Ojciec Pio - życie w klasztorze

Fragment dwutomowej biografii "Ojciec Pio", Dom Wydawniczy Rafael 2008

Ojciec Pio - życie w klasztorze

Luigi Peroni

Ojciec Pio

Pełna biografia w 40 rocznicę śmierci

www.rafael.pl
Wydanie dwutomowe, oprawa twarda,
stron: t.1-352, t.2- 320, format: 155x225
ISBN 978-83-7569-061-3


Życie w klasztorze

Rozdział trzydziesty dziewiąty

Klasztor w San Giovanni Rotondo| Różne zakątki przeznaczone na konfesjonał O. Pio| Klasztorne schody| Brat Costantino| Chór w malutkim kościółku| O. Giustino z San Giovanni Rotondo: pomiędzy „volere i volare”1 | Stara zakrystia i kościółek.


Brama klasztorna, patrząc z perspektywy osoby nadchodzącej z zewnątrz, usytuowana jest po lewej stronie kościółka. Otwiera się ona na długi korytarz. Po jego lewej stronie znajdują się: pokoik, przylegający do parlatorium; mały dziedziniec ze studnią pośrodku, z której czerpana jest woda do picia2; następnie drzwi, wiodące do klauzury i, na końcu, okienko dla brata furtiana.

Brat furtian nie zna języków obcych, potrafi tylko wysławiać się, mniej więcej jasno, w rodzimym dialekcie. Wie on jednak, że zwyczajowe formuły są zawsze takie same: aby zrozumieć, o co chodzi, wystarcza mu jeden znak od rozmówcy albo dwie lub trzy monosylaby, którym towarzyszy bogata gestykulacja. Z reguły brat furtian potrafi każdemu dać satysfakcjonującą odpowiedź.

W głębi korytarza znajdują się drzwi, wiodące do zakrystii, do której wchodzi się, pokonując jeden stopień.

Jakże wielu ludzi, drepczących tam i z powrotem widział w ciągu wielu lat ten mały korytarzyk! Ma on swoją własną historię, złożoną z niepokojów, modlitw i łez, których był świadkiem.

A więc brama wejściowa i mała poczekalnia, „martinella” albo „tintinnabolo”3, czyli dzwonek, zawieszony na długim sznurze, wzywający brata furtiana do otwarcia bramy.

I oto, zaraz po wejściu, po lewej stronie znajduje się pomieszczenie dla gości. Pewnego wieczoru, zimą na przełomie 1917 i 1918 roku, ojciec Pio, zakończywszy medytacje w kościele, udał się do tego właśnie pokoiku, aby życzyć dobrej nocy gwardianowi, ojcu Paolino z Casacalendy, który właśnie wybierał się do kościoła, aby pomodlić się przed Najświętszym Sakramentem. Po wyjściu ojca Paolino ojciec Pio zauważył nagle jakiegoś staruszka, zawiniętego w charakterystyczny dla tych okolic kloszowy płaszcz. Staruszek podszedł i usiadł blisko niego. Zdziwiony ojciec zapytał nieznajomego, kim jest i czego sobie życzy. Obcy podał swoje personalia, imię, nazwisko i przydomek; powiedział też, że wiele lat temu został przygarnięty w tym klasztorze, który wówczas przyjmował biedaków i zajmował celę, leżącą obok tej, która została przydzielona ojcu Pio; że zginął w płomieniach pożaru, który sam wywołał, chcąc zgasić swoje cygaro o siennik a obecnie znajduje się w czyśćcu, aby odpokutować za swoje grzechy. Teraz, za pozwoleniem Pana przybył, aby prosić o odprawienie Mszy świętej w intencji wyzwolenia go z Czyśćca, aby mógł iść do Raju. Ojciec Pio obiecał mu, że następnego dnia odprawi za niego Mszę i chciał odprowadzić go do bramy. Lecz staruszek zniknął, kiedy tylko wyszli na zalany światłem księżyca śnieg. Ojca ogarnął wtedy nagły lęk, odwrócił się i szybko pobiegł w stronę klasztoru. Dopiero w momencie, kiedy otwierał bramę wejściową, uświadomił sobie, że skoro była ona zamknięta, staruszek musiał dostać się do środka jakimś nadprzyrodzonym sposobem. Właśnie w tej chwili pojawił się gwardian, wracający z kościoła i, widząc ojca Pio skonsternowanego i pobladłego, zapytał co się stało. Lecz ojciec zbagatelizował sprawę. Dopiero po dwóch lub trzech dniach zrelacjonował to wydarzenie gwardianowi, który natychmiast udał się do archiwum miejskiego, aby upewnić się, czy rzeczywiście istniał człowiek, którego personalia odpowiadałyby podanym przez staruszka. Urzędnik odnalazł w rejestrze osobę, której dane odpowiadały dokładnie tym, które podał gwardian. Znalazł też zapisaną obok nazwiska notatkę, mówiącą: „...Zginął w pożarze..”4. Po tym wydarzeniu skończyły się hałasy, które czasami słyszało się w klasztorze: „brzęk patelni kuchennych słyszało się w korytarzu, brzęk łańcuchów w klasztorze a w kościele wielu widziało wielkie, czarne psy...”5.

Należy w tym miejscu wspomnieć też o ostatnim odcinku korytarza, który biegnie jeszcze kilka metrów za okienkiem brata furtiana a potem kończy się, zaginając i tworząc wnękę. W pierwszych latach apostolatu ojca, stał w tym ciasnym kącie konfesjonał dla mężczyzn, a właściwie klęcznik i krzesło. Gwardian uznał, że korzystniej będzie przenieść konfesjonał dla mężczyzn właśnie w to miejsce, jako że w zakrystii nie można było żadną miarą zapewnić intymności penitentowi, gdyż wokół tłoczył się tłum czekających na swoją kolej6.

W drzwiach, wiodących do klauzury nieustannie cisnęli się wierni, czekający na okazję, aby „wśliznąć się” i podejść do ojca albo na którymś z korytarzy, albo na bocznym chórze. Lecz brat furtian7 czuwał nieznużenie i odpędzał natrętów bez litości.

Brama otwierała się na krótki korytarz. W głębi po prawej stronie znajdowały się schody, wiodące na pierwsze piętro; po lewej natomiast krużganek, skręcając pod kątem prostym, prowadził do ogrodu. W miejscu, w którym korytarz zakręca, stoi lawabo, używane przez braci przed wejściem do refektarza. Przejście to pewnego razu zostało wybrukowane dużymi płytami z nie wypolerowanego różowego marmuru8. Dzisiaj jest tam tylko jedna płyta, pozostawiona na pamiątkę, która leży dokładnie przed lawabo.

Jest to ta sama płyta, o którą uderzył czołem ojciec Pio, kiedy pewnego razu niespodziewanie zawróciło mu się w głowie i przewrócił się. Ślad po tym zdarzeniu nosił on na czole przez wiele dni.

