Wybierając polisę ubezpieczeniową na dom, samochód, czy na zdrowie, patrzymy najczęściej na koszt, nie wczytując się w szczegółowe warunki umowy. A co z polisą na całe życie, także wieczne? Ta, którą oferuje ci Bóg, jest najdroższa, ale warta swojej ceny!
Życie jest nieprzewidywalne, ale nie irracjonalne. To znaczy, że tego, co się zdarzy w przyszłości nie da się w stu procentach zaplanować, ale można się na to rozsądnie przygotować. Również wiara – wbrew temu, co usiłują twierdzić ateiści i agnostycy – nie ma w sobie nic z bezrozumności, ale wręcz przeciwnie: jest to rozsądne przygotowanie się do zmiennych okoliczności życia.
Nie, bynajmniej nie chcę zachęcać do traktowania wiary jako postawy „wierzę na wszelki wypadek”. Chodzi o coś zupełnie innego: „wierzę, bo potrzebuję gwarancji, że cokolwiek się zdarzy, nie zostanę z tym sam”. A takiej gwarancji może udzielić jedynie ktoś, kto naprawdę troszczy się o mnie, a nie tylko pragnie zdobyć moje pieniądze, a potem – zostawić „na lodzie”.
W najbliższą, czwartą niedzielę adwentu, czytamy opis sceny spotkania Maryi z Elżbietą. Słyszeliśmy go już tyle razy, że być może scena ta wydaje nam się czymś oczywistym. A jednak warto postawić się w sytuacji Maryi i wyobrazić sobie, jak mogła się czuć w tamtej chwili. Która współczesna kobieta będąc w ciąży zdecydowałaby się bez żadnego wahania („poszła z pośpiechem”) na długą wyprawę górską po to tylko, aby odwiedzić krewną? Nazaret od Ain Karim (tam mieszkała Elżbieta) dzieli około
Rzecz w tym, że w życiu można bardzo różnie podchodzić do ryzyka. Jedni usiłują przeżyć życie bezpiecznie, nie podejmując wyzwań, ale też niewiele zyskując. Inni chętnie ryzykują – w biznesie, w sporcie czy w innych dziedzinach – i czasem wygrywają, częściej jednak przegrywają. Pomiędzy tymi skrajnościami jest złoty środek: podejmuję ryzyko, ale jednocześnie ubezpieczam się, aby w przypadku trudności nie utracić wszystkiego.
Klucz do zrozumienia postawy Maryi leży we wcześniejszej scenie – w scenie Zwiastowania. Po pierwsze: jej słowa „niech mi się stanie według słowa twego” są odpowiedzią na Bożą propozycję, a nie samodzielnie ukutym planem na życie. To prawdopodobnie najważniejszy element „umowy ubezpieczeniowej”, którą jest wiara. Jeśli wierzę w to, co sam sobie wymyśliłem, moja wiara nie ma żadnych podstaw. Nie ma wtedy żadnej „umowy” z Bogiem, ale raczej jakieś religijne rojenia. Wierząc muszę być pewny, że wierzę Słowu Boga, a nie własnym wyobrażeniom. Tak, jak uważnie czytamy umowę ubezpieczeniową przed jej podpisaniem, tak też z uwagą potrzebujemy czytać Słowo Boże, aby precyzyjnie zrozumieć wszelkie „zapisy” tej umowy, odnoszące się do naszego życia.
Po drugie – nie chodzi tylko o „tak”, ale także o „jak”. Zanim Maryja powiedziała „tak”, zapytała: „jak mi się to stanie?” Tak powinna zawsze wyglądać nasza postawa wiary. Pamiętam, jak w latach młodości na oazach śpiewaliśmy piosenkę „Amen, jak Maryja”. Były tam słowa:
„kiedy ci smutno i nic nie wychodzi, mów Amen jak Maryja, widocznie Bóg tak chce”.
Dziś myślę, że tekst tej piosenki był raczej głupi. Bóg nie chce, abyśmy mówili „amen”, gdy jest nam smutno i nic nie wychodzi, zakładając, że „widocznie Bóg tak chce”. Czy naprawdę Bóg chce, żeby było nam smutno i nic nie wychodziło? Bynajmniej. Ale gdy zapomnimy zadać Bogu pytania: „jak?” – jak mam realizować Jego wolę w swoim życiu – to faktycznie może być smutno i nic nie będzie wychodzić.
Maryja mogła iść w góry „z pośpiechem”, bo nie mówiła sobie w sercu: „widocznie Bóg tak chce”, ale wysłuchała tego, co Bóg chciał jej powiedzieć i uznała, że warto Mu zaufać. Słowo „zaufanie” nie jest dziś często używane, a jednak ma ono olbrzymie znaczenie w życiu. Gdy przejeżdżam przez most, ufam inżynierowi, który go zaprojektował; gdy idę do lekarza, ufam w jego rzetelną wiedzę medyczną; gdy kupuję w sklepie jakiś produkt, ufam, że nie wyrządzi mi krzywdy, że spełnia wszelkie normy. Właściwie bez przerwy musimy komuś lub czemuś ufać, nie da się wszystkiego sprawdzić. Zaufanie ma dwa wymiary: wiara w to, że coś zostało zrobione solidnie oraz wiara w to, że w przyszłości nie zawiedzie. I tu mamy szkopuł: człowiek może dopilnować, aby dany produkt został dobrze zrobiony i przetestowany, nie może jednak obiecać, że nigdy nie zawiedzie. Gwarancje, polisy ubezpieczeniowe obejmują więc sytuacje z przyszłości, niedające się zaplanować – jeśli coś pójdzie nie tak, mamy drogę wyjścia.
