Wrażliwość, która szukała Boga w malarstwie, w wojaczce - w końcu znalazła go w upodlonym, poniżonym, biednym człowieku. Brat Albert czyli Adam Chmielowski to osoba o nietuzinkowym życiorysie, który z pewnością można przerobić na niezły film
Wrażliwość, która szukała Boga w malarstwie, w wojaczce - w końcu znalazła go w upodlonym, poniżonym, biednym człowieku. Brat Albert czyli Adam Chmielowski to osoba o zwariowanym życiorysie, który z pewnością można przerobić na niezły film.
Igołomia - wieś pod Krakowem. Historia jej sięga średniowiecza. Związanych jest z nią kilka barwnych znanych postaci. Dołączyć do nich można brata Alberta. Urodził się 20 sierpnia 1845 r. Był pierwszym dzieckiem w rodzinie. Jego ojciec Wojciech pewnie był dumny z tego, że ma syna. Jak się dziecko pojawi w rodzinie, snuje się mu plany na przyszłość: kim będzie? Jak się mu życie potoczy? Ojciec Adama pewnie dbał o rodzinę. Wiódł karierę urzędnika. Najpierw był naczelnikiem komory celnej w Igołomii. Musiał ciężko pracować, bo wkrótce na świat przyszło młodsze rodzeństwo Adama: Stanisław, Marian i Jadwiga. Wkrótce Chmielowscy kupili majątek w powiecie wieluńskim. W jego skład wchodził dworek i trzy wioski. Ojciec Adama objął urząd sekretarza kolegialnego w Warszawie. Adam wiódł życie beztroskie. Wkrótce jego szczęśliwe dzieciństwo zostało zakłócone śmiercią ojca. Mama Adama zupełnie nie umiała sobie poradzić w nowej rzeczywistości, dlatego sprzedała majątek i cała rodzina przeniosła się do Warszawy, gdzie mama Adama kupiła kamienicę. Utrzymywali się z pieniędzy za wynajem mieszkań, ale ich sytuacja materialna bardzo się pogorszyła. Adam był bardzo zdolnym dzieckiem, dlatego jego mama za namową rodziny wysłała go do Petersburga, by tam rozpoczął naukę w Korpusie Kadetów. Miał wtedy dwanaście lat. Ponieważ był synem rosyjskiego urzędnika, miał zapewnioną bezpłatną edukację. Wyróżniający się intelektem chłopak zwrócił na siebie uwagę cara rosyjskiego Aleksandra II. Adam był zachwycony taką sytuacją. Mając poważanie cara pewnie odniósłby sukces, ale matce Adama taki zachwyt służbą dla zaborcy nie przyniósł chluby. Postanowiła zabrać stamtąd syna, który stracił przy tym przywilej bezpłatnej nauki. Pewnie Adam buntował się, że matka niszczy mu przyszłość, ale ostatecznie zapisała go do Gimnazjum Realnego w Warszawie. Niebawem doszło do nieszczęścia w rodzinie Chmielowskich, ponieważ zmarła mama Adama. Dla niego musiał to być cios. Utrata matki bardzo boli, a jeszcze bardziej, gdy jest się dzieckiem wkraczającym w dorosłe życie. Na dodatek Adam był najstarszym z rodzeństwa. Pewnie czuł odpowiedzialność za swoich braci i siostrę. Dla jego psychiki mógł to być mocny cios i pewnie dużo razy zadawał sobie pytanie: „Czy ja podołam?”. To, co od dzieciństwa przechodził to mocna szkoła. Utratę majątku można jeszcze sobie jakoś wytłumaczyć, ale czemu będąc dzieckiem musiałem utracić mamę i tatę? Na szczęście nie zapomniała o Adamie i jego rodzeństwie rodzina ojca. Przygarnęła ich siostra ojca Petronela Chmielowska, która otoczyła ich wielką miłością. Adam będzie jej wdzięczny za to do końca życia. Na pewno miała ona duży wpływ na jego drogę życiową. Adam szukał piękna, a miłość jest piękna. Taka matczyna troska jest jeszcze piękniejsza: widok, jak ktoś takiemu nastolatkowi próbuje przemówić do rozumu bywa bardzo komiczny, ale też pouczający. Nasza praca jako rodziców przynosi dumę, gdy po naszej śmierci dzieci darzą nas szacunkiem. Tak też było po śmierci Petroneli — podarowała mu obrazek Matki Boskiej Częstochowskiej i prosiła, żeby zawsze miał go przy sobie. Gdy będzie zerkał na niego, jego myśli powędrują w górę i pobudzą przeszłe wspomnienia o tym ile dobra od niej dostał. Tak też uczynił.
