O bł. Celinie Borzęckiej, założycielce Zmartwychwstanek
Był 8 października 1875 roku. Celina właśnie przybyła z córkami do Rzymu. W tym świętym mieście miała nadzieję odkryć drogę swego życia.
Umacniał w niej to przekonanie dziwny, ale bardzo wyraźnie usłyszany w duszy nakaz, że w Rzymie wszystko się wyjaśni. Modlitwa w katedrze św. Marka w Wenecji, w czasie której usłyszała nakaz wyjazdu do Rzymu, stała się dla niej światłem w ciemności.
I oto teraz klęczy z córkami w kościele św. Klaudiusza w Rzymie i poleca Bogu siebie i dzieci, ich i swoje dalsze losy. Nagle spostrzega, że z zakrystii wychodzi starszy kapłan i kieruje się do konfesjonału. W sercu Celiny jawi się nowe światło - pragnienie przystąpienia do spowiedzi świętej.
I tak się zaczęło: niewątpliwie popłynęło wyznanie o dotychczasowym życiu, które mimo szczęśliwego małżeństwa (zawartego z woli rodziców i spowiednika), mimo dobrobytu i dwóch wspaniałych córek - serca Celiny nic nie było w stanie do dna wypełnić. Piastowane w duszy od młodości powołanie do całkowitego oddania się Bogu, ukrywane na dnie serca - teraz po śmierci męża wybuchnęło na nowo z całym żarem i świętą natarczywością.
Spowiednikiem był o. Piotr Semenenko, przełożony generalny Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego. Natychmiast uwierzył w nadprzyrodzony sens spotkania penitentki. Uwierzył, że sam Bóg przysłał mu osobę, która wreszcie wypełni jego pragnienie zadośćuczynienia woli fundatora zgromadzenia, Bogdana Jańskiego.
Pragnął on, aby obok zmartwychwstańców posługę pełniły też zmartwychwstanki. O. Piotr, najwierniejszy uczeń i spadkobierca duchowości fundatora, od lat starał się o założenie żeńskiego zgromadzenia opartego o charyzmat zmartwychwstański. Do rozkrzewiania tego dzieła szukał współpracownicy; przeżył wiele niepowodzeń w tej sprawie.
I oto teraz przybyła z kraju zamożna wdowa, Celina Borzęcka, która odkrywa przed nim swoje najgłębsze pragnienie: oddać się Bogu na wyłączną własność. Odtąd o. Piotr aż do śmierci będzie ukazywał Celinie drogę zmartwychwstańskiego powołania. Przedstawi jej propozycję udziału w założeniu nowego zgromadzenia i zaproponuje, by stanęła na jego czele.
Celina od lat uczyła się żyć zgodnie z wolą Bożą; słowa spowiednika były więc dla niej poleceniem samego Boga.
Niebawem starsza córka Celiny, i jej imienniczka, wyszła za mąż za Józefa Hallera (stryjecznego brata gen. Hallera), a młodsza, Jadwiga, oddając się pod duchowe kierownictwo o. Piotra, także odkryje w sobie powołanie zakonne i zdecyduje się wesprzeć matkę w dziele tworzenia nowej rodziny zakonnej o charyzmacie zmartwychwstańskim.
Ów charyzmat do dziś wymaga od zmartwychwstanek wielkiej ofiarności „w szerzeniu Królestwa Bożego poprzez nieustanne nawracanie się na drodze śmierci i zmartwychwstania do nowego życia".
Treść charyzmatu zmartwychwstańskiego, ukazana Celinie i jej córce, została przez nie dogłębnie zrozumiana i zastosowana w życiu. Celina została też obdarowana wielką umiejętnością przekazywania tej drogi postępowania swemu zgromadzeniu. Uwierzyła i uczyła, że Chrystus żyje w nas! Doskonałe rozumiała i potrafiła zastosować charyzmat zmartwychwstański w pracy apostolskiej, ukazując, na czym polega nowy styl życia i działania: wszystko w Chrystusie, z Chrystusem i przez Chrystusa. On sam wzorem kroczenia „przez krzyż i śmierć do zmartwychwstania i chwały".
Kłopoty związane z tworzeniem zgromadzenia towarzyszyły Matce Celinie do końca życia. Na początku były to trudności dotyczące kandydatek, które wprawdzie przychodziły, ale i często odchodziły zniechęcone trudnymi warunkami. Nie zabrakło też udręk spowodowanych nieprzy-chylnością różnych osób; ośmieszaniem, a nawet oszczerstwami. Celina milczała, modliła się i przebaczała.
Prawdziwy dramat zaczął się dla małej grupki przyszłych zmartwychwstanek po nagłej śmierci o. Semenenki (Paryż, 1886). Dopóki żył, Celina miała w nim oparcie i pomoc. Po śmierci o. Piotra zmartwychwstańcy nie chcieli mieć żadnych kontaktów z nową fundacją. Od dawna irytowała ich wytrwałość, z jaką o. Piotr dążył do powstania Zgromadzenia Zmartwychwstanek. Po jego śmierci te nastroje przeniosły się na osobę założycielki. Ona jednak mocno wierzyła w orędownictwo o. Piotra i kierowała się jego wskazówkami.
Natarczywie zachęcana, by zmieniła przynajmniej nazwę zgromadzenia, odpowiadała: „Pragniemy nie odstąpić [...] od nazwiska Sióstr Zmartwychwstanek, które mamy od naszego Ojca nadane". Z przekonaniem powtarzała też: „Będziemy Zmartwychwstankami albo niczym".
To wierne kroczenie drogą krzyża i stałe „umieranie" doprowadziło wreszcie do triumfu - zmartwychwstania.
Matka Celina przedstawiła kardynałowi wikariuszowi Rzymu Lucido Marii Parocchiemu Regułę napisaną przez o. Piotra (a przez Matkę potem streszczoną). Kardynał życzliwie odniósł się do powstawania nowego zgromadzenia i udzielił siostrom pozwolenia na włożenie habitów i przyjął ich śluby zakonne (6 I 1891).
Pięćdziesięcioośmioletnia założycielka z zapałem stanęła do czekających ją nowych zadań. Kilka miesięcy po złożonych ślubach wyjechała do kraju. W Kętach koło Oświęcimia wybudowała dom nowicjatu. Wezwana przez zmartwychwstańców (którzy ostatecznie uznali zmartwychwstanki za siostrzane zgromadzenie) do Bułgarii, zapomniała o doznanych przykrościach i z radością podjęła współpracę, zakładając placówkę misyjną w Malko Tirnowo w 1890 r. Nie wahała się też dziesięć lat później wysłać sióstr do Stanów Zjednoczonych do pomocy duszpasterskiej zmartwychwstańcom.
Przyjęcie przez Matkę Celinę charyzmatu zmartwychwstańskiego nie było tylko zewnętrzną zgodą, ale sięgało dna jej duszy i ujawniało się nieustannie w chętnym przyjmowaniu wszystkiego, co było krzyżem. Szczytem tej bezgranicznej zgody na wolę Bożą było wielkoduszne przyjęcie przez Celinę śmierci Jadwigi. Wiązała z córką wielkie nadzieje: to ona, uczennica o. Piotra, tak doskonale rozumiejąca zmartwychwstański charyzmat, miała niebawem zastąpić utrudzoną matkę. Stało się inaczej: 27 września 1906 r., w wieku 43 lat, Jadwiga nagle umarła.
W chwili, gdy Celina stanęła nad martwym ciałem ukochanego dziecka, jeszcze bardziej przywarła do krzyża. To właśnie wówczas najdobitniej pokazała, że wie, co to znaczy iść „przez krzyż i śmierć do zmartwychwstania i chwały".
Nie zważając na swój wiek (74 lata) i zły stan zdrowia, M. Celina z całym zapałem i ogromnym poświęceniem oddawała zgromadzeniu resztę sił i życia. Wizytacje (nawet w Ameryce), bogata korespondencja i częste rozmowy z siostrami zabierały cały jej czas. Nie pozwalała sobie na odpoczynek.
Rok 1913 okazał się ostatnim w jej życiu. Mimo 80 lat chciała jeszcze wiele dokonać, ale była też gotowa odejść w każdej chwili.
Niespodziewanie zachorowała w drodze z Częstochowy do Kęt. Zmęczona zatrzymała się w Krakowie. Siostry wezwane z Kęt otoczyły ją czułą opieką. Przybyły lekarz stwierdził zapalenie płuc. Wysoka gorączka trawiła osłabiony organizm.
Siostry z bólem patrzyły na tę ukochaną staruszkę niemogącą już nic powiedzieć. Matka Celina porozumiewała się, pisząc na kartce. Treść ostatniej z tych kartek raz jeszcze wyrażała jej poddanie się woli Bożej: „Cierpienia moje ofiaruję Bogu. Błogosławię. W Bogu na zawsze szczęście".
W niedzielę 26 października 1913 r. odeszła do Pana. W swej głębokiej pokorze pragnęła, aby złożono ją na ziemi. Umierając, chciała wyrazić znak akceptacji swego nicestwa. Siostry jednak tym razem nie spełniły jej woli. Leżała więc cicha, pogrążona w modlitwie, z szeroko otwartymi, zupełnie przytomnymi oczami. Zatrzymała je dłużej na postaci Ukrzyżowanego, na blasku gromnicy, a potem na każdym z obecnych. Ostatnie spojrzenie na światło było jakby nieobecne na tej ziemi, lecz dostrzegało już Światło Wieczne - Zmartwychwstałego Pana, do którego chwały doszła przez krzyż i śmierć.
Zgromadzenie zawsze wierzyło, że Matka była święta. Rozpatrując jej życie, siostry czerpały wzór dla siebie. Wszystkie pokolenia zmartwychwstanek modliły się, aby Kościół uznał heroiczność jej cnót. Za przyczyną Matki Celiny w cudowny sposób został ocalony jej prapraprawnuk, o czym pisano na łamach „Przewodnika Katolickiego" (26.10.2003 r.). Beatyfikacja pierwszej zmartwychwstanki odbędzie się 27 października 2007 r..
opr. mg/mg