlitwę najbardziej znane definicje: jako rozmowę duszy z Bogiem. Jednak w prawdziwej rozmowie ważne są nie słowa, ale także myśli, gesty, spojrzenie, zaangażowanie, serce, a nawet tonacja wypowiadanych słów. Rozmowa to spotkanie osób. Taka także ma być modlitwa. Trzeba jedynie pamiętać, że nie jest ona rozmową dwóch równorzędnych osób. Nawet jeśli Bóg jest naszym Ojcem i otwiera przed nami swoje serce oraz ramiona, to jednak jest On kimś nieskończenie większym od nas, wszechmogącym. W modlitwie stajemy przed Nim z pełną ufnością, ale też z pokorą, świadomi naszej niegodności. W modlitwę trzeba także zaangażować serce, czyli całego siebie. Ona nie może ograniczać się tylko do wypowiadania słów, rozmyślania o Bogu czy czytania Pisma Świętego, choć to też modlitwa, ale staje się prawdziwym spotkaniem, gdy dołączymy do tego nasze serce.
Mistrzowie z „Filokalii” pisali, że modlitwa jest „ruchem duszy ku Bogu”...
Ruchem duszy czy skierowaniem się całego człowieka ku Bogu. Dusza oznacza całego człowieka jako najistotniejszy jego element. Św. Augustyn w „Wyznaniach” mówi, że wszyscy z natury jesteśmy stworzeni jako skierowani ku Bogu. Jeżeli zatem kierujemy się ku Bogu, to jest to naturalny odruch człowieka. Wtedy odzyskuje on, jak mówił św. Augustyn, pokój, w pełni realizuje siebie. Niespokojne jest bowiem nasze serce, jeśli nie spoczniemy w Bogu, nie nawiązujemy z Nim żywej relacji. Faktycznie człowiek jest wtedy wielki, kiedy klęczy przed Bogiem.
A co się dzieje z człowiekiem, który porzuca modlitwę?
Traci coś bardzo cennego, najcenniejszego. Nie można mieć relacji z osobą, z którą nie rozmawiamy, nie myślimy o niej, nie pamiętamy. Wówczas ta więź wyziębia się. To samo dzieje się w relacji z Bogiem. Bez Niego nie możemy mieć prawdziwego życia tu, na ziemi i później, w wieczności. Bez modlitwy nie ma prawdziwego życia chrześcijańskiego, życia wiary. To, że wiemy coś o Bogu, to jeszcze zbyt mało. Pismo Święte mówi, że szatan także jest świadomy istnienia Boga, ale Mu nie ufa ani Go nie kocha. Bez relacji i spotkania nie zbudujemy więzi i nie odkryjemy Pana. Warto pamiętać, że modlitwa może mieć różne wymiary. Może wyrażać się w prostych formach, takich jak nasza codzienna modlitwa poranna czy wieczorna, ale też może być pamięcią o Bogu czy spełnianiem dobrych dzieł dla Niego, dla Jego chwały. Najstarsi pisarze chrześcijańscy mówili, że wielbimy Pana Boga nie tylko słowami, ale i czynami. Rozróżniali modlitwę bezpośrednią (to np. Msza św., różaniec czy koronka) i pośrednią, kiedy dokonujemy dobrych dzieł ze względu na Boga.
Ojcowie pustyni szczegółowo wymieniają przeciwności, na jakie napotykamy na modlitwie i mówią, że to normalne zjawisko. Jakie dają rady?
To ważne pytanie. Okazuje się, że nawet wielcy mistrzowie modlitwy, ojcowie pustyni, którzy poświęcali jej całe życie, uważali, iż nie jest ona czymś łatwym i wygodnym, nieraz staje się walką. Ojcowie potwierdzają, że na modlitwie przychodzi nam zmagać się z jakimiś nieuporządkowanymi myślami, przypominają się wtedy dawne urazy czy nieprzyjemne zdarzenia, które sprawiają, iż nasza uwaga odchodzi od Boga. Podkreślają, że lepiej się modlimy, gdy mamy czyste serce, bo grzech ściąga nas ku ziemi i nie pozwala duszy, myśli i sercu wznosić się do Pana Boga. To normalne i naturalne, że na modlitwie zdarzają się przelotne myśli, które przychodzą, przepływają przez głowę i biegną dalej. Ważne, aby nie koncentrować się na nich. Mając rozproszenia, nie zakładajmy z góry, że nasza modlitwa staje się mało ważna. Trwajmy na niej dalej, ale pilnujmy, aby te myśli w nas się nie zagnieździły na dłużej i całkowicie nie oderwały od Pana Boga. Troska o skupienie na modlitwie jest potrzebna nieustannie.
Często bywa też tak, że na modlitwie myślimy o tym, czym żyjemy na co dzień, co nas martwi i nurtuje. Nie złośćmy się wtedy na siebie. Ofiarujmy to Bogu własnymi słowami. Nawet takie myśli mogą być trampoliną, która skieruje nas ku Panu. Kiedyś wierni częściej szli do kościoła pieszo, pokonywali długą drogę, nieraz szli w samotności. To pozwalało im wyzwolić się z tego, czym żyli, odejść od miejsca, w którym doświadczali problemów. Dziś nieraz do ostatniej chwili przed wejściem na Mszę rozmawiamy przez komórkę, coś przeglądamy. Nie mamy czasu na wyłączenie się z codziennych spraw i pełniejsze skupienie na uczestnictwie w liturgii. Trzeba nam zadbać o to, by modlitwa rzeczywiście była spotkaniem z Bogiem. Z drugiej strony nie oznacza to, że mamy o wszystkim zapomnieć i nie przedstawiać naszych spraw Panu.
W swojej najnowszej książce sporo miejsca poświęca Ksiądz Profesor Modlitwie Jezusowej. Czym ona jest i czy przeciętny chrześcijanin żyjący w XXI w. powinien ją praktykować?
Chodzi tu o modlitwę skierowaną do Jezusa, najczęściej wyrażaną w jednym wezwaniu, powtarzanym wielokrotnie (a nie jako jedynie pojedynczy akt strzelisty). Zazwyczaj jej formuła brzmi: „Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną (grzesznikiem)!”. To wezwanie do Jezusa, który jest Panem i Zbawicielem. Stając przed Nim w pokorze prosimy Go o zmiłowanie i o to, aby nasza relacja z Nim była jak najbardziej żywa. Najstarsi mistrzowie modlitwy obecni w „Filokalii” mówią, że to wezwanie pozwala bardziej skupić się na modlitwie, nie wymyślać ciągle nowych form i przez to nie rozpraszać myśli. Mnich może ją odmawiać w celi i poświęcać na to dużo czasu, ale Modlitwa Jezusowa jest odpowiednia także dla nas. Warto znaleźć na nią czas, kiedy np. jedziemy do pracy, stoimy na przystanku albo na coś czekamy. W takich chwilach można nie tylko odmawiać różaniec czy koronkę, ale też Modlitwę Jezusową. Praktykowanie jej pomaga nawiązywać żywą więź z Jezusem. Wypowiadając owo wezwanie, mówimy, że Go kochamy i ufamy Mu. W ciągu kilkunastu minut można je powtórzyć kilkaset razy. Powtarzane z wiarą i ufnością sprawi, że rzeczywiście Jezus staje się dla nas Panem i Zbawicielem.
Ojcowie pustyni podkreślali też wagę innych krótkich form modlitwy. Polecali, by powtarzać w sercu małe fragmenty z Pisma Świętego. Pisali dosłownie o „przeżuwaniu” Słowa Bożego. Co mieli na myśli?
My zazwyczaj chcemy dużo wiedzieć o Bogu, czytamy przewodniki o modlitwie albo Pismo Święte nawet dla samego przeczytania, a ojcowie dają prostą metodę. Zachęcają do przeczytania i powtarzania jednej myśli, jednego zdania ze Słowa Bożego. Wszystko po to, aby ono się w nas zakorzeniło, abyśmy mogli jak najmocniej przeżyć je w sobie. Porównanie do przeżuwania odnosi się do czynności charakterystycznej np. dla krów, które najpierw połykają pokarm, a potem długo i dokładnie go przeżuwają. Podobnie ma być ze Słowem Bożym, które słyszymy w kościele albo sami przeczytamy. Trzeba, aby ono nas jak najgłębiej przeniknęło. Formuła Modlitwy Jezusowej także pochodzi z Ewangelii. Przypomina wołanie niewidomego Bartymeusza i Syrofenicjanki, którzy prosili o uzdrowienie, ale także słowa celnika z przypowieści Jezusa, który bił się w piersi i powtarzał: „Boże, zmiłuj się nade mną grzesznikiem”. Z powtarzania takich krótkich biblijnych wezwań powstała Modlitwa Jezusowa.
Ojcowie pustyni sporo pisali także o psalmach.
Znali je na pamięć i powtarzali podczas prostych fizycznych prac. Na recytację psalmów poświęcali sporo czasu rano i wieczorami. To doskonałe teksty, mówiące o bliskości z Bogiem i o pragnieniu Boga. Weszły na stałe do tradycji Kościoła i dziś odmawiamy je w ramach Liturgii Godzin.
W „Filokalii” mamy też piękne rozważanie o wersecie „Boże wejrzyj ku wspomożeniu memu; Panie pospiesz ku ratunkowi memu” (Ps 70,1). Może warto uczynić z niego swoją osobistą modlitwę?
Rozważanie o tym wezwaniu napisał św. Kasjan. Widać w nim skierowanie do Boga jako do Tego, który nas prowadzi i wspomaga. Czuć w tym ufność. Koresponduje ono z wezwaniem, o którym pisała św. Faustyna (Jezu, ufam Tobie). Tak, warto modlić się nim na początku, w trakcie i na końcu każdego dnia. W ten sposób wyrażamy ufność w to, że Pan zawsze spieszy nam z pomocą.
Bóg zapłać za rozmowę!
Echo Katolickie 53/2020
opr. mg/mg