Potem korytarz kończy się, wychodząc na ogród, ale wcześniej po prawej znajdują się drzwi wiodące do refektarza a naprzeciwko nich jeszcze jedne drzwiczki, prowadzące do przedsionka, z którego się wchodzi do „salki kominkowej” i do kuchni. Nad drzwiami do refektarza widnieje napis, zrobiony jakby niewprawną ręką dziecka z pierwszej klasy podstawówki, który w uszach nowicjuszy, w epoce, w której był tam jeszcze nowicjat, nie mógł brzmieć miło: „Si non satis, memento paupertatis”, czyli: jeśli nie wystarcza ci to, co daje klasztor, przypomnij sobie, co daje bieda. Albo, jak tłumaczy to przysłowie „Jeśli masz za duży apetyt, zaciśnij pasa”. Refektarz pozostał taki sam, jaki był na początku swojego istnienia, co najwyżej zmienił się jakiś drobiazg. Nad drzwiami od strony wewnętrznej wyobrażona jest scena, jak to kardynał Ugolino, siedząc przy stole ze Świętym Franciszkiem, odmówił spożycia potraw, przygotowanych przez świętego i zażądał podania „okruchów”. Ten wymowny obraz uzupełnia znakomicie maksymę znad wejścia od strony korytarza, ponieważ napis skłania do akceptacji ubóstwa, zaś scena z obrazu pochwala wręcz dążenie do niego.

W pewien gorący letni dzień w roku 1941 w klasztorze zabrakło chleba. Włochy biorą udział w wojnie już od ponad roku i wszystkim zaczyna brakować żywności, która poza tym jest racjonowana. Klasztor musi wyżywić nie tylko zakonników, ale także pielgrzymów w podróży a co gorsza, także gromadę biedaków, którzy w coraz to liczniejszej grupie stukają do drzwi. Tamtego dnia dla wszystkich było mało jedzenia. Nagle w drzwiach do refektarza, gdzie bracia czekali na miskę zupy, pojawił się ojciec Pio, dźwigając w ramionach mnóstwo bochenków chleba. Na pytania zdziwionych współbraci i ojca gwardiana ojciec Pio odpowiedział, iż chleb dała mu pewna pątniczka, przechodząca obok klasztornej bramy.

W ten sposób powtórzyło się wydarzenie, które miało miejsce czternaście lat wcześniej, kiedy to czterech nieznanych młodzieńców przyniosło jedzenie zakonnikom, odciętym od świata przez śnieg.

W refektarzu ojciec Pio zajmuje miejsce blisko okna: pojawia się on tutaj tylko w porze obiadu. Z początku jego porcja obiadowa to 100 gramów pożywienia, natomiast od roku 1946 ilość ta zmniejszyła się do zaledwie 15/20 gramów na dzień.

Każdy stół w refektarzu ma pod blatem szufladę, jedną na każdego zakonnika. W swojej szufladzie ojciec Pio przechowuje kawałek chleba albo ciecierzycę lub też jakieś resztki z podawanych potraw. Wszyscy ci, którym udało się wejść do refektarza, kiedy nie było w nim nikogo, wykorzystywali ten fakt, aby zabrać z tej szuflady jakiś okruszek jako relikwię. Pewnego dnia, kiedy ojciec był akurat w refektarzu, jakiś zaproszony wówczas gość wyraził życzenie, że chciałby dostać od niego kawalątek chleba na pamiątkę. Ojciec podał mu kawałek mówiąc: „Proszę! Zachowaj go! Dopóki ten okruch będzie w twoim domu, chleba nigdy ci nie zabraknie”9. W latach, w których zaczęto przyjmować chłopców do nowicjatu (1921-23), gromadziło się ich wokół tego stołu osiemnastu. Ośmiu z nich, trochę starszych od pozostałych, miało niebawem wstąpić do seminarium. Pewnego dnia podczas obiadu, ojciec Romolo, mistrz nowicjatu, zapytał ojca Pio, czy zostaną oni kapłanami. Ojciec, zasmuciwszy się, odpowiedział głosem pełnym bólu: „Tylko dwóch pozostanie”. I tak właśnie się stanie; tylko dwóch zostanie kapłanami: ojciec Alberto z San Giovanni Rotondo i ojciec Cristoforo z Vico Garganico10. W tamtym czasie panował zwyczaj, że studenci po zakończeniu posiłku, całowali rękę ojca Pio. Rękawiczki, których ojciec używał w tamtym okresie, nie kończyły się w miejscu, gdzie palce łączą się z dłonią, jak mitenki, których będzie on używał później, lecz były to zwykłe kawałki płótna, które nie zakrywały kciuka, tylko wierzch i wnętrze dłoni. Co bardziej przedsiębiorczy nowicjusze często, to z jednej, to z drugiej strony odchylali te prowizoryczne rękawiczki, aby zobaczyć ranę, i zastygali, pełni pobożnego zachwytu na widok ciemnoczerwonej rany, zroszonej świeżą krwią11.

Naprzeciwko drzwi do refektarza znajduje się mały, kwadratowy przedsionek, z którego jedne drzwi prowadzą do „salki kominkowej”, drugie zaś do kuchni.

We wszystkich klasztorach kapucyńskich znajduje się „salka kominkowa”, czyli pomieszczenie z dużym paleniskiem, wokół którego podczas surowych zim bracia gromadzą się, aby się ogrzać i porozmawiać. Również ojciec Pio często przyłącza się do współbraci, siedzących w salce kominkowej.

Pewnego wieczoru ojciec wszedł do salki i zobaczył czterech mnichów, stojących wokół ognia w taki sposób, że widział on tylko ich plecy. Ojciec rzekł więc: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” lecz nikt mu nie odpowiedział. Sądząc, że bracia pogrążeni są w medytacji, ojciec Pio usiadł i oddał się modlitwie, trwającej około dwudziestu minut, po czym, wychodząc powtórzył pozdrowienie: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Lecz także tym razem nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Czyżby byli to zakonnicy, którzy przybyli tu w gościnę? Ojciec nie znał ich. Wyszedłszy z sali poprosił on ojca Lorenzo o jakieś informacje na temat nowo przybyłych. Lecz gwardian odpowiedział: „Ależ przy tym śniegu kto chciałby wspinać się aż tutaj!”. Zaciekawieni zeszli obaj do sali kominkowej, ale nikogo już w niej nie zastali. Nie mogąc znaleźć innego wyjaśnienia ojciec Lorenzo stwierdził, że być może były to dusze mnichów, pokutujących w Czyśćcu, które przyszły prosić o odprawienie Mszy w intencji ich wyzwolenia. Ojciec spędził więc całą noc, modląc się za nich przed Najświętszym Sakramentem.

W przedsionku, wiodącym na korytarz umieszczono gong, zwołujący braci do refektarza. W bocznym okienku pozostawiono mały otwór, żeby mogły swobodnie przechodzić tamtędy koty. Otwór ten zrobił jeden z braci świeckich, który pasjami lubił te zwierzątka. Wiąże się z tym pewien epizod.

W latach powojennych pewien górnik, który oślepł i stał się żebrakiem, codziennie około południa przychodził pod bramę klasztoru razem z synkiem Pietrucciem po zupę i chleb. Ojciec Pio miał zwyczaj wychodzić do nich, kiedy kończyli posiłek, aby ich pozdrowić i dać im odrobinę pocieszenia. Pewnego dnia jednak brama klasztorna nie otwarła się dla nich i pozostali głodni. Kiedy ojciec Pio dowiedział się o tym, pobiegł szybko do kuchni, żeby wziąć dla nich coś do jedzenia, lecz kucharz, brat Bernardino powiedział zmartwiony, że niestety nic nie zostało. Odchodząc ojciec zobaczył, że obok okienka z przejściem siedzą koty, posilając się z dobrego tuzina miseczek pełnych zupy. Świadek tego wydarzenia opowiada: „Nigdy nie widziałem ojca Pio tak oburzonego: Wstyd! – krzyczał – my, którzy żyjemy z jałmużny wiernych, pasiemy gromadę kotów a dwóch głodnych biedaków dobrego Boga zostawiamy przed bramą klasztorną!”12.

Tutaj, blisko tego okienka i „salki kominkowej” znajduje się pokoik, gdzie ojciec Pio, przystawiwszy krzesło do drzwi w taki sposób, aby nikt nie mógł wejść i po zamknięciu okiennic, miał zwyczaj obmywać krew, sączącą się z jego stóp13.

Jak już nadmieniliśmy, korytarz kończy się drzwiami, wychodzącymi na ogród. Latem, podczas wieczornej pory rekreacji, ojciec bardzo lubił przebywać tam z przyjaciółmi. Kilka kroków od wejścia stoi niski murek, na którym ojciec zwykle siadywał, dyskutując na różne tematy; dalej jest małe pole do gry w kule, gdzie czasami ojciec grywał ze zmiennym szczęściem; na lewo od wejścia do ogrodu stoi studnia, z której czerpie się wodę14; na wprost natomiast znajduje się „neviera”, czyli piwniczka, w której wykopany jest głęboki dół, którego dno przysypane jest solą. Pomieszczenie to służy do przechowywania śniegu, który konserwuje się tutaj aż do lata. Po prawej znajduje się aleja piniowa, którą ojciec bardzo lubi się przechadzać a dalej zagroda, która kiedyś należała do większego gospodarstwa, które właściciel, pobożna osoba z San Giovanni Rotondo, podarował Kapucynom, aby postawili klasztor i kościół.

W klasztorze z parteru wchodziło się po schodach na piętro, jedyne, które istniało w momencie osiedlenia się tutaj ojca Pio. Drugie piętro klasztoru zostało dobudowane w późniejszym czasie. Na podeście schodów pomiędzy parterem a piętrem wisi na ścianie kartka papieru, na której wymieniono ponumerowane starannie najczęściej spotykane grzechy, które powodują, że po śmierci należy odpokutować je w Czyśćcu. Pod karteluszkiem stoi pudełko, zawierające kulki z wypisanymi na nich cyframi. Kto tamtędy przechodzi sięga po jedną kulkę i odmawia modlitwę za zmarłych, pokutujących w Czyśćcu za grzech, wypisany na kartce pod numerem, odpowiadającym cyfrze widniejącej na kulce.

W ciągu dnia ojciec Pio wielokrotnie wchodzi i schodzi ze schodów, pod którymi czeka wielu ludzi. Dla każdego z nich ma ojciec jakąś odpowiedź, napomnienie, uśmiech a kiedy trzeba, to także jakieś surowsze słowo. Czasami ojciec jakimś zawoalowanym, odpowiednim do okoliczności żartem pokrywa bardzo ważne przesłanie.

„Ojcze, moja matka umarła...”. „Twoja matka została zbawiona, myśl teraz o swojej duszy”15.

„Ojcze, da mi ojciec medalik?...”... „Zobaczę, czy mam... (i szuka w kieszeni habitu)... proszę... po jednym dla każdego...”. Mówiąc to ojciec podaje cztery medaliki. Osoba, która o nie poprosiła ma żonę i dwoje dzieci16.

„Ojcze, pobłogosław, proszę, kobietę, która właśnie rodzi”... A ojciec: „Jedno błogosławieństwo dla narodzonej i jedno dla tej, która urodziła...”, oznajmiając tym sposobem, że narodziła się dziewczynka17.

„Ojcze, jesteśmy dziennikarzami. Możemy zadać ojcu kilka pytań?”. Ojciec odpowiedział: „Jesteśmy tu po to, aby udzielać sakramentów, a nie wywiadów”18. „Ojcze, mam zamiar się ożenić, ale chciałbym znaleźć taką dziewczynę, której uczciwości byłbym zupełnie pewien”. Ojciec miał wówczas w ręku jakiś list. Podał go młodzieńcowi ze słowami: „Bierz, mam tu serce, którym mogę dysponować. Dam je tobie”. Był to list od pewnej dziewczyny, która powierzyła ojcu, bez żadnych warunków, całe swoje życie i pozostawiła mu swobodę dyspozycji swojej duszy i serca. Kilka miesięcy później ojciec udzielił im ślubu19.

Zdarzyło się raz, że ojciec Pio zrzucił z tych schodów pewnego sędziego. Któregoś ranka ojciec, stojąc na korytarzu na pierwszym piętrze, żartował familiarnie z grupką mężczyzn, kiedy ów bezczelny człowiek uznał, że może się wtrącić w niezbyt elegancki sposób, mówiąc: „My, sędziowie, czasem manipulujemy sprawami...”. „Jak to możliwe?... W jaki sposób?...” zapytał ojciec. „To proste!... Przyznając rację stronie, która jej nie ma i odwrotnie!...”. „Ach!... Więc manipulujecie sprawami?” rzekł ojciec; i, jak gdyby nie przywiązując do tego większej wagi, zbliżył się do schodów, a w ślad za nim podeszli mężczyźni. U szczytu schodów zatrzymał się, zrobił szybki krok w tył i, ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych, przyłożywszy palec do pleców sędziego, z całej siły popchnął go do przodu, zrzucając ze schodów. Sędziego, który potoczył się po kilku stopniach w dół zatrzymali i podnieśli dwaj braciszkowie, którzy akurat wchodzili na górę. Wstrząśnięty sędzia już miał wybuchnąć gniewem, lecz ojciec, stojąc na szczycie schodów, uprzedził go, celując w niego palcem wskazującym i mówiąc podniesionym tonem: „... Zmanipuluj teraz tą sprawę, draniu! Jeśli masz odwagę, pozwij mnie do sądu za to, co zrobiłem! Ale ty jesteś tchórzem i na pewno tego nie zrobisz!...”20.

Długi korytarz na pierwszym piętrze rozgałęzia się w różne strony. W głównej jego odnodze usytuowana jest także cela ojca Pio. Z początku ojciec zajmował celę nr 5, później zaś celę nr 1, połączoną z werandą, zamykającą korytarz od zachodu. Na tej pełnej światła werandzie ojciec przebywał chętnie we wczesnych godzinach popołudniowych. Siedząc w wiklinowym fotelu, przesuwał między palcami ziarenka różańca. Chociaż w tych godzinach klasztor był zamknięty, nie brakowało szalonych głów, które, zaopatrzywszy się w wytrychy, mogły myszkować po zatopionych w ciszy korytarzach i po zręcznych manewrach, pozwalających uniknąć odkrycia przez zakonników, docierali do werandy, na której siedział ukochany ojciec. Jednak kiedy ludzie ci docierali w końcu do ojca, stali onieśmieleni. Z tej niezręcznej sytuacji wybawiał ich sam ojciec, słowem albo jakimś zapraszającym gestem. Tutaj można dostrzec jego głębokie człowieczeństwo, jego otwartość i naturalność. Zdarzyło się raz, że pewien chłopczyk, wzruszony widokiem ojca, wstrząsanego atakiem gwałtownego kaszlu, ofiarował mu pudełeczko tabletek od kaszlu. Ojciec Pio, kiedy tylko był już w stanie mówić, rzekł: „Nie, nie, trzymaj te pastylki dla siebie”; lecz chłopiec nie ustępował: „Nie, ojcze, zatrzymaj je”. Po krótkiej dyskusji, która wielce ubawiła ojca, chłopczyk wytoczył zwycięski argument: „Ojcze, zatrzymaj je, bo ja mam więcej pastylek w domu”. W tej sytuacji ojciec, aby dać dziecku satysfakcję, wykrzyknął: „Och! Jeśli jest tak jak mówisz... skoro masz więcej w domu... no to je wezmę!”. Kiedy schował już pudełeczko pod sutanną, przyciągnął do siebie dziecko i mocno przytulił do piersi, wzruszony tak wielką delikatnością uczuć21.

Ojciec Pio „był wiecznym dzieckiem, radował się każdą niespodzianką, jaką dla niego przygotowywano, cieszył go zarówno poczęstunek tabaką, jak i czekoladkami... Bardzo wrażliwy na najmniejszą nawet uprzejmość, jaką mu wyświadczano, odwdzięczał się modlitwą i błogosławieństwem”22.

Ludzie stoją w długim i cierpliwym oczekiwaniu również pod drzwiami pokoju ojca. Pozostali bracia przechodzą spiesznym krokiem, niektórzy uśmiechnięci, inni nachmurzeni, jeszcze inni poirytowani. Oczekujący nawet tego nie dostrzegają, tak wielkie bowiem jest ich pragnienie ujrzenia, jak otwierają się te drzwi, tak, jakby chodziło o bramę Raju.

Wydaje się, że sekret ten odkrył także Leon... klasztorny pies. Było to złe i niezbyt towarzyskie stworzenie. Wiedział coś o tym ojciec Leone, który (czyżby dlatego, że obaj nosili to samo imię?), często przystawał i, chcąc go pogłaskać, wyciągał rękę, już raz silnie przez niego pogryzioną. Czasami psu udawało się wymknąć przez drzwi do ogrodu i wtedy wbiegał on schodami w górę, szybko podbiegał do drzwi pokoju ojca Pio i zaczynał drapać pazurami. Robił tak dopóki ojciec nie otworzył, aby się z nim przywitać. Leon odchodził, zadowolony, dopiero po tym, jak usłyszał zwyczajowe słowa: „Dobrze, już wystarczy: teraz możesz sobie iść!”23.

Nad drzwiami celi nr 5 znajduje się cytat, zaczerpnięty z dzieła zatytułowanego „O naśladowaniu Chrystusa”: „Krzyż zawsze jest gotów cię wysłuchać i czeka na ciebie, gdziekolwiek byś nie był”; nad drzwiami pokoju nr 1 natomiast widnieje inny napis, zawierający myśl św. Bernarda: „Maria jest jedynym powodem mojej nadziei”.

Naprzeciwko celi nr 5 znajduje się maleńka kaplica klasztorna, w której ojciec odprawia Mszę, kiedy jest chory. Kaplica ta widziała go również cierpiącego i ofiarującego siebie w latach odosobnienia, od 1931 do 1933. Długość kaplicy wynosi niewiele ponad siedem metrów, zaś szerokość to trochę więcej niż dwa metry. W głębi ustawiony jest ołtarz. W jego górnej części widnieje wizerunek Matki Boskiej, w środkowej małe okienko a naprzeciwko niego ustawiona jest kredensja z naczyniami liturgicznymi; blisko wejścia ustawiony jest klęcznik, na którym ojciec często i długo oddaje się dziękczynieniu a czasami także spowiada swoich synów duchowych i, częściej, współbraci.

W połowie korytarza, blisko niewielkiej wnęki, przełamującej długi ciąg pokoików braci i zapewniającej dostęp światła dzięki okienku, wychodzącemu na ogród, wisi zegar z wahadłem i dzwonek, które przypominają pewnego brata świeckiego, którego wszyscy kochali i twierdzili, że jest on zdolny do stanu wyższej duchowości. Mowa tu o bracie Costantino z San Marco la Catola, który przybywszy do San Giovanni Rotondo w roku 1909, trzy miesiące po otwarciu klasztoru, pozostanie w nim aż do śmierci w roku 1960.

Brat Costantino jest skromnym zakonnikiem-kwestarzem: codziennie obchodzi miasteczko i jego okolice, aby zebrać trochę pieniędzy i innych potrzebnych klasztorowi rzeczy. Kiedy tak szedł, w jego pomarszczonych dłoniach kołysał się różaniec, którego ziarenka nigdy nie przestawały się przesuwać; zawsze w tej jego drodze otaczały go dzieci, którym opowiadał o Jezusie i Matce Boskiej; jego pojawienie się na progach domostw witane było z radością, gdyż przynosił on dla wszystkich słowa pocieszenia i otuchy.

Brat Costantino stosuje się do reguły milczenia i posłuszeństwa, pojmowanych w najbardziej rygorystyczny sposób. Kiedy był już w podeszłym wieku i nie miał sił do kwestowania, jego obowiązkiem stało się wzywanie braci, za pomocą dzwonka, na południowe modlitwy. O godzinie 11,45 wychodził on ze swojej celki nr 11, podchodził do zegara, który rytmicznym ruchem wahadła zdawał się podkreślać słowa umieszczonego ponad nim napisu: „Twoje życie na tej ziemi przemija i kończy się”, sprawdzał na nim godzinę a następnie, aby mieć całkowitą pewność, wyciągał z kieszeni habitu także swój zegarek.