Jak to się ma do całości naszego życia – zarówno w wymiarze doczesnym, jak i wiecznym? Bóg jest najsolidniejszym producentem, jakiego można sobie wyobrazić. Wszystko, co stworzył, jest dobre. Nie można jednak ignorować tego, że żyjemy w świecie skażonym grzechem, który nie pozwala doczesnej rzeczywistości funkcjonować zgodnie z pierwotną wolą Boga. Bóg jednak nie zostawia nas samych sobie z naszymi problemami. Nie obiecuje, że będzie łatwo, że wszystko będzie funkcjonowało gładko, ale daje nam „polisę ubezpieczeniową”. Jego Słowo jest najlepszą gwarancją, że ostatecznie wszystko zostanie naprawione. Być może jeszcze wielokrotnie trzeba będzie zanosić Bogu do naprawy nasze życie, ale pewne jest, że On nigdy nie odmówi nam pomocy, nie powoła się na jakieś ukryte zapisy w umowie (jak to nieraz czynią kiepscy ubezpieczyciele).
Kiedy przed laty śpiewałem naiwnie „Amen jak Maryja”, nie wyobrażałem sobie tego, co spotka mnie w życiu w przyszłości. Nie zastanawiałem się nad tym, że być może będę doświadczał trudnych relacji z różnymi ludźmi, że będę musiał pracować na niemal dwa etaty, żeby związać koniec z końcem, że spadnie na mnie poważna choroba i będę zmuszony do długich pobytów w szpitalu. Byłem jednak przekonany, że warto zaufać Bogu, cokolwiek się nie zdarzy. I dzisiaj, po wielu latach, mogę powiedzieć: było warto. Tak, ta polisa jest droga, ale warta swojej ceny. Ceną jest rezygnacja z realizacji mojej własnej woli „za wszelką cenę” i uznanie, że to wola Boga jest najlepsza dla mojego życia. Wolą Bożą nie jest to, abym cierpiał, ale, abym podejmował trud życia. Cierpienie jest skutkiem grzechu i to niekoniecznie mojego własnego – nieraz spadają na nas cierpienia spowodowane przez cudze grzechy. Bóg daje jednak obietnicę, że będzie przy mnie w każdej sytuacji i wyciągnie z niej dobro. „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? We wszystkim odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował” (Rz 8,35.37).
Wracając do sceny spotkania Elżbiety z Maryją, myślę, że obydwu kobietom nie było „łatwo w życiu”, a jednak były szczęśliwe. Maryja zdecydowała się podjąć wyzwanie, jakim była długa podróż przez góry i dotarła do Elżbiety. Usłyszała wtedy słowa, które były potwierdzeniem, że słusznie zaufała Bogu: „błogosławiona jesteś między niewiastami ... błogosławiona jest, która uwierzyła, iż spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana”. Czasem zastanawiam się, dlaczego odmawiając „Zdrowaś Maryjo” pomijamy tę drugą część okrzyku Elżbiety. Jest ona bardzo ważna, bo tu właśnie tkwi klucz do zrozumienia błogosławieństwa Maryi: jest błogosławiona, bo uwierzyła, że Słowo Boże spełni się w jej życiu.
To błogosławieństwo dotyczy nie tylko Maryi. Może go doświadczyć każdy z nas – jeśli tylko uwierzymy, że to Bóg oferuje nam najlepszą polisę dla naszego życia. Bóg nie jest agencją reklamową, nie próbuje rysować wyidealizowanego obrazu życia. Nie obiecuje, że nie spotkają nas cierpienia, trudy i wyzwania. Być może oczekuje od nas, że „pójdziemy z pośpiechem w góry”, ale zapewnia jednocześnie, że dojdziemy do celu i usłyszymy: „błogosławiony/błogosławiona jesteś, bo uwierzyłeś, że spełnią się słowa powiedziane ci od Pana”.
Kończy się adwent, czas przygotowania na spotkanie z Panem. Zanim zasiądziesz do wigilijnego stołu, pomyśl: może to właśnie teraz powinieneś powiedzieć Bogu „tak” i przyjąć Jego gwarancję dla twojego życia? Celem nie jest życie wygodne, ale życie dobre, które znajduje swoje spełnienie w wieczności. I On gwarantuje, że dojdziesz do celu, nawet, jeśli będziesz musiał przechodzić przez wysokie góry i głębokie doliny, bo On będzie zawsze przy tobie!