Mądra miłość czyli świętość

Rozmowa o dochodzeniu do ideałów

Dorastanie do świętości to najwspanialsza przygoda,
jaką człowiek może przeżyć w doczesności!

- Księże Marku, czy jest jakaś specyficzna cecha albo postawa współczesnej młodzieży, która Księdza szczególnie zastanawia czy niepokoi?

- Najbardziej niepokoi mnie fakt, że wielu młodych ludzi czyni to, co jest niezgodne z ich własnymi marzeniami, ideałami i aspiracjami! To wyjątkowo smutne i bolesne zjawisko. Młodzi ludzie pragną być wolni, a wchodzą w niszczące wolność uzależnienia, na przykład od nikotyny, alkoholu, narkotyku, popędu seksualnego czy od Internetu. Marzą o trwałym małżeństwie i szczęśliwej rodzinie, a ulegają egoizmowi czy godzą się na związki nietrwałe i niewierne, które są zaprzeczeniem ich własnych aspiracji. Marzą o zdrowiu i radosnej przyszłości, a niszczą zdrowie toksycznymi używkami, antykoncepcją czy niezdrowym sposobem odżywiania.

Bóg stworzył każdego z nas jako swoje arcydzieło! Każdy z nas może stać się kimś mądrzejszym, szlachetniejszym i radośniejszym od największych świętych! Ale może też stać się kimś tak prymitywnym i zachowywać się w sposób tak wulgarny, że stanie się przekleństwem dla samego siebie i ciężarem dla ludzi, z którymi się styka. Właśnie to mnie najbardziej boli, że ludzie młodzi, do których może należeć radosna przyszłość, bezlitośnie krzywdzą samych siebie...

- W wielu swych publikacjach stwierdza Ksiądz, że duchowość jest warunkiem ochrony człowieka przed demoralizacją i kryzysem życia. Jakby określił Ksiądz sferę duchową? Jakimi argumentami można przekonać współczesną młodzież o tym, że duchowość jest ważna?

Troska o rozwój sfery duchowej jest jeszcze ważniejsza niż troska o zdrowie fizyczne i psychiczne, o wykształcenie i status społeczny, o pracę zawodową i dobrobyt materialny. Człowiek pozbawiony duchowości nie jest w stanie mądrze kierować pozostałymi sferami swego człowieczeństwa. Duchowość to zdolność człowieka do zrozumienia samego siebie, a zwłaszcza do znalezienia odpowiedzi na pytanie: kim jestem, skąd się wziąłem, dokąd zmierzam, w oparciu o jakie więzi i wartości mogę osiągnąć cel mojego życia? Dzięki duchowości człowiek potrafi zająć świadomą i odpowiedzialną postawę wobec siebie i świata. Jestem w stanie kierować sobą jedynie wtedy, gdy wiem, kim jestem i dokąd czy do Kogo zmierzam.

Tylko człowiek duchowy potrafi myśleć, kochać i pracować. Kto jest prymitywny w sferze duchowej, ten jest podobnie bezradny i zagrożony, jak zwierzę pozbawione instynktów. Duchowość pełni rolę centralnego ośrodka sterowania życiem. Tym, czym hormony są w organizmie, świadomość w psychice a sumienie w moralności, tym duchowość jest w odniesieniu do całej egzystencji człowieka. Odmienne rodzaje duchowości (na przykład chrześcijańska, buddyjska czy ateistyczna) to efekt odmiennego sposobu rozumienia przez człowieka samego siebie oraz sensu swej istnienia. Człowiek naszych czasów chce być raczej kimś bogatym materialnie niż duchowo. Potrzeby duchowe nie są tak „krzykliwe” jak potrzeby cielesne czy emocjonalne. Dziecko zwykle łatwiej poprosi rodziców o coś do zjedzenia niż o coś do przemyślenia.

Codzienne doświadczenie potwierdza, iż ludzie puści duchowo nie są w stanie korzystać z posiadanych środków materialnych w taki sposób, by się rozwijać. Przeciwnie, im bogatsi są materialnie, tym szybciej popadają w egoizm i demoralizację. Wyraźnie widać to na Zachodzie Europy, gdzie od kilkudziesięciu lat wielu ludzi żyje w dobrobycie materialnym, któremu towarzyszy coraz większa pustka duchowa. Konsekwencją tego faktu jest rosnąca liczba chorych psychicznie, alkoholików i narkomanów, przestępców i samobójców, a także rosnąca liczba rozbitych rodzin i nieszczęśliwych dzieci. Poszczególne osoby i całe cywilizacje giną, jeśli pustoszeją duchowo.

- Rok duszpasterski 2007 był w Polsce inspirowany hasłem: „Przypatrzmy się powołaniu naszemu”. Na czym polega przyglądanie się własnemu powołaniu?

Przyglądanie się własnemu powołaniu do odkrywanie faktu, że każdy z nas jest stworzony na obraz Boga i że jest niepowtarzalnym arcydziełem Bożej miłości! To upewnianie się o tym, że jesteśmy powołani do świętości. To fascynowanie się możliwością istnienia na sposób osoby, czyli na sposób kogoś, kto potrafi myśleć i kochać. To odkrywanie, że jestem bezcennym skarbem i że mogę stać się radosnym darem dla innych, podobnie jak inni są darem dla mnie. To upewnianie się o tym, że nieskończenie ważniejsze jest to, kim jestem niż to, co posiadam. To także upewnianie się o tym, że dorastanie do świętości jest nieodzownym warunkiem radosnej realizacji każdego powołania: małżeńskiego, kapłańskiego czy zakonnego. To wreszcie kierowanie się ewangeliczną mentalnością zwycięzcy, czyli odwaga proponowania samemu sobie wyłącznie optymalnej drogi życia, jaką jest naśladowanie Chrystusa. To nieustanne stawianie sobie i Bogu pytania: co dobrego mam czynić?

- Wszyscy pragniemy być szczęśliwi, ale niewielu jest takich ludzi, którzy tryskają radością i szczęściem. Czy zna Ksiądz receptę na szczęście?

Do szczęścia potrzebujemy wielu rzeczy i umiejętności. Jednak tym, co decyduje o naszym losie, jest doświadczenie miłości. Nawiązując do myśli Kartezjusza można przyjąć zasadę: myślę, więc jestem; kocham, więc jestem szczęśliwy. Ludzie, którzy nie czują się przez nikogo kochani i którzy nie uczą się kochać, przeżywają rozczarowanie i cierpienie, stają się agresywni i okrutni nawet wobec samych siebie. Jeden z nastolatków zwierzył mi się z tego, że od roku pije piwo i że jest już chyba alkoholikiem i powiedział: „wiem, że wyrządzam sobie krzywdę, ale jest mi zupełnie obojętne, co się ze mną stanie, gdyż moi rodzice mnie nie kochają i ja siebie też już nie kocham”. Gdy nie ma nikogo, kto troszczy się o nas, komu na nas zależy, kto cieszy się nami, wtedy nasze życie traci sens. Wtedy wpadamy w rozpacz i obojętny staje się nam nasz własny los.

Miłość jest nam tak samo potrzebna do życia, jak pokarm i tlen. Czujemy, że miłość — na podobieństwo UFO — krąży w nas i wokół nas. Z drugiej strony trudno jest ją nam zidentyfikować. Zdarza się, że bierzemy za miłość coś, co w rzeczywistości nie jest miłością, lecz jedynie nastrojem, popędem czy pożądaniem. Niektórzy uważają, że miłość w ogóle nie istnieje, a inni ludzie ręczą własnym życiem, że ona jest na pewno i że spotkali ludzi, którzy potrafią niezawodnie kochać. Kto kocha i jest kochany, ten jest szczęśliwy nawet wtedy, gdy brakuje mu pieniędzy, gdy nie ma modnych ubrań czy gdy spotykają go poważne trudności.

- Czy oprócz Ewangelii zna Ksiądz jakieś niezwykłe książki, które pomagają nam zrozumieć, na czym polega miłość?

Jest sporo takich książek. Wspomnę tu tylko o jednej, która jest mi szczególnie bliska. To „Mały Książę” A. de Saint-Exupery'ego. Tajemniczy chłopczyk — bohater tej książki - to symbol każdego człowieka, który szuka miłości. Mały Książę rodzi się zamknięty w granicach swej maleńkiej planety. Stopniowo odkrywa jednak, że niedobrze jest mu żyć w samotności. Na jego terytorium pojawia się wprawdzie róża, ale on nie potrafi jej jeszcze kochać. W tej sytuacji ryzykuje i opuszcza własną planetę. Mały Książę poznaje najpierw tych, którzy nie potrafią kochać. Szybko przekonuje się o tym, że tacy ludzie są nieszczęśliwi i żyją w świecie złudzeń. Pyszny łudzi się, że do szczęścia wystarczy mu oklaski. Król ma nadzieję, że do szczęścia wystarczy mu władza. Pijak tworzy więzi z alkoholem, które okazują się uwięzieniem. Geograf szuka sensu życia w badaniu świata rzeczy, a Bankier w ich posiadaniu. Także planeta Latarnika jest zbyt mała, by ogarnąć przyjaźń. Mieści się w niej troska o rozkazy, ale nie o ludzi.

Mały Książę pospiesznie opuszcza wszystkie planety, na których nie ma miłości. Jednak dzięki takim bolesnym spotkaniom upewnia się, że także on nie może być szczęśliwy, dopóki nie nauczy się kochać. Odtąd nie cofnie się już przed żadną podróżą, póki nie spotka przyjaciela. I wtedy pojawia się lis, który uczy Małego Księcia trudnych reguł budowania więzi. Najpierw trzeba być bardzo cierpliwym. Z początku nie można podchodzić zbyt blisko i lepiej nic nie mówić, gdyż mowa jest źródłem nieporozumień. Jednak każdego dnia można siadać coraz bliżej, a radość spotkań będzie coraz większa aż zniknie niepokój i dokona się proces oswojenia, czyli zaufania. Odtąd stanie się widzialne to, co niewidzialne dla oczu. Odtąd „zwykła” róża stanie się jedyną na świecie. Odtąd wierność i odpowiedzialność stanie się ważniejsza niż własne życie. Odtąd nawet w obliczu śmierci najważniejsza będzie świadomość, że ma się przyjaciela.

Teraz Mały Książę może już wrócić na swoją planetę. Postronnemu obserwatorowi wydałaby się ona taka sama jak przed jego podróżą: ta sama róża, to samo krzesełko, te same wulkany. Ale już wiemy, że najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Oto sam Mały Książę jest już zupełnie inny. Już wie, że jego szczęście nie jest zależne od czasu, miejsc czy planet lecz od jakości spotkań z samym sobą i z drugim człowiekiem. Mały Książę umie już kochać i potrafi już rozumieć jedyną różę swego życia. Umie być wiernym i pozostając na małej planecie, uczestniczy w miłości, która nie ma granic. On już wie, że nie ma drogi do miłości. To miłość jest drogą!

- Większość rodziców sądzi, że najważniejszym okresem uczenia się miłości to okres nazywany przez pedagogów adolescencją. Osobiście sądzę, że znacznie wcześniej zaczynamy się uczyć miłości...

Masz rację! To, na ile łatwo będzie nam w dorosłym życiu kochać i przyjmować miłość, rozstrzyga się w dużym stopniu już na początku naszego istnienia. Życie człowieka zaczyna się w niezwykły sposób. Zanim dziecko spotka się z samym sobą, zanim siebie zobaczy, to przez dziewięć miesięcy spotyka się ze swoją mamą wewnątrz jej organizmu. Ciąża to początek historii miłości. Gdyby rodzice nie pokochali swojego dziecka, to ono w ogóle nie pojawiłoby się w łonie matki, albo zostałoby stamtąd usunięte. Poczęcie i urodzenie dziecka jest wyrazem niezwykłej miłości macierzyńskiej. Mama ofiaruje przecież dziecku kawałek własnego ciała i część krwi. Dziecko karmi się tym samym pokarmem, co jego mama, oddycha tym samym powietrzem i przeżywa to samo, co ona. Jeszcze nic nie wie o miłości, ale jest już włączone w historię miłości!

Ciąża kończy się porodem, który dla przychodzącego na świat dziecka jest niemal doświadczeniem śmierci. Poród to dla noworodka „wyrzucenie z domu” i „wrzucenie” w nowe środowisko, w którym dziecko czuje się całkowicie bezradne i w którym nie może przetrwać o własnych siłach. Płaczem i całym swym zachowaniem noworodek woła o pomoc. Uspakaja się wtedy, gdy jego wołanie zostanie wysłuchane, gdy mama lub tata z miłością bierze dziecko w ramiona, gdy je przytula i głaszcze. Jeśli więź dziecka z rodzicami jest prawidłowa, to po szoku związanym z urodzeniem i opuszczeniem wnętrza matki, noworodek stopniowo zaczyna akceptować nowe środowisko i odzyskuje poczucie bezpieczeństwa, jakie miał przed urodzeniem.

W miarę upływu lat dziecko odkrywa w sposób coraz bardziej świadomy, że im bardziej cieszy się obecnością rodziców, tym intensywniej cierpi, gdy oni chociaż na chwilę je opuszczają. To właśnie cierpienie — związane z zazdrością o rodziców i z lękiem, że może ich kiedyś zabraknąć — sprawia, że dany chłopiec czy dziewczynka zaczyna się stopniowo uniezależniać emocjonalnie od swoich rodziców, rodzeństwa i innych krewnych. Pójście do przedszkola i szkoły powoduje konieczność przebywania bez mamy i taty przez wiele godzin. Kilkunastoletni chłopcy i dziewczęta potrafią być wiele godzin dziennie poza domem. Potrafią radzić sobie bez rodziców przez kilka tygodni (na przykład w czasie wakacji). Zaczynają wtedy wierzyć, że stali się już ludźmi niezależnymi. Wtedy pojawia się kolejne doświadczenie, które pomaga im odkryć, że się pomylili, że przecenili własną autonomię. Doświadczenie to określamy mianem zakochania.

- O zakochaniu nastolatki mogą opowiadać dniami i nocami. Książki i czasopisma poświęcone temu tematowi są zwykle wydawane w największych nakładach. A jak Ksiądz opisałby zakochanie z perspektywy kogoś, kto rozmawia z tysiącami dziewcząt i chłopców?

Zakochanie to niezwykle silna więź emocjonalna z kimś spoza grona rodzinnego. Taki stan wynika nie tylko z potrzeb emocjonalnych, ale także z fascynacji osobą drugiej płci, z pragnienia, by ją poznać i zrozumieć, a także z marzeń o założeniu własnej rodziny. Zakochanie — podobnie jak więź dziecka z rodzicami - to potrzebna faza dorastania do miłości. Trzeba jednak czuwać, by w tym okresie nie wyrządzić krzywdy ani sobie, ani tej drugiej osobie.

W książce „Ziemia, planeta ludzi” A. de Saint-Exupéry wspomina wieczór spędzony u znajomych, którzy mieszkali „gdzieś na odludziu” w Argentynie, w starym, pełnym uroku i tajemnic domu. Dwie nastoletnie córki gospodarzy uważnie przyglądały się pisarzowi i we wnętrzu dziewczęcego serca stawiały mu raczej negatywne oceny. Saint-Exupéry domyślał się tego, gdyż w dzieciństwie jego siostry wtajemniczyły go w podobne zwyczaje. Wspominając spotkanie z tamtymi dziewczętami, pisarz snuje następującą refleksję: Nadchodzi dzień, kiedy w dziewczynie budzi się kobieta. Marzy, by wreszcie postawić komuś piątkę. Ta piątka leży na sercu. Wtedy właśnie zjawia się jakiś głupiec. Po raz pierwszy przenikliwe oczy mylą się i stroją przybysza w piękne piórka. Jeśli głupiec mówi wiersze, dziewczyna ma go za poetę. I oddaje serce, które jest zdziczałym sadem temu, kto lubi tylko strzyżone parki. I głupiec bierze księżniczkę w niewolę. Na szczęście nie zawsze zakochani mają takiego pecha, a ponadto, nawet jeśli zakochanie jest pewnego rodzaju niewolą, to przecież tego typu niewola nie trwa wiecznie.

Początkom zakochania towarzyszą niezwykle radosne przeżycia. Oto on i ona czują się coraz lepiej ze sobą. Chcą o sobie coraz więcej wiedzieć i ze sobą coraz dłużej przebywać. Gdy zakochanie osiąga szczyt zauroczenia emocjonalnego, wtedy osoba zakochana czuje się wręcz „porażona” zależnością emocjonalną od drugiej osoby. Potrafi już tylko o niej myśleć, tylko za nią tęsknić, a największym marzeniem jest pozostać z tą osobą na zawsze. Zakochany chłopak może nagle zacząć solidnie się uczyć, słuchać poważnej muzyki albo pisać wiersze — w zależności od tego, czego oczekuje jego wybranka lub czym może jej zaimponować. Z kolei zakochana dziewczyna może nagle porzucić swe serdeczne przyjaciółki czy wejść w konflikt z rodzicami, byle tylko być blisko swego chłopaka.

Z czasem jednak zakochanie odsłania inne, bolesne oblicze, które rzadziej ukazywane jest na ekranach kin czy w czasopismach dla młodzieży. Zakochani przeżywają pierwsze nieporozumienia i rozczarowania. Pojawia się bolesna huśtawka nastrojów. Największym źródłem cierpienia jest zazdrość o osobę, w której ktoś się zakochał oraz lęk, że ta osoba może nie odwzajemnić miłości i odejść. Pod wpływem bolesnego cierpienia zakochany uświadamia sobie to, że nie może w tym stanie pozostać do końca życia. Nie może przecież być tak, że już do śmierci nie będzie umiał bez tej osoby uczyć się, pracować, a nawet spożyć posiłku. W ten sposób zakochanie staje się drugą, obok więzi dziecka z rodzicami, ważną lekcją uczenia się miłości. Zakochany stopniowo odkrywa, że pomylił się sądząc, iż jest już całkiem dorosły i niezależny. Jego rosnąca niezależność emocjonalna od rodziców okazała się raczej pokonaniem pewnego etapu zależności niż osiągnięciem niezależności. Cierpienie, którego doznał w drugiej fazie zakochania, pozwala mu odkryć prawdę, że fascynacja emocjonalna drugą osobą jest świetnym sposobem na przeżycie dzieciństwa i młodości ale okazuje się fatalnym sposobem na resztę życia.

- Chyba nie wszyscy dokonują tego odkrycia?

Niestety nie! Niektórzy ludzie — po rozczarowaniu jednym zakochaniem - szukają kolejnych więzi, które nadal oparte są nie na miłości lecz na zauroczeniu emocjonalnym. Początkowo znów przeżywają fascynację, a następnie jeszcze większe rozczarowanie niż w poprzednim zakochaniu. Najbardziej niebezpieczna jest sytuacja wtedy, gdy ktoś zakochuje się nie w osobie, lecz w jakiejś rzeczy, na przykład w substancjach psychotropowych, które — podobnie jak osoby — mają silny wpływ na nasze emocje. W Polsce najczęściej jest to alkohol. Chorobę alkoholową można określić jako „zakochanie się” w tej substancji. O ile jednak zakochanie się w jakiejś osobie jest potrzebnym etapem rozwoju, o tyle „zakochanie się” w alkoholu czy narkotyku nie jest już fazą rozwoju, lecz wchodzeniem w śmiertelną chorobę. Alkohol i narkotyk to substancje, które oszukują, uzależniają i zabijają zdecydowaną większość swoich ofiar.

- Wielu ludzi — i to nie tylko młodych! — jest przekonanych, że miłość to uczucie...

Miłość to coś znacznie więcej niż uczucie! Gdyby miłość była uczuciem, wtedy nie można by jej było ślubować. Przysięgi mogą dotyczyć jedynie naszych decyzji i zachowań, ale nie uczuć czy nastrojów. Miłość emocjonalna nie byłaby ani wierna, ani trwała. Oczywiście prawdą jest to, że miłości zawsze towarzyszą silne uczucia. Nie oznacza to jednak, że miłość jest uczuciem, ani że miłości towarzyszą jedynie miłe uczucia czy nastroje. Gdy kochamy, wtedy przeżywamy różnorodne stany emocjonalne: od radości i entuzjazmu do lęku, rozgoryczenia i gniewu. Wyobraźmy sobie rodziców, których dorastający syn zaczyna wyrządzać krzywdy innym ludziom albo niszczy własne życie, na przykład sięgając po narkotyk. Kochający rodzice będą wtedy przeżywali niepokój, żal, lęk, gniew, rozczarowanie i wiele innych bolesnych uczuć — właśnie dlatego, że kochają.

Kochać to nie to samo, co lubić kogoś czy czuć do niego sympatię. Można kochać także tych, których się nie lubi, a nawet tych, którzy nas złoszczą czy niepokoją. Można natomiast nie kochać dojrzale tych, których się bardzo lubi. Im silniejsza jest miłość, tym bardziej intensywne uczucia jej towarzyszą. Nikim nie cieszymy się tak bardzo jak osobami, które kochamy, a jednocześnie nikt nie może nas tak boleśnie zranić, jak najbliższe nam osoby. Właśnie z powodu silnych więzi emocjonalnych nikogo nie jest tak łatwo kochać jak ludzi bliskich, gdy dominują radosne nastroje, a jednocześnie nikogo nie jest tak trudno kochać jak bliskich, gdy pojawiają się bolesne napięcia i przeżycia. Zmienność uczuć nie świadczy zatem o odwołaniu miłości, lecz o zmienności sytuacji, w której przychodzi nam kochać drugiego człowieka. Nie musimy lękać się czy obwiniać, gdy czasami czujemy żal, złość lub intensywny gniew wobec tych, których kochamy. Jedynym znakiem, który powinien nas w tej sytuacji zaniepokoić, byłaby obojętność na ich los.

- Skoro miłość nie jest jedynie uczuciem, to co stanowi istotę dojrzałej miłości?

Istotą miłości jest decyzja troski o rozwój drugiego człowieka. Kochać to pomagać rosnąć. Kochać to pomagać kochać! Zakochany podejmuje nieraz niezwykłe czyny wobec wybranki serca, ale nie dlatego, że troszczy się o jej rozwój, lecz głównie dlatego, że chce ją zatrzymać przy sobie. Dojrzała miłość wyraża się poprzez słowa i czyny, poprzez obecność, pracowitość i czułość. Kochać, to w taki sposób rozmawiać z drugim człowiekiem i tak wobec niego postępować, by pomagało mu to stawać się codziennie kimś większym od samego siebie! Miłość wyraża się przez wysiłek i aktywność, czyli jest widzialna! Wprawdzie rodzi się ona we w tajemnicy serca, lecz prowadzi do słów i do czynów, które można sfilmować i sfotografować.

Każdy człowiek jest inny i zachowuje się w niepowtarzalny sposób. Z tego względu w inny sposób wyrażamy miłość wobec ludzi dojrzałych i uczciwych, a inaczej wobec ludzi zaburzonych czy cynicznych. Inaczej postępujemy wobec ludzi szlachetnych, którzy stawiają sobie Boże wymagania, a inaczej wobec egoistów czy uciekających od prawdy o sobie. Dojrzała miłość wymaga, by w niektórych sytuacjach w taki sposób rozmawiać z drugim człowiekiem i tak wobec niego postępować, aby to nie odpowiadało jego oczekiwaniom. Kochać, to troszczyć się o dobro drugiego człowieka także wtedy, gdy on sam nie rozumie naszej miłości i gdy czyni wszystko, by nas do siebie zniechęcić.

- Czy miłość ma jakieś granice? W jaki sposób można kochać kogoś, kto nie kocha nawet samego siebie?

Miłość jest bezwarunkowa i nie ma granic. Ale jest jednocześnie mądra i nie ma nic wspólnego z naiwnością. Takiej właśnie nieodwołalnej a jednocześnie mądrej miłości uczy nas Chrystus w przypowieści o synu, który ulega mitowi o istnieniu łatwego szczęścia odchodzi od ojca (por. Łk 15, 11 — 32). W tak dramatycznej sytuacji ojciec nie cofa miłości, ale też nie udziela synowi pomocy. Nie jest ani okrutny, ani naiwny. Gdyby ojciec przestał kochać błądzącego syna, to ten nie miałby do kogo wrócić. Gdyby natomiast ojciec nawinie udzielał pomocy błądzącemu i chronił go przed skutkami popełnianych przez siebie błędów, to syn nie miałby potrzeby, by się zastanowić nad własnym postępowaniem i zmienić życie. Syn z przypowieści korzysta z mądrej miłości ojca, zastanawia się i powraca. Teraz dopiero rozumie, że ojciec nigdy nie przestał go kochać i że kochał go naprawdę dojrzale.

- Zwykle księża i rodzice mówią nam o tym, byśmy kochali Boga i bliźniego. A przecież Pismo Święte wyraźnie stwierdza, że mamy też pokochać samych siebie. Co to znaczy, kochać samego siebie? Znam wielu ludzi, którym odnoszenie się do samego siebie z miłością kojarzy się raczej z egoizmem i grzechem niż z pełnieniem woli Bożej...

Ja też spotykam się często z tego typu błędnym przekonaniem! Wszystko staje się jasne wtedy, gdy precyzyjnie określimy, na czym polega miłość wobec samego siebie. Otóż dojrzale kochać siebie to stawiać sobie ewangeliczne wymagania życia w godności i wolności dzieci Bożych. Kochać samego siebie to wymagać od siebie świętości! To stać się przyjacielem dla samego siebie! Podstawą miłości do samego siebie nie jest ani jakiś nakaz, ani wskazania nowoczesnej psychologii, ani osobista doskonałość, dzięki której zasługiwałbym na miłość, ani lęk przed skutkami wrogości wobec samego siebie, lecz fakt, że ktoś mnie już pokochał: rodzice, rodzeństwo, przyjaciele, wychowawcy, Bóg. Nie możemy kochać innych ludzi, jeśli nie potrafimy dojrzale kochać samych siebie. Im dojrzalej nauczę się kochać samego siebie, tym większą mam szansę na to, bym podobną miłością obdarzył innych ludzi. Pokochać siebie to podjąć wysiłek, by stać się najpiękniejszą wersją samego siebie, to wydobyć z siebie całe bogactwo piękna, prawdy, dobra, wrażliwości, wytrwałości i nadziei. Pokochać siebie to podjąć wysiłek rzeźbiarza, który z cierpliwością usuwa z kamienia to, co przeszkadza w odkryciu piękna postaci, która może się z tego kamienia wyłonić.

Człowiek, który nie potrafi z dojrzałą miłością przyjąć samego siebie, popełnia zwykle jeden z dwóch bardzo niebezpiecznych błędów: przyjmuje siebie z prawdą, ale bez miłości lub też usiłuje odnosić się do siebie z miłością, ale uciekając od prawdy o sobie. Pierwsza postawa prowadzi do rozgoryczenia, zniechęcenia, a czasem nawet do rozpaczy. Przykładem jest tu biblijny Judasz, który szczerze uznał prawdę o sobie, a następnie odebrał sobie życie. Prawda bez miłości raczej zabija niż wyzwala. Z kolei próba przyjmowania samego siebie z miłością, ale bez prawdy, prowadzi do naiwnego pobłażania sobie, do wygodnictwa, egoizmu i życia w iluzorycznym poczuciu samozadowolenia. Dojrzale pokochać siebie to przyjąć samego siebie jednocześnie z całą prawdą i z całą miłością. Człowiek, który dojrzale kocha samego siebie, dostrzega w sobie zarówno pozytywne cechy i umiejętności, jak i słabości, wady i ograniczenia. Jednak tę całą prawdę o sobie przyjmuje z miłością. Prawda o moich sukcesach i silnych stronach, przyjęta z miłością, nie prowadzi do pychy czy naiwnego poczucia wielkości, lecz cieszy i umacnia, staje się źródłem siły i entuzjazmu. Pomaga trwać w dobru oraz przezwyciężać chwile ewentualnego kryzysu. Z kolei prawda bolesna o moich słabościach i błędach, przyjęta z tą samą miłością, nie prowadzi do zniechęcenia czy rozpaczy, lecz mobilizuje do stawiania sobie wymagań oraz do przemiany życia.

Gdy w pogłębiony sposób rozumiemy istotę dojrzałej miłości wobec samego siebie, wtedy znikają niepokoje, że może ona prowadzić do egoizmu, do pobłażania sobie czy do wygodnictwa. Uświadamiamy sobie to, że kochać samego siebie to stawiać sobie wymagania, twarde wymagania. Kto nie stawia sobie wymagań, ten wyrządza sobie krzywdę i nie szanuje siebie. Kochać siebie to coś znacznie trudniejszego niż być egoistą albo wrogiem siebie. To właśnie bycie egoistą i nieprzyjacielem dla samego siebie jest postawą, która nie wymaga wysiłku ani dyscypliny. Egoista nie stawia sobie wymagań, gdyż łudzi się, że już jest doskonały; on wymaga jedynie od innych. Natomiast ktoś, kto odnosi się do siebie z wrogością czy pogardą, też nie stawia sobie wymagań, gdyż sądzi, że jest zbyt słaby, aby mógł cokolwiek dobrego osiągnąć. Takie błędne postawy są łatwe i spontaniczne, ale też nie przynoszą szczęścia. Ten, kto dojrzale kocha siebie, potrafi uznać, że powinien jeszcze wiele zmienić w sobie i we własnym życiu, a jednocześnie wierzy, że podoła wymaganiom, które sobie stawia.

- W jaki sposób można opisać człowieka, który dorasta do świętości według kryteriów Ewangelii?

Jezus daje nam w tym względzie najbardziej syntetyczną i najbardziej precyzyjną definicję prawdziwej świętości: Bądźcie nieskazitelni jak gołębie, ale sprytni jak węże! Święty to zatem ktoś dobry i mądry jednocześnie. To ktoś podobny do Jezusa w sposobach myślenia, przeżywania i postępowania. To wierny ambasador Boga na ziemi. To ktoś, kto uczy się od Jezusa błogosławionej postawy wobec twardej rzeczywistości i kto potrafi w szlachetny sposób postępować w każdej, najtrudniejszej nawet sytuacji. To ktoś, kim fascynują się ludzie dobrej woli i kogo boją się ludzie cyniczni i przewrotni. Świętość to najpiękniejsza normalność a święty to ktoś, kto staje się najpiękniejszą — bo najbardziej Bożą! — wersją samego siebie. Bóg stał się człowiekiem po, by połączyć swoje marzenia z naszymi marzeniami! Święty to ktoś, kto wiernie wypełnia Boże marzenia, z których największym jest marzenie o świętości każdego z nas! Świętość to najbardziej błogosławiony sposób istnienia na ziemi. a dorastanie do świętości to najwspanialsza przygoda, jaką człowiek może przeżyć w doczesności! To także najpiękniejszy start w życie wieczne! Ale na ten temat warto przeprowadzić wywiad już nie ze mną, lecz z Panem Wieczności...

- Życzę Księdzu, naszym Czytelnikom i samej sobie radosnego dorastania do takiej właśnie świętości i dziękuję za rozmowę! Szczęść Boże!

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama