Fragment książki "Oddychać wolnością" o oczyszczających rytuałach dla ciała i duszy (Księgarnia św. Jacka 2005)
Przekład: Karol Tomecki
ISBN: 83-7030-463-x
Biblia zna rozmaite obrazy oczyszczenia. Wymienia oczyszczenie przez ogień, wodę, krew i miecz. Oczyszczenie przez ogień, krew lub miecz — brzmi to w naszych współczesnych uszach bardzo obco, wręcz przerażająco. Jednak we wszystkich tych obrazach dostrzegam wyrażenie czegoś istotnego z tajemnicy oczyszczenia.
Ogień
Złoto i srebro oczyszcza się w ogniu. W psalmie 66, w wersecie 10 słyszymy: „Albowiem Tyś, Boże, nas doświadczył, badałeś nas ogniem, jak się bada srebro”. Jeśli będę trzymał srebro w ogniu, to nie będę w stanie dokładnie powiedzieć, co ma być w nim oczyszczone. Jeśli jednak poddane zostanie ono temperaturze około 1000 stopni, zajdzie proces stopienia, który je przemieni i wyłączy wszystko, co nieczyste. Dla średniowiecznej alchemii podgrzewanie było procesem mistycznym. Także w bajkach znana jest przemiana przez ogrzanie. Tym „podgrzewaniem” człowiek oczyszczony zostaje od wszystkich popędów i w ten sposób uzdolniony do miłości. Ogień u wielu ludów uważany jest za święty, oczyszczający i odnawiający. Pochodzi z nieba. To, co ziemskie, poprzez niebiański ogień zostaje sprawdzone i oczyszczone. Nawet i popiół, który pozostaje po pożarze, uznawany jest za oczyszczający. Żydzi posypywali popiołem głowy, aby w ten sposób wyrazić swą gotowość do nawrócenia i pokuty oraz do wewnętrznego oczyszczenia.
Kto trafia pod pręgierz publicznej krytyki, ten przechodzi przez współczesny ogień. Wszystko, czego dokonał, uznane jest nagle za nic. Jego słabe strony zostają wyakcentowane. Zniesławia się go. Niech mówi, co chce — i tak się mu nie wierzy. Taki człowiek przeżywa proces oczyszczenia przez ogień. Wszystko, co zbudował, zostaje spalone. Jego dobre imię zostaje rzucone na pastwę płomieni. Można walczyć z ogniem, ostatecznie jednak ogień pożre takiego bojownika. Można też świadomie iść poprzez ogień i rzucać mu na pożarcie swoje myśli i uczucia, namiętności i motywy. Wówczas wyjdzie się z ognia przemienionym i czystym. Wszystkie niejasne zamiary, które kiedyś wplątywały się w czyny, zostają spalone. Fasada, którą się zbudowało, runie w ogniu. Pozostanie zdrowy fundament. Bolało. Znam jednak ludzi, którzy poprzez takie doświadczenie ognia rzeczywiście się oczyścili. Nie zgorzknieli pod oszczerstwami, lecz idą swoim szlakiem swobodnie i z wewnętrzną jasnością. Nie możemy poszukiwać dla siebie takiego oczyszczenia. Byłoby to masochizmem. Jednak czasami ogień sam do nas przychodzi. Popadamy w kryzys. Tracimy wszelkie oparcie. Wszystko, na czym budowaliśmy, upada. Kryzys jest jak ogień, przez który musimy kroczyć. Dla jednych to kryzys zawodowy, dla innych egzystencjalny. Ktoś w kryzys popada w wyniku utraty pracy, ktoś inny w wyniku śmiertelnej choroby, jeszcze komuś rozpada się rodzina lub umiera małżonek. Właśnie w sytuacjach, w których nic nie możemy uczynić, a zdani jesteśmy na zewnętrzne lub wewnętrzne niebezpieczeństwo, doświadczamy oczyszczenia przez ogień. Wszystkie zanieczyszczenia zostają w nas spalone, pozostaje jedynie właściwe jądro osobowości. Jest ono jak złoto oczyszczone w ogniu. To, że złoto jest czyste i błyszczące, przyjmujemy za rzecz naturalną. W ogniu odczuwamy jedynie ból i nie doświadczamy żadnego oczyszczenia. Gdy jednak przejdziemy przez ogień, czujemy się jak nowo narodzeni. Cały osad, który zebrał się na złocie naszego prawdziwego Ja, spłonął. Czujemy się lżejsi, ale także i bardziej autentyczni, zdecydowani i zgodni. Złoto jest obrazem doskonałości i miłości. Jest obrazem niebiańskiego światła. Gdy po pożarze naszych życiowych kryzysów pozostanie czyste złoto, będziemy zdolni do czystej miłości. Nasza miłość będzie odzwierciedlać coś z niebiańskiego blasku. Całe egocentryczne pożądanie i wszystkie uboczne zamiary, które wmieszały się w miłość, teraz spłonęły.
Woda
W religii żydowskiej mamy do czynienia z wieloma obmyciami. Gdy Żydzi zabrudzili sobie ręce, myli je, aby oczyścić się przed wspólnym posiłkiem. Niektóre z tych rytuałów oczyszczających rozumieć należy jako czysto higieniczne — tak, jak traktujemy dzisiaj reguły dobrego wychowania. Miały jednak miejsce także rytuały obmyć, które są nam obce. Za nieczystą uznawana była kobieta po porodzie. Musiała najpierw przejść skomplikowane rytuały obmyć, aby znów czuć się czystą. Kto dotknął miesiączkującej kobiety lub trędowatego, musiał się obmyć. Izrael rozumiał czystość i rytualnie, i moralnie. Tradycja prorocka wyraźnie pokazuje, że obmycia nie oczyszczą człowieka wewnętrznie, jeśli nie nawróci się on także w swoim zachowaniu. Rytuał obmycia był wyrazem gotowości do oczyszczenia z błędów także własnego serca. Jednak już w czasach Jezusa ta jedność oczyszczenia rytualnego i moralnego nie zawsze była uświadamiana. Zewnętrzne rytuały obmyć często ulegały usztywnieniom. Tym niemniej także Jezus poddał się obmyciu w chrzcie, dokonywanym przez Jana Chrzciciela. Oczyszczenie u Żydów łączone było często z obmyciem z winy. Tak brzmi to w Psalmie 51, 4: „Obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego!”. Wina niesie widocznie ze sobą poczucie bycia brudnym. W ten sposób można nie akceptować samego siebie. Psalmista prosi pełen nadziei: „Obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję” (Ps 51, 9). Czuć się białym jak śnieg, oznacza mieć nowe uczucie własnej wartości, wrażenie wewnętrznej przejrzystości.
We wszystkich kulturach kąpiel rozumiana jest jako oczyszczenie, odnowa i odrodzenie. Po kąpieli człowiek czuje się jak nowo narodzony. Ma się wrażenie, że wraz z zewnętrznym brudem zmyty został także i brud wewnętrzny. W starożytności kąpano także i posągi bogów, aby odnowić relację między bogiem i człowiekiem. Psychoanaliza widzi w kąpieli nieuświadomione pragnienie powrotu do matczynego łona i odzyskania tam pierwotnej czystości.
Czasami śnimy o tym, że płyniemy w mętnej wodzie. Jest to obrazem zanieczyszczenia naszej podświadomości. Biblia opowiada nam o tym, jak Izraelici w swej drodze poprzez pustynię przybyli do Mara. Tam jednak „nie mogli pić wód, gdyż były gorzkie” (Wj 15, 23). Mojżesz wrzuca do wody kawałek drewna i staje się ona słodka. Gorzka woda jest obrazem wewnętrznej goryczy, która obciąża nasze życie. Czasami pojawia się w nas gorzkie źródło, z którego nie możemy pić. Drewno, które Mojżesz wrzuca do wody, jest dla Ojców Kościoła obrazem krzyża. Gdy w naszą gorycz zanurzymy krzyż Jezusa, przemienia on ją i możemy pić z tego czystego źródła w nas.
Gdy oczyszczenie poprzez wodę rozumiem jako obraz rzeczywistości wewnętrznej, to oznacza on, że dokładnie znam we mnie wszystkie brudne miejsca. Uznaję, że moja dusza zabrudzona jest nienawiścią i goryczą. Powierzam wówczas te brudne strony Bogu, kąpię je w Bożej miłości, aby obmyły się z mojej winy i mojego poczucia winy. Wypowiadam winę przed Bogiem, ale wobec człowieka, jak choćby w spowiedzi. To, co wypowiedziałem, już nie lgnie do mnie. Czasami brud nie jest łatwy do określenia. To raczej warstwa kurzu, która pokrywa wszystko. Nie mogę ująć tego w słowach. Wystarcza mi wówczas pozostawanie w Bożej miłości takim, jaki jestem. W kąpieli miłości wszystko znów staje się czyste.
Krew
Arcykapłan kropił wszystkie sprzęty liturgiczne, świątynię i cały lud krwią. Jako uzasadnienie tego, List do Hebrajczyków podaje: „I prawie wszystko oczyszcza się krwią według Prawa, a bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia grzechów” (Hbr 9, 22). List do Hebrajczyków pojmuje krew, którą przelał Jezus na krzyżu, jako właściwe oczyszczenie z grzechów. Tradycja ciągle na nowo wykorzystywała ten obraz: jesteśmy obmyci krwią Chrystusa. Czasami w ustach fundamentalistycznych chrześcijan brzmi to bardzo krwiożerczo. Jednak dokładnie tak, jak List do Hebrajczyków dostrzega wyłącznie we krwi Jezusa wypełnienie starotestamentalnych obietnic, bez przypominania innych dzieł Jezusa, tak i my dzisiaj musimy obraz krwi Chrystusa rozumieć w sposób duchowy. Krew wylana przez Jezusa za nas jest wyrazem Jego miłości. Każda wielka miłość ofiaruje umiłowanemu własną krew serdeczną. Miłość zaś zawsze dopełnia się w śmierci. Gdy zatem Objawienie Jana mówi, że chrześcijanie „opłukali swe szaty i w krwi Baranka je wybielili” (Ap 7, 14), to jest to obraz oczyszczenia poprzez miłość Jezusa, która w Jego śmierci na krzyżu uwidoczniła się ostatecznie. Oczyszcza nas nie krew jako krew, lecz krew jako wyraz najgłębszej miłości.
Gdy człowiek krwawi, mówimy, że jest umazany krwią. Jest to dla nas raczej przejaw skalania. Dlatego trudno sobie wyobrazić, że krew może oczyszczać. Także u Żydów oczyszczające działanie krwi wiązało się bezpośrednio ze śmiercią baranka ofiarnego lub wołu. Krew oczyszcza nie dlatego, że jest krwią, lecz dlatego, że zwierzę zostało ofiarowane jako znak pokuty. List do Hebrajczyków rozciąga to na śmierć Jezusa, która znosi wszystkie starotestamentalne ofiary. W śmierci Jezusa zostajemy oczyszczeni od naszych grzechów. List do Hebrajczyków napomina nas przy tym, abyśmy nie pojmowali śmierci Jezusa na tym samym poziomie, co śmierć zwierzęcia. Chrystus poprzez swoją krew wszedł do niebiańskiej świątyni. Tam wstąpił On za nas, wyprzedził nas wszystkich i już teraz umożliwił nam wejście do Świętego Świętych.
Grzech w rozumieniu Listu do Hebrajczyków jest nie tyle czymś brudzącym, co musi zostać oczyszczone, ale raczej przeszkodą, która zagradza nam dostęp do niebiańskiej świątyni. W grzechu odgradzamy się od własnego wnętrza. Tracimy dostęp do własnego serca. Przez śmierć Jezusa usunięta zostaje blokada i uzyskujemy znów dostęp do własnego wnętrza. Jezus otworzył nam drogę, abyśmy wraz z Nim weszli do wewnętrznej świątyni naszego serca. Jezus „nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala” (Hbr 12, 2). Wszedł do naszej wewnętrznej świątyni i otworzył nam drogę do naszego prawdziwego Ja, do wewnętrznej przestrzeni świętości, w której przez Niego jesteśmy już święci, cali czyści i jaśni.
Z grzechów nie oczyszcza nas żadne magiczne wydarzenie. Chodzi raczej o to, aby siebie i swą winę zanurzyć w Bożej miłości, która najbardziej uwidacznia się w śmierci Jezusa. Gdy czuję się bezwarunkowo kochany przez jakiegoś człowieka, to w tej miłości spotykam moje własne błędy i słabości i boleśnie je sobie uświadamiam. Ale zarazem doświadczam, że z tymi ograniczeniami, z moją winą, jestem przez kogoś akceptowany. Jego miłość jest mocniejsza od mojej winy. Czuję się kochany z moją winą. I w ten sposób pomimo mojej winy czuję się czysty. Miłość przyjaciela lub przyjaciółki oczyszcza mnie z brudu, który poprzez winę się we mnie rozlał. Podobnie jest z miłością Jezusa Chrystusa. Dopełnia się ona w Jego oddaniu się na śmierć. Gdy to rozważam, gdy wspominam jak Jezus na krzyżu kochał swoich morderców, wszystkie samoobwinienia ze mnie spadają. Przyklejona do mnie wina znika. Czuję się czysty i jasny przez zanurzenie w miłości ukrzyżowanego Jezusa.
Miecz
Biblia mówi o słowie Bożym jako mieczu obosiecznym, który przecina to, co do siebie wzajemnie nie pasuje. W sztuce Jezus jest przedstawiany często z obosiecznym mieczem. Wyobrażenie to odwołuje się do Apokalipsy, w której mówi się o siedzącym na tronie Chrystusie: „W prawej swej ręce miał On siedem gwiazd i z Jego ust wychodził miecz obosieczny, ostry” (Ap 1, 16). Tym obosiecznym mieczem rozdziela Chrystus jako Król Wszechświata sprawiedliwych od niesprawiedliwych. I uderza nim ludy. To, że Objawienie św. Jana nie ma tutaj na myśli żadnej walki zbrojnej, staje się jasne, gdy spojrzeć na kontekst wypowiedzi. Mowa tam o jeźdźcu na białym koniu: „Odziany jest w szatę we krwi skąpaną, a imię jego nazwano: Słowo Boga” (Ap 19, 13). Słowo Boże jest jak obosieczny miecz, rozdzielający w człowieku dobro i zło, jasność i ciemność.
Sam Jezus mówi o sobie: „Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz” (Mt 10, 34). Niektóre słowa Jezusa są jak miecz. Nie uspokajają serca, lecz jątrzą je. Stawiają nas wobec rozstrzygnięcia: być za Nim lub przeciw Niemu, za życiem lub przeciw niemu. Takim słowem-mieczem jest na przykład: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 37). Takie słowa jak miecz uderzają moje serce. Domagają się jednoznacznej odpowiedzi. Muszę się zdecydować, czy będę polegał na Jezusie, czy też po prostu pójdę własną drogą.
Myśl o słowie Bożym jako obosiecznym mieczu jest w Biblii szeroko znana. W Nowym Testamencie obok Listu do Efezjan rozwinął ją głównie List do Hebrajczyków. List do Efezjan mówi głównie o duchowej zbroi chrześcijanina: „Weźcie też hełm zbawienia i miecz Ducha, to jest słowo Boże” (Ef 6, 17). W słowie działa Duch Boży i oddziela w świecie wszystko, co mu się sprzeciwia. List do Hebrajczyków mówi o słowie Bożym: „Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca” (Hbr 4, 12). Ta myśl Listu do Hebrajczyków zbliżona jest do wyobrażeń, które rozwinął grecko-żydowski filozof Filon z Aleksandrii o słowie jako mieczu. Słowo jest „dzielnikiem wszystkich rzeczy”. Dzieli ono „duszę na część rozumną i nierozumną, mowę na prawdę i kłamstwo” (Gräßer I, 233). Miecz nie oddziela duszy od ciała ani stawów od szpiku. Te cztery pojęcia są raczej obrazami „egzystencjalnych procesów życiowych” (Gräßer I, 235). Słowo wnika w najsubtelniejsze poruszenia ducha i duszy, przenika także ciało człowieka, najgłębsze wnętrze jego emocji i namiętności. I słowo Boże jest sędzią naszych myśli i motywów. Odkrywa ono skryte myśli i uczucia, poruszenia woli i zamiary serca, i pokazuje, czy wiodą one do życia czy też nie.
Często nasze emocje zmieszane są z emocjami innych ludzi. Nasze dobre zamiary zmieszane są z egoistycznymi motywami. Nasza miłość zmieszana jest z pretensjami do posiadania i agresywnymi impulsami. Słowo Boże jest jak miecz, który we mnie przecina to, co się splątało. Oddziela czystą miłość od zanieczyszczeń egocentrycznego kręcenia się wokół siebie. Oddziela chęć pomocy od chęci panowania, ustępstwo od tchórzostwa, walkę od strachu, który dość często wkrada się w walkę. Pytaniem jest, jak słowo jest w stanie rozdzielić te splątane we mnie stany. Gdy trafia do mego serca jakieś słowo, przeżywam je niekiedy jako decydujące. W jednym momencie wszystko staje się dla mnie jasne. Staje się jasne, jak splątana była moja miłość, jak do mojej pracy wmieszały się pycha i chciwość. Jedno jasne słowo potrafi wyjaśnić to, co we mnie splątane. I często to rozdzielanie boli.
Obraz słowa jako obosiecznego miecza jest adekwatny do rzeczywistości. Słowo drąży moje wnętrze jak miecz. I pozostaje rana. Bowiem boli mnie, kiedy muszę odkryć, jak nawet w najświętsze zamiary wmieszało się to, co mętne. W znanym obrazie medytacyjnym św. Mikołaja z Flüe Chrystus przedstawiony jest z obosiecznym mieczem. Kto przyjrzy się temu obrazowi, zrozumie coś z jasnej i decydującej siły, która wychodzi od Chrystusa. Tak obwieścił o Nim starzec Symeon: „Oto Ten przeznaczony jest (...) na znak, któremu sprzeciwiać się będą, (...) aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34n.). Nie można niezobowiązująco spoglądać na Jezusa. Jeśli na Nim polegam, myśli we mnie będą podzielone. Stanie się jasne, jakie myśli pochodzą od Boga, a jakie od demonów. Zrozumiem, które myśli prowadzą do życia, a które do śmierci. Symeon mówi do Maryi: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 35). Matka, dla której Jezus jest kimś najbliższym, odczuwa swego własnego Syna jak miecz. W Jezusie sądzone są i Jej myśli. Odkrywa Ona, co znaczy bezwarunkowo polegać na Bogu i na jakie wewnętrzne przeszkody można przy tym natrafić.
opr. mg/mg