Niedługo Adam zakończył naukę w gimnazjum i przeniósł się do Puław, by podjąć edukację w Instytucie Politechnicznym. Coraz bardziej szukał sensu życia w walce z zaborcą. Nawiązał stosunki z młodzieżą rewolucyjną. Uformowali oddział pod nazwą „Puławiaki”. Adam pierwszy zgłosił się do walki. Widać u niego idealizm, walkę o słuszność sprawy. Pewnie zadawał sobie pytanie: „czy jestem stworzony do zabijania?” Możliwe, że jako nieokrzesany młodzieniec chciał coś sobie udowodnić albo szukał zapomnienia po śmierci rodziców, czegoś, co zniszczy poczucie samotności, da chwilową ulgę. Bitwa, jaką stoczył pod Słupcą, była tragiczna: część jego przyjaciół zginęła lub dostała się do niewoli. Jemu samemu udało się uciec i zaciągnął się do oddziału Mariana Langiewicza, dyktatora Powstania Styczniowego. Miało to tragiczne skutki dla Adama, bo oddział Langiewicza został rozbity i Adam dostał się do niewoli austriackiej. Trafił do więzienia w Ołomuńcu. Brutalnie los się z nim obszedł: walczył, a czy coś tym zbudował? Tak chciał, aby jego ojczyzna znów nazywała się Polska, ale gdzie tu piękno jakiego szukam? Uciekł z więzienia i spotkał go bolesny cios, który jego oczy zwrócił w innym kierunku: w bitwie pod Mełchowem stracił nogę i dostał się do niewoli rosyjskiej. Z tej niewoli wydostała go jego rodzina. Adam opuścił kraj i wyjechał do Paryża. Zaczął poważnie zajmować się malarstwem, rozwijał swój talent w kontakcie z wybitnymi malarzami. Rodzinie nie podobało się jego zainteresowanie. Traktowali to jako głupotę i fanaberię. Chcieli, aby zajął się czymś praktycznym, co da godny zarobek. Rozpoczął studia inżynierskie w Gandawie, ale nie radził sobie z nauką i nie umiał się tam odnaleźć. Wrócił z powrotem do Polski, gdzie osiadł w Krakowie. Chciał tu studiować w Akademii Sztuk Pięknych i załatwić sobie stypendium, które pozwoli mu się utrzymać, ale udało mu się uzyskać pomoc od hr. Włodzimierza Dzieduszyckiego, która umożliwiła mu studiowanie malarstwa w Monachium. Studia na tamtejszej uczelni były wymagające, ale Adam był pilnym uczniem.
W końcu udało mu się skończyć studia. Powrócił do Polski, zamieszkał w Warszawie i zatrzymał się u swoich przyjaciół. Tu został wprowadzony na salony elity towarzyskiej. Zachowała się o nim opinia, że był on chodzącym wzorem wszystkich cnót chrześcijańskich i głębokiego patriotyzmu — „prawie bezcielesny, oddychający poezją, sztuką, miłością bliźniego, natura czysta i nie znająca egoizmu, której dewizą powinno być: szczęście dla wszystkich, Bogu chwała i sztuce.”
Coraz bardziej w swoim wnętrzu odczuwał, że jest stworzony do innych celów. Po sukcesach, jakie odnosił w dziedzinie artystycznej, choć napawały go dumą i przynosiły dochody, przychodziła mu myśl, że jest potrzebny komuś innemu. Bóg wybrał go jako narzędzie do zajęcia się na ziemi pewną sprawą.
W końcu postanowił wstąpić do zakonu Ojców Jezuitów. Pierwsze miesiące nowicjatu były dla niego radosne, ponieważ mógł też rozwijać się w swoim zawodzie. Mówił w listach do przyjaciela: „Maluję i będę malował jeszcze lepiej”. Niestety dopadła Adama choroba psychiczna. Zachorował na depresję nerwową i musiał udać się do Lwowa do szpitala dla nerwowo chorych. Ze szpitala zabrał go brat Stanisław. Wyjechali do Kudryniec, aby w wiejskim klimacie doszedł do równowagi psychicznej. Po tym wydarzeniu mówił: „Byłem przytomny, nie postradałem zmysłów, ale przechodziłem okropne męki i katusze i skrupuły najstraszliwsze”. Po usunięciu z nowicjatu u Jezuitów Adam czuł, że to ta droga i potrzebny jest Bogu i ludziom — jak mówi Pismo Święte „Żniwa jest dużo, a robotników mało”. Tak, chciał być robotnikiem Pana. Związał się z tercjarstwem Świętego Franciszka z Asyżu. Tercjarstwo jest to zakon świecki, więc Adam nie mógł przyjąć święceń, ale i tak nie przeszkodziło mu to w realizowaniu swojej misji. Mimo porażek, jakich doznał, wiedział, że Bóg wytyczy mu plan budowy, a on sam weźmie swoją łopatę i zbuduje drogę. Adam zaczął wędrować po wsiach szerząc tercjarstwo wśród ludu, konserwując przy tym ubogie kościoły, kaplice i figury. Po dostaniu nakazu wysiedlenia z Cesarstwa Rosyjskiego udał się do Krakowa. W tym czasie Kraków to była ziemia obiecana. Miasto kwitło gospodarczo i kulturalnie, ale pod tym wszystkim kryła się druga strona medalu: miasto było siedliskiem nędzy, biedy i wykluczenia. Adam otworzył pracownię malarską. Ujrzał w biednych ludziach to, czego szukał czyli piękno umęczonego Chrystusa. Szybko jego pracownia stała się przytułkiem krakowskich nędzarzy i włóczęgów. Interesował się dalej sztuką, ale coraz bardziej czuł, że należy do innego świata. W końcu przywdział habit i złożył śluby czystości na ręce Kardynała Dunajewskiego. Odtąd nazywał się brat Albert i na zawsze oddał się biednym.
Inauguracją jego działalności była umowa z miastem Kraków, że bierze na siebie odpowiedzialność za miejską ogrzewalnię i nie pobiera za to opłaty. Zamieszkał razem z biednymi jako równy im. Kraków przyciągał mnóstwo ludzi przyjeżdżających tu za lepszym życiem. Ówczesna Galicja była krajem małorolnych chłopów, ale o dużym przyroście naturalnym. Ludzie uciekali ze wsi do miast z nadzieją otrzymania godnego zarobku. Gdy tak się nie stało, automatycznie dołączali do ludzi bezdomnych wiodących życie bez celu. Rząd galicyjski nie był łaskawy dla nędzarzy, organizował dla nich domy przymusowej pracy, uważając, że biedni sami sobie są winni, a ich położenie jest wynikiem lenistwa. Brat Albert chciał budować świat w imię Chrystusa. Mówił „Chłop nigdy nie odmówi proszącemu chleba i noclegu, bo wie, że ten go może podpalić”. Tak samo jest ze społeczeństwem, jeśli będzie coraz więcej nędzarzy, to sobie samy podłożymy ogień.
Wkrótce do Alberta dołączało coraz więcej naśladowców. W końcu powołał Zgromadzenie Braci i Sióstr. Oparł je na pierwotnej regule Świętego Franciszka z Asyżu. Przytuliska były głównym miejscem ich pracy. Stworzono je dla nędzarzy, włóczęgów, kalekich, niedołężnych, żebraków. Heroiczna praca brata Alberta i jego współbraci dawała owoce takie, że rozprzestrzeniła się na inne miasta. Następnym jego celem była budowa pustelni — to w nich miał odbywać się nowicjat dla nowych zakonników, jak i odpoczynek od pracy w mieście, tak aby nie osłabić zakonnego ducha. Jego oczkiem w głowie była budowa pustelni na Kalatówkach. Brat Albert w oczach społeczeństwa był symbolem czegoś nowego. Hrabia Zamoyski chciał dać na budowę pustelni Albertowi tyle ziemi, ile będzie potrzebował. Ten mu odpowiedział: „Ani domu, ani żadnej rzeczy”. Mimo kalectwa i choroby dalej wykonywał swoją służbę. Kilka dni przed śmiercią poskarżył się, że już nie ma siły dalej walczyć. Zmarł na raka żołądka 25 grudnia 1916 roku.
Święty Brat Albert nie pisał uczonych traktatów, „On po prostu pokazał, jak należy miłosierdzie czynić. Pokazał, że kto chce prawdziwie czynić miłosierdzie, musi stać się bezinteresownym darem dla drugiego człowieka. Służyć bliźniemu to według niego przede wszystkim dawać siebie, być dobrym jak chleb.” Tak powiedział o bracie Albercie Jan Paweł II, który ogłosił go świętym podczas mszy kanonizacyjnej 12 listopada 1989 roku.
„W myślach o Bogu i o przyszłych rzeczach znalazłem szczęście i spokój, którego daremnie szukałem w życiu.” powiedział brat Albert. Przeszedł długą drogę, by odnaleźć swoje powołanie życiowe i w końcu je znalazł. Był chlebem dla innych i chlebem pozostanie, bo jego dzieło jest nadal kontynuowane przez jego naśladowców.
Tekst napisany w ramach "Programu stażowo-mentoringowego skierowanego szczególnie do osób poszukujących pracy"
opr. mg/mg