Ojciec Pio, kiedy tylko zauważył nadchodzącego zmęczonym krokiem, przygarbionego brata Costantino, przerywał każdą rozmowę a jego twarz rozjaśniała się szerokim uśmiechem. Ojciec spoglądał na brata z radością i zawsze mówił mu coś żartobliwego. Wydawało się, że brat Costantino nie słuchał, lecz natychmiast pochylał się, aby ucałować przebitą dłoń ojca i, nie zwracając na nic więcej uwagi, podążał dalej w milczeniu.

Z jego postacią wiąże się sympatyczne wspomnienie. Pewnego razu jeden z zakonników, którego prześladowała punktualność „żywego budzika”, odciął sznur od dzwonka, aby przynajmniej raz móc cieszyć się błogą ciszą, gdyż był przekonany, że brat Costantino nie wykona tego dnia powierzonego mu zadania. Lecz ku jego rozczarowaniu braciszek, przezwyciężywszy chwilową konsternację, pobiegł po miotłę i, posłużywszy się jej trzonkiem, zaczął potrząsać dzwonkiem, który silniejszym i bardziej wibrującym niż zazwyczaj dźwiękiem punktualnie wezwał zakonników do modlitwy24.

W kierunku odwrotnym do werandy korytarz zakręca pod kątem prostym i po kilku metrach kończy się drzwiami, wiodącymi na chór, gdzie miało miejsce cudowne wydarzenie otrzymania przez ojca Pio stygmatów.

Ten mały chór, znajdujący się ponad drzwiami wejściowymi do kościoła, kończy się drewnianą balustradą. Nad jej środkiem góruje krucyfiks, zwrócony w kierunku chóru i dostrzegalny również z zewnątrz, a to za sprawą okienka, usytuowanego dokładnie naprzeciwko. We wnęce okiennej, rozdzielającej dwa rzędy krzeseł z nieheblowanego drewna, stojących po obu jej bokach, kołysze się sznur, który, przechodząc przez dziurę w suficie, łączy się z dzwonem, zawieszonym w niewielkiej lunecie, stanowiącej całość z fasadą kościoła i spełniającej rolę dzwonnicy.

Chór ten jest jedynym świadkiem tego wielkiego wydarzenia, jakim była stygmatyzacja ojca Pio. lecz jest on również świadkiem długich, żarliwych rozmów z Jezusem w Najświętszym Sakramencie i z „Mateczką” Łaskawą. Nocami ojciec idzie na chór, aby się modlić a kiedy wraca do swojej celi, hałas, który powodują jego sandały, szurające po posadzce ciemnych korytarzy, sprawia że tym zakonnikom, którzy jeszcze nie śpią przebiegają po plecach ciarki. Zakonnicy ci mogą czasami dosłyszeć jakieś smutne słowo z jego pełnego napięcia dialogu z Bogiem25.

Diabeł, raz za razem niszczony w nieprzerwanej walce, wypowiedzianej mu przez zakonnika, sroży się. Współbracia ojca Pio wielokrotnie słuchali z przerażeniem odgłosów uderzeń i wrzasków, rozlegających się w korytarzu i na chórze26. Oto jak opisuje jedno z takich zdarzeń redaktor naczelny czasopisma Casa Sollievo della Sofferenza: „Pewnego ranka poszedłem tam z książeczką do nabożeństwa. Miałem zamiar zostać przez chwilę, aby się pomodlić. Właśnie zacząłem modlitwę, kiedy jakiś hałas, jakby pobrzękiwanie łańcuchów, sprawił, że dostałem gęsiej skórki. Na chórze nie było nikogo. Przeszukałem stalle, chcąc dowiedzieć się, co za diabeł tam grasuje. Tymczasem poczułem, że cały aż ścierpłem ze strachu. Ten dźwięk, jakby wleczonego łańcucha, powtórzył się sprawiając, że krew zastygła mi w żyłach. Z każdą chwilą byłem coraz bardziej niespokojny, ale chciałem też dowiedzieć się, skąd dobiegają te dźwięki. Nagle rozległ się gwałtowny i donośny łoskot, który sprawił, że zerwałem się na równe nogi, z duszą na ramieniu. Jeśli diabeł ma jakieś oblicze, z pewnością właśnie mi je ukazał. Drżąc ze strachu, opuściłem stalle i dopadłem drzwi. Pamiętam, że ze strachu ledwie mogłem utrzymać się na nogach. Kiedy tylko znalazłem się w korytarzu, zacząłem uciekać tak szybko, jak tylko mogłem. Nigdy więcej nie miałem ochoty samotnie udać się na chór. Mój mistycyzm skapitulował w pierwszej próbie”27.

Była to tylko niewielka próbka diabelskich możliwości, wobec której Gherardo Leone, zamiast wydać bojowy okrzyk i rzucić się w wir walki, wykonał mistrzowski odwrót, rzucając się do ucieczki. Dla tych, którzy go nie znają, spieszymy wyjaśnić, iż młodzieniec ten, świetny dziennikarz, którego bezspornym i nie podlegającym dyskusji celem było stworzenie i prowadzenie wspaniałego czasopisma Domu Ulgi, charakteryzował się żelaznymi nerwami, pogodą ducha, spokojem, chłodną umysłowością i niezwykle zrównoważoną psychiką. Był on także jednym z dzieci duchowych najbardziej kochanych przez ojca.

Wróćmy po tej dygresji do ciemnego korytarza klasztornego. Pewnej nocy ojciec Pio, wyszedłszy z chóru, skierował się w stronę swojej celi, kiedy nagle zauważył smużkę światła, sączącego się z celi jego dawnego nauczyciela, ojca Giustino z San Giovanni Rotondo, teraz bardziej niż kiedykolwiek opanowanego przez swoje odwieczne wątpliwości. Ojciec Pio usłyszał też brzmiący gardłowo głos ojca Giustino, mamroczącego coś bez związku. Przyłożył więc ucho do drzwi i usłyszał coś jakby syk: „sss...sss”; a potem „eee...go...wooo...”. Słysząc to ojciec Pio zastukał do drzwi a jako, że drzwi były na wpół uchylone, pchnął je szerzej i zobaczył ojca Giustino, klęczącego z łokciem opartym na łóżku i z małą książeczką w ręku. Zaskoczony ojciec Giustino milczał. Ojciec Pio natomiast rzekł szybko: „Ojcze lektorze, proszę kłaść się do łóżka! Co ojciec robi o tej porze?” – „Tak, ale...” – „Niech ojciec mnie posłucha, proszę iść do łóżka” – „Ale ja właśnie przygotowuję się do Mszy” – „I tak długo to trwa? To bardzo proste, proszę mi to dać...”. Z tymi słowy ojciec Pio wyjął delikatnie z rąk ojca Giustino książeczkę i gestem zachęcił go do powtarzania za sobą. „Na litość boską! Wolniej... nie tak szybko!”. Lecz niewzruszony ojciec Pio kontynuował w tym samym tempie. „Ależ Pasqualino, tak jest źle!”. Imieniem Pasqualino ojciec Giustino nazywał wszystkich swoich uczniów. „Jak to? - zapytał ojciec Pio – dla mnie jest dobrze a dla ojca nie?”. Powiedziawszy to, dokończył szybko formułę i rzekł: „Dobranoc, ojcze lektorze, książkę zabieram ze sobą...”. „Ależ Pasqualino!...”. „Proszę być spokojnym, książkę oddam ojcu jutro po Mszy”28.

Jest północ 19 września 1919, roku, w którym na ciele ojca Pio zostały odciśnięte święte stygmaty.

Pewien dziewiętnastoletni braciszek – który później zostanie księdzem i przyjmie imię ojca Raffaele z Sant’Elia a Pianisi – obudził się nagle i, nie wiedząc dlaczego, wyjrzał ze swojej celi, jednej z wielu w długim korytarzu. Ciemność lekko rozpraszał blady płomień lampki oliwnej. Braciszek słyszy miarowe kroki ojca Pio, który wyszedłszy z chóru zmierza w stronę swojej celi. Momentami słychać też słowa modlitw, które ojciec odmawia półgłosem. Potem braciszek zobaczył, jak w głębi korytarza pojawia się jego postać, opromieniona światłem, z jaśniejącą twarzą, w ramionach trzymająca czule Dzieciątko Jezus. Braciszek widział, jak ojciec przechodzi obok niego, nie zdając sobie jednak sprawy z jego obecności i wchodzi do swojej celi, wciąż pogrążony w rozmowie z Bogiem.

Z klasztornego korytarza, zszedłszy po schodach i skierowawszy się na prawo w miejscu, gdzie na ścianie wisi obraz, przedstawiający Niepokalaną, dochodzi się do zakrystii. Tutaj znajduje się klęcznik, służący jako konfesjonał dla mężczyzn i krzesło ojca Pio. Ponieważ ludzie, czekający na swoją kolej tłoczyli się zbyt blisko tego prowizorycznego konfesjonału, zawieszono wokół niego zasłonkę, odgradzającą od tłumu spowiednika i penitenta.

Światło wpada do tego pomieszczenia przez zakratowane okno, a w pierwszych godzinach dnia, jeszcze przed świtem oświetla je skromna lampka. W tych ciemnych godzinach mężczyźni, skryci w mroku i pogrążeni w religijnym skupieniu, czekając na ojca i odprawianą przez niego Mszę, przeżywają w tym oczekiwaniu mistyczne doznania. Ponieważ ojciec pojawia się całkowicie zanurzony w głębokim skupieniu, otaczająca go cisza pogłębia się jeszcze i nic nie mąci jej nawet podczas rytuału umycia rąk i wkładania szat liturgicznych.

Tę zakrystię, która czasem zapełnia się ludźmi, a czasami jest pusta, można przyrównać do płuc, dyktujących rytm codziennych zajęć ojca29.

Po bokach ław, gdzie celebrans przygotowuje święte paramenty, zarówno po prawej, jak i po lewej stronie znajdują się drzwi, wiodące do maleńkiego kościółka, a konkretnie drzwi te otwierają się po bokach ołtarza głównego, stojącego w głębi za ołtarzem, na którym sprawowana jest Eucharystia.

Początkowo ołtarz główny składa się z nastawy ołtarzowej, podzielonej na dwie części, z których każda podzielona jest na trzy kwadratowe pola. W centrum wyższej części znajdował się piękny wizerunek Matki Boskiej Łaskawej a po jego obu stronach płótna. Jedno przedstawiało św. Franciszka, drugie zaś św. Antoniego30. W niższej części pośrodku znajdowało się przedstawienie św. Michała Archanioła31, a po bokach św. Jan Chrzciciel i św. Paweł.

Obraz Matki Boskiej, który w dzień był przysłonięty haftowanym welonem, był odsłaniany podczas nabożeństw i na czas Mszy, odprawianej przez ojca Pio. W późniejszych czasach wprowadzono pewne zmiany: wizerunek Madonny został przeniesiony niżej, a oprócz niego pozostały dwa, przedstawiające św. Jana Chrzciciela i św. Pawła, usytuowane po bokach obrazu, przedstawiającego Matkę Boską. Także piękna balustrada, wyrzeźbiona z drzewa orzechowego została zastąpiona nową, wykonaną z marmuru.

Podczas Mszy, celebrowanej przez ojca kościół wypełniał się wiernymi. Pewnego dnia przy balustradzie stanęła wśród innych ludzi także dziewczyna, opętana przez demona. Krzyczała ona, wiła się i szczerzyła zęby. Kiedy ojciec zbliżył się do niej, zanim podał jej hostię, krzyknął niskim głosem, w którym pobrzmiewały gromowe tony: „Zatrzymaj się!” (co oczywiście było skierowane do diabła, a nie do dziewczyny). Dziewczyna zastygła przy balustradzie w pozie, w której znajdowała się w momencie, kiedy ojciec wypowiedział słowa nakazu i dzięki temu mogła spokojnie przyjąć komunię. Następnego dnia, po spowiedzi kobiet, około godziny jedenastej, ojciec podszedł do ołtarza, aby udzielić zgromadzonym sakramentu komunii. Tłum jest ogromny, lecz niestety w puszce jest bardzo mało komunikantów, ponieważ zakrystian zapomniał podać więcej do konsakracji podczas ostatniej Mszy porannej. Zakrystian jest wzburzony i nie wie, co robić. Lecz ojciec, który nigdy nie dzieli komunikantów, zaczyna spokojnie udzielać komunii. Otrzymali ją wszyscy, którzy chcieli a w cyborium i tak zostało kilka hostii, mniej więcej tyle, ile ich było przedtem. Naprzeciwko ołtarza głównego znajdują się drzwi wejściowe do kościoła, konsekrowanego w lipcu 1676 roku. Nad wejściem usytuowany jest chór, na którym ojciec Pio otrzymał stygmaty. Po lewej stronie od wejścia, przy ścianie, stał konfesjonał ojca Pio; teraz ustawiony jest on we wnęce, gdzie wcześniej stał ołtarz św. Leonarda z Portomaurizio32. Po bokach konfesjonału dwa drewniane skrzydła osłaniają penitentów przed wzrokiem wiernych i dwa krzesełka z drewnianych listewek dla tych, którzy nie mogą klęczeć. Spowiednika od penitenta dzieli okienko. W pobliżu stoi ołtarz Niepokalanej, na którym ustawiono niewielką urnę, zawierającą trzy szklane naczyńka z relikwiami św. Walentego męczennika.

Przy ścianie po prawej znajdują się trzy ołtarze, konsekrowane w roku 1934 przez biskupa Siponte, Marcantonia De Marco: są to ołtarze św. Bonawentury, św. Feliksa z Cantalice i św. Antoniego z Padwy.

W późniejszym czasie ołtarz św. Bonawentury został dedykowany św. Franciszkowi. Postawiono na nim niewielką, lecz wdzięczną figurkę, wyobrażającą Serafickiego Ojca z ramionami wzniesionymi ku niebu. Figurka ta później została zastąpiona inną, stojącą tam do dzisiaj, również wyobrażającą tego świętego. W ołtarzu tym przechowywane są relikwie św. Maksymiany męczenniczki, natomiast w ołtarzu św. Feliksa znajduje się kilka relikwii świętych męczenników Donata, Modesta i Koronata33.

Pewnego wieczoru (jest rok 1924) ojciec Pio modli się na chórze, podczas gdy inni, księża i bracia, są w refektarzu i spożywają kolację. Słyszy jakieś dźwięki, dochodzące od strony ołtarza głównego. Podszedł więc do balustrady i, wyjrzawszy, zobaczył, że z boku ołtarza jakiś braciszek czyścił z wosku świeczniki. „Hej, co tam robisz?” zapytał ojciec. A braciszek: „Robię to, czego nie robiłem dobrze, kiedy tu byłem. Jestem nowicjuszem w zakonie kapucynów... Przeszedłem do innego życia, kiedy odbywałem nowicjat w tym zakonie. Zostałem zbawiony, ale muszę jeszcze odpokutować za pewne uchybienia, związane z tym klasztorem, zwłaszcza dotyczące sprzątania. Ojcze, módl się za mnie...”. W tym momencie spadła jedna ze świec. Ojciec powiedział: „No ładnie! Teraz pokutujesz, zrzucając świece...”. Lecz nowicjusz zniknął. Lekko oszołomiony ojciec zszedł na parter, gdzie współbracia zgromadzili się wokół ognia na rozmowę i, zwróciwszy się do Brunatta, poprosił go, aby towarzyszył mu do kościoła, wziąwszy uprzednio świecę. W kościele ojciec podsadził Brunatta tak, aby mógł on zajrzeć za ołtarz. Brunatto stwierdził, że za obrazem, przedstawiającym św. Michała są jakieś połamane świece. „Aha, no to teraz możemy już iść” rzekł ojciec, po czym obaj wrócili do klasztoru, przy czym Brunatto w ogóle nie rozumiał, o co chodziło w tej dziwnej misji.

Innym razem, około południa, kiedy ojciec był w kościele, podeszła do niego jakaś staruszka i spytała, czy może się wyspowiadać a ponieważ, jak twierdziła, była prawie głucha, chciała się wyspowiadać w zakrystii. Staruszka powiedziała też, że bolą ją kolana, dlatego nie może uklęknąć. W czasie spowiedzi kobieta wymieniła wielką ilość okropnych grzechów. Kiedy ojciec zaczynał wypowiadać formułę rozgrzeszenia, starucha wydała z siebie zwierzęcy ryk i uciekła, ścigana jękliwym podmuchem, który zatrzasnął drzwi od zakrystii i kościoła. Jak zwykle, ojciec podążył za nią, chcąc ją odnaleźć, aż na plac przed klasztorem. Zapytał o nią także grupkę pielgrzymów, jedzących obiad w cieniu wiązu. Nikt jednak nie widział owej kobiety i ojciec wrócił do klasztoru nie dowiedziawszy się niczego więcej.

Nie był to odosobniony przypadek.

Innym razem, również w zakrystii, podszedł do ojca pewien mężczyzna o budzącej zaufanie powierzchowności. On także zapytał, czy może się wyspowiadać a znalazłszy się w konfesjonale, bluznął takim potokiem niekończących się obrzydliwości, że było to ciężką próbą dla cierpliwości ojca. Na końcu, kiedy ojciec zachęcał go do skruchy i napomniał, aby już więcej nie obrażał Jezusa, człowiek ów, odziany w czerń, zerwał się z klęcznika i zniknął w okamgnieniu przy akompaniamencie huku, jaki zwykle towarzyszy trzęsieniu ziemi a gwałtowny podmuch wiatru poprzewracał wszystko wokół. Wywarło to wielkie wrażenie na ojcu, który, popytawszy tu i tam kobiet, siedzących akurat w kościele, szepnął do siebie: „To był właśnie on. Ten potwór Belzebub...”34.


Przypisy:

1 Gra słów: volere – chcieć, volare- latać. Autor czyni tu żartobliwe odniesienie do nieustannego doskonalenia celebracji, co charakteryzowało ojca Giustina (przyp. tłum.).

2 Jeszcze w roku 1950 z tej studni czerpano wodę do picia; miała ona posmak ziemi. Wiadro, którym czerpano wodę oraz cembrowina studni pochodzą z późniejszego okresu.

3 Martinella, tintinnabolo – rodzaje dzwonka, pierwszy używany był w średniowieczu, kiedy w razie wojny, wzywano obywateli do niezbędnych przygotowań, drugi natomiast używany był w starożytnym Rzymie jako instrument muzyczny (przyp. tłum.).

4 Przytoczoną historię zaczerpnęliśmy z dzieła ojca Vincenza De Marzio (Memorie, s. 87, 89), który zasłyszał ją bezpośrednio od ojca Pio. Franciscus (s. 55) również podaje ten epizod w oparciu o relację ojca Paolino, który jest jednym z bohaterów tego epizodu i relację ojca Raffaele z Sant’Elia a Pianisi. Jednak niektóre szczegóły, przytoczone przez ojca Paolino (który spisał swoje Memorie w późnym wieku, czyli w momencie, kiedy wspomnienia nie były już świeże), nie są wiarygodne. (na przykład ojciec Paolino podaje, że zdarzenie to miało miejsce latem 1918 r., zdając się zapominać o takich szczegółach, jak „śnieg”, „salka kominkowa” i zimowy płaszcz staruszka). Ojciec Raffaele wskazuje na rok 1917; wynika stąd, że zdarzenie może być umiejscowione zimą na przełomie lat 1917/18. Ojciec Pio w swojej opowieści sprecyzował, że staruszek powiedział, że zginął w pożarze w roku 1884. (zob. Diario di Eligio D’Antonio, 29 września 1964).

5 Zob. ojciec Vincenzo De Marzio, op. cit., s. 88-89.

6 Epizod ten przytacza Pietro Cugino (Pietruccio). Mówi on, że ojciec Pio spowiadał w tym korytarzu przez długi czas. Nie pamiętał on dokładnie, w jakich latach, lecz uważa, że najprawdopodobniej ojciec spowiadał w owym korytarzu w latach 1923-26. Po śmierci ojca Pio okienko furtiana zostało zastąpione przez budkę, ustawioną w głębi korytarza, tam gdzie stał ów konfesjonał, o którym wspomina Pietruccio.

7 Ojciec Vincenzo Gallo z Montemarano (Avellino) 1923-1971. We wspólnocie zakonnej klasztoru w San Giovanni Rotondo przebywał on do 1942 do 1964 r.

8 Posadzka, ostatnio odnowiona, na początku istnienia klasztoru była zrobiona z betonu.

9 Słowa te wypowiedział ojciec Pio przed rokiem 1954 (świadectwo ojca Tarcisio z Cervinary).

10 O tym szczególnym proroctwie opowiedział ojciec Alberto z San Giovanni Rotondo doktorowi Pio Trombetcie, Redaktorowi Naczelnemu periodyku Casa Sollievo Sofferenza oraz autorowi niniejszej książki. Wydarzyło się to w sierpniu 1922 r. a współbratem, który zadał pytanie o przyszłość nowicjuszy (w obecności ojca Romolo Pennisiego) był ojciec Gaetano z Ischii Castro, były Rektor Kolegium Nazareno w Rzymie. Najpierw wstąpił on do zgromadzenia Pijarów, potem Kapucynów.

11 Ze wspomnień ojca Alberta z San Giovanni Rotondo, który w owym czasie należał do grupki nowicjuszy. Opowiedział on o tym zwyczaju doktorowi Pio Trombetcie i autorowi niniejszej książki.

12 Z: Franciscus (op. cit., s. 63). Świadkiem, o którym mowa, był Pietro Cugino (Pietruccio), który z biegiem czasu również oślepł. Osobą, do której zwrócił ojciec swoje pełne oburzenia słowa, był Emanuele Brunatto.

13 Świadectwo (zarejestrowane na taśmie) Pietra Cugino (Pietruccio).

14 Była to jedna z trzech studni klasztornych. Druga znajdowała się w połowie korytarza wejściowego, trzecia zaś za stróżówką furtiana.

15 Odpowiedź ta została udzielona autorowi niniejszej książki.

16 Świadkiem był autor niniejszej książki.

17 Z prośbą o błogosławieństwo zwróciła się do ojca, na korytarzu klasztornym Maria Tagliavia z Salemi.

18 Zob. także Alessandro z Ripabottoni, s. 674.

19 Zob. także periodyk Casa Sollievo Sofferenza, 16-31 marca 1966, s. 3.

20 Fakt ten przytacza Eligio D’Antonio, który był świadkiem tego wydarzenia (Diario, s. 435).

21 Dzieckiem tym był Francesco Peroni z Rzymu. Obecni przy tym byli: ojciec Onorato, Ippolito Lucchesi i autor niniejszej książki.

22 Artykuł ojca Pellegrino w: Testimonianze (I), s. 3.

23 Zob. także: ojciec Pellegrino w: Testimonianze, s. 3. Pietro Cugino (Pietruccio) opowiada, że pies był rzeczywiście groźny.

24 Epizod z zakonnikiem, który odciął sznur (chodzi tu o ojca Pellegrino) miał miejsce w pierwszej połowie roku 1952. Brat Costantino zmarł w roku 1960.

25 Pewnej nocy, słysząc ojca Pio, który mówił dosyć głośno („...twój nieskończony Majestat...”) ojciec Pellegrino wyraźnie słyszał w głosie ojca Pio głęboką pokorę, z jaką wypowiadał on te słowa.

26 Istnieje wiele świadectw na temat hałasów w klasztorze. Zob. na przykład Vincenzo De Marzio (Memorie, s. 87-89) oraz ojciec Onorato (w: Testimonianze, s. 123).

27 Periodyk Casa Sollievo Sofferenza, 1-15 października 1971, s. 4, artykuł, podpisany przez Gherarda Leone.

28 Epizod ten, o którym opowiadał ojciec Pio, został przytoczony w Il fraticello (styczeń 1959, s. 4, 5), artykuł brata Leona. Ojciec Giustino z San Giovanni Rotondo (1873-1944) uczył filozofii. Ojciec Pio był jego uczniem. Epizod ten przypomina również Gherardo Leone (op. cit., s. 146).

29 W roku 1918 w zakrystii znajdowało się czworo drzwi. Jedne prowadziły do klasztoru, drugie na korytarz a trzecie i czwarte do kościoła, po bokach ołtarza. W późniejszym czasie, kiedy powstała sala zebrań, wybito jeszcze jedne drzwi, które znajdowały się naprzeciwko tych wiodących do klasztoru. Te ostatnie natomiast zamurowano, kiedy salka wspólnoty została zniszczona podczas budowy nowego kościoła. Wybito wówczas nowe drzwi, wiodące na korytarz, łączący starą i nową zakrystię.

30 Aktualnie oba te płótna są przechowywane w starej zakrystii.

31 Aktualnie przechowywany z boku ołtarza.

32 Stary konfesjonał (który stanowił całość z trochę wyższym od niego pulpitem) stał przed filarem, oddzielającym ołtarz św. Leonarda od ołtarza Niepokalanej. Jednak ojciec Pio spowiadał mężczyzn w kącie pomiędzy balustradą ołtarza głównego a ołtarzem Niepokalanej, gdzie stało krzesło i klęcznik.

33 W dziele Franciscus czytamy (s. 68), że ołtarz św. Franciszka był stał jako pierwszy od wejścia (patrząc z perspektywy wchodzącego). W późniejszym czasie ołtarz św. Franciszka został przeniesiony w pobliże ołtarza głównego; usunięty został ołtarz św. Bonawentury a pierwszy po prawej od strony wejścia był poświęcony św. Antoniemu z Padwy. Kiedy wybudowano nowy, duży kościół, ołtarz św. Antoniego został rozebrany, aby zrobić miejsce dla żelaznej kraty. Świętemu został poświęcony nowy ołtarz w nowym kościele. Elementy starego ołtarza przez długi czas były złożone w części nowego kościoła, przeznaczonej dla kobiet. Nie wiadomo, gdzie przeniesiono je później. Z początku trzy ołtarze boczne ze starego kościółka były oddzielone od nawy głównej według zwyczaju Kapucynów, czyli za pomocą kraty.

34 Wielokrotnie opowiadał o tym ojciec Pio. Zostało to poświadczone na piśmie przez ojca Raffaele z Sant’Elia a Pianisi. Także epizod ze staruszką (przytoczony wyżej) wspominany jest przez wielu, lecz najbardziej szczegółowo przytoczył go ojciec Bonaventura z Pavullo (op. cit., s. 58).

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama